Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Dwór-Rodzina i szkoła


Rekomendowane odpowiedzi

Dwór - Rodzina i szkoła

Ojciec we dworze, jak pan, patriarcha,
Udzielny książę, dyktator, monarcha.
Cześć - autorytet, to fundament domu,
Wszelkim nawałom nie uległ, nikomu.
Nie wymuszony, wpisany w tradycję,
Mur praw otaczał, miał swą definicję.
Którą nikt z domu nie musiał powtarzać,
Ale jak święte zechciano uważać.

Obecność ojca była uświęcona,
Milczeniem dzieci, a prawa korona,
Nie zezwalała, aby też siadały,
O, nie dlatego aby się go bały.
To dla szacunku, ten jak punkt honoru,
Ton wychowania dyktował dla dworu.

Gest powitania, pocałunek ręki,
Pełen powagi, nie ważny wiek, wdzięki,
Cześć oddawano tuląc za kolana,
Do nóg padając, wielbiąc ojca - pana.

Cześć dla rodzica, do niego stosunek,
Tradycji spisał niezmienny warunek,
Z nauki religii wynikał jak prawo,
I był od wieków rodziny postawą.
Do tego stopnia ojca poważano,
Iż błogosławieństwa braku w państwie się bano,
Za dopust Boży- nieszczęść, i bieda ci dziecko,
Gdy ono prawo traktujesz zdradziecko.

Dzieci posłuszne, nie było możności,
Sprzeciwu. Choć dyktator, nie efekt próżności.
Ale od dziadów poprzez wieki całe,
Jedność spójności rodzin budowały.
Prawem objęte były dzieci małe,
Także dorosłe, w dworze zamieszkałe.
Zakaz dotyczył w różnych sprawach drobnych,
Także majątku, matrymonialnych, i temu podobnych.

Puki żył ojciec, nie dzielono włości,
Je zawiadywał, według swej możności.
Zależność dzieci od ojca własnego,
Było w tych czasach jak coś normalnego,
Co podkreślano na gościnach licznych,
I wystąpieniach, spotkaniach publicznych,
Także rodzinnych.
Dorosłe panki szli za głową domu,
I nie uwłaszczał fakt taki nikomu.
Nieśli mu szable, w kościele, przy ławie stawali.
Dając szacunek, tak orędowali.

Przy stole zawsze pierwsze miejsce miewał,
W bawialni fotel, krzesła wsze przyćmiewał.
Nikt w nim nie siadał. Rytm dnia i zajęcia,
Starszy przestrzegał od czasu dziecięcia,
Splot jego gustów, zachcianki i upodobania,
Były jak prawa, wprost do przestrzegania.
W sprawy domowe prawie się nie mieszał,
Lecz smaczną kuchnią zawsze się pocieszał.

Ojca pozycja dyktuje stosunki,
Męża do dzieci i jego małżonki.
Żona podległa bezpośrednio, pana,
Jest też i dworu jako pierwsza dama,
Dzieci rodzicom.
Siostry spełniają drugorzędną rolę,
Względem swych braci. Syn pierworodny
spełnia ojca wolę.
Jako najstarszy, nie zawsze wyjątkiem,
Sposobi wiedzę, by rządzić majątkiem.

Strzegli obyczaj, aby matka - żona,
W dworze czczona, była jak pani - matrona,
Wpływ jej był znaczny, choć nie ochmistrzyni,
Dom prowadziła jako gospodyni.
Doglądać było jej wzniosłym zadaniem,
Z spiżarni prowiant, zagospodarowanie.
Widoczny symbol, plik kluczy u paska,
W woreczku zwisa,ł jak wisior kutaska.
Klucze, drzwi ważne stawiały otworem,
Wszelki wiktuał warując dozorem.
Klucz do spiżarni, apteczki, szafy, cukiernicy,
Komody, biurka- do tych najsłodszych są też
zwolennicy,
Klucz stawiał zakaz. To pani domu ustalała
meni,
Za co szczególnie mąż zawsze ją cenił.
Prace dla służby, dzieci wychowanie,
Dla pani dworu było tu wyzwaniem.
Do niej należy by w miarę, zawczasu,
Na zimę każdą zgromadzić zapasów.

