Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Śnieg


Rekomendowane odpowiedzi

Był październik. Rabka. To już połowa jesieni, ale słońce całkiem dobrze przygrzewało, a liście na drzewach wcale nie miały ochoty spadać. Czuło się, że lato nie chce odchodzić. Dzień był krótszy, ale nikomu to nie przeszkadzało, gdyż i tak trzeba było się zameldować na kolacji w sanatorium o osiemnastej. Nie było już tak jasno, ale to nie była jeszcze noc. Ciepły słoneczny dzień przypominał minione letnie miesiące. Prognoza pogody była optymistyczna. Nadal ciepło, bez opadów, bezchmurnie.

Późnym wieczorem zaczął padać śnieg. Nie był to gwałtowny opad. Ot, leciały sobie płatki śniegu całkiem leniwie, kręcąc piruety w powietrzu, by w końcu spaść na zieloną trawę, liście drzew i gdziekolwiek indziej. Duże, piękne płatki. Wyglądało to zrazu całkiem niewinnie i wręcz urokliwie. Zieleń i biel na ziemi, a granat nieba za oknami. Rzadki widok, o którym nawet się nie myśli, bo taki niezwykły, niecodzienny. Mijały godziny, noc zapadła. Na samochodach leżały już spore czapy śniegu.

Ranek. Przez okno widać, że nie był to zwykły opad. Śniegu było bardzo dużo, zbyt dużo, szczególnie na tę porę roku. Śnieg powinien pojawić się najwcześniej w listopadzie, kiedy bywa już chłodniej, a korony drzew już prawie bez liści przygotowują się, by przejść do snu zimowego. Tymczasem temperatury dotychczasowe to nie mniej niż 10 stopni Celsjusza. Zbyt wysokie, by ustała wegetacja. Soki we wszystkich roślinach krążyły w najlepsze, a spadek temperatury powodował ich zamarzanie w roślinach. Pnie, konary, gałęzie stawały się bardzo kruche, nieodporne na wiatr i obciążenia.

Śnieg na gałęziach, konarach okrutnie je powyginał często do samej ziemi. Park wyglądał jak pobojowisko. Najżałośniej jednak wyglądały drzewa, które nie wytrzymały ogromnego naporu śniegu i pękały, ułamywały się jak cieniutkie zapałki. Ogromna ilość drzew leżała dookoła. Na jezdniach, chodnikach, trawnikach leżały gałęzie, konary niczym oderwane w katastrofach kończyny. Widok był przerażający. Żal było przyrody, szkoda tych ludzi, którym walące się drzewa, często potężne, wyrządziły szkody. Z drugiej strony sceneria była iście bajkowa i tak niespotykana, że spacerujący patrzyli na otaczający świat wręcz zafascynowani, tym bardziej, że wszystko dokoła było jeszcze pomalowane porannymi, słonecznymi promieniami. Smutne to były widoki, takie surrealistyczne. Zima prawie latem. Zieleń dokoła pomalowana na biało i okaleczona.

Kuracjusze sanatoriów spacerowali wśród tych ruin przyrody. Jakże nieodległy był ich los i tych drzew. Wszyscy w jakiś sposób okaleczeni, sponiewierani. Cóż z tego, że z innego powodu. Ci ludzie, ta przyroda wszyscy wymagali rekonwalescencji i zabiegów rehabilitacyjnych.

Nie wszyscy podniosą się po przejściach czy to choroby, czy to kataklizmu śniegowego. Jakże dziwnie splata się los wszystkiego, co żyje. Jakże świat ożywiony jest nietrwały, mało odporny, podatny na różne klęski, choroby, przeciwności. W takich chwilach przychodzi refleksja, że człowiek będąc na szczycie drabiny życia, powinien dbać o cały świat przyrody, o wszystkie stworzenia i rośliny, by nie zniszczyć tego cudownego domu, którym jest Ziemia.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


×
×
  • Dodaj nową pozycję...