Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

EMOCJE rozdział 2. Wypadek i 3. Szpital


Rekomendowane odpowiedzi

Wypadek

Był wczesny ranek. Chłód zapowiadający późniejszy upał. Rześko. Torbę podróżną wrzucił Wojtek na tylne siedzenie samochodu, a sam zajął miejsce za kierownicą. Lubił jeździć samochodem, lubił prowadzić samochód. Prowadzenie dawało mu poczucie niezależności, a do tego było mniej dlań męczące niż jazda jako pasażer. Wiedział, że wszystko jest sprawne. Od dawna dbał o samochód w ten sposób, że wszelkie remonty wyprzedzały jakąkolwiek awarię. To się opłacało. Naprawa w czasie drogi to był zawsze kłopot, dodatkowe koszty, zmitrężenie czasu. Najlepiej zatem zapobiegać.

Zapalił silnik. Nie było żadnych podejrzanych dźwięków, żadnych brzęczeń, czegokolwiek. Wcisnął mocno plecy w fotel, by jeszcze plecami sprawdzić pracę mechanizmów. To taki prosty test, ale jaki skuteczny. Powierzchnia pleców jest duża i jeśli się coś niedobrego dzieje, to ta powierzchnia doskonale diagnozuje nienormalność.

Ruszył. Niestety jezdnia była kiepska. Omijał wolno dziury. Droga główna była w lepszym stanie i można jechać szybciej. Trzeba się wydostać z miasta, ze strefy podmiejskiej i wtedy się już jedzie lepiej. Mniej samochodów, mniej niezdecydowanych kierowców. Denerwowało go to, że kierowcy nie sygnalizują zawczasu swoich zamiarów jakby oszczędzali kierunkowskazy. To pozostałość po dawnych czasach, kiedy żarówki były kiepskiej jakości i po niewielkiej ilości mignięć przepalały się. Dziś nie ma tego problemu, a jednak ten sposób widzenia utrwalił się i to już w kolejnym pokoleniu.
Nareszcie luźniej. Można spokojniej jechać. Kilkaset kilometrów to nie tak wiele, ale różnie bywa. Jeszcze jest chłodno, temperatura nie męczy. Samochód szedł jak pszczółka. Wojtek lubił ten stan pewności, że wszystko jest w porządku. Szkoda tylko, że nie ma autostrady. Lepiej się jedzie, nie ma pieszych, rowerów. Konie i wozacy już rzadko się zdarzali. Czasy się zmieniły. Wszystko się zmieniło. Niby jest lepiej, ale dlaczego jest nadal mało wygodnie.

Koło niego śmignęło auto. Chyba 200km/godz. Wariat. Gorzej, jeżeli tak jeżdżą motocykliści. Duże, ciężkie motocykle. Pojawiają się niespodziewanie. Wystarczy równocześnie lekko skręcić kierownicę z jakiegokolwiek powodu, a tragedia gotowa. Do tego oni idą tak ciasno.

Coraz częściej kierowcy, szczególnie drogich, szybkich samochodów jeżdżą niebezpiecznie z poczuciem całkowitej bezkarności, pogardy dla innych i lekceważenia życia. Bufoni jeden w drugiego.

Znowu jakiś idiota. Wojtek ledwo uciekł odbijając na skraj jezdni. Pobocza często nie są z tego samego materiału co jezdnia. Różne tarcie wystarczy, by znaleźć się w rowie. W radio ku pokrzepieniu co raz mówią o wypadkach. Co najgorsze nie wystarczy jechać samemu ostrożnie.

Po kilku godzinach jazdy dojechał do celu. Załatwił wszystkie sprawy, podpisał kontrakt i bez mitrężenia czasu postanowił wracać do Krakowa. Nie czuł się zmęczony i postanowił nie jeść obiadu, bo to zawsze sprzyja senności. Zatem kawa i powrót.

