Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Był nikim. Nie tyle dla tych, których mijał codziennie na ulicy, spotykał w sklepie lub z którymi pił piwo po pracy w ulubionym barze. To mógłby nawet znieść, zaakceptować, jak przyjmował nieobecność innych. Najgorsze było to, że był nikim dla samego siebie. Czasem tylko, gdy wracał do swoich czterech ścian, wypełnionych jedynie jego obecnością, znieczulony kilkoma drinkami, doświadczał świadomości bycia kimś. Szedł szybko do łazienki, stawał przed lustrem i uczył się siebie. Tak na przyszłość, żeby nie zapomnieć. Bycie kimś zobowiązuje. "Patrz! - mówił - To jest Ktoś! A ty? Ty jesteś nikim. Taki nikt po prostu."
Większość ludzi, żeby się czegoś nauczyć, chodzi do szkoły. Dla niego szkołą było lustro.
Nie zależało mu na wiedzy o tym, co było na zewnątrz niego samego. Fakty, opinie, poglądy - nie miały najmniejszego znaczenia. Chciał wiedzieć, kim jest, skąd się wziął i dlaczego jest tym, kim jest. Znajomi doradzali mu, że informacje te znajdzie w religii. Ale jakiej? Chrześcijaństwo, buddyzm, islam. Która z nich odpowie na nurtujące go pytania? Nie zaliczał się do grona niewierzących. Wierzył i to głęboko. Chętnie mówił o sobie, że jest głęboko wierzącym i praktykującym - ateistą. Tak, jak większość ludzi z jego otoczenia wierzyła w Boga, on wierzył, że Go nie ma. Oni nie mogli udowodnić Jego istnienia, on nie mógł udowodnić, że Bóg nie istnieje.
Trochę jednak zazdrościł wierzącym. Było im łatwiej uwierzyć w to, że są kimś. On był nikim.
I nawet świadomość własnego istnienia nie napawała go optymizmem.
- Skoro jesteś, to znaczy, że jesteś kimś - przekonywał go kolega-filozof.
- Ale ja jestem nikim - odpowiadał. - Popatrz, każdy jest kimś: ojcem, matką, mężem, żoną, córką, synem, mechanikiem, czy kimś zupełnie innym. Niektórzy są nawet bardziej, bo istnieją na wielu poziomach, a ja - taki nikt.
- Nie rozumiem, - kontynuował swój wywód filozof - czym jest dla ciebie, bycie kimś. Jesteś nielogiczny. Przecież jesteś dobrym i cenionym pracownikiem, masz wykształcenie, którego wielu ci zazdrości. Masz powodzenie u kobiet i sądzę, że bez trudu znalazłbyś żonę. Wtedy mógłbyś być mężem, z czasem ojcem. Fakt, że uważasz się za nikogo, to tylko jakieś twoje intelektualne fanaberie.
- Masz rację, że jestem nielogiczny, ale nie o logikę mi chodzi. - Nikt powoli sączył piwo i delektował się jego smakiem. - To, że inni uważają mnie za kogoś, nie ma najmniejszego wpływu na moje myślenie o sobie. Tu nawet nie chodzi o poczucie własnej wartości.
- O czym ty, do cholery, mówisz? - Filozof trochę się zdenerwował. - Zdefiniuj, proszę, co, według ciebie, znaczy bycie kimś. Bądź precyzyjny.
Nikt ze współczuciem spojrzał na rozmówcę. Doskonale go rozumiał, bo nie rozumiał samego siebie. Co to znaczy być kimś? Gdyby znał odpowiedź na to pytanie, świat byłby o wiele prostszy. Ileż godzin, ba, lat całych poświęcił na rozważanie tej kwestii. Był święcie przekonany, że świadomość bycia kimś nie mieści się w kategoriach logicznego myślenia. A filozof był skażony logiką.
Nikt, choć nie wierzył w Boga, chętnie spędzał czas w kościele. Znajdował tam otoczenie sprzyjające rozmyślaniom. Otaczała go cisza. Nie taki zwykły brak hałasu. To mógł znaleźć w domu. Siadał w ławce i wsłuchiwał się w odgłosy przeszłości. Wszystko w świątyni mówiło mu nie tyle o wielkości Boga, na którego cześć wzniesiono te mury, co o wielkości wiary wyznawców. Ot, choćby ta ławka, wygładzona kolanami modlących się i łokciami wspartymi do modlitwy. W obecności swojego Boga uczyli się siebie. On był dla nich lustrem, w którym się przeglądali, aby ujrzeć prawdę o sobie, swoje prawdziwe oblicze.
Każdy centymetr kościoła przesiąknięty był wołaniem wyznawców o przebaczenie grzechów, dziękczynieniem za otrzymane dobra, uwielbieniem. Szczerze im zazdrościł. Obecność Absolutu potwierdzała wielkość wierzących. A on. Wobec braku punktu odniesienia, był nikim.
Dopił piwo, pożegnał się z kolegą i skierował się w stronę domu. Dobrze, że miał blisko i nie musiał liczyć na autobus. Zresztą lubił spacery. Miał czas na myślenie. Już dawno zauważył, że ludzie coraz mniej myślą samodzielnie. W rozmowach przytaczają opinie głoszone w telewizji. Wydaje im się, że są to ich własne przemyślenia, ale dziwnym zbiegiem okoliczności pokrywają się z tym, co jest lansowane w mediach. Polityka, gospodarka, moralność, Wciąż to samo. Czasem tylko, gdy aktualnie nic się nie dzieje, rozmowy schodzą na temat pogody. Ale i tu jest powód do narzekania.
Przypomniał sobie zdanie z niedawno przeczytanej książki, w której autor żartobliwie zarzucał księżom, że źle usłyszeli polecenie Jezusa. On nie powiedział: "Idźcie i narzekajcie", tylko: "Idźcie i nauczajcie". Wszyscy na coś narzekają - na politykę, gospodarkę, brak wrażliwości, agresję. Nawet na pogodę. Zdał sobie sprawę, że wcale nie jest lepszy. Płynął ze wszystkimi w jednym nurcie pesymizmu. Świat widział raczej w odcieniach szarości. Może gdyby się zakochał, byłoby inaczej? Ponoć zakochany dostrzega więcej.
