Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Marek M

Użytkownicy
  • Postów

    165
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Treść opublikowana przez Marek M

  1. Marek M

    Nic nie minęło

    A miało być dużo lepiej. Nie ma tego nerwu Pozdrawiiam Marek
  2. Marek M

    Nic nie minęło

    Dzięki piegowata "trochę dobrze, trochę źle" czyli lepiej niż gorzej, ale nie jest dobrze muszę jeszcze popracować
  3. Marek M

    Nic nie minęło

    słusznie, dzięki. bezwzględnie "licem"
  4. Marek M

    Nic nie minęło

    odlegle bliska nieśmiała młodość oczu mignięcie w snach rozbudzona Ewa to życie wabi tęsknotą za czymś niezwykłym za szczęścia cnotą za namiętnością chowaną skrycie za wyuzdaniem z pąsowym licem czas wciąż ucieka ostatnie dzwonki krzycz, pragnij wściekle na cóż nam mrzonki
  5. Marek M

    Upominek

    Uśmiech o poranku może być już zwieńczeniem, chociaż sam jest tylko drobiazgiem, ale jakże ważnym, wręcz wielkim.
  6. Wypadek Był wczesny ranek. Chłód zapowiadający późniejszy upał. Rześko. Torbę podróżną wrzucił Wojtek na tylne siedzenie samochodu, a sam zajął miejsce za kierownicą. Lubił jeździć samochodem, lubił prowadzić samochód. Prowadzenie dawało mu poczucie niezależności, a do tego było mniej dlań męczące niż jazda jako pasażer. Wiedział, że wszystko jest sprawne. Od dawna dbał o samochód w ten sposób, że wszelkie remonty wyprzedzały jakąkolwiek awarię. To się opłacało. Naprawa w czasie drogi to był zawsze kłopot, dodatkowe koszty, zmitrężenie czasu. Najlepiej zatem zapobiegać. Zapalił silnik. Nie było żadnych podejrzanych dźwięków, żadnych brzęczeń, czegokolwiek. Wcisnął mocno plecy w fotel, by jeszcze plecami sprawdzić pracę mechanizmów. To taki prosty test, ale jaki skuteczny. Powierzchnia pleców jest duża i jeśli się coś niedobrego dzieje, to ta powierzchnia doskonale diagnozuje nienormalność. Ruszył. Niestety jezdnia była kiepska. Omijał wolno dziury. Droga główna była w lepszym stanie i można jechać szybciej. Trzeba się wydostać z miasta, ze strefy podmiejskiej i wtedy się już jedzie lepiej. Mniej samochodów, mniej niezdecydowanych kierowców. Denerwowało go to, że kierowcy nie sygnalizują zawczasu swoich zamiarów jakby oszczędzali kierunkowskazy. To pozostałość po dawnych czasach, kiedy żarówki były kiepskiej jakości i po niewielkiej ilości mignięć przepalały się. Dziś nie ma tego problemu, a jednak ten sposób widzenia utrwalił się i to już w kolejnym pokoleniu. Nareszcie luźniej. Można spokojniej jechać. Kilkaset kilometrów to nie tak wiele, ale różnie bywa. Jeszcze jest chłodno, temperatura nie męczy. Samochód szedł jak pszczółka. Wojtek lubił ten stan pewności, że wszystko jest w porządku. Szkoda tylko, że nie ma autostrady. Lepiej się jedzie, nie ma pieszych, rowerów. Konie i wozacy już rzadko się zdarzali. Czasy się zmieniły. Wszystko się zmieniło. Niby jest lepiej, ale dlaczego jest nadal mało wygodnie. Koło niego śmignęło auto. Chyba 200km/godz. Wariat. Gorzej, jeżeli tak jeżdżą motocykliści. Duże, ciężkie motocykle. Pojawiają się niespodziewanie. Wystarczy równocześnie lekko skręcić kierownicę z jakiegokolwiek powodu, a tragedia gotowa. Do tego oni idą tak ciasno. Coraz częściej kierowcy, szczególnie drogich, szybkich samochodów jeżdżą niebezpiecznie z poczuciem całkowitej bezkarności, pogardy dla innych i lekceważenia życia. Bufoni jeden w drugiego. Znowu jakiś idiota. Wojtek ledwo uciekł odbijając na skraj jezdni. Pobocza często nie są z tego samego materiału co jezdnia. Różne tarcie wystarczy, by znaleźć się w rowie. W radio ku pokrzepieniu co raz mówią o wypadkach. Co najgorsze nie wystarczy jechać samemu ostrożnie. Po kilku godzinach jazdy dojechał do celu. Załatwił wszystkie sprawy, podpisał kontrakt i bez mitrężenia czasu postanowił wracać do Krakowa. Nie czuł się zmęczony i postanowił nie jeść obiadu, bo to zawsze sprzyja senności. Zatem kawa i powrót. Był już niedaleko Krakowa. Tutaj zawsze jest duży ruch przelotowy i lokalny. Małopolska to jeden z najbardziej zaludnionych rejonów Polski. Droga wąska, kręcona, pagórkowata. Warszawa zdecydowała o modernizacji trasy E7 od strony Warszawy wg zasady, co jest bliższe ciału czyli decydentom. Jeszcze sporo czasu upłynie, zanim pomiędzy Krakowem, a choćby Kielcami będzie dwujezdniowa droga. Nic nie zapowiadało nieszczęścia. Nagle z lewej strony, z naprzeciwka, jakby się urwał z kotwicy wjeżdża „pod prąd” wielki samochód ciężarowy i wali wprost na Wojtka. Błyskawiczna myśl: „Manewr w lewo, to już bezwzględna czołówka. Nie ominę. Po prawej stronie drzewa i skarpa. Nie ma rady, tylko ucieczka w prawo.” Ruch kierownicą, hamulec i pełny gaz by zdążyć uciec i samochód wali się w dół, na szczęście pomiędzy drzewami. Jasny piorun. To ułamki sekundy i nic już nie istnieje. Szpital Wojtek ocknął się w szpitalu. Wszystko go bolało. Ręce, nogi, klatka piersiowa, nie mógł ruszać szyją. Była unieruchomiona. Nie miał siły powiedzieć nawet jednego słowa. Wieźli go gdzieś. Ciągle odpływał, w końcu usłyszał harmider i nastała cisza. Dmucha mu coś w nos. Nie lubi tego, bo to łaskocze i nigdy nie widział różnicy pomiędzy podawaniem tlenu, a bez niego. Ale może nie ma racji. Ktoś woła: „Mamy go”. Kogo mają –przelatuje Wojtkowi przez głowę. Znowu mu się świat gubi. Jakiż się czuje ciężki. Coś czasami dolatuje do jego świadomości, ale jakby to był film bez niego w roli głównej. Wożą go pewnie fotografując rentgenem. W końcu wjeżdża do sali i znowu odpływa. Wojtek budzi się. Sala kilku łóżek. Jest jakaś siostra. Zwilża mu wargi. Pić! Nie wolno, tylko zwilżanie. „Proszę jeszcze, aniele”. Zapada w sen. Budzi się znowu. Tym razem jest bardziej przytomny. Nie jest fajnie. Scena z filmu „Ręka, noga, mózg na ścianie”. Ciężko, cały prawie w gipsie, obolały to mało powiedzieć. Żartować można, ale to wcale nie poprawia humoru. Jest beznadziejnie. Dobrze, że jestem przytomny, co nie oznacza, że już jest w porządku. Wchodzi orszak lekarzy. Wizyta. Podchodzą do jego łóżka. Wojtek próbuje coś powiedzieć, ale się nie udaje. Starszy, pewnie ordynator mówi „Proszę odpoczywać. Następnym razem porozmawiamy. Miał pan szczęście.” Ktoś z młodszych lekarzy coś referuje, ale Wojtek nie bardzo wie, czy to dotyczy jego, czy kogoś innego z tej samej sali. Maja Rehabilitacja to proces ćwiczenia ciała i ducha. Nie wiadomo czego bardziej. Zrozumiałe są narty, pływanie, turystyka, rowery, ale szamotanie się w jakiejś salce ze sobą, chociaż towarzyszą nawet ładne dziewczyny, no – kobiety, nie należy do specjałów. Są jednak gusta i guściki, jak biusta i biuściki. Wojtek poddał się sam rygorowi ćwiczeń jeszcze zanim wykryto przyczynę jego słabości. Ćwiczył i rano i po południu. To nie było obijanie się: 4 godziny dziennie ćwiczeń. Przez kilka lat. Po dwie przed pracą i po pracy, przy dzienniku telewizyjnym. W ten sposób czas na TV był pożytecznie spędzany. Dwa w jednym. Teraz wiadomo już, co jest. Póki co Wojtek daje z siebie wszystko, nie oszczędza się i wyszukuje możliwości dodania ćwiczeń niż, jak to wielu czyni, skrócenia. Taka subtelna różnica. Ludzie, którzy jakoś mogą sobie poradzić bez rehabilitacji, odwalają ją byle jak. Ci, którzy bez niej nie mogą istnieć, dają z siebie wszystko. Tylko, że ci pierwsi mają szanse powrotu do normalnego funkcjonowania nawet, jeżeli odbębniają rehabilitację, a ci drudzy raczej marne. Bo jakże taki facet po wylewie uruchomi się po 10 czy nawet 20 dniach ćwiczeń. To absurd. Ale on ćwiczy! Syn kilkunastoletni z matką przywozi ojca na wózku inwalidzkim, bo jedna osoba to za mało, nie da rady. On musi mieć 3 miesiące rehabilitacji od ręki lub więcej. Ma szanse, ale oferowanie namiastki rehabilitacji jest kpiną z całej tej trójki srogo dotkniętej przez los. Lepiej niczego nie robić, a nie drwić z ludzi i dawać im szczyptę nadziei. Dla tych ciężko sponiewieranych są tak ważni rehabilitanci z prawdziwego zdarzenia. Ci, którzy wiedzą, że człowiek to jest ciało i dusza. To jest kwestia nie tylko pomocy przy ćwiczeniach, ale i dodawania otuchy, miłego słowa, podbudowania woli walki z naturą i słabym ciałem, często uszkodzonym. Rehabilitant to nie tylko człowiek wyćwiczony, wygimnastykowany, ale i z specjalną psychiką. Trzeba chcieć pomagać, przywracać do życia nie w sensie biologicznym, ale funkcjonalnym. Bywa to nie tylko męczące, ale i przykre. To nie jest poprawianie sylwetki, to nie jest SPA. Wojtek trafił na niezwykłą, młodą kobietę. Ładna, zgrabna, miła i inteligentna. Wiele atutów. Ćwiczyła go ostro, ale nie to było najlepsze, tylko rozmowy niezwykle interesujące na wszelkie tematy. Gdyby nie limity czasowe to pewnie dysputy ciągnęłyby się bez końca. Przesada, ale można by wypić nie jedną kawę czy kufel piwa, a może kielich dobrego wina. Wówczas rozmowa nabierałaby jeszcze innego charakteru, z pieprzykiem. Nie darmo się mówi, że alkohol rozwiązuje języki. Nie było dotychczas dane takie spotkanie, bo celem była sprawność, a nie konwersacja. W każdym razie i Wojtek i Maja polubili te rozmowy, właściwie niczym nieskrępowane poza własnym ja. Każde z nich było z innego świata, z innej epoki. Nawet wspólny spacer byłby trudny. Ona, kobieta bardzo wysportowana i kiepsko funkcjonujący pacjent. Nie przeszkadzało to. Rozmawiali na każdy temat, a jakieś zawijasy były zgrabnie omijane i myśli, słowa mogły biec dalej. Dzisiaj oboje stwierdzają, że potrzebowali tego, każde na swój sposób. Powstała specjalna więź. Na pewno intelektualna. To jest frajda rozmawiać z kimś, kto wlot łapie ideę, istotę problemu, rozwija myśl, idzie dalej. Nie kładzie szlabanu jakimiś obwarowaniami, a to przekonań, a to moralnymi, albo jakimikolwiek innymi. Myśl biegła bez skrępowania i otwierały się kolejne dziedziny, a przynajmniej tematy. Niestety formalne ograniczenia ilości ćwiczeń powodowały długie przerwy w rehabilitacji. Wyczerpane limity. Wojtek nie mógł korzystać z fizykoterapii, bo takie zabiegi były w jego przypadku wręcz zabronione. W efekcie mimo starań Wojtka i rehabilitantów kondycja jego spadała. Żaden biurokrata ministerialny nie rozumie, bo to jest zbyt trudne, że odbudowa sprawności następuje znacznie wolniej niż jej strata. Jego choroba to strata bazy mięśniowej, samych komórek mięśni, a nie ich osłabienie, nie zmniejszenie ich objętości.. Do tego jeszcze przecież doszła utrata sprawności po wypadku. To jest zbyt trudne do objęcia myślą urzędniczą. W efekcie tylko w niedługim okresie półrocznym udało się wyprzedzić chorobę, i sprawność odczuwalnie wzrosła. Nie, nie był to jakiś spektakularny wynik. Żadne biegi czy zdobywanie gór. Bez zastosowania innej terapii, może