Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Powiatowy Inspektor Nadzoru Budowlanego, Bronisław Cybula, energicznie zapukał w szybę operacyjnego Volkswagena Straży Pożarnej zaparkowanego w poprzek jezdni. Młodszy aspirant, Marian Kozieja, drzemiący na odchylonym siedzeniu, ocknął się w okamgnieniu, rozlewając resztki kawy z plastikowego kubeczka. Brunatne krople spłynęły cienką strużką po impregnowanym drelichu ocieplanego, strażackiego sztormiaka i momentalnie wsiąkły w tapicerkę fotela.
- Psiakrew! Dzień dobry, panie inspektorze! Musiałem przysnąć na chwilę, to przez tych gówniarzy w nocy – tłumaczył się zakłopotany, jego dziecinnie okrągła twarz z rzadkim, ledwie widocznym zarostem, oblała się rumieńcem. Pospiesznie wcisnął kubek i resztki niedojedzonej drożdżówki do papierowej torby. Wyskoczył z auta.
- Mieliście nieproszonych gości? Połaszczyli się na taką ruderę? – w urzędowo powściągliwym głosie Cybuli zabrzmiała nutka zdziwienia.
Stara, zaniedbana kamienica, nawet przed pożarem, w żadnym razie nie mogła być wzięta za siedzibę majętnych osób, choć wysmarowana graffiti, frontowa ściana budynku nosiła jeszcze ślady dawnej świetności. Misternie kute, żeliwne balustrady dwóch mieszkań na piętrze, mimo, iż przeżarte rdzą na wskroś, przydawały lekkości i wdzięku przysadzistej bryle, teraz zdeformowanej przez zapadnięty z jednej strony dach i krokwie sterczące jak żebra z rozpłatanego brzucha. Pomiędzy osmalonymi oczodołami pustych okien, jak na ironię przyozdobionych wymyślnymi gzymsami, widniały rozległe połacie poodpadanego tynku. Poskręcane od żaru rynny zastygły w dziwacznych pozach. Na szczęście dom stał na uboczu, na końcu pustawej, ślepej uliczki, otoczony z trzech stron splątanym gąszczem tarniny i zdziczałych bzów. Zapobiegło to rozprzestrzenieniu się ognia na sąsiednie parcele, choć z drugiej strony, teraz równie skutecznie blokowało ożywczy przewiew - w powietrzu wisiał mdlący, ciężki odór spalenizny.
- A jakże! We dwóch przyszli, twarzy nie widziałem, bo ciemno było jak u murzyna w dupie, a oni kaptury mieli na łbach, no i zaraz szurgnęli w te krzaki! Tyle ich widziałem, skurwysynów! O, przepraszam, panie inspektorze! Ale byłem sam, gdzie miałem ich gonić po nocy? – Kozieja zacisnął pięści w bezsilnej złości. Pomimo chłodu na dworze, czoło miał mokre od potu. Ochrypłym głosem relacjonował dalej.
- Dochodziła północ, jak nasi chłopcy się zwinęli. Udało się wszystkich wyprowadzić bez szwanku, tu tylko parę mieszkań było zajętych, wie pan, przez tę autostradę, co to ją mają puszczać tędy.
- Nie ucz ojca dzieci robić! – z irytacją skomentował w myślach Cybula, nieco urażony bezpośredniością strażaka. Głośno zaś powiedział:
- Wiem, wiem! Budynek przeznaczony do rozbiórki, dawno już powinien być opróżniony. Tylko ten właściciel, „hrabia Fulgenty”, uparł się jak osioł, jak… – nie dokończył zreflektowawszy się, do kogo mówi.
- No właśnie – podchwycił aspirant ochoczo – jeszcze jak się uparł! Stara Więckowska widziała, jak przed wieczorem wchodził do tej swojej nory, ale on jakby ogłuchł, ogień już szedł na korytarz, a on nie otwiera i nie otwiera! Aż chłopcy musieli drzwi rąbać! I wie pan, co? Siłą go odrywali od jakichś papierów, tak się zaparł, że nie pójdzie! Chyba mu się całkiem w głowie pomieszało – ma pan, pojęcie? Tu gorąc jak diabli, wszystko w środku trzeszczy, a on się rwie z powrotem! Dopiero, jak ci z pogotowia mu zastrzyk zrobili, dał się wsadzić do karetki, mówię panu, co się z nim naszarpali! Niby taki chudzielec a siły miał! Za trzech!
Rozkręcił się, widać było, że jest w swoim żywiole i z pewnością niejednego jeszcze dziś uraczy smakowitymi szczegółami przebiegu dramatycznych wydarzeń.