Przechodził obok "swojego" kościoła. Był to raczej kościółek niż monumentalna świątynia, jakich wiele można było znaleźć w mieście. Mały, przyklasztorny kościółek, nadgryziony zębem czasu, skrzywdzony zapomnieniem.
Zatrzymał się. Nie zamierzał wstępować, bo o tej porze zaczynało się nabożeństwo, więc nie mógł liczyć na ciszę, której tak bardzo potrzebował. Do domu też nie chciał jeszcze wracać.
Zdecydował się wstąpić. "Jest środek tygodnia, więc nabożeństwo nie może trwać długo" - pomyślał.
W kościele panował przyjemny chłód. Jedno spojrzenie w stronę prezbiterium wystarczyło i Nikt zatrzymał się w progu. Przed ołtarzem na posadzce leżał mężczyzna ubrany w albę, czerwona stuła przekreślała po przekątnej biel szaty. Nad leżącym diakonem, ubrany w pontyfikalne szaty, z mitrą na głowie i skromnym pastorałem, przypominającym gruby, pasterski kij, stał sędziwy biskup w asyście kilkunastu ubranych w czerwone ornaty kapłanów.
Chciał zawrócić, ale powstrzymał go monotonny śpiew litanii do wszystkich świętych. "Darmowy koncert muzyki gregoriańskiej" - pomyślał i zajął miejsce w ulubionej ławce pod chórem.
Jak na obrzęd święceń kapłańskich w kościele było wyjątkowo mało wiernych. W pierwszej ławce klęczało kilka zakonnic, które opiekowały się świątynią. Widywał je często, gdy zdobiły kwiatami ołtarz. Poza tym było kilkoro świeckich - stałych bywalców kościoła, z którymi niejednokrotnie wymieniał skinienie głowy i delikatny uśmiech. W bocznych stallach modlili się zakonnicy, do których należał klasztor i kościół.
Brat zakrystianin albo zapomniał, albo specjalnie nie włączył pełnego oświetlenia. Pomimo to świątynia pełna była kolorowych refleksów, będących dziełem zachodzącego słońca, ciekawie zaglądającego do wnętrza przez witraże. Jeden z promieni zatrzymał się na twarzy biskupa, zmuszając go do zamknięcia oczu. Wydawało się jakby otaczający go blask miał swoje źródło w jego wnętrzu a rozświetlające świątynię promienie były efektem światła, emanującego z następcy apostołów, odbitego od witraży i spoczywającego na pozostałych uczestnikach ceremonii.
Nikt poczuł na swojej twarzy delikatną pieszczotę światła. On również przymknął oczy. Czuł, jakby promień wnikał do jego serca. A może był to efekt monotonnego śpiewu mnichów? Kantor wymieniał imiona świętych, a zgromadzeni zanosili prośbę o wstawiennictwo i modlitwę. W niewielkim wnętrzu kościoła robiło się ciasno jakby ci, którzy dawno już odeszli z tego świata, stawili się na apel, wezwani modlitwą zgromadzonych wyznawców.
Czuł, że nie jest już tylko biernym obserwatorem, stał się częścią tego misterium, którego nie rozumiał i do końca nie akceptował. Chciał się bronić, wstać i wyjść z kościoła, ale jakaś nieznana siła wcisnęła go w ławkę. To nie był przymus, raczej tęsknota za czymś nieznanym, ale przeczuwanym.
Podobnego uczucia doświadczał ilekroć przyjeżdżał do rodzinnego domu. Po śmierci rodziców stał się fizycznie pusty, ale wypełniały go wspomnienia dzieciństwa, doświadczenie miłości, którym nasiąknięty był każdy centymetr ścian, podłogi, mebli. Nawet powietrze wewnątrz budynku było inne.
Nie pojawiał się tu zbyt często. Miał świadomość, że to, co było, bezpowrotnie odeszło. Nie witał go w progu radosny uśmiech matki i skrywana pod pozorem obojętności, ale odczuwalna duma ojca. Nikt na wsi nie mógł poszczycić się synem-profesorem. I takim młodym w dodatku.
Siadali przy skromnie zastawionym stole i, niewiele mówiąc, po prostu cieszyli się sobą. Ci prości ludzie, którzy skończyli zaledwie kilka klas szkoły podstawowej, mieli w sobie głębię mądrości, której mógł im pozazdrościć niejeden wysoko wykształcony naukowiec.
Przypomniał sobie rozmowę z ojcem, kiedy wyznał, że stracił wiarę w Boga.
- Bo szukasz Go nie tam, gdzie trzeba - powiedział. - Nie spiesz się, On sam cię znajdzie.
A matka, dyskretnie przysłuchująca się rozmowie, podeszła i przytuliła go mocno do serca. Ta głęboko wierząca kobieta nie powiedziała ani słowa w obronie swojego Boga, ale w tym przytuleniu było więcej dowodów na istnienie Boga, niż we wszystkich książkach, które przeczytał. Podświadomie wyczuł, że tym uściskiem matka zasiała w jego sercu ziarno, które zamierzała podlewać swoimi modlitwami.
To było ich ostatnie spotkanie. Miesiąc później pochylał się nad mogiłą, w której spoczęli. Tak, jak sobie zażyczyli, w jednej trumnie. Zginęli równocześnie pod kołami ciężarówki, kiedy szli na wieczorną mszę. Nikogo nie można było winić - kierowca miał zawał serca. Nikogo?!
Śmierć rodziców przypieczętowała jego definitywne zerwanie z Bogiem, nawet te nieliczne próby poszukiwania Go. Z człowieka wątpiącego stał się głęboko wierzącym ateistą.