komórek macierzystych, może gamma-globuliny nic dobrego się nie może trafić, bo należałoby to zaliczyć do kategorii cudów. Te natomiast środki, te terapie nie należą się. Cieszyć się trzeba, bo w Afryce sobie od razu umierają, no może po pół roku lub roku. W polskich warunkach cudem jest, że tacy ludzie jak on w ogóle mogą ćwiczyć. Najlepiej gdyby tylko silni, sprawni i dobrze wyglądający ćwiczyli. Byliby jeszcze lepsi. Mało sprawnych skierować zaś do … – lepiej nie kończyć już myśli. Nie ma się co dziwić. Aby się leczyć czy rehabilitować to trzeba mieć zdrowie. Kiepski padnie po drodze, zanim dotrze do specjalisty czy na salę zabiegową. Ile w czasie tych zbędnych procedur wyrzuci się pieniędzy? Kiedy ta bezmyślność, bezsensowność skończy się w tym kraju? Stefan Kisielewski nazywał taką rzeczywistość rządami ciemniaków. Czy w końcu pojawią się doskonale wykształceni ludzie, którzy sprostają zadaniu? Dość gadaczy i dość ciemniaków kolejnych pokoleń. Wojtek rozmyślał: – Wspaniałym jest to, że napotykał na świetnych ludzi, choć zdarzały się również dziwne potwory. Inna rzecz, że po ustaleniu, w jakich rejonach takie osobniki żerują omijał te obszary. To są powody, dlaczego musiał ciągle szukać nowych możliwości rehabilitacji, a przecież najlepiej byłoby oprzeć się na sprawdzonych doświadczeniach. Pominąć już należy kwestie zwykłej sympatii, co wcale nie jest mało ważne. Na to jednak trzeba wyrugować biurokratów. Od czasu do czasu udawało się mu wrócić pod opiekę „jego” rehabilitantki. Niezwykle ją polubił, pewnie ponad sensowne granice, ale nie emocjonalne. Te były, ciągle są szerokie, ale nieprzekraczalne. Rozmowy coraz częściej schodziły na tematy najbliższe, uczuć, emocji, doznań, przeżyć. Nadal były one spontaniczne, nieocenzurowane. Nie wiedział nawet, w którym momencie nastąpił wybuch. Ciśnienie było zbyt wielkie i padły te słowa: „Bardzo Cię lubię, kocham Cię”. Nie były to tylko pojedyncze słowa. Były całe kaskady wyznań, pragnień, marzeń. Istny potop, który zalał wszystko. Nadmiar spowodował powściągliwość Mai, usztywnienie kursu. Słowa te same, a inne. Oczy – spojrzenia już nie dawały nadziei, nie frunęły kusząco–obiecujące. Oczy, którymi kobiety łapią w pułapkę nawet bez specjalnego czy zamierzonego celu. Jak się złapie, to będzie w sieci na wszelki przypadek. Nie wysyłały żadnego sygnału. Były zimne, jakby bez wyrazu i wyrażały jedno: wyhamuj. Maja od kilku lat była mężatką. Byli w tym samym wieku z Radkiem. Udane małżeństwo. Radek był przystojnym mężczyzną. Mógł się podobać kobietom. Wysoki, zgrabny, wysportowany. Miał ten błysk w oku, który się podoba. Radzili sobie całkiem nieźle. Oboje przedsiębiorczy. Nie bali się podejmować ryzyka. Również pracowici i pełni pogody ducha, może zawodowego, ale przecież to wszystko jedno. Czy to prywatnie, czy zawodowo jest to dobra cecha. Pozwala obchodzić przeróżne rafy bez niepotrzebnych burz i nawałnic. Nie było lekko. Pogoń za pracą, bo wisiały różne spłaty. Nie można dać się wyprzedzić, bo wówczas można się nie obronić. Wszystko musiało być na czas. Jedno tylko dostawało łupnia w tym wszystkim. Jakość życia, odpoczynek zarówno w postaci snu jak i rozrywek, odskocznia od codzienności. Zmęczenie dawało im obojgu w kość. Dni stawały się monotonne, coraz bardziej uciążliwe. Tylko że właśnie ten wysiłek czynili dla lepszego jutra. Lepsza praca, lepszy dom. Jeszcze trochę, a będzie im wygodniej. Wtedy dopiero odpoczną. Wówczas pojadą na lepsze wczasy, będą się bawić, zaszaleją. Jeszcze trochę. Właściwie ile – zastanawiała się Maja. Mają cudownego synka. Będzie wtedy już starszy. Czy uda się wszystko dobrze poskładać? A jeżeli nie uda się ta układanka? Kochała Radka. Odpowiadał jej urodą, seksem, temperamentem. Nie byli oboje spolegliwi czy ustępliwi, co czasem przeszkadzało. Każde chciało zawsze postawić na swoim. Nie było to wadą. Mieć zdanie i umieć je egzekwować nie jest czymś złym. Nie można jednak być upartym tylko dlatego, by postawić na swoim. To jest głupota. Wtedy bywa racja wyłącznie dla osiągnięcia swojego ja, tylko by nie ustąpić. Upór, zaciętość, czasem przekora. To nic dobrego. Musiała przyznać, że lubiła, by jej było na wierzchu, lubiła realizować swoje zamysły. Może czasami zbyt zdecydowanie. To trudno zmienić. Córeczka tatusia ćwiczyła od małego pozyskiwanie tego, co chciała. Cóż, tatusiowie mają słabość do córek, szczególnie takich ślicznych aniołków i ustępują. Nie było im lekko, ale realizowali swe cele. Bywały burze, ale one również przeczyszczają atmosferę, dostarczają ożywczego ozonu, prawda? Właściwie jestem zadowolona. Jeszcze mamy siły, jeszcze mamy inwencję – pomyślała Maja. A Wojtek? Paskudna choroba. Intrygował ją. Chciałby jej miłość czy sympatię pozyskać, ale jak? Spodobała mu się, a raczej zadurzył się i to poważnie. To już nie były figle. To kosztuje, szczególnie poważne uczucia. Wojtku, to ja uzyskuję to, co chcę, a nie moi adoratorzy – pomyślała. Maja postanowiła z kimś porozmawiać. Emocje coraz bardziej zbliżały się do górnego C. Może po pracy jakiś spacer nad Wisłą z Kasią, aby to wszystko wyrzucić z siebie? Nie jeden raz potrafiły sobie pomóc. Nie była do końca przekonana, czy wygadanie się wystarczy. Nie była też przekonana, czy ewentualne sugestie Kasi będą dobre. Nie wiedziała, czy odrzucenie tej niebagatelnej miłości nie będzie zbyt brutalne. Miłość Wojtka czuła całą sobą. Wiedziała, że się nie myli. A ten list to po prostu poemat miłosny. Nie wiedziała tak po prawdzie, czy na pewno chce tej miłości. Wiedziała, że to jest nietuzinkowa sytuacja. Wojtek nie zrezygnuje, tylko dlatego, że ona mu odmówi. Co zrobić? Do tego jej kłopoty z Radkiem. Jak to rozwiązać, kiedy nie ma dobrego rozwiązania, a kochanie nie powinno być deptane w żaden sposób, szczególnie tak bardzo krystaliczne.
  7. Tak, tak. Podoba mi się. Adekwatne tej trudnej materii kochania. +
  8. Pełna miłości Szliśmy. Ona śliczna, wspomagająca mnie swym ramieniem i ja walczący o odzyskanie choćby odrobiny sił. Jakże wydawać by się mogło nienormalny to duet i ileż w tym racji. Ile również inspiracji do wyzwolenia energii, do działania, do mobilizowania się. Interesująca. Umie rozmawiać, opowiadać, dzielić się sobą, swymi myślami. Tak po prostu. Szliśmy, a ona snuła najpiękniejszą opowieść, jaką kiedykolwiek słyszałem. Opowiadała o swoim maleńkim syneczku, kruszynce jeszcze. Niby nic nadzwyczajnego. Jeszcze nie miał roku. Jego pierwsze gaworzenia, potem słowa, skojarzenia, wyczyny. Wszystkie osiągnięcia na ścieżce życia pod okiem mamy. Takie nic, zdarzenia jakich tysiące, opowiadania czasem i śmieszne, ale przecież ciekawe dla najbliższych tylko, a może nawet nie tak bardzo. Tym razem było inaczej. Oczy jej zapalały się szmaragdem świecącym, iskrzącym się tysiącem iskier, głębią barwy. W innym momencie były jak akwamaryn, jakby wyblakłe, ale równie jaśniejące, błyszczące, ciągle żywe ogniem troski, opieki, czujności. Oblicze ujawniało urodę ozdobioną miłością. I płynęła opowieść nie o maluszku choćby najsłodszym, najwdzięczniejszym, tylko o cudownej miłości matki we wszystkich odcieniach, ubarwieniach. Sceną była jej twarz zapalająca się każdym słowem inaczej. Byłem urzeczony, oczarowany. Jej głos zawierał wszelkie niuanse, ukazywał całe bogactwo miłości. Był plastyczny, otaczał nas i tworzył obrazy. Nie chciałem, aby się skończyły. Widziałem tego chłopczyka, widziałem jego mamę wyłaniających się scena po scenie. Obraz ożywał, poruszał się, wypełniał dźwiękiem, śmiechem, mową, płaczem. Była i troska, zaniepokojenie, rozbawienie oraz wspaniała więź dziecka i jego mamy. Zaufanie, pełne oddanie, zawierzenie. Przechwytywałem te wspaniałe filmy, wywoływałem gdzieś w sobie, ale nie mogłem ich skopiować i odłożyć do ponownego obejrzenia. Pozostawała pamięć i ta cudowna właściwość, która czasami pozwalała mi puścić taśmę z jakiegoś zapisu zdalnego, telepatycznego. Pojawiał się malec to w pokoju pod czujną opieką mamy, to już śpiewający kolędy, a to przy samochodzie, to na spacerze, to trochę narzekający. Słowa przekształcały się w obrazy, a miłość matki przenikała mnie swym pięknem, urokiem, fascynowała. Zachwyciła i urzekła. To nie była opowieść. To była miłość doskonała, ogromna, cudowna i taka zwykła i taka niezwykła. Nie. Nie płynęła obok mnie. Ona płynęła we mnie, do mnie, jeszcze wzmocniona. Budziła uczucia, tęsknoty, pragnienia. Mieszały się kierunki. Zamęt nie o czasie, nie w porę, zmysłowy. I jeszcze w duszy granie. Nie wybieramy go. Nie wymyślamy go. On jest realny, jak najbardziej prawdziwy. Czas biegł. Syneczek rósł i rosła miłość. Malec zaczął mówić, coraz sprawniej biegać. Szmaragdy zachwycone, coraz bardziej dumne, oblicze pełne szczęścia. Opowieść wypełniała więcej miejsca, stawała się coraz doskonalsza, coraz pełniejsza, coraz mocniejsza. Niezmienne było tylko moje zauroczenie, podziw dla pieśni miłości. Słowa tego nie oddadzą, tylko uczucia. Przenikające, prawdziwe. Uczucia. Świat zwiewny, delikatny, misterny. Oczarowanie, zauroczenie, piękno. Dwa światy się przeniknęły. Świat początku drogi i świat odchodzącej drogi, schyłkowej, jeszcze remontowanej, jeszcze rewaloryzowanej, ale przecież zbliżającej się do kresu. Ta sama droga naszych przeżyć tuż obok siebie. Życie. A może szczęście właśnie? Otwórz oczy! Popatrz! Świat tylu jest barw. Wojtek Maja skończyła czytać. Myśli kłębiły się. On zawsze przyprawiał ją o… Właściwie o co? Jeszcze nigdy nie była tak niezdecydowana? Tak daleka od dokonania wyboru. Po prostu nie umiała, nie potrafiła. Z jednej strony wspaniały facet, z drugiej … Tak, to nie było takie byle co. Nie mogła się byle jak opędzić od faceta. Każdy inny owszem, ale nie on. Wojtek miał klasę, która ją zobowiązywała do dobrego stylu, nawet gdyby to miała być tylko jedna randka, nawet kawa, nie mówiąc o czymkolwiek innym. Wojtek w przedziwny sposób ją zniewalał, a równocześnie powodował, że całą sobą się mu sprzeciwiała. Przedziwna ambiwalencja, z którą sama sobie nie mogła poradzić. Wojtek wiedział o tym. Jemu też nie było łatwo. Zaplątują się losy, sami się wplątujemy. Chcemy być z ciekawymi ludźmi. Powstają więzi, rodzą się emocje. Nie ma dobrych rozwiązań. Do tego często chcemy być inni niż jesteśmy. Chcemy korzystać z wszystkiego i równocześnie kreślić idealny wizerunek siebie poprawny pod każdym względem. Nic się nie udaje na pół gwizdka. Można tylko nabić sobie guza. Chcesz wiele otrzymać, to musisz zainwestować, musisz coś dać. Nie wystarczy jakiś odprysk, okruch, co spadł ze stołu. Zawsze i wszędzie tak jest. Fuksy niezmiernie rzadko się trafiają.
  9. Marek M

