Jeśli myśl stała się słowem
a ono zakiełkowało i
przeistoczyło się w ciało,
które pod wpływem
złych duchów i omenów,
zrodziło najgorszą z plag.
Owoc grzechu - człowieka.
Jego wszelkie
upodlenia i niedoskonałości.
Braki i ograniczenia.
Zaściankowość i pychę.
Nienawiść i podłość.
Alchemiczny wzorze,
czarnomagicznych rytuałów.
Myślałeś, że Diabeł
ukorzy się przed Tobą,
strażnikiem bytów Miasta Umarłych i Ib.
Namaści, Twoje skronie, laurem Edenu
i koroną z klejnotem boginii Isztar.
Lecz tym razem pycha Cię zdradziła.
Konałeś w szponach
zawezwanych olbrzymów.
Złorzeczyłeś gdy wyrywano Ci
członki i serce,
na ołtarzu księżycowym.
A ślepi bogowie, tańczyli wśród zamieci na szczycie góry.
Ujrzałeś jedynie oczy tego, który pełza przez nieskończone korytarze eonów.
Zasnąłeś w ramionach śmierci.
Obudziłeś się o 4:20 w swoim domu
w Nowej Anglii.
Byłeś zlany potem i cały we krwi.
Nie swojej.
Obok Ciebie
spoczywało jej ciało w zwiewnej,
letniej, nocnej koszuli
barwy kremowobiałej.
Teraz jednak szkarłat krwi,
zdobił jej piersi, brzuch i usta.
Miecz z pieczęcią i imieniem strażnika do połowy klingi,
spoczywał w jej sercu.
Jej rozwarte szeroko, błękitne oczy,
zwróciły się na Twoim obliczu.
Trup przemówił,
głosem nieludzko zdeformowanym.
Idż luby drogą Królowej Potępionych,
przekrocz w dniu przesilenia,
północną bramę i oddaj cześć Tiamat.
Zaprowadzi Cię ona do świątyni.
Tam w odmętach starożytnych korytarzy odnajdziesz gniazdo
Matki Tysiąca Młodych.
Nakarm, koźlęta swą krwią i wyryj
na piasku pieczęć tego,
który wędruję na prastarym słońcu.
Przeklnij, zaklęciem, duchy Pierwszych.
Po siedmiokroć, wychwal imię Kutulu.
I odbierz strażnikom pieczęci.
Wtedy dopiero uciekaj w pełzający
w chaosie byt a flety i piszczałki zagłuszą Twe kroki
i zmylą Ślepe Bóstwa
ze szczytu
śnieżnej góry.
Tak oto
przebudzi się święte miasto na dnie.
Powrócą oni.
Ciało na powrót zamarło
w sztywnym skurczu pośmiertnym.
A ja w totalnym szoku
i desperackim odruchu.
Doczołgałem się po omacku do nóg, hebanowego biurka.
Ledwo wdrapałem się
na oparcie krzesła
i roztrzęsionymi rękoma
otworzyłem księgę,
oprawioną w za dobrze mi znaną skórę.
Odnalazłem bez trudu stronę z zaklęciem pierwszej bramy.
Usypałem szybko pieczęć z soli
wokół mojego krzesła.
Już dużo spokojniej odłożyłem zawiniątko z solą na stół i sięgnąłem po mały, czarny sejf
stojący w rogu biurka.
Wprowadziłem hasło
i wyciągnąłem z niego rewolwer.
Spokojnie odwróciłem lufę
w swoją stronę.
Czułem podświadomie, że ona stoi nade mną i czeka na dogodny moment.
Rzuciła się na mnie jak zwierzę i wbiła kłami w odsłonięta kołnierzem szyje.
Wtedy rozległ się strzał.
Szkarłat krwi, zabrudził stronnice, przeklętego dzieła, szalonego Araba.
Lecz jedynie przez moment tkwiły na pergaminie nieruchomo.
Pieczęć przyjęła i spiła całą ofiarę.
Rytuał się dopełnił.
Rekomendowane odpowiedzi
Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto
Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.
Zarejestruj nowe konto
Załóż nowe konto. To bardzo proste!
Zarejestruj sięZaloguj się
Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.
Zaloguj się