- Panie profesorze, panie profesorze! - Nikt uświadomił sobie, że ktoś go woła. Otworzył oczy. Czuł się jak człowiek wyrwany nagle z głębokiego snu. Kościół pogrążony był w półmroku, jego wnętrze opustoszało. Nad nim stał brat zakrystianin i delikatnie potrząsał go za ramię.
- Przepraszam! - wyszeptał. - Musiałem się zdrzemnąć. Ta uroczystość... Przepraszam, już wychodzę.
Powrót do rzeczywistości dokonywał się bardzo powoli. Nie umiał, a nawet nie starał się nazwać uczuć, które go wypełniały. Chyba rzeczywiście zasnął.
- To nie o to chodzi! - Głos zakrystianina dziwnie harmonizował z ciszą, wypełniającą przestrzeń świątyni. - Ojciec przeor zaprasza do refektarza. Będzie nam bardzo miło gościć pana na kolacji.
- Mnie... na kolacji... ojciec przeor... - Nikt nie krył zaskoczenia.
- Bardzo prosimy! - Obok zakrystianina pojawił się drugi zakonnik, którego twarz wydał mu się znajoma. - Pan profesor z pewnością mnie nie pamięta, ale kilka lat temu miałem przyjemność słuchać pana wykładów. Mam na imię Tomasz, od dzisiaj ojciec Tomasz. - Zakonnik uśmiechnął się serdecznie.
- A, tak. Teraz sobie przypominam. Bóg w myśli Schellera. - Nikt szybko skojarzył twarz zakonnika z pracą, którą recenzował.
- Pan profesor pamiętał. Jestem mile zaskoczony. - Uśmiech zakonnika był jeszcze serdeczniejszy. - To były moje święcenia. Cieszę się bardzo, że pan profesor przyjął moje zaproszenie. Szczerze mówiąc, nie spodziewał się. Ojciec przeor zaprasza pana na skromną kolację. Będzie nam bardzo miło, jeśli zgodzi się pan być naszym gościem.
Nikt nie mógł sobie przypomnieć, żeby był zaproszony na uroczystość święceń byłego studenta. Nie dał jednak po sobie poznać, że znalazł się tu zupełnie przez przypadek.
- Nie chcę sprawiać kłopotu - próbował wykręcić się z niezręcznej sytuacji.