    CZEKASZ

    Może rzeczywiscie. Dzięki
  10. Marek M

    CZEKASZ

    czekasz, nie nadchodzi ta jedna, jedyna gdzie piorun, olśnienie a spokój, ukojenie czekasz a może minęło jak wiatru dmuchnięcie było, przepadło oczy otwarte, szeroko zamknięte nie czujesz, a ono na progu wciąż bije i czeka
  11. Marek M

    kochaj

    Dzięki za miłe słowa. Może w końcu dojdę do doskonałości, choć droga jeszcze daleka. Dobre słowo jest dla mnie zawsze niezwykle budujące, potwierdza sens tego, co robię. Spóźniona odpowiedź, bo nie miałem dostępu do internetu, sorry.
  12. Marek M

    kochaj

    spadła znienacka jest - nie ma czemu tak trudno oddychać czemu twój wzrok wciąż zachwyca wypełnia nie wrócę bo drogę zgubię nie trafię to ciebie stracę nie bój się kochać nie sprzeczaj z sobą wykrzycz, wyśpiewaj wznieś się wysoko tak lekko czule bez głowy czy butów w bieliźnie lub nago i w pięknym kapeluszu kochaj
  13. Wystąpienie Prezydenta Stanów Zjednoczonych, Pana Baracka Obamy o polskich obozach zagłady zbulwersowało polską opinię publiczną. Wydaje się, że nie był to lapsus, jakiś złośliwy chochlik, lecz oficjalne wystąpienie, starannie przygotowane przez sztab doradców, ekspertów. Pan Adam Daniel Rotfeld, były Minister Spraw Zagranicznych nie zareagował, choćby dyskretnie, godząc się tym samym na fałszowanie faktów historycznych, i to na oczach całego Świata. Nie wiem czy w sposób zamierzony, czy z innych powodów. Z przykrością trzeba stwierdzić, że jako fachowiec, nie znalazł się godnie w tym miejscu i czasie. Stworzono obraz, jakoby to Polacy odpowiadali za niemieckie nazistowskie obozy śmierci, a tylko wyjątkowo, tak jak Jan Karski sprzeciwiali się postawie ogółu. Jakże plugawe myślenie, jak obłudne działanie. I to w USA. A co dzieje się u nas, w kraju? Czy czasem nie zatraciliśmy wrażliwości, wyczucia i wręcz instynktu samozachowawczego? Czy nie ulegamy haniebnej manipulacji dziennikarzy, mass mediów i różnych polityków, którzy dawno wyparli się przynależności do naszego narodu, dla których ważniejsze jest służenie na dwóch łapkach obcemu panu. Nie utożsamiają się z tym krajem, z Polska. To widać bez okularów. Zdumiewające, że ten proces narasta w ciągu ostatnich 20 lat niby niepodległej Polski. W czasach PRL nie było mowy o rozdzieleniu nazizmu od Niemiec, obozów koncentracyjnych od ich niemieckich wykonawców. Dlaczego nikt nie pilnuje w Polsce używania właściwego nazewnictwa, choćby w ofertach biur turystycznych. Dlaczego są reklamowane wycieczki do obozów zagłady, posługując się polskim nazewnictwem miejscowości i obozów? Dlaczego nie oferuje się wycieczek do obozów zgodnie z ich nazwami i miejscami historycznymi: na przykład do niemieckiego obozu zagłady Konzentratlager Auschwitz-Birkenau? Tak samo w prasie, w książkach, audycjach. To nie jest przewrażliwienie. To jest kwestia prawdy historycznej i naszego Polaków honoru. Nie byliśmy najeźdźcami, nie wywołaliśmy wojny w imię lebensraum niemieckiej rasy nadludzi. Może warto znać historię czasów najnowszych w stopniu wystarczającym, a nie na poziomie niczego niepojmujących robotów do pracy po kres życia, bez możliwości choćby kilkuletniego odpoczynku przed śmiercią. Jeśli nie będziemy szanować siebie, to nikt nas nie będzie szanował ani w Europie, ani na Świecie. Pora, by administracja miast i miasteczek, prezydenci czy burmistrzowie dopilnowali właściwego nazewnictwa we wszystkich miejscach, gdzie ono może się pojawić wypaczając historię. To Niemcy hitlerowskie wywołały II Wojnę Światową, zajęły tereny wielu krajów, eksterminowali ludność, likwidowali w obozach koncentracyjnych żydów, Cyganów, Polaków i wszelkich przeciwników. Likwidowali elitę Polski, zaczynając od Sonderaktion Krakau już w listopadzie 1939 roku. To obywatele narodu niemieckiego, jakoby wysoce cywilizowanego, mordowali ludzi wykształconych, przedstawicieli elit intelektualnych Polski, aby uniemożliwić odrodzenie się silnej, niezależnej politycznie Polski. Bez elit społeczeństwa nie istnieją, nie rozwijają się. Następuje marazm i regres. Bez swej historii narody tracą tożsamość. Warto o tym pamiętać w każdym momencie swego życia, obojętnie gdzie się przebywa. Wypaczanie historii, przeinaczanie faktów historycznych jest działalnością wrogą swojemu krajowi, swojemu narodowi. Pamiętajmy o tym, my Polacy, niech pamiętają o tym Ci, co czują się Polakami. PS Nic się nie zmieniło od czasu II Wojny Światowej. Na defiladę zwycięzców Polska nie była zaproszona z tych samych względów poprawności politycznej. To są fakty, a nie mity.
  14. Marek M

    rozstanie

    Kobiet do "odzazdroszczenia" jest dość. Przeciez to chłopy z kimś robią, a teraz jest nawet taki trynd. Co jednak ten dzieciak jest winny. Inaczej pachnie, to se powachaj do pioruna i bierz odpowiedzialność za to, co stworzyłeś, a jak nie to na pieniek. Brak etyki gubi rodziny, społeczności, narody i państwa. Proszę zapamietać, bo temat stanie się nie tak za długo aktualny. Mam nadzieję, że nie doczekam.
  15. Marek M

    rozstanie

    Witam, Nie piszę wierszy tak sobie. Zawsze są moją riposta na rzeczywistość. Nie muszą to być moje osaobiste przeżycia, ale te, z którymi się zetknąłem. Może lepszy byłby tytuł "ROZWÓD", bo to o to chodzi, ale był zbyt "draft". Nasze "surowy" nie bardzo pasuje. Nad rytmem nie zastanawiałem się w ogóle, bo mnie "cholera" chciała trafić. Synek, śliczny chłopczyk 3,5 lat. A rozwala wszystko małolata 17. Z kolei takie docieranie szlifów, nie zawsze wychodzi dla ekspresji dobrze. Pomyślę jednak nad tą stroną. Pozdrawiam
  16. Marek M

    Osowiała

    Anno, Nie tylko smutny. Co się z nami dzieje? Z nami, ludźmi dzisiejszymi. Te odpowiedzi tylko potwierdzają to, co chcę powiedzieć. Coś jako społeczeństwo, jako ten zbiór indywidualności pogubiliśmy. Wróciło do nas złem. I tylko smutek trwa pustka bez dna
  17. Marek M