Był już niedaleko Krakowa. Tutaj zawsze jest duży ruch przelotowy i lokalny. Małopolska to jeden z najbardziej zaludnionych rejonów Polski. Droga wąska, kręcona, pagórkowata. Warszawa zdecydowała o modernizacji trasy E7 od strony Warszawy wg zasady, co jest bliższe ciału czyli decydentom. Jeszcze sporo czasu upłynie, zanim pomiędzy Krakowem, a choćby Kielcami będzie dwujezdniowa droga.
Nic nie zapowiadało nieszczęścia. Nagle z lewej strony, z naprzeciwka, jakby się urwał z kotwicy wjeżdża „pod prąd” wielki samochód ciężarowy i wali wprost na Wojtka. Błyskawiczna myśl: „Manewr w lewo, to już bezwzględna czołówka. Nie ominę. Po prawej stronie drzewa i skarpa. Nie ma rady, tylko ucieczka w prawo.” Ruch kierownicą, hamulec i pełny gaz by zdążyć uciec i samochód wali się w dół, na szczęście pomiędzy drzewami. Jasny piorun. To ułamki sekundy i nic już nie istnieje.

Szpital

Wojtek ocknął się w szpitalu. Wszystko go bolało. Ręce, nogi, klatka piersiowa, nie mógł ruszać szyją. Była unieruchomiona. Nie miał siły powiedzieć nawet jednego słowa. Wieźli go gdzieś. Ciągle odpływał, w końcu usłyszał harmider i nastała cisza.

Dmucha mu coś w nos. Nie lubi tego, bo to łaskocze i nigdy nie widział różnicy pomiędzy podawaniem tlenu, a bez niego. Ale może nie ma racji. Ktoś woła: „Mamy go”. Kogo mają –przelatuje Wojtkowi przez głowę. Znowu mu się świat gubi.
Jakiż się czuje ciężki. Coś czasami dolatuje do jego świadomości, ale jakby to był film bez niego w roli głównej. Wożą go pewnie fotografując rentgenem. W końcu wjeżdża do sali i znowu odpływa.

Wojtek budzi się. Sala kilku łóżek. Jest jakaś siostra. Zwilża mu wargi. Pić! Nie wolno, tylko zwilżanie. „Proszę jeszcze, aniele”. Zapada w sen.
Budzi się znowu. Tym razem jest bardziej przytomny.

Nie jest fajnie. Scena z filmu „Ręka, noga, mózg na ścianie”. Ciężko, cały prawie w gipsie, obolały to mało powiedzieć. Żartować można, ale to wcale nie poprawia humoru. Jest beznadziejnie. Dobrze, że jestem przytomny, co nie oznacza, że już jest w porządku. Wchodzi orszak lekarzy. Wizyta. Podchodzą do jego łóżka. Wojtek próbuje coś powiedzieć, ale się nie udaje. Starszy, pewnie ordynator mówi „Proszę odpoczywać. Następnym razem porozmawiamy. Miał pan szczęście.” Ktoś z młodszych lekarzy coś referuje, ale Wojtek nie bardzo wie, czy to dotyczy jego, czy kogoś innego z tej samej sali.

Maja

Rehabilitacja to proces ćwiczenia ciała i ducha. Nie wiadomo czego bardziej. Zrozumiałe są narty, pływanie, turystyka, rowery, ale szamotanie się w jakiejś salce ze sobą, chociaż towarzyszą nawet ładne dziewczyny, no – kobiety, nie należy do specjałów. Są jednak gusta i guściki, jak biusta i biuściki.

Wojtek poddał się sam rygorowi ćwiczeń jeszcze zanim wykryto przyczynę jego słabości. Ćwiczył i rano i po południu. To nie było obijanie się: 4 godziny dziennie ćwiczeń. Przez kilka lat. Po dwie przed pracą i po pracy, przy dzienniku telewizyjnym. W ten sposób czas na TV był pożytecznie spędzany. Dwa w jednym.

