Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano
Kiedy parę lat temu w ramach zajęć z folklorystyki zapoznałem się ze schematem bajki opracowanym przez rosyjskiego badacza Vladimira Proppa (jeśli ktoś jest zainteresowany to służę mailowo materiałami) postanowiłem stworzyć jakąś opowieść wg. tych luźnych dość wytycznych.

Jest to więc klasyczna bajka i większość sugestii poprawy błędów nie wynikających z interpunkcji, bądź błędnie napisanych słów właściwie uderza w pustkę, ponieważ wiele błędów tak tak naprawdę nie są błędy, gdy weźmiemy pod uwagę, że klasyczne bajki mają swój specyficzny język i klimat. Zapraszam...


3

Tymczasem, w dalekim zamku, zła królowa dostrzegła któregoś poranka, że w nocy w jej ogrodzie zakwitła piękna, biała róża. Zapłonęła gniewem, znaczyło to bowiem, że czar rzucony na pasierbicę przestał działać. Podejrzenie padło na dobrą wróżkę Yuki, która mieszkała w leśnej grocie i dotąd nie złożyła przysięgi wierności. Usagi kazała ją pojmać i torturować, lecz dzielna Yuki zmarła nie wyjawiwszy, gdzie przebywa księżniczka Fumiko. Ciało czarodziejki porzucono. Zaopiekowały się nim leśne elfy i pogrzebały ją w grocie, w której mieszkała, a piękny łabędź Kyoui odśpiewał nad jej grobem pieśń pożegnalną, składając tym samym swej pani, ofiarę z życia. Zła Usagi postanowiła wysłać na zwiady swojego sługę Keitaro, który niegdyś był pięknym samurajem, lecz został przemieniony przez wiedźmę w demona i uwieziony w ciele czarnego kruka.

- Wyruszaj, mój wierny Keitaro i znajdź czarnowłosą Fumiko, moją pasierbicę, co posiadła sekret, który musi odejść w zaświaty razem z nią.

I tak oto mroczny posłaniec rozpoczął poszukiwania nieświadomej niebezpieczeństwa dziewczyny. Krążył nad lasami i zaglądał do okien domów, śmiertelnie strasząc ich mieszkańców swymi czarnymi piórami i złowróżbnym krakaniem. Przemieszczał się z prędkością huraganu, wyczuwając z daleka zapach ludzkich osad, który był mu szczególnie wstrętny. Wreszcie zawitał w okolice góry Shiroi-san, gdzie dostrzegł Fumiko zbierającą kwiaty na łące. Dzięki mocy jaką posiadał rozpoznał ją od razu i natychmiast wyruszył w powrotną drogę.

4

Yosihiro, nieświadomy czyhającego na Fumiko niebezpieczeństwa, postanowił wyruszyć na długą wyprawę myśliwską.

- Zabierz mnie ze sobą, mój kochany Yosihiro, wiesz przecież, że nie będę ci zawadą na twej myśliwskiej ścieżce – rzekła do niego Fumiko.
- W lesie czyha wiele niebezpieczeństw. Będę spokojniejszy o ciebie, najcenniejszy skarbie mego domu, jeśli posłuszna mej woli pozostaniesz w chacie pod opieką mych braci.
- O mój Yosihiro – załkała Fumiko - jesteś słońcem co oświetla mroki mego życia, smutek który staję się mym udziałem, gdy nie ma cię przy mnie, jest głębszy od najgłębszego morza. Pozwól mi iść ze sobą. Lęk ogrania me serce na myśl, że mam zostać sama z twymi braćmi.