Sprawą nadrzędną każdej było matki,
Wychować dobrze i wykształcić dziatki.
Tu ojciec z racji licznej działalności,
I gospodarczej w dworze powinności,
Do wychowania nie bywał gorliwy,
Pomimo chęci, gdyby był uczciwy.
Ciężar kształcenia pan miewał na głowie,
Gdy rok już ósmy kończyli synowie.
Dopóki dzieci, ciężar ich nauki,
Matka nosiła, doznając tej sztuki.

By dwór dostatni, do tego chendogi,
W drób, bydło, trzodę- nie bywał ubogi.
Żony - gosposi, na głowie też było,
By wszelkie dobro w dworze się mnożyło.
Owoców, warzyw i zwierząt hodowla,
Choć czasochłonna bywała wymowna,
Gdy dwór był hojny, ociekał w dostatek.
W balach brał udział, zaś szlachecki
światek.
To też wysoko oceniał małżonek.
Żonę jak klejnot i dworu koronę,
Ozdobą męża. W swoich utworach spisują
poeci,
Żona jak brylant na ich drodze świeci.

W hierarchii druga, jest starszyzna państwa,
U właścicieli mieszkając, ziemiaństwa.
Kult i szacunek.Szli rankiem grzecznie, aby
ich powitać,
Grać w partię wista, mariasza, lekturę poczytać.
Dbać o "wygódki" i ziółka zaparzyć,
W zimowy wieczór posłuchać, pogwarzyć,
Zadbać o fotel, gruby pled na nogi,
I nastrój tworzyć przyjazny- nie wrogi.
Wygrzać ich łóżka mosiężną szkandelą,
Rozśmieszyć smutnych, cieszyć gdy weselą.

Prócz ich rodziców i dzieci kilkoro,
Od dawien dawna bywali podporą,
I rezydenci i rezydentki, często liczba spora,
Dla potrzeb dworu, byli gośćmi dwora.
Bracia lub siostry, same, niezamężne,
Wdowy, ubodzy krewni, chorzy niedołężnie,
Jak kazywała odwieczna tradycja,
Nie zagrażała ich z dworu pozycja.
Wszechstronna pomoc, w miarę możliwości,
Podziękowaniem był, za to że ich gościł.
Często ze szkoły, z wojska przyjaciele,
Po dobrach stracie, gdy mieli niewiele.
By się utrzymać, będąc w odwiedziny,
Przez lata całe doznali gościny,
Często do śmierci. Gościnność polska
wprawiała w zdumienie,
I częsty podziw. Skąpstwo kładło cieniem.
Dom stał otwarty dla wrogów i swoich.
Obfity w żywność i wiele pokoi.
Z sercem, życzliwie, przyjęto strudzonych,
Karmił i poił, w miejscu przeznaczonym,
Gościnny pokój.

Gdy dwór był duży i ludzi niemiara,
Bywał kapelan. Mszy Świętej ofiara,
W salonie sprawiał tu w specjalnej niszy,
Gdzie ustawiano mu ołtarzyk mnisi.

Bywał i lekarz, czyniąc swą powinność,
Często dozgonnie przyjmował gościnność,
Jako fachowiec słynąc od dziedzica,
Porady czerpie cała okolica.

Oprócz nich w dworze, czynnik zamożności,
Tu decydował jaką służbę gościł.
Bywała liczna, zatrudnił wielu z zawodami,
Dla dworu, sadu, wszystkimi włościami.
Służbę stanowią: oficjaliści, służba folwarczna,
i służba domowa,
Która na stałe przy dworze się chowa,
Z dziada pradziada w prawem domowników,
Ale i służby, lecz nie niewolników.

Nauka we dworze to element przedni,
W życiu paniczów jako chleb powszedni.
Od dziecka uczą z początku pacierza,
To obyczaje, rzemiosła żołnierza.

Nim jeść zaczęło, w krzyż rączki składało,
A gdy mówiło, pacierz odmawiało.
Nie jadł pokarmu puki nowa strofka,
W pamięć nie wkuła jego mała główka.