Teraz wiadomo już, co jest. Póki co Wojtek daje z siebie wszystko, nie oszczędza się i wyszukuje możliwości dodania ćwiczeń niż, jak to wielu czyni, skrócenia. Taka subtelna różnica. Ludzie, którzy jakoś mogą sobie poradzić bez rehabilitacji, odwalają ją byle jak. Ci, którzy bez niej nie mogą istnieć, dają z siebie wszystko. Tylko, że ci pierwsi mają szanse powrotu do normalnego funkcjonowania nawet, jeżeli odbębniają rehabilitację, a ci drudzy raczej marne. Bo jakże taki facet po wylewie uruchomi się po 10 czy nawet 20 dniach ćwiczeń. To absurd. Ale on ćwiczy! Syn kilkunastoletni z matką przywozi ojca na wózku inwalidzkim, bo jedna osoba to za mało, nie da rady. On musi mieć 3 miesiące rehabilitacji od ręki lub więcej. Ma szanse, ale oferowanie namiastki rehabilitacji jest kpiną z całej tej trójki srogo dotkniętej przez los. Lepiej niczego nie robić, a nie drwić z ludzi i dawać im szczyptę nadziei.

Dla tych ciężko sponiewieranych są tak ważni rehabilitanci z prawdziwego zdarzenia. Ci, którzy wiedzą, że człowiek to jest ciało i dusza. To jest kwestia nie tylko pomocy przy ćwiczeniach, ale i dodawania otuchy, miłego słowa, podbudowania woli walki z naturą i słabym ciałem, często uszkodzonym. Rehabilitant to nie tylko człowiek wyćwiczony, wygimnastykowany, ale i z specjalną psychiką. Trzeba chcieć pomagać, przywracać do życia nie w sensie biologicznym, ale funkcjonalnym. Bywa to nie tylko męczące, ale i przykre. To nie jest poprawianie sylwetki, to nie jest SPA.

Wojtek trafił na niezwykłą, młodą kobietę. Ładna, zgrabna, miła i inteligentna. Wiele atutów. Ćwiczyła go ostro, ale nie to było najlepsze, tylko rozmowy niezwykle interesujące na wszelkie tematy. Gdyby nie limity czasowe to pewnie dysputy ciągnęłyby się bez końca. Przesada, ale można by wypić nie jedną kawę czy kufel piwa, a może kielich dobrego wina. Wówczas rozmowa nabierałaby jeszcze innego charakteru, z pieprzykiem. Nie darmo się mówi, że alkohol rozwiązuje języki. Nie było dotychczas dane takie spotkanie, bo celem była sprawność, a nie konwersacja. W każdym razie i Wojtek i Maja polubili te rozmowy, właściwie niczym nieskrępowane poza własnym ja. Każde z nich było z innego świata, z innej epoki. Nawet wspólny spacer byłby trudny. Ona, kobieta bardzo wysportowana i kiepsko funkcjonujący pacjent. Nie przeszkadzało to. Rozmawiali na każdy temat, a jakieś zawijasy były zgrabnie omijane i myśli, słowa mogły biec dalej.
Dzisiaj oboje stwierdzają, że potrzebowali tego, każde na swój sposób. Powstała specjalna więź. Na pewno intelektualna. To jest frajda rozmawiać z kimś, kto wlot łapie ideę, istotę problemu, rozwija myśl, idzie dalej. Nie kładzie szlabanu jakimiś obwarowaniami, a to przekonań, a to moralnymi, albo jakimikolwiek innymi. Myśl biegła bez skrępowania i otwierały się kolejne dziedziny, a przynajmniej tematy.