Opublikowano

Wspaniały opis...nikogo :)
" Chętnie mówił o sobie, że jest głęboko wierzącym i praktykującym - ateistą. " - ktoś kiedyś powiedział, że ateizm jest dziełem teologów :)
Pozdrawiam.

Opublikowano

Bardzo mi się podoba ten tekst.
Ale mam też kilka uwag. Mogę? :-)

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Choroba wielu ludzi, którzy w dzisiejszym tłoku i konkurencji czują się po prostu niepotrzebni, anonimowi, przeźroczyści... Niestety bardzo pospolita choroba.
Fajny tekst, ale wymaga nieco dopracowania, moim zdaniem. Zresztą jest to temat rzeka.
A ja z kolegą z Orga (z Markiem Sztarbowskim, czyli Boskimi Kaloszami) skleciliśmy książkę, która jest bardzo podobna w wymowie do Twojego tekstu. Nosi ona tytuł: "Poszukiwacz luster". Jest to baśń dla dorosłych. Bohater poszukuje swojej tożsamości w różnych odbiciach: w rzece, kałużach, szybach, piwie, deszczu... A szuka ciągle tego najważniejszego, zaczarowanego lustra, o którym mówiła mu jego matka - wiedźma z bagien. Książka opowiada o wiecznym chłopcu i o dorastaniu dorosłych ludzi do miłości. A tutaj są bardziej szczegółowe informacje dla zainteresowanych:
[url]//www.poezja.org/debiuty/viewtopic.php?id=119753#dol[/url]
Jasne, że chciałabym, żeby jak najwięcej osób tę książkę przeczytało. Oczywiście. Ale nie musisz się czuć zobowiązany. :-)
Pozdrawiam cieplutko. :-)
Oxyvia.
Opublikowano

Kenal, Oxyvia - dzięki za pochylenie się nad tekstem i uwagi - bardzo cenne. Opowiadanie i bohater z samego założenia są w drodze.
Oxyvia, chętnie przeczytam Twój tekst, niestety, link nie działa.
Pozdrawiam

  • 1 miesiąc temu...