Mamka we dworze maleńkie karmiła,
Na prawie ważnym, w nim też się gościła,
Silna i zdrowa, jedna z wiejskich kobiet,
Od niej zależy i dziedzica zdrowie.
Spośród sług ważna, bez plag irytacji,
"Pokarm nie burzyć". zmartwień od flustracji.
Żyła spokojnie. Nie wolno urazić,
"Bo dziecko złamie". Mogła się obrazić.
Zdrowe jedzenie. Umów dopełniła,
Silne paniątko w końcu wykarmiła.
W wielu dworzanach wdzięczność
z serdecznością,
Czuwa nad mamką, jej także starością.

O ile mamki- szło zapotrzebowanie,
Piastunką, niańką były starsze panie,
Którym ufają, pracy onej zdzierżą,
I wychowanie dzieci im powierzą,
Mamkę do dziecka także dobierano,
Niańkę kolejną do niej przywiązano,
Dziecko kolejne. Była domownikiem,
Stróżką dzieciarni, ich orędownikiem.
Choć czas, zwyczaje, częściowo odmienia,
One chowały dalsze pokolenia.
W pamięci dzieci miały miejsca czułe,
Za pieśni, bajki, które do snu snuły.
Opiekę, miłość i serce matczyne,
W wdzięcznej pamięci wpisuje w dziecinę.
Letnie dzieciaki przekazują bonom,
Z wymogiem wyższym te im powierzono,
Przygotowane są więc zawodowo,
Z właściwych domów wybraną osobą.
Z domów szlacheckich, nie rzadko
mieszczańskich,
Średnio zamożnych, ale za to pańskich.
Uczą czynności, jak dziś przedszkolaka.
Tu kilkunastu, tam że jedynaka.

Gdy wiek osiągną, tętniły metrami,
W dziewcząt nadwyżce zaś guwernantkami,
Pierwsi dla chłopców, drugie zaś dziewczęta,
Nie zawsze jednak zasada ta święta.
Uczą matematyki, muzyki, rysunku,
Zdolność szczególną, kształcono w kierunku.
A każda dama zna obce języki,
Gra i poznaje zasady muzyki,
Jest ułożona z formą towarzyską,
Ręczne robótki, czuwa- nad słabością męską.
To guwernantkom dają to zadanie,
By z córek dworskich wychowano panie.
Choć pensje modne i w liczącym tonie,
W edukacyjnej większość stoi stronie.
W naukach owych, dzisiaj też rzecz święta,
Służy to chęciom, i wielbi talenta.

Rzadziej dziewczęta, chłopcy w części licznej,
Szli po nauce do szkoły publicznej.
Szkoła infirma Jezuicką zwana,
Parwa - pijarów, wszędzie stopniowana.
Uczą gramatyki, syntaktyki, retoryki,
Filozofii, teologii także poetyki.
Tu filozofię dzielą na logikę,
Dialektykę, fizykę i metafizykę,
Też dla niektórych tu matematykę.
Na Akademii Krakowskiej, Wileńskiej,
Także uczono tutaj mowy polskiej,
Języki, niemiecki, francuski, ponadto łaciny,
Astrologii, geografii, kosmografii także medycyny.

Etyczną siłą w dawnych obyczajach,
Nie rozkładano, w drodze na rozstajach,
Sedno stanowi dla sprawy publicznej,
W herbu insygniach dla sprawy dziedzicznej.
Siła opinii była w społeczeństwie,
Roli człowieka, w jego człowieczeństwie.

Banita wszakże mógł długo żartować,
Z wyroków różnych, intrygi swe knować.
Jednak u progu kres jego zuchwalstwa,
Rodzina murem- naprzeciw matactwa.

"Stryjcy herbowi" w rodzinnym obszarze,
Są świętym prawem, jak święte Ołtarze,
Kto ją bezcześci, kto ręką podnosił,
Karę ponosi, o litość nie prosił.
Wpływy, znaczenie, przyjęte szeroko,
Były potężne im szerzej, głęboko.
Biegły granice, u nas tak pojęte,
W Polsce przetrwały jak insygnia święte.