Tak płacząc, Fumiko prosiła swego Yosihiro by jej nie opuszczał, lecz ten był nieugięty. Zagniewał się na ukochaną, za brak zaufania do jego braci, polecił ją ich opiece i odszedł. W kilka dni po jego odejściu na grzbiecie swojego kruka przyleciała Usagi. Ukryła się w wypalonym pniu drzewa i zaczęła wyczekiwać dogodnego momentu, by zrealizować swoje okrutne plany. Okazja nadarzyła się szybciej niż przypuszczała. Otóż, pewnego dnia Masahito i Akihito zaproponowali Fumiko, aby wybrała się z nimi na przechadzkę po lesie. Byli tak ujmująco uprzejmi, że dziewczyna, bardzo szybko dała się namówić, tym bardziej, że już od dawno nie opuszczała chaty, a jeśli już to robiła, to krzątała się tylko w najbliższej okolicy. Był to początek jesieni i puszcza mieniła się wszelkimi odcieniami czerwieni, żółci i brązu. Wiatr co chwilę podnosił z ziemi kolorowe obłoki liści, które po paru chwilach rozpraszały się i opadały migocząc w promieniach słońca. Ta urokliwa mieszanina ciepłych barw, sprawiła, że Fumiko zapomniała na chwilę o tęsknocie za Yosihiro i pogrążyła się w marzeniach. Szła przed siebie zamyślona i nie zauważyła, że oddalili się już bardzo daleko od domu, nie dostrzegła też, jak i również Masahito i Akihito dziwnego cienia, bezszelestnie przenikającego między pniami drzew. Zbliżał się wieczór, cienie rzucane przez przedmioty robiły się coraz dłuższe i dłuższe. Teraz dopiero Fumiko zorientowała się, że jest już bardzo późno, a część lasu do której doszli musi się znajdować daleko od domu, gdyż jest jej zupełnie nieznana. Zaniepokojona powiedziała o tym braciom Yosihiro. Ci oznajmili jej, że niedługo zawrócą w stronę chaty i dotrą do niej tuż po zmroku, jednak najpierw chcą pokazać jej pewne ciekawe miejsce. Uspokoiła się więc, nie zdając sobie sprawy z tego, że było to kłamstwo. Robiło się coraz ciemniej, Fumiko od jakiegoś czasu szła pierwsza, przekonana, że Masahito i Akihito podążają jej śladami, lecz kiedy obróciła się, z przerażeniem spostrzegła, że nigdzie ich nie ma. Zaczęła wołać ich po imieniu, lecz odpowiedziała jej tylko nocna cisza. Uświadomiła sobie, że wszystko było podstępem, a źli bracia Yosihiro porzucili ja głęboko w lesie. Usiadła więc pod drzewem i zaczęła płakać, aż w końcu zmęczona zasnęła. Obudziło ją jękliwe zawodzenie puszczyka. Z niepokojem rozejrzała się dookoła i już zamykała oczy by znów zapaść w sen, gdy dostrzegła między drzewami delikatne światło. Było za wcześnie na jutrzenkę, więc zaintrygowana, udała się w jego kierunku. Po chwili znalazła się na małej polance, w której samym środku znajdowało się małe wiśniowe drzewko. Mimo późnej pory roku było ono całe obsypane, pięknymi różowo-białymi kwiatami, które skrzyły się i migotały, rozsiewając przy tym cudnie słodką woń. Cała wisienka spowita była delikatną poświatą, która sprawiała, że wokoło było prawie widno. Fumiko zachwycona tym niezwykłym zjawiskiem, wyciągnęła dłoń, by dotknąć kwiatów i wtedy zaczęły się one zamieniać w piękne, dorodne owoce, które nadal świeciły. Fumiko była bardzo głodna, sięgnęła więc po nie i zaczęła jeść. Były pyszne. Nie smakowały, jak wiśnie. Nie smakowały jak cokolwiek, co jadła w życiu. Choć pałaszowała jedną za drugą, w miejscach gdzie je zrywała, po chwili pojawiały się pączki, które błyskawicznie przemieniały się w kwiaty, a następnie w owoce. Nagle poczuła straszne zmęczenie, zrobiło jej się słabo i nim zdążyła się zorientować co się dzieje, świat nagle rozmył się jej przed oczyma i upadła zemdlona na ziemię. Drzewko momentalnie przestało świecić. Jego gałązki zaczęły się kurczyć i zanikać. Wśród kory pojawiły się ludzkie rysy twarzy i kontury ciała, a po chwili na polance zamiast ślicznej wisienki stała paskudna, zła Usagi. Ona to bowiem, zamieniwszy się w nie, zwabiła i otruła Fumiko. Popatrzyła triumfalnie na blade, prawie przezroczyste ciało dziewczyny, pochyliła się nad nią i położyła na niej dłonie wydobywając z jej ciała duszę, która przybrała postać barwnego motyla. Wiedźma zamknęła go w szkatułce i przywoławszy Keitaro, odleciała na jego grzbiecie do swego zamku. Zaś źli bracia Yosihiro, gdy uświadomili sobie, ogrom okrucieństwa jakiego dokonali, dopadło ich poczucie winy i poczęli szukać Fumiko. Następnego dnia znaleźli ja w lesie martwą. Byli tak przerażeni i wstrząśnięci, że do ich dusz dostała się trucizna szaleństwa, które pogłębiając się sprawiło, że postradali zmysły i uciekli jak najdalej od miejsca zbrodni i ojcowskiej chaty. Wszelki słuch o nich zaginął.