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
  • Ostatnio w Warsztacie

    • Moje wiersze nie gotowe

      jakby były mięsem 

      surowe że tak powiem

      Moje myśli które przyszły to nazwana metoda gdy przychodzi artyście pracować jako strumień świadomości 

      ale ja sięgam dalej bo to z miejsca które niepoznane nieświadomością jest nazwane. 

      człowieka psychika jak góra lodowa której jedynie wierzchołek wystaje nad poziom morza a całości większość ogromną pod wodą się chowa

      i to jest tak ten wierzchołek to część psychiki ludzia gdzie i którą się zna

      ta maska świadoma 

      a.pod spodem

      to co tajemne dla ludzia to co działa w nim nieświadomie 

      np skąd pochodzą wielkie odkrycia

      czy każdy mógłby jak wieszcz wersy pisać 

      malować jak słonecznika malarz artysta van ghog którego za życia odkrywa i doping daje jedynie rodzina

      jak brat

      ah 

      i teraz o mnie i teraz ja

      zaczyna się żal do życia którym mi przyszło żyć 

      jak moja wina

      jak zgubiła 

      się wcześniejsza myśl 

      jak mi daleko do stanu uświęconego 

      komunia św jak egzorcyzmy nie poradziły wygnać ducha złego 

      jak ludzie są sobą 

      i się nie zmieniają 

      choćby wymyslną terapią 

      w głowie w miejsce klepki numer pięć sześć siedem

      zainstalował się anioł który jest człowiekiem z głosem który bym nazwał symieniem

      leczą psychozę 

      chad i schizofrenię

      czy od dziecka nje wiem

      usłyszałem 

      czy mówią mi twardo

      to po narkotykach które oddziecka używasz 

      to jestem ja

      ten tekst to fristajl jakby próba

      wolnego styla gdzie szybko przyszło mi klikać litery szybciej niż je przemysle

      i jeszcze nie kasować tego co tu wpisze

      ale ale

      o czym to ja

      jaki jest świat 

      widzę i mówię o nich o wa s

      a to cały ja tam

      robot pod wpływem 

      kontrolowany przez muzykę którą puszcza w klubie di dzej

      ja na parkiecie

      niby taniec 

      ale taki z wewnątrz ruch ciała 

      nie te kroki znane

      żadne tango żadna cha cha

      to skakanie i machanie które czuję że pasuje do tego co tamgra

      muzyka elektroniczna

      ciężkie techno ale nie gabba i vixa 

      psytrance każdy siedzi ten mecha i leśny 

      dnb jungle i inne okej

      i nagle przypomina mi się gdy o tym mó

      wię że muzyka niechce mnie scena 

      wygnany z parkietu

      pies na deszczach podle własnych słów niech używa się ten sciemniacz

      z dala od światła j ciepła ogniska 

      sam sobie wybrał losy gdyż jest chujem głupim 

      szerszeń bizon osa komar

      a miał się za wielbłąda  (spr arabska metafora podpowiadam w roli autoredaktora)

      zobaczył w sobie promień i nazwał się najaśniejszym słońcem 

      po prawdzie i jej idąc tropem miałby się za idiote i widziałby jak czadzi w cudze dusze mrokiem