- A złodzieje? Co z nimi? – otrzeźwiło go chłodne pytanie.
- Aaa, oni… Musieli się zakraść od tyłu, z tych chaszczy – podjął już bez zapału. – Nie widziałem ich, dopiero jak obchód robiłem o czwartej, zwróciłem uwagę, że coś błyska w mieszkaniu starego. Najpierw się przestraszyłem, że coś się tam tli jeszcze, ale nie, to była latarka. Krzyknąłem: „Kto tam jest? Wychodzić natychmiast!” - a wtedy oni wystrzelili jak z procy! I szukaj wiatru w polu! – zakończył ciszej, uciekając z oczami w bok na zrytą, rozjeżdżoną kołami ciężkiego sprzętu, trawę.
- No, taak… Taak…- skwitował inspektor. Wyciągnął z teczki formularz i przez dłuższą chwilę zatrzymał się na rubryce „Zabezpieczenie pogorzeliska”.
– Zostaniecie, Kozieja, tutaj, a ja teraz zajrzę do środka.
- Tylko niech pan uważa, tam wszystko jeszcze świeże… może jednak ja z panem… - zaczął chłopak niepewnie, ale zaraz umilkł pod karcącym wzrokiem i prędko wycofał się do samochodu. No, nie popisał się, szkoda gadać. Na pociechę sięgnął po kokosowego ”Grześka” – zawsze w takich sytuacjach miał w odwodzie małe co - nieco pod ręką. I teraz pomogło, po chwili zaczął zawadiacko pogwizdywać, wyobrażając sobie, jakie oczy zrobi Kaśka, kiedy jej opowie o swoich przeżyciach, o bandziorach, którzy dybali na mienie pogorzelców, a on własną piersią… i całkiem sam… i nic się nie bał, nic a nic…
Doświadczone oko specjalisty czytało poranione wnętrze domu jak najwytrawniejszy, indiański tropiciel ślady bizona na prerii. Cybula szybko zorientował się, że przyczyną pożaru nie było zwarcie starej, aluminiowej instalacji, jak bazując na wieloletnim doświadczeniu wstępnie założył, ale… podpalenie. Ogień rozgorzał na stryszku, gdzie od lat zalegały stosy bezużytecznych szmat, pliki pożółkłych gazet, pokruszone słomiane maty, niegdyś służące do okrywania różanych krzewów. Trudno zliczyć, ile razy, podczas kontroli okresowych, sam wymierzał właścicielowi budynku karę grzywny za brak bezzwłocznego usunięcia tych śmieci. Bezskutecznie. Dziwak i odludek, „Hrabia Fulgenty” - jak go z przekąsem nazywano w miasteczku – z zagadkowym, jakby trochę nieobecnym, wyrazem twarzy, grzecznie wysłuchiwał zarzutów i bez protestu przyjmował zalecenia, po czym całkowicie ignorował wszelkie nakazy, zakazy i wyroki. Było to nieznośnie irytujące. Ale co z takim robić? Czyżby teraz ktoś postanowił dać mu nauczkę? Ale kto?
Jedno inspektor wiedział na pewno: ktoś, kto to zrobił, musiał znać sytuację, musiał wiedzieć, że płomień połknie gotową podpałkę na strychu jak Smok Wawelski faszerowaną owieczkę. Dzieło szaleńca? To już nie był problem Cybuli. Jego rola skończy się, kiedy na biurku komendanta policji wyląduje stosowny raport. Nagle poczuł, że poczerniałe ściany napierają na niego ze wszystkich stron, zrobiło mu się duszno, najbardziej na świecie zapragnął zaczerpnąć świeżego powietrza. Lawirując między kałużami błotnistej mazi na podłodze, począł przesuwać się w kierunku wyjścia, kiedy zobaczył rozwalone drzwi, wiszące krzywo na jednym zawiasie. Przypomniał sobie udramatyzowaną opowieść młodziutkiego strażaka i po ojcowsku uśmiechnął się wyrozumiale – wiele lat temu, zanim tryby urzędniczej machiny starły na proch jego entuzjazm i świeżość, on też marzył o bohaterskich wyczynach, ratowaniu ludzkiego życia i mienia.
Westchnął z rezygnacją i jął się ostrożnie przeciskać między drzazgami futryny do pokoiku „Hrabiego”. Jeden rzut oka wystarczył, by natychmiast sięgnął po komórkę. Czerwony kur musiał tu szaleć wyjątkowo zaciekle, bo pożarł niemal wszystko – poza nierównej wysokości jedenastoma kopczykami nieskazitelnie białych kości, usypanymi wzdłuż ściany zachlapanej świeżym wapnem.

