Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Kochać Boga to kochać Jego działanie
wyjść z morza i zamoczyć piasek
odcisnąć ślady które wypełni miłością
i zabierze z powrotem.

Kochać Jezusa to kochać Jego ideę
lepić z gliny i nawadniać pola
otwierać skrzyżowanie i wytyczać drogi
cierpieć to znaczy brać odpowiedzialność.

Kochać człowieka to być najbliżej
a jednak dość daleko
wiec starać się chociaż dotrzymać obietnicy.

Kochać zwierzę to zabrać je na arkę
przemycić do raju.

Kochać kamień rośliny niebo przedmioty
to potrafić być częścią
i wiedzieć że trzeba być ostrożnym.

A kochać matematykę to czuć się trochę lepiej.

Opublikowano

Dobrze wiedzieć, nawet jeżeli (bez mała) każdy to/o tym dobrze wie. No bo nie ma to jak być dobrym człowiekiem, chociaż tak człowiek szkodzi sobie, przynajmniej na krótką metę. Pozdrawiam

Opublikowano

"Zaprawdę ,zaprawdę powiadam wam" ,że boli mnie, jak czytam takie utwory."Zaprawdę ,zaprawdę powiadam" jest coś takiego jak poezja religijna ,w której podmiot jest homo religiosus- istota ze swej natury religijna. Głównym motywem takiej poezji jest przeżycie ( podmiotu) relacji z Sacrum. Czytam te kolejne "podejścia" i ręce opadają.

Ale jeśli już( celowa cudowna konstrukcja):
albo traktuje się temat z należytym pietyzmem ,bo tego wymagają "wyznawcy" ,albo "na Boga" ... zaniechaj człowieku robienia jaj.

Miłość do Boga ,człowieka ,zwierząt - tak owszem, wedle przykazań i ... "matematyczny" koniec.Komu ma to służyć?Czemu?

Dowcipu Hołowni nie posiadasz ,wiedzy też.No i fanatyk z ciebie żaden ,bo żarty sobie stroisz (marne).

Można napisać psalm,modlitwę ,pieśń ,hymn ,...
Może coś nie wyjść ,ale muszą w tym być jakieś starania.
Miałem zwyczajowo to cudo ominąć ,ale "was" się nie da omijać.

Opublikowano
A kochać matematykę to czuć się trochę lepiej.
Nie kocham matematyki i po przeczytaniu tego tekstu, wykreślam ze swojego słownika , przynajmniej na miesiąc słowo kochać z powodu alergii na tego rodzaju utwory.
Nie mam nic do formy modlitwy w wierszach, ani do wierszy religijnych...ale do WIERSZY, a nie do takich tworów jak autor zapodaje.
Opublikowano

Pewnie nie zmiesci sie Wam to w glowach, ale to nie jest wiersz religijny... zdecydowanie jest poza religia (co pan Sukmanowski zauwazyl, ale sie nie zorientowal, ze zauwazyl), chociaz na pewno sie do niej odnosi. Nie wiedzialem tez, ze paralelizm skladniowy jest sprzeczny z idea wiersza. Z matematyka pewnie niewiele macie wspolnego, wiec powiedzmy, ze autor dodal te zwrotke z czysto egoistycznych pobudek, chyba nie odbierzecie mu do tego prawa.

Jesli chodzi o komentarz Wiji, jego sens przeczuwam, ale niestety nie moge byc go pewien. Przykro mi, ale ciesze sie, ze sie chociaz wiersz podoba :)

Pozdrawiam!