      patrzył pies w otchlań z zachwytem

      otchłań była mroczna 

      i tak się stało jak w cytacie

      stał się otchłanią 

      a mógł mieć wyobraznie i zamiast iść w mroczny las bez map

      wsiąść w jedno z aut gdzie kierowca gna jako pilot umiejętnie 

      i wśród drogowskazów widzieć gdzje się idzie dobrze

      ale co to nie ja

      pomyślałem sobie 

      wiem lepiej

      w końcu uwierz może 

      jako jestem bogiem 

      to o mnie w przeszłych czasach

      ja to boskie dziecko ale nie jak resztatylko Jezus którego nie dotyczy grzech zła 

      wywyzszony jak mount everest

      prawda leży na dnie

      gdzie na mapie

      rów Mariański jest

      to tam w głębinie gnije 

      to marsjańską misje w pojedynkę wolałem

      niż wśród ludzi być okej przynajmniej wobec innych ich

      oni chyba wierzyli

      ale czytających mądre księgi nie zdziwi nic

      ot taki jak wielu inaczej nie mogło być 

      zrobił sobie krzywdę 

      w rytm karmicznej soeawdiedlowosci

      oni byli dorośli 

      otwarte oczy 

      mądrzy 

      umiejąc w życie to żyć empatycznie myślę 

      a ludzie są różni i patrzący ku nim

      wiedzą że są ci źli 

      sliscy i orzdbiegli 

      niebycie wśród innych 

      bezimienne pojeby w masowej mogile

      chwilę chwilę 

      o czym to ja mówię 

      czemu to piszę 

      dla kogoś czy dla siebie

      wyżyć się wśród literek

      bezsensownym tekstem 

      jesteś tu u mnie w ogóle 

      czuję że się wstydzę 

      siebie i życia którym żyję

       

       