    rozstanie

    Gdzie jest ta miłość szczęśliwa? Wprost zgasła, wyblakła i sczezła. Nie wzięła mnie z sobą w podróż, do innej chyłkiem odeszła. Sypnęła gniewem posępnym, piaskiem po oczach omiotła i nie chce już tworzyć razem i zamiast piękna jest szpetna. Teraz rozstanie ponure. Rodzinę szlag trafił piorunem. Jak rzec syneczku, że tracisz, choć miłość ciebie przyniosła.
  18. Chciałbym dożyć czasów, kiedy będę mógł pójść do klubu jakiejś partii tylko dlatego, że dyskutowany będzie problem istotny dla mojego kraju, Polski, ważny dla jego mieszkańców i nikt mnie nie wyzwie od pisiora, platformersa czy jakkolwiek inaczej. Obecni zechcą mnie wysłuchać, będą polemizowali lub się ze mną zgodzą, a po spotkaniu prowadzący wszystkim podziękuje za głos w dyskusji. Wnioski zostaną zapisane, by po wielu takich spotkaniach dokonać kompilacji i przedstawić propozycje rozwiązań na najwyższym forum. Aby nikt nikogo nie opluł, nie wyzwał, nikomu nie naurągał. Aby powstała jakaś wersja rozwiązania pewnego problemu. Z innego klubu, innej partii pojawi się inna wersja. Będę wiedział, że społeczeństwo zostało zapytane o opinię, a nie posłane do przedszkola. Przez to, że mój sąsiad ma odmienne spojrzenie na jakąś kwestię to nie staje się moim wrogiem. To byłby absurd. Ja go lubię i nie chce się z nim kłócić, ale nie chcę też zmieniać swoich poglądów. Po prostu on inaczej myśli o wystawianiu recept niż ja, ale razem pójdziemy na spacer, na kawę czy piwo, nasze dzieci będą wspólnie się bawić w jego lub naszym mieszkaniu. Nie stajemy się wrogami, bo nie jesteśmy. Nie może nas poróżnić długość recepty, bowiem i on i ja chcemy tego samego czyli dobrej ochrony zdrowia i to jest wspólnym celem. Podobnie traktować należy każde zagadnienie. Proste? Tylko w dyskusji można znaleźć dobre rozwiązania. Cóż z tego, że wnosi dany temat ta czy inna partia. Pytanie ma brzmieć czy jest to dobre rozwiązanie, czy może być lepsze, czy służy społeczeństwu, czy jest dobre dla Polski? Złe pytania? Przecież pora skończyć pokazywać gest Kozakiewicza tylko dlatego, że propozycja pochodzi od chłopców w krótkich, czerwonych majteczkach, a nie od chłopców, też w krótkich majteczkach, ale zielonych. Można by znaleźć jeszcze chłopców w majteczkach innego koloru. Obserwując aktualny sposób prowadzenia dyskusji można odnieść wrażenie, że chłopcy już dawno wyrośli z tych kolorowych gaci, ale zachowania nie zmienili. Niektórym brzuchy porosły jak bębny, innym już prawie wypadły zęby od wykłócania się, a nadal zachowują się jak chłopcy. Po takich dyskusjach tylko zajadłość pozostaje i zaniedbane kwestie do rozwiązania, do naprawienia, do uratowania, do uproszczenia, potanienia. Powtarzam pytanie: Dlaczego nie potrafimy dyskutować jak dojrzali ludzie, a nie jak młokosy lub stetryczali starcy, uparte osły lub przesiąknięci nienawiścią funkcjonariusze partyjni lub bezpieki? Dwie odpowiedzi znam. Dla nich nie jest istotna polska racja stanu. Ważne są inne cele. Drugą odpowiedzią jest, że nie umiemy. Nikt nas tego nigdy nie nauczył w całym okresie kształcenia. Nie nauczył również w okresie działalności społecznej, politycznej czy jakiejkolwiek innej. Przez dziesiątki lat była jedna racja, jedna „prawda”, jedna gazeta, jedna telewizja, jedna partia, jedna tajna bezpieka. Nie czuliśmy się upodmiotowieni jako społeczeństwo. Nadal się nie czujemy. To nie chodzi o władzę. Nie chodzi o poczucie sprawowania władzy. To nie jest upodmiotowienie. To jest patologia. Z jednej strony poczucie przewagi nad innymi, z drugiej odczucie zagrożenia. To jest poczucie siły i strachu. Upodmiotowienie to poczucie wolności, możliwości wypowiadania się, nieograniczonego wyboru, przynależności do społeczności, kraju, narodu. To brak odczuwania zagrożenia. Nie boję się!!! Przez lata wisiało nad nami zagrożenie, niepewność. Dominowała propaganda i propagandyści. Karmiono ludzi czymś nierealnym. Nie dyskutowano z ludźmi tylko narzucano rozwiązania. Tak ma być, a wy się i tak nie znacie. Wasza wola się nie liczyła i nie liczy. Tu jest przepis, procedura, ustawa. Wykonać! Tak było za czasów niemieckiego okupanta, potem NKWD, UB czy SB. Teraz też nie widać dyskusji tylko dyktat. Tak ma być, bo tak ma być. Dyskusji nie ma. Koalicjanci dyskutują bez dyskusji. Zresztą nie wiadomo o czym. Przedmiot hipotetycznej dyskusji ich personalnie nie dotyczy, bo układającym się stronom nie będzie na przykład groziło 850zł emerytury. Przykładów można mnożyć. Nie umiemy jako społeczeństwo dyskutować. Jak zazwyczaj bywa do celu można dojść różnymi drogami. Są drogi dłuższe i krótsze, wygodne i trudne, bezpieczne lub nie. Należy wybrać drogę najbardziej optymalną. Tymczasem proponowanie rozwiązania nawet niewiele odbiegającego od strony przeciwnej jest uważane jako obraza majestatu. Skąd ten majestat się bierze, jeżeli najczęściej nie ma żadnych podstaw, by nawet mieć jakiekolwiek doń pretensje? Brak rzeczowości, brak dyskusji umieszcza nas gorzej niż w epoce kamienia łupanego. Brak wiedzy, rozeznania, brak dojrzałych koncepcji rozwiązania trudnych problemów. Pojawia się za to jakże często wykrztałciuch z zdegenerowaną wiedzą, z zaliczonymi etapami kształcenia z woli niekompetentnych biurokratów. Pamiętacie może ten kawał, który nie był kawałem. Telefonuje do rektora I sekretarz PZPR i pyta: Towarzyszu rektorze, a na którym to jestem już roku? W takich warunkach nie dyskutuje się nigdzie na świecie. Nigdzie na święcie nie dyskutuje się tam, gdzie nie ma wolności lub jest bardzo ograniczona wolność słowa. Nie ma dyskusji tam, gdzie jedyna racja jest racją propagandy – zmanipulowana informacja. Lata całe taka koncepcja dominowała. W jaki sposób ludzie, nawet ci pozytywnie aktywni, nauczą się właściwych wzorców? Nie ma takiej możliwości. A może jest zupełnie inaczej. A może jest to celowy brak przejrzystości polityki, co nam nasuwa uzasadnione podejrzenie, że tu chodzi o zupełnie coś innego niż jest prezentowane w publicznej dyskusji. Może jest to dyskusja na pozorowany temat, temat atrapę, parawan przeznaczona dla mnie tak, aby spowodować we mnie wytworzenie określonej reakcji? Bo przecież dyskusja na pozorny temat musi być dyskusją pozorowaną, a więc kompletnie niewiarygodną. A może przyczyną mojej nieufności jest stale odczuwany brak upodmiotowienia mojej osoby. Pora rozpocząć kreować nowe, pożyteczne społecznie wzorce. Pora nauczyć się dyskutować, wymieniać myśli, tworzyć wspólne rozwiązania dla dobra nas wszystkich. Różnica poglądów nie może być powodem wrogości. Nie może dominować argument siły, a siła argumentu. Jakże to wydaje się łatwe i uczciwe!
  19. GŁUPOTA CZY SABOTAŻ? To nie jest żart. Nie jest też retoryczne pytanie. Nie jest kreowaniem teorii spiskowej z prostej przyczyny. To są fakty. Rzeczywistość! Dotyczy wszystkich szczebli nauczania. Degradacja się już dokonała i nadal się pogłębia według zaleceń centralnie ustalanych. Pytanie zatem nie jest bezzasadne. Określenie jest drastyczne. Nie ma innej możliwości. Jeżeli ktoś ma choć trochę oleju w głowie, to nie może tej porażającej sytuacji inaczej opisać tylko jako wynik niebywałej głupoty reformatorów albo nieprawdopodobnego sabotażu przeciw Polsce, przeciw młodym, przeciw przyszłym pokoleniom. Ktoś to akceptuje, zatwierdza, ustala. Nie będę snuł tego wątku. Każdy sam może dookreślić taką sytuację. Marna edukacja. Strzał w młode pokolenia, w ich aspiracje, ich przyszłość. Kiedy pomyślę jeszcze o lecznictwie, ustawie refundacyjnej, do tego proponowanym wieku emerytalnym 67 lat. nie mogę nie pomyśleć o pokoleniach starszych. Może to jest przypadkowa zbieżność. Do tego oświadczenie Min. Rostkowskiego, że nas, Polaków będzie o naście milionów mniej, a pojawią się muzułmanie niepolscy (po co – by rozsadzić kraj?) to wnioski proszę sobie wysnuć samemu. Przypadek? Proszę zważyć, że ta programowana zapaść szkolnictwa następuje wcale nie po jakimś wzlocie edukacyjnym, lecz po od dawna obniżającym się poziomie. Już 25 lat temu często absolwenci szkół podstawowych nie potrafili płynnie czytać po polsku. Nie uwierzyłbym, gdybym sam się nie zetknął z taką sytuacją. Wielka szkoła. Ponad tysiąc dzieci. Zgroza. Teraz ta mizeria edukacyjna rozszerzyła się na wyższe poziomy. Promocję do następnej klasy można otrzymać za niewiedzę. Istne dziwo, curiosum. Brak wymagań. Pamiętam ludzi starszych pokoleń, którzy uczyli się jeszcze przed II Wojną. Wręcz fascynowała mnie ich wiedza. Oni znali, pamiętali to, czego się nauczyli w szkole średniej zarówno z przedmiotów ścisłych jak i humanistycznych. Do tego łacina, greka oraz język (czasem dwa) nowożytny, którymi mówili. I przeżyli maturę! Mimo wymagań. Nic im się nie stało. Wręcz odwrotnie. Patrząc na współczesnych maturzystów trudno uwierzyć, że zdali maturę. Przedwojennej by nie zdali. Szkolnictwo powojenne realizowane było według politycznych zaleceń programowych. Dzisiaj, nie wiedzieć po co, również ustala się sztywne polecenia programowe, a nie pewne minimum minimorum, które musi być spełnione. Nakłada się kaganiec, którego nie lubi ani młodość kształtowana w procesie dydaktyczno-wychowawczym, ani dydaktyka, która powinna mieć horyzonty otwarte tak szeroko jak tylko to możliwe. Nie cierpi tego również nauka ze swej istoty, której zadaniem jest odkrywanie tego, co jeszcze nieodkryte, pogłębianie tego, co można zgłębić, sięganie tam, gdzie wzrok nie sięga. Problem jest niesłychanie istotny. Być albo nie być naszego kraju, przyszłych pokoleń, miejsca w peletonie ludzkości. To miejsce w tej chwili oddaje się walkowerem. Nie wierzę, że nieświadomie. Trudno uwierzyć w niebotyczną głupotę, bowiem od razu ciśnie się pytanie, jakie to kiepskie umysły kształtują przyszłość młodych ludzi? Dlaczego odbierają im możliwość sięgnięcia po najwyższe trofea? Nie chcę wierzyć, że to głupota. Prędzej cynizm. Po co ludzie pseudowykształceni? Rozwiązywanie testów nie jest wiedzą. Nie da podstaw przyszłym noblistom. Nie da podstaw nawet poślednim fachowcom. Owszem, każda metoda zdobywania wiedzy jest dobra. Nie może to być tylko jedna narzucona droga, która powoduje obniżanie poziomu nauczania. Kpina, śmiech na sali, robienie w konia młodych, okłamywanie ich rodziców. Również zadręczanie nauczycieli, którzy mają świadomość czynienia ogromnej dywersji w społeczeństwie, szczególnie tym, którzy nie dopchają się ani nie zafundują sobie studiów na zagranicznych uczelniach, gdzie rzetelna wiedza jest jedynym kryterium. Nie chodzi o tych kilka procent sportowców czy innych, którym daje się swoisty handicap w szkołach amerykańskich. Chodzi o tę kolosalną większość, która musi w mozole, rezygnując z przyjemności lekkich studiów zdobyć nie inną, ale solidną wiedzę. Trudno uwierzyć, że maturę można zdać posiadając tylko 30% potencjału wiadomości. Przy egzaminach bez przerwy się manipuluje i cały wysiłek skierowany jest na to, by bez koniecznych wiadomości do dalszej nauki przepchać całe tłumy młodych ludzi. Tylko po co? Po to, by gdzieś w przyszłości ten człowiek rozbił sobie nos jako nieuk, czy aby przyszły pracodawca przyjął niekompetentnego człowieka? Poprawność polityczna – ośla! Ta fikcja nie jest nikomu potrzebna. Chyba tylko niekompetentnym urzędnikom w resortach. Kompletny absurd. W Polsce podjęto starania uczenia niczego nie ucząc. Studenci nie tak rzadko nie potrafią czytać, pisać, mówić. Kiedyś analfabeci też się podpisywali stawiając krzyżyk przy wskazanym przez kogoś nazwisku. Tyle, że się nie uczyli latami. Teraz stawiają krzyżyki na testach. Ważna jest nie wiedza, tylko swoista spekulacja, kalkulacja, która pozwoli zaliczyć test, ale nie posiąść wiedzę, nauczyć myślenia. Odbiera się tym młodym dokonanie rzeczywistego awansu, serwuje jakąś zadymę bez znaczenia i nazywa to wykształceniem. Mało tego. Odbiera się tym ludziom dumę pozbawiając ich rodowodu, tego zaszczytnego, honorowego miejsca w swoim społeczeństwie, w Europie, do której tak często się odwołują hochsztaplerzy przeróżnej maści, jak to się mówiło kilkadziesiąt lat temu. Zresztą maść jest w gruncie rzeczy ta sama, tak samo jak niegdyś zakłamana. Trudno uwierzyć, że taki bubel wymyślili ludzie z wykształceniem, cenzusem naukowym, tytułami. Już to daje świadectwo temu systemowi pseudowykształcenia. Cóż są ważne najwyższe tytuły, jeżeli ich nominat nie ma szlifu człowieka wykształconego, rozumiejącego, rozróżniającego prawdziwe wartości od bylejakości, pseudowartości. W ten sposób tworzy się wykrztałciuchów, a nie ludzi z otwartą głową, umiejących samodzielnie myśleć, wnioskować, podejmować decyzje. Przecież nie chodzi o ludzi posiadających papierek, dyplom, tylko mądrość w głowach, a nie sieczkę. Dlaczego tych ludzi męczyć? Po to, by pochwalić się, że tyle to a tyle wydano dyplomów wyższego wykształcenia? Kolejny wyścig i rywalizacja papierkowa w UE jak niegdyś w RWPG. Kolejny absurd logiczny i ekonomiczny. To nie pokaz piękności. Piękne umysły różnią się od pięknej urody. Efekt szkolnictwa to trofea w nauce, na forum międzynarodowym. To postawienie uniwersytetów na takim poziomie, by walczono o ich dyplomy na całym świecie. MIT, Harward, Yale, UC Berkeley, UCLA i sporo innych uniwersytetów nie obniżą poziomu. Nikt tego zresztą nie wymaga, bo byłby szkodliwym idiotą i sam się ośmieszył. Kiepski uniwersytet jest tylko marną przechowalnią leniwych i mniej bystrych. Renomowane szkoły i uniwersytety to zaszczyt i duma. Te trzeba hołubić, a nie niszczyć tego, co dobre. Nie wolno reformować edukacji i jeszcze mówić o jej polepszaniu przez obniżanie poprzeczki. Szkolnictwo jest delikatną materią. Taki numer jeszcze się nikomu nie udał. Owszem siepacze nigdy nie potrzebowali solidnego wykształcenia, bo i po co, a dzieci notabli były wysyłane do renomowanych szkół zagranicznych. Załóżmy jednak, że to nie głupota, tylko świadome działanie. Oznacza obniżenie kształcenia do absurdalnie niskiego poziomu. Testy nie nauczą rozwiązywać zadań ani z matematyki, ani z fizyki czy chemii, co jest potrzebne ludziom do funkcjonowania na wyższym poziomie, rzeczywiście wyższego wykształcenia. Wielu maturzystów nie umie dobrze czytać, pisać, rozumieć przeczytany tekst. Mówić też nie potrafią, poza uproszczoną mową meneli, składającą się z kilku znanych słów o różnych przedrostach lub przyrostkach oddzielanych znanym, uniwersalnym radosnym słowem. Zresztą próbki tej mowy słyszymy nie tylko na ulicy, ale bywa przy okazji ujawnienia się afer. Ludzie z takim poziomem rządzą nami. Nikt ich nie eliminuje, bo i po co, jeżeli poziom wykształcenia przyszłych absolwentów dostosowuje się do nich. Nikt im nie podskoczy. Prawda Bodzio? Nie jest znana oficjalna przesłanka obniżania poziomu wykształcenia. Można się tylko domyślać. Jest kilka tez, ale każda na dobrą sprawę jest przeciw Polsce, szczególnie, że najbardziej drastycznie ruguje się przedmioty takie jak język polski czy historię, wiedzę o świecie współczesnym. To nie jest przypadek. Polska nie jest małą wysepką na Pacyfiku, której mieszkańcy wybrali sobie jako język urzędowy francuski czy angielski. Jest 38 milionowym krajem w newralgicznym miejscu Europy. Takie posunięcia nie są nieznaczącym gestem. Są wielce znaczącym sygnałem dla służb dyplomatycznych i wywiadów wielu krajów. Niech się nikomu nie zdaje, że jest inaczej. Nie jest uprawnione prymitywne stwierdzenie, że pewne przedmioty nie są potrzebne. Oczywiście, że są, tylko nie można mieć klap na oczach. Zresztą w miejsce tych przedmiotów nie uczy się języka na przykład angielskiego na poziomie native language. Coś się wyrzuca nie dając nic w zamian. Taki absolwent może być tylko przedmiotem cichych kpin za granicą, bo nie będzie ani fachowcem, ani nie będzie miał poczucia dumy z pochodzenia, ze swego dziedzictwa, co jest niezwykle liczące się w świecie. Musi się wiedzieć kim się jest. Nikt bez charakteru, bez wiedzy, bez dumy i godności ze swej przynależności nigdzie nie jest poważany. Będzie tylko jak to określają sami Niemcy czy Anglicy, zakichanym Niemcem, Anglikiem czy kimś tam, kogo udaje. Obniżanie poziomu wykształcenia może tylko wynikać z głupoty lub celowych działań przeciw Polsce, przeciw Polakom. Jedno i drugie jest tragiczne. Zważmy, że jesteśmy 20 lat po odzyskaniu suwerenności. Należało się spodziewać budowania szkół, programów, by wyżyny wiedzy, trofea naukowe, nie były czymś niedostępnym. Tak jednak nie jest. Nie trzeba lepszego dowodu zaprogramowanej degradacji szkolnictwa. Najwyższa pora radykalnie odwrócić ten hańbiący trend.
  20. Marek M