cdn
Opublikowano

Bardzo ciekawy ciąg dalszy, świetnie się snuje ta baśń, z przyjemnością przeczytam też zakończenie - ale niestety, dobre wrażenie psuje duża ilość literówek, opuszczonych wyrazów i innych drobnych usterek technicznych – szczerze mówiąc dziwi mnie Twój komentarz, że błędy nie są tu wcale błędami. Błędy to błędy, dla mnie bez dyskusji - jednak z drugiej strony - wola Autora jest święta - więc odpuszczam :) Ania

  • Ostatnio w Warsztacie

    • Pani Dyrektor ogłosiła, że na Wigilię zostaną zaproszeni najlepsi maturzyści z ostatnich dwudziestu lat. Jak się okazało było to zaledwie kilka osób. Inicjatorem okazał się tajemniczy sponsor, który opłacił catering szkolnej Wigilii i DJ"a pod tym jednym warunkiem...

      Frekwencja dopisała, catering i DJ również stawili się punktualnie.

      Na początku był opłatek, życzenia, kolędy a później, no a później, to trzeba doczytać.

       

      Na scenę wyszła pani Krysia, woźna, która za zgodą pani dyrektor miała zaśpiewać Cichą noc. Pojawiła się umalowana, elegancka w swojej szkolnej podomce i zaczęła śpiewać, ale nie dokończyła, bo ujrzała ślady błotka na parkiecie. Oj, się zdenerwowała babeczka, jakby w nią piorun strzelił. Trwała ondulacja w mig się wyprostowała i dziwnie iskrzyła, jak sztuczne ognie. Przefikołkowała ze sceny, czym wywołała konsternację zgromadzonych, bo miała około siedemdziesiątki i ruszyła w stronę winowajcy. Po drodze chwyciła kij od mopa z zamiarem użycia wobec flejtucha, który nie wytarł porządnie obuwia przed wejściem. Nieświadomy chłopak zajęty gęstym wywodem w stronę blondynki otrzymał pierwszy cios w plecy, drugi w łydki i trzeci w pupę. Odwrócił się zaskoczony i już miał zdemolować oprawcę ciosem, gdy na własne oczy zobaczył panią Krysię, woźną, złowrogo sapiącą i charczącą w jego stronę i zwyczajnie dał nogę.

       

      – Gdzieeee w tych buuutaaach pooo szkooole?! Chuuliganieee! – Ryknęła Pani Krysia i jak wściekła niedźwiedzica rzuciła się w pogoń za chuliganem.

       

      Zgromadzeni wzruszyli ramionami i wrócili do zabawy. DJ, chcąc bardziej ożywić atmosferę, puścił remiks „Last Christmas”, od którego szyby w oknach zaczęły niebezpiecznie drżeć.

       

      Wtedy to się stało.

       

      Wszystkich ogarnęło dzikie szaleństwo. No, może nie wszystkich, bo tylko tych, którzy zjedli pierniczki.

      Zaczęli miotać się po podłodze, jakby byli opętani. Chłopcy rozrywali koszule, dziewczęta łapały się za brzuszki, które błyskawicznie wzdęły się do nienaturalnych rozmiarów. Chłopięce klatki piersiowe rozrywały się z kapiszonowym wystrzałem i wyskakiwały z nich małe Gingy. Brzuszki dziewcząt urosły do jeszcze większych rozmiarów i nagle eksplodowały z hukiem, a z ich wnętrza wysypał się brokat, który przykrył wszystko grubą warstwą.

      Muzyka zacięła się na jednym dźwięku, tworząc demoniczny klimat.

       

      Za to w drzwiach pojawił się niezgrabny kontur, który był jeszcze bardziej demoniczny.

      Sala wstrzymała oddech, a Obcy przeskoczył na środek parkietu szczerząc zęby, na którym widoczny był aparat nazębny.

       

      – Czekałem tyle lat, żeby zemścić się na was wszystkich!

       

      – Al, czy to ty? – zapytał kobiecy głos.