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


To ,że tekst jest "zdecydowanie poza religią" to argument nieco wydumany ,ale niech tam.
Paralelizm jako środek stylistyczny ma za zadanie uporządkowanie danego tekstu ,a nie wprowadzanie chaosu jaki spowodował pan ostatnim wersem.
Fakt jest taki ,że po przeczytaniu o miłości do Boga i matematyki - analogii(?) w ciągu powiedzmy zaskakującym-wrzuciłem tekst w jeden worek ,ludzi "czujących się trochę lepiej" ,jeśli pokażą światu czym jest ich miłość do ...
pozdr
Opublikowano

Widze, ze jednak mozemy rozmawiac :) Wiec jesli chodzi o "bycie poza religia", moze dodam tylko: nie trzeba byc religijnym, ale mozna widziec w (danej) religii czesc prawdy, ktora jest poza nia, wieksza niz religia. Mozna sie ucieszyc, ze religia opisuje jakis aspekt rzeczywistosci zaskakujaco trafnie i przyjac ten opis. Zaczatkiem wiersza bylo pytanie "co to do cholery znaczy, czy kochasz Boga? Co to znaczy - kochac Jezusa?". Milosc poniekad "nakazywana" przez chrzescijanstwo i jednoczesnie cos, czego nie moglem pojac, jak mozna szczerze kochac niewidzialne, watpliwe, nienamacalne, abstrakcyjne. Jesli odnajduje w tej religii sporo fantastycznie opisanej prawdy, ten aspekt uwazalem za szczegolnie trudny, nieco wydumany, poddawalem w watpliwosc szczera "milosc do Boga/Jezusa", ktora czesto ludzie wierzacy deklaruja. Ale w koncu mi zaswitalo, ze milosc to bardzo pojemne pojecie. Dosc powiedziec, ze pierwotnie, z hebrajskiego, brzmialo - brac odpowiedzialnosc. I tak dla przykladu biblijne slowa "kochajcie wrogow waszych", z poczatku durne (rzucac sie wrogom na szyje w milosnym uniesieniu?!) okazuja sie nieslychanie glebokie. Podobna probe "rozwiklania" milosci do Boga, Jezusa, postanowilem poczynic w wierszu. Pozostale "milosci" dopisalem troche na sile, troche dla siebie, troche zeby sobie uporzadkowac, ale tak na razie zostawilem, moze jeszcze kiedys to skroce.

Na przyszlosc radze miec jednak troche wiecej dystansu do "religijnych uniesien" i dopuszczac mysl, ze moze jednak nie wszystko rozumiemy dobrze. Prosze tylko przypomniec sobie, ile nieprzyjemnosci bierze sie z takich postaw w zyciu publicznym. Przykre to. Panski pierwszy komentarz tez byl przykry, choc ja akurat nie wzialem go do siebie.

Opublikowano

Na pierwszy rzut oka, teologia z matematyką nie ma współrzędnych. Ścisłością matematyczną można korygować błędy w tej materii.
Przekaz werbalny, którym posługuje się tradycyjna teologia, zatraca stopniowo swój walor powszechności. W związku z tym, wprowadzenie do teologii przedstawień "graficzno-geometrycznych" wydaje się być konieczna na dzien dzisiejszy.

Opublikowano

Maciej Satkiewicz to Maciej Satkiewicz, żeby zrozumieć ostatni wers, trzeba zrozumieć, że Maciej Satkiewicz zajmuje się matematyką. A gdy ktoś zajmuje się matematyką, ona nie jest szkolną matematyką, ale królową. W świecie może zbyt idealnym, ale królową.
Dlaczego szukać teraz podobieństwa matematyki do Boga? Przecież wiersz to jest coś jak gradacja.

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @FaLcorN Dziękuję i Wesołych Świąt zgodnie z tradycją

      Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

    • Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

      Tutaj masz rację - zupełnie bez sensu przyczepiłem się cytatów i za to akurat przepraszam. 
    • Pozbyłem się książek, zdjęć i listów, tych które były żywymi objawami  mej dawnej, zdać by się mogło wtedy, nieuleczalnej i śmiertelnej choroby  tak ciała tonącego w bezdni  nieludzkiego upodlenia  jak i duszy zapadłej w mrokach obłędu  tej szatańskiej siły  jaką szaleńcy w niej ostali,  nazywają prawdziwą miłością. Teraz po latach, wreszcie byłem wolny  od wierutnych bredni. A przynajmniej tak myślałem. I takie dowody dawało mi życie  zdala od ludzi, ich świata  i szalonych wyobrażeń  opartych na uczuciach i marzeniach.     Jednakowoż muszę z przykrością stwierdzić, że życie jednostki społecznie wykluczonej  jest dość monotonne i zaplątane  w ciągłość i chroniczną punktualność  rytuałów dnia codziennego. Jest to ta smutna prawda,  gdy możemy w zasadzie robić  to na co mamy tylko ochotę a w istocie nie mamy sił  i sprawczości członków  oraz lotności umysłu by robić coś więcej  ponad przetrwanie do zbawczego wieczora  i niespokojnego, rwanego koszmarami snu.     I tak wygląda dzień. Mija on na posągowym wręcz trwaniu  na fotelu niczym cokole pomnika. W odmętach tej osobliwie indywidualnej  i zakorzenionej w sercu rozpaczy. Czasami patrzę godzinami w biel kartek, z zawieszoną stalówką pióra nad nimi. Niczym wahadło,  porusza się ona od lewa do prawa, cal wręcz od zbrukania kajetu,  czarną posoką atramentu. Kartki wrzeszczą okrutnie,  smagane ostrością pióra. Jak skazaniec z nagą piersią, rozpięty na stole kaźni. A pióro-wahadło rozcina jego żywot, tylko po to by pokazać sprawczość i prawdę, jedynej prawdy - śmierci. Najgorsze są noce. Gdy nie śpię po kilka z nich pod rząd a trwam niczym na posterunku. Pijany z tęsknoty i żalu. Wędruje po znajomych  acz w świetle księżyca  zupełnie obcych korytarzach. Patrzę na ściany i zawisłe na nich skarby. Obrazy, portrety, trofea i broń.     Był taki czas,  gdzie chciałem się porywać  z szablą na słońce. W imię miłości, godności i praw  niby mi przeznaczonych. Głupcem byłem wierutnym za młodu. Ach są i pistolety. Pożyczone wieki temu od przyjaciela. W celu tak błazeńsko prześmiewczym teraz, w celu odebrania sobie życia  w imię miłości do panny,  która nawet nie wiem  gdzie teraz przebywa  ani co u niej słychać  bo rozmawiałem z nią ledwie kilkakrotnie. Ale kochałem wtedy po grób. A teraz kocham ciszę jak w grobie.     Czasami światło księżyca  prowadzi mnie do angielskiego ogrodu  na froncie posiadłości. a czasem nawet dalej,  hen do mostku nad strumieniem  i sadu wiśniowego  w tym roku rozkwitłego  najpiękniejszym kwieciem,  wyjątkowo wcześnie. Lata temu, w najstarszej jego części  była postawiona jesionowa, zgrabna ławeczka z czarnymi okuciami. Teraz nie ma po niej nawet śladu. Jest tylko najstarsza w całym sadzie wiśnia, która wciąż kwitnie i owocuje. Jakby na przekór i złość temu  co zdążyło już dawno  umrzeć, zgnić i przeminąć  a co narodziło się u podnóża jej korzeni i pnia. To tu pierwszy raz byłem tylko ja i ona.     Był maj.  Miłość w powietrzu.  Mój wiersz dla niej. I jej niewinność. Niezdecydowanie. Wtedy to jedyny raz  odważyłem się uchwycić jej uświęconą dłoń  i na kolanach błagać. Wtedy uciekła, niewzruszona moimi łzami. Straciłem ją na wieki. Już na zawsze. Pamiętam siedziałem tam aż do zmroku. A potem sięgnąłem do wewnętrznej kieszeni czarnej marynarki  i wyciągnąłem małe zawiniątko, pudełeczko na biżuterię. Pierścionek zaręczynowy, dowód mojego oddania i miłości. Żółte złoto z naprawdę dużym diamentem. Cena i wartość nie grały roli. Dostawała ode mnie kunsztowniejsze  i droższe podarki. Jej braciom również nie skąpiłem grosza a jej rodziciel awansował znacznie społecznie, dzięki moim  szerokim kontaktom i wstawiennictwu.     