    Wina

    Kisiel pisał kiedyś o władzy ciemniaków. Było brutalnie, ale to było niemowlęctwo. Teraz jest perfidia. Wcześniej miał starych kajsik, teraz chciał to zrobić z młodymi. Okazało się, że słowa inwigilacja, kontola nie są nieznane tym, którzy nie pamiętają, bo nie mogą tamtych dni. Może nadejdzie oświecenie. Arogancja jest jednak niesłychana. Umowa podpisana i po podpisaniu chcą konsultować. Bezczelne aż do absurdu. Pozdrawiam
  21. Marek M

    Wina

    Czy mam napisać jakie? ACTA jest dalszym ciągiem tego samego programu.
  22. Marek M

    Wina

    Dziś wszystko można Kłamać, rabować, oszukiwać… Nie, nie tylko rabusie, złoczyńcy, ale politycy – nasi „dobroczyńcy”. Im słodko dziennikarze basują, O wszystkim mówią, lecz nie informują. Większość na garnuszku możnego pana. Jak więc opinia społeczna ma być kształtowana? Kto z kim w łóżeczku, a może pod? Co dziś wymyślił poseł pies i kot? Konkursy typu dwa razy dwa, Kabarety w mediach jak w cyrku błazny, a błazny zniknęły, gdyż zawłaszczono im ich repertuar żelazny. A wszystko to czynią, bez poczucia winy. Czy stracili rozum, czy takiej mamuśki swawolnej syny?
  23. Marek M

    Samotność

    Nie wpisuję się w samozniszczenie. To nie ja wsadzałem moich bliskich do więzienia za walkę o wolność w czasie wojny. Nie ja redaguję programy telewizyjne i nie rzucam mięsem ze srebrnego ekranu. Mnie nie przyszło do głowy dzieło w postaci targania Biblii, nie donosiłem na swoich kolegów do UB i SB, Nie wyjeżdżałem za granicę w nagrodę za wyniki (miałem 2. lokatę na 300 osób), ale wyjeżdżali ci ledwo składający zdanie i wiecznie z wynikami na szynach, ale byli politycznie dobrze osadzeni. Nie układam programów TV z pozycjami, że mózg się lasuje. Tak można wymieniać niemal bez końca z firmami, nazwiskami. Równocześnie mogę podać nazwiska tych, których zniszczono. Ja nie poczuwam się do tego. Nigdy w życiu nie korzystałem z układów, powiązań szemranych. Dla mnie socjalizm to ustrój poddany kontroli organizacji społecznych - spóldzielniom, stowarzyszeniom, związkom zawodowym, a nie organizacjom politycznym. Przywódcy polityczni nigdy w historii nie byli dobrymi menadżerami, bo zawsze musieli walczyć i niszczyć. Dziś też nie cierpię, gdy na naszym forum pojawiają się wiersze, proza wulgarna. Są tacy, którzy oburzają się na wzniosłe uczucia, a cieszy ich obsceniczność słowna, wulgaryzm. Ja nie niszczyłem i nigdy nie zgadzałem się na to, za co dostawałem od "działaczy." Nie poczuwam sie do tego. Mnie nie bawią Wojewódzcy, Nergalowie et consorces. To nie jest zabawne, śmieszne. To jest żałosne, smutne. To i podobne powoduje zniszczenie systemu wartości. To jest moje zdanie. Można mieć odmienne.
  24. Marek M