Józef Bieniecki

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • skórę miała utkaną z jedwabiu i promieni słońca włosy mieniące jak złoty brokat  gdy kształtami wabiła ocean do pieszczoty krągłego ciała  nie umiał odmówić    falami uderzał o pośladki rozpalał i chłodził oddała mu się cała    nim odeszła  wrzuciła pierścionek z cytrynem w czeluść ciemnej wody jakby bez tego mógł o niej zapomnieć wymazać z pamięci    tak rozpętał się sztorm wściekły ocean ciskał statkami taranował falochrony nie przestając jej szukać    patrzyła na niego z góry  migocąc śmiechem  z jego głupoty    cały czas była obok
    • @Nata_Kruk - @Lidia Maria Concertina - @Domysły Monika - pięknie   wam dziękuje - 
    • aleja powoli zasypia słowa zostały w domu trudno znaleźć odpowiedź czas stara się zapomnieć wieczór cienie przemykają między myślami oglądam minione obrazy bez grubej kreski i retuszu dla mnie miejsca zabrakło księżyc przygląda się nie zmienia orbity zatrzymuję się nad platanami zapytam jak on spędzi noc   2.2025 andrew
    • Podarowało mi niebo błękitną wstęgę, Bym w swej wyobraźni oplótł rzeczoną, Barwnych i zawiłych Dziejów Świata księgę, Przez historii pasjonata księżycową nocą wyśnioną.                                      Podarowało mi także i długi świetlisty promień słońca, Bym nawlókł na niego siwowłosych starców wspomnienia, Nim skryje ich do swego wnętrza ziemia, By pamięć o nich przetrwała przez pokolenia.   Zesłało mi karocę z chmur śnieżnobiałych, Wypolerowaną nienagannie blaskiem jutrzenki, Bym pomknął nią pędem w minione wieki, Ku zgłębieniu tajemnic wielkich starożytnych cywilizacji.   Dostałem w darze tuzin kruczoczarnych koni, Skrzących w słońcu niczym hematyt, Nie lękających się choćby najdalszej drogi, Przez pustkowia i uroczyska porośnięte chaszczami.   Woźnicą mej magicznej karocy, Szpiczastouchy elf był pięknolicy, Każdemu słowu wyrzeczonemu jego usty, Rumaki ochoczo posłuszne były.   Dobyłem z wyobraźni lśniącego miecza, Wykutego w żarze nigdy nie gasnącego słońca, By bezpieczniejszą była ma droga, Mrokami pradziejów skrzętnie spowita.   Gdy zaczynało już zmierzchać, Czekała na mnie ma zaklęta karoca, A jej tajemniczy złoty blask, Z wieczorną szarzyzną wymownie kontrastował.   Nieopisana radość niezmierna, Na mej twarzy zaraz się odmalowała, Nie zwlekając ni chwili, bez wahania, Gotów byłem w śnie przemierzyć cały świat…   Jesienną porą znad zamglonych pól ornych, Rzewnie przywołał mnie wiatr historii, Bym w długą a daleką podróż wyruszył, Ku odkryciu wielkich przeszłości tajemnic,   Dziesiątki legendarnych królestw, W pomroce dziejów skrzętnie ukryte, Przyzywały mnie wieszczów swych śpiewem, Z dalekiej przeszłości niosącym się echem…   Stąpając po stopniach złotych, Zasiadłem dumnie w wnętrzu mej karocy, Dając zaraz polecenie woźnicy, By w drogę czym prędzej wyruszyć…   I popędziłem w snach mą wyśnioną karocą, Ku zamierzchłej przeszłości dalekim tajemnicom, By wydrzeć je chytrze minionym wiekom, Niczego w zamian im nie ofiarowując…   Nim nastał wytęskniony świt, Nim gęsty mrok się z wolna rozproszył, Zebrawszy naprędce rozproszone myśli, Mknąłem nocą ku wielkiej tajemnicy,   Pozłocisty niedosięgłego księżyca blask, Oblepioną