Tylko po to by koniec końców  ośmieszyć me oświadczyny i wydać pierworodną i jedyną córkę  za bądź co bądź majętnego  ale jednak chłopa. Skończyły się konszachty ze mną i przyjaźń. A jedyna sprawiedliwość w tym, że sam roztrwonił majątek i stanowiska. A ja opływałem w luksus na jego oczach. A pierścionek zapytacie. Zakopałem go w korzeniach tej wiśni i do dziś dnia tam spoczywa. Uświadomiłem sobie, że jest on jedynym trwałym jeszcze symbolem dawnego mnie. Więc przyszedł ten dzień, że musiałem zniszczyć i jego. By nigdy już nie korciło mnie bym mógł  podarować go innej kobiecie  lub co gorsza  by trwał tam w dole jak drzazga,  jątrząc me niespokojne i chwiejne myśli. Ziemia była przyjemnie zimna i mokra  gdy zagłębiłem w niej palce. Nie mógł być głęboko a ja chciałem  odkopać go jak najszybciej…   Na tyłach sklepiku mojego przyjaciela, był maleńki, lekko zagracony pokoik, wyłożony dębową mozaiką  i pomalowany w barwach  letniego nieboskłonu.  Szczerbaty już na rogach stolik  o lekko odklejonym blacie,  poplamiony resztkami świec czy jadła,  służył nam teraz jako stół do pokera  i stolik kawowy dla srebrnego serwisu. Graliśmy jak prawdziwi zawodowcy,  z rzadka jedynie odrywając wzrok  ku filiżankom lub kartom  a skupiając go jedynie  na swych lekko spoconych  i zmarszczonych obliczach.     Przegrywałem okrutnie  i choć stawki nie były duże  to jednak portfel stawał się  coraz chudszy w mojej kieszeni. I choć zawsze graliśmy dla zabawy  mimo stawek za prawdziwe pieniądze, to dziś było mi nie do śmiechu. Wreszcie gdy znów postawiłem na przegraną trójkę asów, pojawiło się w drzwiach chwilowe wybawienie w postaci dorosłej już prawie panny,  córki mego druha. Patrząc na to jak jej ojciec  ściąga banknoty ze stołu i chowa do kieszeni, obrzuciła mnie chłodnym  acz dość współczującym spojrzeniem.     Ojciec ogra dziś pana do cna. Przegra pan nawet pierścionek  a chciał go pan przecież sprzedać. Wyjąłem go na blat. I każde z nas zatrzymało na nim wzrok. Przez te piętnaście lat nie stracił nic ze swego blasku i urody wykonania. Był tak samo piękny  jak kobieta dla której go zamówiłem  i dla której powstał. Takie błahostki jak on  nie mają dla mnie  żadnej wartości moja droga, dlatego chcę się go pozbyć…  ile za niego dasz przyjacielu?     Jak dla Ciebie to dziesięć tysięcy. Jego córka stanowczo zaprotestowała. Ależ ojcze, to pierścionek zaręczynowy, symbol uczucia, miłości i oddania. Symbol szczęśliwego pożycia i związku. Czy pana wybranka umarła,  że sprzedaje Pan go tak po prostu? Żyję moja droga i ma się jak najlepiej. Ma męża i dwoje  wspaniałych zapewne dzieci. A pan…     Nie dałem jej skończyć. To ja umarłem i już nigdy się nie odrodzę. Jesteś zbyt młoda by to zrozumieć. To nie symbol miłości a klęski. A ja chce żyć bez wspomnień i przyszłości. Chcę tylko żyć. Nie wracać do przeszłości. Mnie czeka już tylko jedno wesele  moje dziecko. Gdy śmierć mnie w tany porwie, na parkiet swego wesela. Tak więc mógłbym zachować pierścionek i wręczyć go pani szczególnej. Tej która zbawi mnie  pewnego dnia od ciężaru największego. Mojego przegranego życia.  
    • @klaks Piękna historia

      Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

      Przeczytałam z przyjemnością. Pozdrawiam serdecznie  
    • @Radosław Tak, Wszystkiego Dobrego !!
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...