    Samotność

    To nie wartości są winne. To zniszczono wartości. To nie idea rodziny jest winna, wiara, szlachetność itd. To winne strywalizowanie wszystkiego do dna. Ciupcianie choćby codziennie z innym partnerem nie zastąpi miłości. To takie proste, ale trzeba szanować siebie, partnera, swe uczucia w końcu. Wszystko ginie. Mistrzostwo osiągnęliśmy w niszczeniu wszystkiego co piękne. Do rangi sztuki podnosi się bylejakość, zbydlęcenie. Przepraszam bydlęta. To nie jest wolność. To jest zniewolenie. Nie propaguje się wolności od narkotyków, lecz wymaga wolności do narkotyków itd. itp. Kiedyś, byłem b. młodym i naiwnym również wrażliwym, pojechałem do Anglii, Londynu. Nie mogłem wyjść z podziwu, że ludzie się usmiechają do siebie, pozdrawiają obcy. U nas wszyscy ponurzy, a jeśli się uśmiechniesz, to otrzymasz propozycję "Co się śmiejesz, chcesz w ryja". Zostaliśmi przewalcowani, wg mnie zniszczeni niezwykle głęboko.
  25. Najpierw odrzućmy kilka mitów, a właściwie już stereotypów, że gdyby nie Unia, to nic by nie zrobiono w Polsce. Propaganda doby obecnej cały czas wmawia Polakom poczucie niskiej wartości. Takie stwierdzenie nie jest prawdą tak samo jak to, że komuna wprowadziła nas w nowoczesność. Komunie zawdzięczamy zacofanie (dla porównania patrz akapit choćby o Kuala Lumpur str. 152, rozdz. Ochrona Przeciwpowodziowa), a Unii Europejskiej wyższe koszty wszystkiego. Przecież ta ogromna machina UE nie jest za darmo. Do tego dochodzi armia urzędników w kraju oraz eurodeputowani, komisarze i różni ideolodzy unijni. Niech się nikomu nie wydaje, że urzędnicy unijni są wolontariuszami, chyba że za ciężką forsę. To jest dopiero kasta ludzi, która pokona wszelkie przeszkody, byle złapać pieniążek, za który z niczego nie rozliczą. Oczywiście otrzymujemy przeróżne „dopłaty” z Unii, ale ich przecież nie przynosi Święty Mikołaj. Te pieniądze nie rodzą się w biurowcu unijnym nawet w niewielkiej części. Jeśli ich się nie włoży, nie wypracuje, to ich nie będzie. Mało tego. Każde EURO jest obłożone kosztami biurokratycznymi Unii. Gdybyśmy kupowali Euro w kantorach, byłyby tańsze. Drodzy Czytelnicy. Nikt nikomu na tym świecie niczego nie daje jak dobry wujek czy słodka Mama. Dzieciństwo już minęło. Pora zdać sobie sprawę, że z pustego i Salomon nie naleje. Za wszystko my sami płacimy. Mało tego. Płacimy jeszcze za koszty korupcji, łapówki, przerosty biurokratyczne, błędy rządzenia, realizacje wirtualnych pomysłów na koszt podatnika, nietrafne decyzje, zaniechanie budowy zabezpieczeń przeciwpowodziowych, szkody popowodziowe itd. Spore wydatki, nieprawdaż? Płacimy niestety jeszcze za zachcianki, ambicje polityków, zagraniczne wycieczki z rodzinami polityków i wiele innych. Bez wahania zabierają własnej ludności, by przeznaczyć na dzisiejszy własny dwór lub uszykowanie przyszłego. To miliardy euro. Mogłyby być dla głodnych? Najwyżej będą trochę bardziej głodni. Jest jeden człowiek, któremu jesteśmy winni głęboki ukłon. To prezydent USA Ronald Reagan. Jego stanowczości, niezłomności trzeba się nisko pokłonić. Człowiek, który zlikwidował deficyt budżetu Stanów. Uruchomił ogromny rozwój gospodarczy, techniczny i technologiczny. Było za co!!! Sowieci nie wytrzymali. Nie było już w Rosji komu i czego odbierać od ust, a Amerykanie okrzyknęli Reagana największym prezydentem wszechczasów USA. Cóż, gdyby ktoś zlikwidował deficyt Polski, dług Polski, też bym wołał, że jest geniuszem. To ponad 800 mld złotych – osiemset miliardów. Reagan wiedział, rozumiał, co to jest komunizm, kolektywizm, do czego zmierza. Komu jak komu, ale jemu od nas Polaków, od tych, co czują jeszcze jak Polacy, co poczuli tę nie do opisania lekkość wolności należy się wdzięczność. Również od młodych. Dzięki niemu przez chwilę poczuliśmy smak wolności. Nie dajmy sobie wmówić, że wszystko w tym kraju powstaje dzięki krasnoludkom, co najwyżej dzięki leniwym biurokratom. Szkoda. Wszystko od 65 lat powstaje w tym kraju dzięki ogromnemu poświęceniu ludzi, dzięki ogromnej ich pracy, jakże często nieopłaconej i niedopłaconej. Gdyby było inaczej, to płaca nie wynosiłaby 20-30% płacy unijnej, przy cenach porównywalnych. W ekonomii nie da się zbyt długo oszukiwać. Zaraz przekręt wyjdzie i ujawni się z całą brutalnością. NIKT NAM NICZEGO NIE DAŁ I NIE DAJE. UNIA TEŻ. ZA WSZYSTKO SAMI PŁACIMY I DO TEGO ZNACZNIE WIĘCEJ NIŻ INNI, BO PAŃSTWO JEST NIEWYDOLNE, BARDZO KOSZTOWNE. Wysłuchałem przemówienia polskiego Ministra Spraw Zagranicznych w Berlinie (2011) w Niemieckim Towarzystwie Polityki Zagranicznej, choć miałem wrażenie, że przemawia Minister Unii Europejskiej czy innego państwa. W pełnej rozciągłości zgadzam się, że formuła UE powinna być zmieniona. Okazała się błędna. Ona zawsze była błędna. Z założenia. Wszyscy o tym wiedzieli. Nie można tworzyć organizacji politycznej pod płaszczykiem organizacji gospodarczej. Nazwać trzeba rzecz po imieniu. Dodatkowo przyjęto w domyśle, że włodarze poszczególnych krajów, urzędnicy są ludźmi odpowiedzialnymi. Tak, przynajmniej powinni być odpowiedzialni za swoje decyzje. Tymczasem okazało się, że z chwilą rozszerzenia Unii wszyscy umyli ręce. Szczególnie od traktatu lizbońskiego, który już był sporządzany jako zawiły, pokrętny. Nie przypadkiem był tak długo i z oporami ratyfikowany. Pogubiono sens, cel istnienia UE jako związku gospodarczego. Teraz mamy pokłosie kiepskich ustaleń. Ekonomii nie da się oszukać tak jak obywateli krajów UE. Starano się sprokurować coś na kształt superpaństwa. I idea ta ciągle żyje. Świadczy o tym wspomniane wyżej przemówienie. Idea ta z wielu względów jest błędna. Cele poszczególnych krajów nie są takie same i nie będą takie same. Zgubiono najlepszą z formuł: Jedność w różnorodności. Mało tego: Piękno w różnorodności. Powrócono do koncepcji ciągle żywej nie tylko na Wschodzie, ale może jeszcze bardziej na Zachodzie. Komunistycznej jedności. Jeden wzór, jeden produkt, jeden ogórek byle prosty. Jeden sposób myślenia, a właściwie bezmyślności powielany w milionach. Ein Volk, ein Reich,…. To nie może się zrealizować bez zaprowadzenia systemu policyjnego, totalitaryzmu. Obojętne czy z dominującym jakimś jednym państwem, czy sztucznym międzynarodowym tworem. Koncepcja taka jest wbrew naturze, wbrew potrzebie wolności. Historia nie zna przypadku, by jakieś imperium się nie zawaliło, by jakieś wielopaństwowe twory, federacje przetrwały. Zawsze jakaś jedna nacja chce dominować, zdobyć przewagę. Moment powstania samej myśli o prymacie jakiegoś państwa już jest początkiem końca takiej struktury. Jeszcze gorzej, jeżeli jakaś obłędna idea jest forowana dla idei tylko. Potem rozpoczyna się korozja pychy, głupoty, próżności, lenistwa, rozpasania wszelakiego, w końcu pospolitej, prymitywnej zdrady, złodziejstwa na bezgraniczną skalę. To tylko kwestia czasu. Nie trzeba szukać przykładów. Te procesy trwają na całym świecie. Nikt nie chce być wasalem, poza zdrajcami, najemcami, namiestnikami. Unia Europejska jest sytuacją jak z ciastkiem. Ktoś chce mieć ciastko i zjeść ciastko. Nie udaje się coś takiego. Nie może się udać. Współcześni, unijni komuniści, niektórzy mówią socjaliści, chcą w miejsce organizacji gospodarczej, działającej na klarownych zasadach ekonomicznych przemycić superstrukturę – quasi państwo wielonarodowe z superrządem ubezwłasnowolniającym rządy narodowe. Być może, że jest to niektórym rządom, notablom na rękę. Dyrektywy są wydawane w Brukseli. Nie trzeba myśleć, rządzić, tylko się uśmiechać. Z pracy zamiast wysiłku pozostaje tylko przyjemność. Chyba są tacy leniwi, którym taki model rządzenia bardzo by odpowiadał. Waga poszczególnych krajów w UE jest różna i będzie różna. Zmartwiło mnie jednak, że polski Minister nie przemawia jak polski urzędnik, tylko jak rzecznik obcego państwa, obcej organizacji. Wszystkie słowa wyrażały troskę o organizację międzynarodową w obliczu kryzysu. Nadmieńmy, kryzysu wywołanego przez nieodpowiedzialnych urzędników zarówno unijnych, jak i poszczególnych krajów oraz bankierów. Czy tego nie widać, czy tego Minister Spraw Zagranicznych nie wie? Czy wysoki status urzędnika państwowego ma powodować przemilczanie winy takich i podobnych urzędników krajowych i unijnych? Niby dlaczego? Nie padło ani jedno słowo o odpowiedzialności tych ludzi, o pociągnięciu ich do odpowiedzialności. Czyli tak samo jak w komunizmie, można się bawić na koszt podatników w rządzenie, w superstruktury, jakieś kolejne Rady Wzajemnej Pomocy Gospodarczej, tworzyć nowy „rubel transferowy” zwany teraz euro. Mówić, że jest fajnie, a kosztów nie liczymy, bo to nie zgadza się z teorią. Teraz już za dużo kosztuje. Instytucje ratingowe (grudzień 2011) obniżyły wiarygodność finansową nawet Niemcom i Francji. Wydawałoby się, że niezachwiane filary. Proszę zważyć, co powyżej pisałem o emitowaniu pieniądza. Wszyscy włodarze chcą lekko żyć na koszt społeczeństwa. Najwyższa forma komunizmu. Ma się wszystkiego według potrzeb, a do tego władzę i cały dwór. Teraz i instytucje ratingowe się nie podobają, to im się zaknebluje usta. Jeżeli o czymś się nie mówi, to tego nie ma. Już w ciągu swego życia ten wariant rozwoju gospodarczego przerabiałem. Najefektywniejsza metoda osiągnięcia raju na tym padole. Co właściwie powiedzieć w tej sytuacji? Było to do przewidzenia! Może uda się reanimacja, ale ten twór będzie wisiał jak koń na pasach, wymagając coraz kosztowniejszej terapii. Wszystko pada z tych samych powodów. Nie ma prymatu ekonomii. Jest jakaś ideologia, idea-fix. Wiek XX był pod znakiem ideologii wprowadzanej raz z Zachodu, raz ze Wschodu. Metodą była wojna. Teraz zmieniła się metoda. Ma być podporządkowanie gospodarcze. Cóż z tego, jeżeli efekty są opłakane. Gospodarki silne, prężne, dominujące poradzą sobie z dodatkowymi kosztami, zresztą one są beneficjentami cały czas, słabe zaś nie wytrzymają. Widzimy, że urząd brukselski, strasburski jest pretekstem do dorwania się do intratnych synekur. Urzędników są tysiące zatrudnianych na świetnych warunkach. Miały one powodować powstanie super kasty znakomitych pracowników. Jeżeli tacy pracownicy nie potrafią selekcjonować przepisów pozostawiając jedynie istotne, a bzdurne, nieistotne, utrudniające funkcjonowanie odrzucić, odrzucić wszystko, co jest balastem, nie potrafią zapewnić przestrzegania ustaleń istotnych dla organizacji gospodarczej, to organizacja jest obarczona wadami. Do tego tysiące nowych etatów klasy próżniaczej tworzy się w poszczególnych krajach. Jak dotychczas jest to jedyny skuteczny sposób na zmniejszenie bezrobocia, ale nie na finanse państw. Zamiast kreować dochody, kreowane są wydatki – zaprzeczenie idei organizacji gospodarczej – wspólnych pożytków. Ciągle czekam na bilans Unii Europejskiej. Powinien być głośno ogłaszany. Sens istnienia będzie wówczas, jeżeli będą korzyści. Nie może być inaczej. W całym przemówieniu polskiego Ministra Spraw Zagranicznych nie znalazło się nawet słowo, nawet pytanie nie tylko o interes własnego