       

      – Tak, to ja, Al, chemik z NASA. Wkrótce na Ziemi pojawią się latające spodki z Obcymi, którzy wszystkich zabiją.

       

      – Chłopie, ale o co ci chodzi?

      – zapytał dziecięcym głosem ktoś z głębi sali.

       

      – Wiele lat temu na szkolną Wigilię upiekłem pyszne pierniczki. Zostały zjedzone do ostatniego okruszka, ale nikt mi nie podziękował, nikt mnie nie przytulił, nikt nie pogłaskał po główce, nikt mnie nie pobujał na nodze. Było mi przykro. Było mi smutno. Miałem depresję!

      Nienawidzę was wszystkich!

       

      Tymczasem na salę wpadła pani Krysia, woźna, kiedy zobaczyła bałagan, dostała oczopląsu, trzęsionki, wyprostowana trwała ondulacja stała dęba i zaryczała na całą szkołę:

       

      – Co tu się odbrokatawia!

       

      – Ty, stary patrz, pani Krysi chyba styki się przepaliły. – Grupka chłopców żartowała w kącie.

       

      Pani Krysia odwróciła się w ich stronę i poczęstowała ich promieniem lasera. To samo zrobiła z chłopcami-matkami małych Gingy i dzięwczętami, które wybuchły brokatowym szaleństwem.

      – Moja szkoła, moje zasady! – krzyknęła pani Krysia, woźna.

       

      Na szczęście nie wszyscy lubią pierniczki.

       

      Maturzyści, zamiast uciekać, wyciągnęli telefony. To nie była zwykła Wigilia – to była `Tykociński masakra`. DJ, zmienił ścieżkę dźwiękową na „Gwiezdne Wojny”.

       

      Grono pedagogiczne siedziało na końcu sali, z daleka od głośników DJ'a, sceny, całego zamieszania i z tej odległości czuwali nad porządkiem. Nad porządkiem swojego stolika.

       

      Później Pani dyrektor tłumaczyła dziennikarzom, że Wigilia przebiegła bez zakłóceń, a oni robią niepotrzebny szum medialny.

       

      Nie wiadomo, co stało się z chemikiem z NASA, ale prawdą było, że pojawiły się spodki, ale nie z UFO, tylko na kiermaszu świątecznym, które każdy mógł dowolnie pomalować i ozdobić.

       

      Pani Krysia, woźna, okazała się radzieckim prototypem humanoidów - konserwatorów powierzchni płaskich.

       

      To była prawdziwa Tykocińska masakra, która zaczęła się niewinnie, bo od...

       

      Wesołych Świąt!

       

       