Cdn.

Opublikowano

Ciekawe jak dalej pociągniesz fabułę i co najważniejsze czy masz dobry pomysł na koniec (bo to chyba najtrudniejsza część)? Czekam na ciąg dalszy.
Spąsowiała – nie podoba mi się to słowo. Takie dziwne ;P

Pozdrawiam
Adam

Opublikowano

Pewnie, koniec zawsze jest najtrudniejszy, nie martwię się tym na razie, bo nie mam jeszcze bladego pojęcia, kiedy i jak ta historia się zakończy i co wydarzy się po drodze. Nic nie mówisz, jak obecny odcinek? Mogę rozumieć, że gdyby było bardzo źle, napisałbyś?
Zamiast "spąsowiała" mogłoby być "spurpurowiała" lub ewentualnie "sczerwieniała" - bo wobec nadmiaru ognia w okolicy - "spłonęła rumieńcem" już chyba raczej nie :) Co sądzisz o tych zamiennikach?
Wielkie dzięki, że zajrzałeś, Adam - i to z komentarzem!
Pozdrawiam - Ania

Opublikowano

Wiesz, wchodząc mam pewność, że poniżej pewnego poziomu nie schodzisz. Co to tekstu, jak dla mniej czytało się ciut za ciężko, ale cały dzień piszę pracę, więc wszystko mi się powoli miesza. Tekst bez przypisów? Pff :P
Może oblała się rumieńcem?
Ja tam od początku wiem jak skończą się moje stokrotki, tylko droga do tego końca coraz dłuższa :P

Opublikowano

No jest progres i coś zaczyna się dziać. Adam ma rację, gdyby tak nieco odchudzić tekst z warstwy zwalniających dynamikę porównań i opisów, można sporo zyskać. Robi się ciekawie, na pewno się pojawię za kilka dni. Przeczytam i może skomentuję. Powodzenia w walce z historią.

P.s.
Uważaj z tym ogniem. Hehe.

P.s.
Jak znajdziesz chwilę, możesz zerknąć do mnie na prozę dla zaawansowanych (tylko tam mogłem zmieścić w całości "Różową zapalniczkę").

Opublikowano

Gdybym zrezygnowała "z warstwy zwalniających dynamikę porównań i opisów" miałabym połowę mniej frajdy z pisania, więc tego zrobić nie mogę :( Jedyne co, to mogę spróbować z tym nie przesadzać. Do czytania i komentowania nieustająco zapraszam :) Ania

Opublikowano

Ania, Ty jesteś żywym przykładem na to, że jak się chce i jak się pisze, to się pisze coraz lepiej. Bardzo fajny tekst. Sprawny i obrazowy. Chłopaki mają rację, z kilku opisów mogłabyś bez szkody dla opowiadania zrezygnować, ale reszta jest git :)