kraju, ale o interes poszczególnych członków UE. Po co jakaś niezwykle kosztowna organizacja, jeśli nie wiadomo jaka ma być korzyść jej członków. Dlaczego mamy ratować euro, pogrzebane przez urzędników unijnych? Niech mi nikt nie mówi, że otrzymywaliśmy dofinansowanie z UE. Proszę policzyć, ile otrzymywaliśmy, ile wpłacaliśmy, ile ponosiliśmy kosztów w kraju w związku z tymi dopłatami? Okazałoby się, że suma wydatków była większa niż dopłat. Po co było tę żabę jeść? Nikt nie chce powiedzieć prawdy, podać rzetelnych danych. Rzuca się jakieś hasło i leci za nim jak z bielmem na oczach i po drodze rozbija głowę. Gdzie jest rachunek ekonomiczny, gdzie jest polska racja stanu? To nie jest racja stanu żadnego kraju Unii Europejskiej tylko idee-fix współczesnych kosmopolitów, którym nie wywietrzała z głowy idea jednego państwa na świecie. Pogrzebali całkiem niezłą organizację gospodarczą. Jakość przeszła w ilość jak w komunie. Niegdyś funkcjonowała EWG, przestała. Odczytajmy więc cel takiej struktury. Jest to interes tysięcy urzędników na koszt obywateli Unii Europejskiej. Największy interes mają ci stojący najwyżej w hierarchii, ideolodzy, dla których nie liczą się koszty, ludzie tylko idea. Prymat polityki nad gospodarką ujawnia się w całej pełni. Gospodarka przegrywa, ludność krajów też. W Unii, w Polsce manipuluje się informacją. Obraz przykrawany jest do celów polityków, a nie celów krajów unijnych. Do tego cel polityków poszczególnych krajów wcale nie jest taki sam. Wśród tych polityków nie brakuje zaprzańców, którzy bez wahania zdradzą własny kraj. Niech nikomu się nie zdaje, że jest inaczej. Politycy to nie święci młodziankowie. Potrzebna zaś jest rzeczywiście organizacja ułatwiająca wymianę gospodarczą, wspólne przedsięwzięcia. Coś, co ma ekonomiczny sens, co może przynosić korzyści. Co powinno przynosić korzyści. Prymat ideologii nad gospodarką zawsze doprowadzał do ruiny. Jeśli pan Smith, Goldstein czy inny ryzykuje swoje pieniądze to jego sprawa. Jeśli te pieniądze ryzykują albo nie dopilnują bankierzy, ministrowie, premierzy to oni powinni odpowiadać za swoją działalność, albo też jej brak. Innego wyjścia nie ma. Ratowanie tworu, który jest niesprawny niczego nie poprawi. Jedynym efektem może być tylko zwiększenie kosztów, wtrącanie krajów w ruinę. Słyszymy, że trzeba ratować euro. Dlaczego? Czy porównał ktoś wariant kosztów z euro i bez euro? Nie. Tak się komuś wydaje. Lepsza już jest wróżka. Oby choć ładna. To jest dopiero demagogia. To jest robienie w konia setek milionów ludzi. Panie i panowie przywódcy. Trzeba powiedzieć, że nie zdaliście egzaminu. Wszyscy razem i z osobna. Teraz razem wciskacie kit. Nikt nie ma odwagi powiedzieć, że król jest nagi. A wracać do czytania bajek! I przynajmniej wstydzić się. Anglicy nie dali się wciągnąć w tę gloriadę euro. Koncepcja wspólnej waluty dla diametralnie różnych gospodarek jest obarczona błędem. To co jest dobre dla silnych, nie musi być dobre dla słabych lub odwrotnie. Niewątpliwie wiele mogliby powiedzieć na ten temat tegoroczni nobliści z ekonomii Sims i Sargent. Może wartoby najpierw opracować model czy modele makroekonomiczne, dokonać symulacji, a potem podejmować decyzje. Powołanie urzędników kontrolujących finanse państw jest kolejną fikcją rozwiązania kłopotów. Czy w poszczególnych państwach nie było do tej pory odpowiednich służb finansowych? Były. I co? Ano nic. Może teraz będzie inaczej? Niby dlaczego? Czy te poprzednie służby kontrolne zostaną zlikwidowane? Zapewne nie, bo dlaczego? Jaki będzie zatem efekt? Wyższe koszty, więcej urzędników. Zasypie się ten rów pieniędzmi naiwnych, a raczej bezsilnych podatników i wystarczy aż do nowego trzęsienia finansów. Nie może się nic zmienić. Nikt przecież nie podał nowej funkcji kryterium. Wykonuje się tylko jakieś nerwowe, kosztowne ruchy. Widmo rozszerzenia kryzysu jest zbyt przerażające, by podjąć racjonalne działania. Zawsze tak jest, gdy za ekonomię biorą się amatorzy, co gorzej ideolodzy. Gorzej, gdy nie przestrzega się żadnych zasad, nawet tych uchwalonych uprzednio przez samych siebie. Unia Europejska wymaga bardzo głębokiej restrukturyzacji, odciążenia struktur biurokratycznych, przyjęcia twardych reguł od których nie może być odwołania, taryfy ulgowej, zdecydowanego potanienia. Nikt tego nie zrobi. Nie dlatego, że nie można tego zrobić. Odciążenie tej bizantyjskiej budowli mogłoby zmniejszyć znaczenie wielu notabli. Wielu mogłoby się okazać zupełnie zbędnymi. Innego powodu zupełnie nie potrzeba. Ustalenie wymagań to nie jest problem. Problemem jest ich egzekwowanie. Jest być może sposób, którym byłoby wpłacanie kaucji, która przepada, gdy warunki nie są wypełnione. Ile razy się uda ta sztuka? Chęć wydawania pieniędzy bez ograniczeń przez rządy państw i notabli unijnych jest przemożna. Zresztą dotyczy nie tylko strefy euro. Setki miliardów złotych długów zaciągnął rząd polski w ciągu kilku lat od 2008 roku. Chciałbym usłyszeć szczegółowy, konkretny plan ratowania polskich finansów. Usłyszeć, co już zrobiono. W zamian Minister Sikorski proponuje wejść z deszczu pod rynnę. Proponuje ograniczyć suwerenność krajów unii czyli tym samym Polski. Nie dotyczy to Niemiec, których Bundestag jeszcze przed traktatem lizbońskim uchwalił prymat ustaleń krajowych, niemieckich przed ustaleniami unijnymi. Nasze zaś władze aż rwą się, by ograniczyć niepodległość Polski. Widać jednak, że ani przynależność do UE, ani przynależność do strefy EURO nie zabezpiecza przed kryzysem gospodarczym. Mało tego. Prowadzi do jeszcze większego rozpasania pozornie na koszt innych. Pech, że gospodarka kopie dopiero po pewnym czasie nie jak prąd elektryczny. Szkoda. W tym momencie wszyscy są oszukiwani zarówno euroentuzjaści, jak i eurofobi tyle, że euroentuzjaści to lubią. Ktoś się żachnie, że to nie jest prawda. Niestety jest, bo Unia Europejska miała być związkiem gospodarczym, a jest przede wszystkim politycznym. Gdyby było tak, jak teoretycznie powinno być, nie byłoby dziś kryzysu finansów czy euro. Kryzys, który wybuchł w USA nie miałby specjalnego wpływu na UE, gdyby ta cała gigantyczna biurokracja i decydenci nie stworzyli obrazu wirtualnego. Wszyscy się puszyli jak indyki, a teraz nikt nawet się nie zająknie, że przyczyną krachu była fikcja biurokratyczna, która nie odzwierciedlała rzeczywistości. Królowało kłamstwo, gigantyczne zadłużenia i drukowanie pieniądza bez pokrycia. Umowy gospodarcze zazwyczaj są przestrzegane. Przypadki niewywiązania się z umów są obwarowane kosztownymi karami. Kiedy prymat mają kwestie polityczne, nikt nie patrzy na koszty. Jest polityka, a nie ekonomia. Zatem wymieńmy choć kilka „dobrodziejstw” unijnych dla Polski: 1. UE zażądała około 2 lata temu, by ceny w Polsce Rząd polski zrównał z unijnymi. Rozpoczęła się polityka dewaluowania złotego czyli dodrukowanie pieniądza. Euro też drukowano, zatem drukowanie złotego musiało być jeszcze szybsze. Było to na rękę rządzącym, szczególnie w bieżącym roku 2011, bo deficyt budżetowy lawinowo się pogłębiał, a nie było woli pohamowania tej nierównowagi. Teraz bez przerwy winduje się ceny. Wartość złotówki spada od 2008 roku, co nie jest winą Szwajcarów, że franki szwajcarskie drożeją. Złotówkę cały czas się deprecjonuje, a winą obarcza Bogu winnych Szwajcarów, którzy pilnują swojej waluty jak zawsze. Polski rząd psuje zaś programowo polski pieniądz. Oto środki tej operacji: a) podnoszenie podatków bezpośrednich, pośrednich, akcyz i różnych opłat o podobnym charakterze, b) podnoszenie cen mediów energetycznych. Czynniki te są wystarczające do uruchomienia spirali cenowej. Nie ma produkcji, handlu bez transportu, energii. Wszystko właściwie jest obłożone jakimiś podatkami. Mało tego. Tę spiralę nadal ekipa rządząca rozwija. Co to znaczy? Nic innego tylko zabranie wszystkim pracującym część ich płacy i oszczędności. Ceny płacy nikt nie kwapi się podnieść. Wyrównanie dochodów dokonają sobie sami przedsiębiorcy. Ludzie żyjący z pracy rąk czy głów nie mają takiej możliwości. Gdyby wybuchły strajki, to rząd jest przygotowany do siłowego rozwiązania problemu. Żadna władza, szczególnie ta teoretycznie pochodząca „z ludu” (działacze), nie krępowała się używania brutalnych metod. Kreowanie zajść stadionowych jest próbą generalną rozwiązań prawnych i organizacyjnych na wypadek strajków, manifestacji. 2. UE zażądała, by nie ingerować w stocznie w Trójmieście i w Szczecinie, nie dofinansować ich. Przez lata nic nie robiono. Nie postawiono dobrych menagerów na czele firm. Utopiono stocznie na progu odwracającego się trendu rozwojowego przemysłu stoczniowego. W tym samym czasie kanclerz Angela Merkel wspomagała stocznie w Bremie, ingerowała w przemysł i nikt nie wymagał ani nie groził sankcjami, jeśli rząd Niemiec zechce ratować miejsca pracy. Niemcy mają zagwarantowane bardziej uprzywilejowane przepisy (byłe tereny NRD). Rząd polski bez mrugnięcia oka poświecił stocznie, 60 tysięcy miejsc pracy i 60 tysięcy losów ludzkich. Równe prawa nie obowiązują w Unii Europejskiej. Warto sobie to uzmysłowić nim zacznie się krzyczeć „hurra”. 3. Rząd polski zmierza do pogłębienia integracji z Unią Europejską, a jak ujawniono o stworzenie jakiejś federacji. (Z Niemcami i/lub Rosją). Nie chodzi o ekonomię, tylko o politykę. UE jest współczesną Międzynarodówką. Idea utworzenia tworu panświatowego nie wygasła, tylko formuła się zmieniła. Znaczy to, że klasa panująca w Polsce ma się uwłaszczyć, a pozostali mają nań pracować. Ustrój powszechnej szczęśliwości nie udał się. Zbyt wielu chciało być szczęśliwymi, a zbyt mało pracować na tę szczęśliwość. Teraz założono, że tylko niektórzy będą jako przedstawiciele żyć w raju, bez podatków, bez obciążeń, ponad prawem. Właściciele będą mieć firmy w Polsce, tutaj nisko płatni pracownicy będą wypracowywać zyski, a rozliczenia podatkowe będą dokonywać w rajach podatkowych. Jeżeli przepisy będą niewygodne, wówczas ekipa sprawująca władzę zmieni je, co już jakiś czas temu zaprezentowała zmieniając Kodeks Handlowy tylko dla jednego z miliarderów polskich, aby nie został postawiony w stan oskarżenia za naruszenie prawa. 4. Funkcje kontrolne finansów mają przejąć urzędnicy . Spada zatem odpowiedzialność sprawujących władzę w państwie na jakichś urzędników. Nikt nie będzie mógł powiedzieć, że koalicja rządząca czegoś niedopilnowała, tylko superrząd w Brukseli. 