noc pęka od syren,
a ona liczy oddechy — każdy jak nabój
za ścianą jęczy cegła —
nawet dom ma swoją ranę
woda w misce drży,
jakby ktoś uczył ją strachu
za drzwiami — kroki, szczęk metalu,
i wchodzi cień,
bez twarzy, bez pytań
jego dotyk — twardy jak lufa,
zimny jak stal bagnetu
jej świat się kurczy
do szwu sukienki, co nie pęka od wstydu
kiedy wychodzi,
powietrze nie wie, czy milczeć, czy płakać.
ona połyka je łapczywie,
jakby chciała utopić krzyk,
zanim wypłynie
na zewnątrz
długo jeszcze śpiewają rakiety —
jakby modliły się o więcej nocy.
ale ona nie wie, która to już noc,
liczy je jak rany —
zawsze wychodzi za dużo.
słyszy, jak ktoś krzyczy,
albo płonie dom —
tu dźwięki mają jedno imię
czasem chce ciało ukryć pod skórą,
szoruje się popiołem,
aby zmyć błoto z duszy
podeptanej przez żołnierskie buty
uczy się łkać w ruinach tak,
by nie poruszyć powietrza —
nie chce, by zdradziło,
że jeszcze jest.
Metabolizm z wiekiem siada
a szczególnie gdy podjadasz,
pod ciężarem wtedy brzucha
nie chce ci się wcale ruszać.
wykaż zatem się odwagą,
powiedz, że on siada z wagą.