  • Najczęściej komentowane w ostatnich 7 dniach



  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @hania kluseczka A na tupnięcie nogą też nie reaguje? 
    • @KOBIETA Nic tylko zamknąć oczy i sobie dopowiedzieć, co po języku jeszcze…;)
    • Pani Dyrektor ogłosiła, że na Wigilię zostaną zaproszeni najlepsi maturzyści z ostatnich dwudziestu lat. Jak się okazało było to zaledwie kilka osób. Inicjatorem okazał się tajemniczy sponsor, który opłacił catering szkolnej Wigilii i DJ"a pod tym jednym warunkiem... Frekwencja dopisała, catering i DJ również stawili się punktualnie. Na początku był opłatek, życzenia, kolędy a później, no a później, to trzeba doczytać.   Na scenę wyszła pani Krysia, woźna, która za zgodą pani dyrektor miała zaśpiewać Cichą noc. Pojawiła się umalowana, elegancka w swojej szkolnej podomce i zaczęła śpiewać, ale nie dokończyła, bo ujrzała ślady błotka na parkiecie. Oj, się zdenerwowała babeczka, jakby w nią piorun strzelił. Trwała ondulacja w mig się wyprostowała i dziwnie iskrzyła, jak sztuczne ognie. Przefikołkowała ze sceny, czym wywołała konsternację zgromadzonych, bo miała około siedemdziesiątki i ruszyła w stronę winowajcy. Po drodze chwyciła kij od mopa z zamiarem użycia wobec flejtucha, który nie wytarł porządnie obuwia przed wejściem. Nieświadomy chłopak zajęty gęstym wywodem w stronę blondynki otrzymał pierwszy cios w plecy, drugi w łydki i trzeci w pupę. Odwrócił się zaskoczony i już miał zdemolować oprawcę ciosem, gdy na własne oczy zobaczył panią Krysię, woźną, złowrogo sapiącą i charczącą w jego stronę i zwyczajnie dał nogę.   – Gdzieeee w tych buuutaaach pooo szkooole?! Chuuliganieee! – Ryknęła Pani Krysia i jak wściekła niedźwiedzica rzuciła się w pogoń za chuliganem.   Zgromadzeni wzruszyli ramionami i wrócili do zabawy. DJ, chcąc bardziej ożywić atmosferę, puścił remiks „Last Christmas”, od którego szyby w oknach zaczęły niebezpiecznie drżeć.   Wtedy to się stało.   Wszystkich ogarnęło dzikie szaleństwo. No, może nie wszystkich, bo tylko tych, którzy zjedli pierniczki. Zaczęli miotać się po podłodze, jakby byli opętani. Chłopcy rozrywali koszule, dziewczęta łapały się za brzuszki, które błyskawicznie wzdęły się do nienaturalnych rozmiarów. Chłopięce klatki piersiowe rozrywały się z kapiszonowym wystrzałem i wyskakiwały z nich małe Gingy. Brzuszki dziewcząt urosły do jeszcze większych rozmiarów i nagle eksplodowały z hukiem, a z ich wnętrza wysypał się brokat, który przykrył wszystko grubą warstwą. Muzyka zacięła się na jednym dźwięku, tworząc demoniczny klimat.   Za to w drzwiach pojawił się niezgrabny kontur, który był jeszcze bardziej demoniczny. Sala wstrzymała oddech, a Obcy przeskoczył na środek parkietu szczerząc zęby, na którym widoczny był aparat nazębny.   – Czekałem tyle lat, żeby zemścić się na was wszystkich!   – Al, czy to ty? – zapytał kobiecy głos.   – Tak, to ja, Al, chemik z NASA. Wkrótce na Ziemi pojawią się latające spodki z Obcymi, którzy wszystkich zabiją.   – Chłopie, ale o co ci chodzi? – zapytał dziecięcym głosem ktoś z głębi sali.   – Wiele lat temu na szkolną Wigilię upiekłem pyszne pierniczki. Zostały zjedzone do ostatniego okruszka, ale nikt mi nie podziękował, nikt mnie nie przytulił, nikt nie pogłaskał po główce, nikt mnie nie pobujał na nodze. Było mi przykro. Było mi smutno. Miałem depresję! Nienawidzę was wszystkich!   Tymczasem na salę wpadła pani Krysia, woźna, kiedy zobaczyła bałagan, dostała oczopląsu, trzęsionki, wyprostowana trwała ondulacja stała dęba i zaryczała na całą szkołę:   – Co tu się odbrokatawia!   – Ty, stary patrz, pani Krysi chyba styki się przepaliły. – Grupka chłopców żartowała w kącie.   Pani Krysia odwróciła się w ich stronę i poczęstowała ich promieniem lasera. To samo zrobiła z chłopcami-matkami małych Gingy i dzięwczętami, które wybuchły brokatowym szaleństwem. – Moja szkoła, moje zasady! – krzyknęła pani Krysia, woźna.   Na szczęście nie wszyscy lubią pierniczki.   Maturzyści, zamiast uciekać, wyciągnęli telefony. To nie była zwykła Wigilia – to była `Tykociński masakra`. DJ, zmienił ścieżkę dźwiękową na „Gwiezdne Wojny”.   Grono pedagogiczne siedziało na końcu sali, z daleka od głośników DJ'a, sceny, całego zamieszania i z tej odległości czuwali nad porządkiem. Nad porządkiem swojego stolika.   Później Pani dyrektor tłumaczyła dziennikarzom, że Wigilia przebiegła bez zakłóceń, a oni robią niepotrzebny szum medialny.   Nie wiadomo, co stało się z chemikiem z NASA, ale prawdą było, że pojawiły się spodki, ale nie z UFO, tylko na kiermaszu świątecznym, które każdy mógł dowolnie pomalować i ozdobić.   Pani Krysia, woźna, okazała się radzieckim prototypem humanoidów - konserwatorów powierzchni płaskich.   To była prawdziwa Tykocińska masakra, która zaczęła się niewinnie, bo od...   Wesołych Świąt!    
    • @Andrzej_Wojnowski Mądry Polak po szkodzie. Fajne - pozdrawiam

      Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...