5. Doprowadzono do dewaluacji złotego. Do 2008 roku złoty się umacniał, potem wartość jego spadała. Przyczyną tego było życie państwa na kredyt i realizowanie polityki Brukseli. Zaciągnięto ogromne pożyczki, które skonsumowano, wydano na zbyt kosztowny aparat biurokratyczny, rozpasanie urzędników, służbowe wyjazdy zagraniczne całymi rodzinami, bezwstydne podwyższanie uposażeń najwyższych notabli, dyrektorów i rad nadzorczych przedsiębiorstw państwowych, brak umiaru w stawianiu i wyposażaniu siedzib różnych urzędów oraz mnóstwo innych wydatków ponad stan. Jest jeszcze możliwy wariant - Nauru. Doprowadzić do bankructwa kraj. Kiedy nie będzie zasobów, nie będzie sposobu zwrotu długu i wyspę, ziemię przejmie wierzyciel. Ludność nie będzie miała wyjścia, bo ziemia przez eksploatację fosfatów na Nauru nie nadaje się do rolniczego wykorzystania. Ludzie nie mają nawet za co importować żywności. Nie potrzeba wojny. Mieszkańcy zostali zniszczeni i wyrzuceni jak zużyty produkt. Dziwna zbieżność. Prawo Geologiczne i Górnicze znowelizowane od 1 stycznia 2012 roku dopuszcza wywłaszczanie dotychczasowych właścicieli na terenach objętych koncesjami. Innymi słowy świadkowie ewentualnej rabunkowej gospodarki będą usuwani. To nie jest byle poletko. To są tereny obejmujące tysiące kilometrów kwadratowych ziem rolniczych. Wszystkie tereny objęte koncesjami liczą dziesiątki tysięcy kilometrów kwadratowych. Polska liczy ok. 312 tys. km2. Szanowni posłowie! Wielkość terenów i waga problemu powinna była chociaż zastanowić i spowodować uchwalenie jakiegoś ograniczenia. To bez wykształcenia chłop, gdyby ktoś miał mu urzędować pośrodku pola jak na swoim i jeszcze mógł go wyrzucić z jego ojcowizny nie zgodziłby się na takie uregulowanie. To się jednak uchwala. To jest bezprawie, chociaż nadaje mu się formę ustawy. Bez komentarza. 6. Co z euro? Kurs euro jest ustalany w niemieckim banku zwanym Europejski Bank Centralny we Frankfurcie nad Menem. Gospodarka niemiecka jest dominująca. Po prostu Niemcy produkują najwięcej w Unii, razem z Francją. Ich wpływ na ustalanie kursu euro w stosunku do innych walut jest przeważający. Dlatego też ustalony kurs będzie najbliżej ich potrzebom. Niebagatelny wpływ wynika z faktu, iż bank emisyjny euro jest bankiem niemieckim. Nie ma takich Niemców, którzy by podejmowali ustalenia wbrew swemu państwu czy narodowi, czego nie można powiedzieć o niektórych politykach innej nacji. Zresztą kto wie, kto jest jakiej nacji. Próba ratowania euro przez państwo, którego waluta nie jest euro to jakiś masochizm. To wtrącanie kraju i jego ludności w nędzę. To nie jest solidarność. Solidarnością byłaby pomoc w przypadku kataklizmu i to rozumiem. W tym przypadku jest to niefrasobliwość, nieodpowiedzialność polityków. Cały kryzys wynika z nie przestrzeganie postanowień z Maastricht. Ten kryzys sprokurowali bankierzy i politycy najwyższego szczebla. Nie dajmy sobie wmówić czegoś innego. Najpierw postanowiono wdrożyć ekonomiczny bubel w postaci euro, potem zaś nawet nie przestrzegano tego, co sami wielcy politycy uchwalili. Jakoś to będzie. NIE BYŁO. Nie widzę powodów, by nasz 65 lat wykorzystywany i grabiony kraj jeszcze do tego dokładał naprawdę duże pieniądze. Kto mi dołoży, gdy mi zabraknie na lekarstwa, czynsz i inne opłaty? Z czego państwo dołoży tym, co nie będą mieli na minimum utrzymania? 7. Wymiana pieniędzy w Polsce zapowiadana jest na 2015 rok. Są dwa cele wymiany pieniędzy. Jeden jest ideologiczny – wspólna waluta – bo nie ma żadnego uzasadnienia zmiana pieniędzy. Wręcz przeciwnie. Są natomiast ogromne koszty wprowadzenia nowych monet i papierowych nominałów. Warto zapamiętać kurs wymiany 4,4812 zł/eur. w dniu 2.12.2011, by kiedyś porównać z kursem wymiany. Drugim celem jest pokrycie kosztów ekipy rządzącej, zmniejszenie zadłużenia kosztem tej ludności, która nie wyprowadzi kapitału z kraju. Najbogatsi natomiast mogą jeszcze na tym zarobić. Tyle, że ten biedny będzie musiał mniej zjeść, a bogaty postawi sobie jeszcze jedną rezydencje lub wpłaci kolejny milion na konto. Ot, taka proza liberalizmu, bywa że jeszcze z dodatkiem libertynizmu. Właściwie nie mam nic przeciw liberalizmowi. Wzdrygam się jednak na formę. Liberalizm nie zwalnia z obowiązku wobec państwa, żeby nie powiedzieć wobec Ojczyzny, nie zwalnia z przyzwoitości, z wrażliwości, ze skromności w rozpasaniu i wielu innych eleganckich zachowań. Nie oczekuję ascezy, zresztą po co? Nie chcę jednak, by naprawdę bogaci ludzie uchylali się od obowiązku łożenia na państwo – legalnie płacąc uczciwie podatki. Prawda, że to fanaberia? Nie chcę, by ułatwiano wyprowadzanie kapitałów za granicę za jakieś dowody wdzięczności dla siebie, dla organizacji, dla klubu. Chciałbym, aby ci, co zarabiają miliony mieli satysfakcję z tego, że łożą na swój kraj. Niech postawią przedszkole, żłobek, halę gimnastyczną, dom kultury, cokolwiek trwałego, niech będzie imieniem fundatora, niech założy fundusz na finansowanie jakiegoś MDK. Będzie satysfakcja, że nasz sąsiad, obywatel naszej miejscowości zrobił coś wielkiego dla swych „ziomali”. Jakiż wieloraki sens. Mamy już rodaków z bardzo dużymi kapitałami. Potomkowie ich mają co trwonić. Budowla przekazana społeczeństwu, miastu, jakiejś społecznej organizacji, szkole mimo nawet starań, tak szybko się nie rozsypie. Doprawdy można mieć wielką satysfakcję. Oby tylko nie dać tego dobra w ręce urzędników. Jeżeli najbogatsi nie płacą podatków albo niewiele, to może warto zmienić uregulowania, by płacili uczciwie w swoim własnym kraju, w Polsce, chociaż może według niższej stopy procentowej niż wynoszą obecne uregulowania. Nowa droga od korupcji do normalizacji. Potanienie wyjścia z korupcji też może służyć uczciwości. Organizacje międzynarodowe gospodarcze są bardzo potrzebne, tylko niech takimi będą, a nie końmi trojańskimi niechcianych idei. http://forsal.pl/artykuly/476520,unia_europejska_nie_dla_malych_panstw.html http://forsal.pl/artykuly/466159,rybinski_rozmontowanie_systemu_emerytalnego_to_de_facto_bankructwo_panstwa.html http://forsal.pl/artykuly/498858,koniec_z_suwerennoscia_gospodarcza_panstw_strefy_euro.html http://forsal.pl/artykuly/404115,wiekszosc_bankructw_w_polsce_jest_sfingowana.html Podaję tylko kilka linków do ciekawych i porażajacych materiałów, niestety prawdziwych i smutnych, opowiadających o tym, jak los ludności Polski został pokpiony w takt odbijania piłki. Niech się nikomu nie wydaje, że wejście w strefę euro jest panaceum na wszelkie dolegliwości. Wręcz odwrotnie. Będzie dyktatem największych gospodarek i stawiane będą twarde warunki. Obawiać się trzeba, że złoty róg został już przehulany. Równia pochyła recesji trwa już od 2008 roku. Teraz się o tym po wyborach zaczyna mówić. Przedtem było cudnie. Zielono mi. Wmawia się ludziom, że zielona wyspa podnosi się wraz z poziomem wody, a nawet szybciej. Taki rozwój przez recesję, po prostu plus ujemny. Pamiętajmy, że beneficjentami w UE są najsilniejsze gospodarki. Za wszelką unijną pomoc, nowe unijne kraje zapłaciły zanim jeszcze zostały przyjęte do UE, udostępniając rynki zbytu. Najbardziej żal, że mamy mądrych ludzi, mądrych ekonomistów, choć może nie tych, co się pchają na afisz. Ludzi, którzy mogliby opracować program wyjścia z recesji, którzy mogliby dobrze zarządzać gospodarką narodową. Mamy różne gremia demokratyczne, co nie znaczy fachowe. Jeżeli zejdzie się dwóch półgłówków w sposób „demokratyczny”, to nie znaczy, że będzie z tego cała głowa, tak jak i z kochania inaczej nie przybywa ludności. Warto by w imię tolerancji, w imię naszej nie gorszej przyszłości, wszyscy w końcu zdali sobie z tego sprawę, i tacy i siacy. Może naprawdę być dużo gorzej, najprawdopodobniej już jest dużo gorzej, ale unijnym zwyczajem nie informuje się społeczeństwa. Przemilczanie niewygodnej prawdy jest cichą unijną pragmatyką. O czym się nie mówi, tego nie ma. Jak dzieci lub zbrodniarze. Również jak zdrajcy. Już się mówi o wzroście cen paliw o 40%-50%. To znaczy wszystkiego! Wszystkiego, o czym się nie mówi. Dzisiaj (7.11.2011) otrzymałem informację o Islandii. Wcześniej nie wiedziałem. Nie podano w polskich mediach nawet kilku zdań prawdziwych. Rząd Islandii ogłosił bankructwo. Ludność się zbuntowała. Odmówiono jak jeden mąż posłuszeństwa rządowi, rząd stanął za swoim społeczeństwem odmawiając posłuszeństwa Unii. Podał się w całości do dymisji. Ogłosili bankructwo. Islandczycy i ich rząd odmówili uczestnictwa w wirtualnej unijnej rzeczywistości, unijnej bladze. Każde państwo ma inne warunki geograficzne, demograficzne, gospodarcze. Urzędnicze, unijne wymagania mogą tylko przyprowadzić kraje Unii do katastrofy. Odmówiono Holandii i Wlk. Brytanii spłaty kredytów w wysokości 3,5 mld. EURO. Islandczycy nie chcieli spłacać przez 15 lat długów. Bankierzy uciekli za granicę. Są państwa, które zamiast wydać kanciarzy i oszustów jeszcze im udzielą azylu. Pewnie wcześniej bankierzy przetransferowali pokaźne kwoty na konta bankowe krajów udzielających azylu. Myślą, że wtedy jest wszystko cacy. Nie jest. Pamiętajmy o tym. Na koniec kilka zdań jakby spinających całość niniejszych wypowiedzi. Zacząłem od etyki. Tym samym skończę. Unia odrzuciła preambułę nawiązującą do korzeni chrześcijańskich, etyki chrześcijańskiej. Tym samym oczywiste byłoby wymaganie uczciwości, skromności, prawdy, generalnie szlachetności charakteru. Tymczasem makiawelizm się szerzy. Teraz wszyscy mędrcy wołają, że koniecznie trzeba naprawić Unię. Kto zatem ją zepsuł? Czy to nie ci sami, co teraz mieliby ją naprawiać? Czy to analfabeci, ludzie niewykształceni? To przedtem nie wiedziano, że nie wolno brać kredytów, gdy zdolność kredytowa wygasa? Mało tego. Nie udziela się wówczas kredytów. Dlaczego setki milionów Europejczyków ma teraz uwierzyć tym samym ludziom, że będzie inaczej, a za 10 lat będziemy mieli za co kupić chleb i coś do chleba? Europejczycy jednak nie wiedzą tego, co my, Polacy już od wielu lat wiemy: RZĄD SIĘ WYŻYWI. Jeśli nie rozumiemy czegoś w polityce, w żaden sposób nie możemy sobie na „zdrowy rozum” wytłumaczyć, to zadajmy sobie podstawowe pytanie „O czyją rację stanu chodzi?” Odpowiedzmy: „Czyją jest racją stanu” zamknięcie dostępu do portu w Szczecinie, budowa rurociągu północnego, wysprzedawanie lub nawet wydawanie za marne kwoty wszelkiego majątku polskiego, wieloletnie niszczenie polskiego majątku, zawarcie w 2010 kontraktu na gaz z Rosją mając w Polsce ogromne złoża gazu ziemnego(!!!) udokumentowane od pół wieku, dlaczego nie przeciwstawia się ucieczce przedsiębiorstw do rajów podatkowych, dlaczego oddano polskie złoża gazu ziemnego (1,5bln m3) amerykańskim firmom, dlaczego jest taka nierówność wobec prawa, dlaczego w Polsce de facto i de iure nie ma demokracji i mnóstwo innych kwestii. Nazwanie psa koniem nie czyni z niego rumaka. Nie ma niezawisłości sądów, nadużywane są immunitety w sprawach pospolitych, nie ma kar za zaniechanie działania, niewykonanie swoich obowiązków, łamanie wręcz prawa przez urzędników państwowych. Polska czy Unia Europejska? Odpowiedzi szukałem. Pytałem, odpowiadałem, nazywałem po imieniu, czasem wręcz wzdrygając się, bo rysująca się odpowiedź powodowała wręcz mdłości, gniew i wstyd. Teraz odpowiedzi udzielono nie tylko ex catedra ale również aus Berlin. Pan Sikorski określił wreszcie, a potwierdził pan Tusk: Nie Polska. To ma być jakaś federacja. Nie do końca określono tylko pod czyim przewodem. Polskie przysłowie brzmiało: „Niedaleko pada jabłko od jabłoni”.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...