Opublikowano

Kolokwialnie rzecz biorąc – ’’ Jestem na tak! ’’. Rozwijasz się, widać to gołym okiem:)
Klimat niezły, enigmatyczna atmosfera, pomimo zapachu śmierdzącej spalenizny, czynią ten tekst nietuzinkowym.
Grafficiarze raczej nie ’’ smarują ’’, lecz starają się najpiękniej przyozdobić materię, na której akurat tworzą. Niektóre graffiti to niemal dzieła sztuki. Może: ’’ upstrzoną graffiti ’’, albo jeszcze inaczej…
’’ Misternie kute, żeliwne balustrady dwóch mieszkań na piętrze, niegdyś przestronnych, a po wojnie podzielonych na niewielkie klitki, mimo, iż przeżarte rdzą na wskroś, przydawały lekkości i wdzięku przysadzistej bryle, teraz zdeformowanej przez zapadnięty z jednej strony dach i krokwie sterczące jak żebra z rozpłatanego brzucha’’ – zdanie zdecydowanie za długie. Rozbij je na pół, przecież potrafisz:)
Rynny zazwyczaj są przytwierdzone na obrzeżach budynków, więc temperatura pożaru musiała być zaaaaaajebiście wysoka, by te rynny powykrzywiać…
Dalej czyta się gładko, aż do końcówki, która tonuje nieco euforię, a w którą można wpaść:)
Przy końcu atmosfera gęstnieje, ale śpieszę Ci napisać, że temat sterty kości jest u mnie ( zaznaczam, że u mnie ) tematem wysłużonym. Wiem, wiem, że malkontencę, ale spodziewałem się raczej czegoś w rodzaju raczej: kolekcja serc w słojach z formaliną, czy coś w tym stylu…
To jest jednak moje widzimisię, ogólnie jestem pod dużym wrażeniem, ta druga część jest lepsza od jedynki, wg mnie, więc na ’’ trójkę ’’ będę czekał z wypiekami na twarzy – i to jest dopiero wyzwanie dla Ciebie i motywacja!
Wiesz, ludzie są zwyczajnie ciekawi

Pozdrówka:)
M.

Opublikowano

Po kolei:
1) To był stary, zaniedbany dom na peryferiach - graffiti go nie ozdabiały, wręcz przeciwnie - dlatego użyłam „wysmarowany” - i tak zostawię
2) Przywołanego, długiego zdania rozbić na dwa nie potrafię (a może nie chcę), ale (z bólem) je skróciłam - mam nadzieję, że teraz jest lepiej?
3) Rynny biegną nie tylko z góry na dół, ale także poziomo wzdłuż krawędzi dachu – w tym domu pożar zaczął się od strychu, dach się zapadł, więc rynny mogły chyba się powyginać od tego i od żaru?
4) Nie malkontencisz, masz rację, kości są mało oryginalne, ale Twoje słoje z formaliną nie przetrwałyby pożaru, popękałyby przecież od gorąca :) Zastanawiam się, co jeszcze innego zaskakującego Cybula mógłby znaleźć w tym pokoju po wizycie intruzów? Najbardziej przychodzi mi do głowy trup młodej i pięknej, nagiej dziewczyny, może zgwałconej? – ale z nią to bym dopiero miała problem w kolejnej części! Obawiam się, że kości (zwróć uwagę, że nieskazitelnie białe – czy to nie dziwne w tych warunkach?) i tak będą dla mnie wystarczającym zgryzem :)
5) Wiadomo, że apetyt rośnie w miarę jedzenia. Jedynka była tylko haczykiem, nie tak trudno było poprawić wynik. Żeby teraz nie zlecieć na łeb, na trójkę będę potrzebowała z pewnością trochę więcej czasu, więc musisz uzbroić się w cierpliwość.
6) Wielkie dzięki za znalezienie czasu dla mnie i wyczerpujący, merytoryczny komentarz, na dokładkę okraszony ciepełkiem i zachętą :)
Pozdrawiam serdecznie - Ania

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Kurczę, koalicję jakąś zawiązaliście, czy co? Jeszcze jeden taki głos i będę musiała ulec presji! :)))
A poważnie: Marcepan, zrozum - to jest zbyt świeże, muszę nabrać dystansu do swojej wizji tekstu i wtedy dopiero się zastanowię, że może niepotrzebnie się tak upieram, a wy faktycznie macie rację?
"Na teraz" tak się bronię przed cięciami, bo jestem absolutnie przekonana, że te wszystkie opisy są mi potrzebne: do zbudowania postaci, albo klimatu, albo przygotowania gruntu pod przyszłe wydarzenia, albo zwyczajnie, do szturchnięcia wyobraźni czytającego :) A może dlatego, że ja sama nie przepadam za lekturami, opierającymi się li tylko na dialogach? Nie wiem, kierowałam się instynktem.
Zobaczymy. Tymczasem bardzo Ci dziękuję za dobre słowo, to zawsze najlepiej motywuje do pracy :) - pozdrawiam - Ania

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


×
×
  • Dodaj nową pozycję...