Niestety formalne ograniczenia ilości ćwiczeń powodowały długie przerwy w rehabilitacji. Wyczerpane limity. Wojtek nie mógł korzystać z fizykoterapii, bo takie zabiegi były w jego przypadku wręcz zabronione. W efekcie mimo starań Wojtka i rehabilitantów kondycja jego spadała. Żaden biurokrata ministerialny nie rozumie, bo to jest zbyt trudne, że odbudowa sprawności następuje znacznie wolniej niż jej strata. Jego choroba to strata bazy mięśniowej, samych komórek mięśni, a nie ich osłabienie, nie zmniejszenie ich objętości.. Do tego jeszcze przecież doszła utrata sprawności po wypadku. To jest zbyt trudne do objęcia myślą urzędniczą. W efekcie tylko w niedługim okresie półrocznym udało się wyprzedzić chorobę, i sprawność odczuwalnie wzrosła. Nie, nie był to jakiś spektakularny wynik. Żadne biegi czy zdobywanie gór. Bez zastosowania innej terapii, może komórek macierzystych, może gamma-globuliny nic dobrego się nie może trafić, bo należałoby to zaliczyć do kategorii cudów. Te natomiast środki, te terapie nie należą się. Cieszyć się trzeba, bo w Afryce sobie od razu umierają, no może po pół roku lub roku.

W polskich warunkach cudem jest, że tacy ludzie jak on w ogóle mogą ćwiczyć. Najlepiej gdyby tylko silni, sprawni i dobrze wyglądający ćwiczyli. Byliby jeszcze lepsi. Mało sprawnych skierować zaś do … – lepiej nie kończyć już myśli. Nie ma się co dziwić. Aby się leczyć czy rehabilitować to trzeba mieć zdrowie. Kiepski padnie po drodze, zanim dotrze do specjalisty czy na salę zabiegową. Ile w czasie tych zbędnych procedur wyrzuci się pieniędzy? Kiedy ta bezmyślność, bezsensowność skończy się w tym kraju? Stefan Kisielewski nazywał taką rzeczywistość rządami ciemniaków. Czy w końcu pojawią się doskonale wykształceni ludzie, którzy sprostają zadaniu? Dość gadaczy i dość ciemniaków kolejnych pokoleń.

Wojtek rozmyślał: – Wspaniałym jest to, że napotykał na świetnych ludzi, choć zdarzały się również dziwne potwory. Inna rzecz, że po ustaleniu, w jakich rejonach takie osobniki żerują omijał te obszary. To są powody, dlaczego musiał ciągle szukać nowych możliwości rehabilitacji, a przecież najlepiej byłoby oprzeć się na sprawdzonych doświadczeniach. Pominąć już należy kwestie zwykłej sympatii, co wcale nie jest mało ważne. Na to jednak trzeba wyrugować biurokratów.

Od czasu do czasu udawało się mu wrócić pod opiekę „jego” rehabilitantki. Niezwykle ją polubił, pewnie ponad sensowne granice, ale nie emocjonalne. Te były, ciągle są szerokie, ale nieprzekraczalne. Rozmowy coraz częściej schodziły na tematy najbliższe, uczuć, emocji, doznań, przeżyć. Nadal były one spontaniczne, nieocenzurowane. Nie wiedział nawet, w którym momencie nastąpił wybuch. Ciśnienie było zbyt wielkie i padły te słowa: „Bardzo Cię lubię, kocham Cię”.
Nie były to tylko pojedyncze słowa. Były całe kaskady wyznań, pragnień, marzeń. Istny potop, który zalał wszystko. Nadmiar spowodował powściągliwość Mai, usztywnienie kursu. Słowa te same, a inne. Oczy – spojrzenia już nie dawały nadziei, nie frunęły kusząco–obiecujące. Oczy, którymi kobiety łapią w pułapkę nawet bez specjalnego czy zamierzonego celu. Jak się złapie, to będzie w sieci na wszelki przypadek. Nie wysyłały żadnego sygnału. Były zimne, jakby bez wyrazu i wyrażały jedno: wyhamuj.