      nic nie można gdy się nie daje dobra

      gdy tworząc bagna

      odbiera się nawet tą wydaną cebulę

      nic się nie da gdy się jest chu...em

      kończę czule przeklenstwem

      i ty jakoby przeklnij mnie

      jak starsi panowie i pieśń 

  • Najczęściej komentowane w ostatnich 7 dniach



  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Moje wiersze nie gotowe jakby były mięsem  surowe że tak powiem Moje myśli które przyszły to nazwana metoda gdy przychodzi artyście pracować jako strumień świadomości  ale ja sięgam dalej bo to z miejsca które niepoznane nieświadomością jest nazwane.  człowieka psychika jak góra lodowa której jedynie wierzchołek wystaje nad poziom morza a całości większość ogromną pod wodą się chowa i to jest tak ten wierzchołek to część psychiki ludzia gdzie i którą się zna ta maska świadoma  a.pod spodem to co tajemne dla ludzia to co działa w nim nieświadomie  np skąd pochodzą wielkie odkrycia czy każdy mógłby jak wieszcz wersy pisać  malować jak słonecznika malarz artysta van ghog którego za życia odkrywa i doping daje jedynie rodzina jak brat ah  i teraz o mnie i teraz ja zaczyna się żal do życia którym mi przyszło żyć  jak moja wina jak zgubiła  się wcześniejsza myśl  jak mi daleko do stanu uświęconego  komunia św jak egzorcyzmy nie poradziły wygnać ducha złego  jak ludzie są sobą  i się nie zmieniają  choćby wymyslną terapią  w głowie w miejsce klepki numer pięć sześć siedem zainstalował się anioł który jest człowiekiem z głosem który bym nazwał symieniem leczą psychozę  chad i schizofrenię czy od dziecka nje wiem usłyszałem  czy mówią mi twardo to po narkotykach które oddziecka używasz  to jestem ja ten tekst to fristajl jakby próba wolnego styla gdzie szybko przyszło mi klikać litery szybciej niż je przemysle i jeszcze nie kasować tego co tu wpisze ale ale o czym to ja jaki jest świat  widzę i mówię o nich o wa s a to cały ja tam robot pod wpływem  kontrolowany przez muzykę którą puszcza w klubie di dzej ja na parkiecie niby taniec  ale taki z wewnątrz ruch ciała  nie te kroki znane żadne tango żadna cha cha to skakanie i machanie które czuję że pasuje do tego co tamgra muzyka elektroniczna ciężkie techno ale nie gabba i vixa  psytrance każdy siedzi ten mecha i leśny  dnb jungle i inne okej i nagle przypomina mi się gdy o tym mó wię że muzyka niechce mnie scena  wygnany z parkietu pies na deszczach podle własnych słów niech używa się ten sciemniacz z dala od światła j ciepła ogniska  sam sobie wybrał losy gdyż jest chujem głupim  szerszeń bizon osa komar a miał się za wielbłąda  (spr arabska metafora podpowiadam w roli autoredaktora) zobaczył w sobie promień i nazwał się najaśniejszym słońcem  po prawdzie i jej idąc tropem miałby się za idiote i widziałby jak czadzi w cudze dusze mrokiem patrzył pies w otchlań z zachwytem otchłań była mroczna  i tak się stało jak w cytacie stał się otchłanią  a mógł mieć wyobraznie i zamiast iść w mroczny las bez map wsiąść w jedno z aut gdzie kierowca gna jako pilot umiejętnie  i wśród drogowskazów widzieć gdzje się idzie dobrze ale co to nie ja pomyślałem sobie  wiem lepiej w końcu uwierz może  jako jestem bogiem  to o mnie w przeszłych czasach ja to boskie dziecko ale nie jak resztatylko Jezus którego nie dotyczy grzech zła  wywyzszony jak mount everest prawda leży na dnie gdzie na mapie rów Mariański jest to tam w głębinie gnije  to marsjańską misje w pojedynkę wolałem niż wśród ludzi być okej przynajmniej wobec innych ich oni chyba wierzyli ale czytających mądre księgi nie zdziwi nic ot taki jak wielu inaczej nie mogło być  zrobił sobie krzywdę  w rytm karmicznej soeawdiedlowosci oni byli dorośli  otwarte oczy  mądrzy  umiejąc w życie to żyć empatycznie myślę  a ludzie są różni i patrzący ku nim wiedzą że są ci źli  sliscy i orzdbiegli  niebycie wśród innych  bezimienne pojeby w masowej mogile chwilę chwilę  o czym to ja mówię  czemu to piszę  dla kogoś czy dla siebie wyżyć się wśród literek bezsensownym tekstem  jesteś tu u mnie w ogóle  czuję że się wstydzę  siebie i życia którym żyję     nic nie można gdy się nie daje dobra gdy tworząc bagna odbiera się nawet tą wydaną cebulę nic się nie da gdy się jest chu...em kończę czule przeklenstwem i ty jakoby przeklnij mnie jak starsi panowie i pieśń 
    • Całkiem niepowszechne podejście w relacjach międzyludzkich. Myślę, że nieco wyidealizowane, ale piękne. Dobry wiersz. Pozdrawiam.
    • @Migrena Ten wiersz to świetna medytacja o śmierci, napisana językiem pełnym metafor. Śmierć jako wygaszanie - "cisza w dłoniach", "ktoś wydmuchał płomień z oddechu". Personifikacja śmierci jako istoty, która przychodzi bez ostrzeżenia i metodycznie gasi kolejne przejawy życia, jest niezwykle sugestywna. Symbole przemijania też robią wrażenie - klepsydra, zegar w ruinach, atrament rozpływający się w wodzie. A tożsamość rozpuszcza się w "bezczasie" - musiałam nad tym się dłużej zatrzymać. Twoja wizja śmierci jest spokojna, z dużą dawką filozoficznych rozważań. Na takie wiersze warto czekać! Jestem pod wielkim wrażeniem!
    • @Rafael Marius jak ją nosić, to kręgosłup trzeba mieć zdrowy. Ale fajnie, ćwiczę i mam siłę, ale moja mama nie może nosić, za ciężka dla niej. zakładam na siebie koronę, a no to sam robiła tak fajnie i ona jej trzymała się, komedia. Niedługo będzie chodzić, już wstaje sama na nóżki. Jest ostrożna i bada trzymanie, grunt. Jest taka śliczna:)

      Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...