mrokiem drogę oświetlał, Ta zaś zdawała się nie mieć końca, Wijąc się w nieprzystępnych leśnych ostępach,   Gnając wciąż przez zamierzchłe pradzieje, Pozdrowiłem przelotnie tęsknym wzrokiem, Dumne a niezliczone gwiazdy złote, Na nocnym niebie tajemniczo skrzące,   I ku niedosięgłym gwiazdom złotym, Strwożony nieśmiało uniosłem oczy, By zdradzić im swe marzenia szeptem cichuteńkim, Który tylko one dosłyszeć potrafiły…   A zaklęta karoca wciąż mknęła i mknęła, W zamierzchłej przeszłości zasnuty legendami świat, Po wyboistych dziejów zawiłych drogach, By sennym marzeniom mym sprostać,   Pod koła mej karocy złote monety, Wyrzucały fale zamierzchłej przeszłości rzeki, By niesłyszalny brzęk ich cichy, Hołdem był mej ciekawości złożonym.   Gdzie czerpiąc z opowieści o bohaterach sławnych, Spisano w średniowieczu potężne księgi, Tam mknąłem zaklętą karocą niepowstrzymany, Na wahanie nie tracąc ni chwili…   Skąpały się promienie przedwiecznego słońca, W odmętach wielkiej rzeki zapomnienia, Oddając jej skrzący swój blask, Który ta łapczywie cały pochłonęła…   Przez powiew wiatru dziejów wytyczona, Po dziejowych meandrów skalistych wertepach, Długa i zawiła ku pradziejom droga, Z każdą wiorstą jęła się zapętlać,   W lepkim cuchnącym błocie, Grzęzły karocy koła złote, A tracąc blask swój nim oblepione, Wyrzucały jego grudy w powietrze,   Trwożliwe konie niebawem spłoszyły, Majaczące w mrokach zapomnienia upiory historii, Gdy przelęknione nader gwałtownie wierzgnęły, Łamiąc diamentowe osie kół pozłocistej karocy!   Oderwane od karocy złote koło, W ułamkach sekund skrząc i błyszcząc, W siną dal się potoczyło, Wkrótce z oczu mych niknąc,   Uderzone podmuchami wiatrów dziejowych, Osunęły się z zawiasów drzwiczki karocy, A bezwładnie dotykając ziemi, Uderzały o polne kamienie krzesząc iskier potoki…   Lecz magicznej karocy zaklęty woźnica, Na me przeraźliwe krzyki nie zważał, Wpadłszy w przedziwny niepojęty trans, Znarowione konie tym usilniej popędzał.   I nikt mi nie mógł dopomóc, Ni powstrzymać szaleńczego zaklętej karocy pędu, A niepewny pozostając swego losu, Uniosłem przerażone oczy ku gwieździstemu niebu…   W duszy mej trwożne zrodziło się pytanie… Czy nim nastanie podróży kres, Karoca w szaleńczym pędzie się rozpadnie, A wypadając z niej uderzę głową o kamień…   Wtem nagły głośny trzask! Oderwały się od karocy wszystkie już koła, Pod ciężarem pokrywającego ją złota, Gwałtownie z hukiem o ziemię uderzyła!   Gdy przez sen krzyknąłem przerażony, Zimny dreszcz strachu me plecy przeszył, Próbując panicznie zebrać rozbiegane myśli… W środku nocy rozwarłem powieki…   Prysły senne obrazy, Nie było też złotej karocy, Gdy sennej wyobraźni pierzchły majaki, Szaleńczy pęd także już ucichł…   Były tylko mojego pokoju ściany, Otulone smolistym mrokiem nocy, Zamglone oczy przecierając powoli, Ledwo zdołałem rozeznać ich kontury…   W nocy zlany zimnym potem, Tkwiąc między tym co wyśnione a realne, Biorąc głęboki oddech, Zrozumiałem że to był jedynie sen…   A choć wyśniony blask złotej karocy, Zastąpiła namacalna czerń nocy, Wciąż te same marzenia się tliły, Podróży ku wielkim tajemnicom przeszłości…
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...