Maja od kilku lat była mężatką. Byli w tym samym wieku z Radkiem. Udane małżeństwo. Radek był przystojnym mężczyzną. Mógł się podobać kobietom. Wysoki, zgrabny, wysportowany. Miał ten błysk w oku, który się podoba. Radzili sobie całkiem nieźle. Oboje przedsiębiorczy. Nie bali się podejmować ryzyka. Również pracowici i pełni pogody ducha, może zawodowego, ale przecież to wszystko jedno. Czy to prywatnie, czy zawodowo jest to dobra cecha. Pozwala obchodzić przeróżne rafy bez niepotrzebnych burz i nawałnic. Nie było lekko. Pogoń za pracą, bo wisiały różne spłaty. Nie można dać się wyprzedzić, bo wówczas można się nie obronić. Wszystko musiało być na czas. Jedno tylko dostawało łupnia w tym wszystkim. Jakość życia, odpoczynek zarówno w postaci snu jak i rozrywek, odskocznia od codzienności. Zmęczenie dawało im obojgu w kość. Dni stawały się monotonne, coraz bardziej uciążliwe. Tylko że właśnie ten wysiłek czynili dla lepszego jutra. Lepsza praca, lepszy dom. Jeszcze trochę, a będzie im wygodniej. Wtedy dopiero odpoczną. Wówczas pojadą na lepsze wczasy, będą się bawić, zaszaleją. Jeszcze trochę. Właściwie ile – zastanawiała się Maja. Mają cudownego synka. Będzie wtedy już starszy. Czy uda się wszystko dobrze poskładać? A jeżeli nie uda się ta układanka? Kochała Radka. Odpowiadał jej urodą, seksem, temperamentem. Nie byli oboje spolegliwi czy ustępliwi, co czasem przeszkadzało. Każde chciało zawsze postawić na swoim. Nie było to wadą. Mieć zdanie i umieć je egzekwować nie jest czymś złym. Nie można jednak być upartym tylko dlatego, by postawić na swoim. To jest głupota. Wtedy bywa racja wyłącznie dla osiągnięcia swojego ja, tylko by nie ustąpić. Upór, zaciętość, czasem przekora. To nic dobrego.

Musiała przyznać, że lubiła, by jej było na wierzchu, lubiła realizować swoje zamysły. Może czasami zbyt zdecydowanie. To trudno zmienić. Córeczka tatusia ćwiczyła od małego pozyskiwanie tego, co chciała. Cóż, tatusiowie mają słabość do córek, szczególnie takich ślicznych aniołków i ustępują.

Nie było im lekko, ale realizowali swe cele. Bywały burze, ale one również przeczyszczają atmosferę, dostarczają ożywczego ozonu, prawda?
Właściwie jestem zadowolona. Jeszcze mamy siły, jeszcze mamy inwencję – pomyślała Maja.
A Wojtek? Paskudna choroba. Intrygował ją. Chciałby jej miłość czy sympatię pozyskać, ale jak? Spodobała mu się, a raczej zadurzył się i to poważnie. To już nie były figle. To kosztuje, szczególnie poważne uczucia.
Wojtku, to ja uzyskuję to, co chcę, a nie moi adoratorzy – pomyślała.

Maja postanowiła z kimś porozmawiać. Emocje coraz bardziej zbliżały się do górnego C. Może po pracy jakiś spacer nad Wisłą z Kasią, aby to wszystko wyrzucić z siebie? Nie jeden raz potrafiły sobie pomóc. Nie była do końca przekonana, czy wygadanie się wystarczy. Nie była też przekonana, czy ewentualne sugestie Kasi będą dobre. Nie wiedziała, czy odrzucenie tej niebagatelnej miłości nie będzie zbyt brutalne. Miłość Wojtka czuła całą sobą. Wiedziała, że się nie myli. A ten list to po prostu poemat miłosny. Nie wiedziała tak po prawdzie, czy na pewno chce tej miłości. Wiedziała, że to jest nietuzinkowa sytuacja. Wojtek nie zrezygnuje, tylko dlatego, że ona mu odmówi. Co zrobić? Do tego jej kłopoty z Radkiem. Jak to rozwiązać, kiedy nie ma dobrego rozwiązania, a kochanie nie powinno być deptane w żaden sposób, szczególnie tak bardzo krystaliczne.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


×
×
  • Dodaj nową pozycję...