Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Małe planety


Rekomendowane odpowiedzi

- Autoironio! Autoironio! Gdzie jesteś?! Autoironio!
- Gdzie ona może być? - Dystans bezradnie rozłożył ręce - Wydawało mi się, że jeszcze niedawno ją widziałem.
- Ja też nie wiem - stwierdził Dobry Humor - dobra, to co? Wchodzimy do tego lasu? Może tam jest?
Kiwnęli głowami i po chwili zanurzyli się w masywną, zieloną połać.

Zdążyli zrobić zaledwie parę kroków, gdy nagle zza jednego z drzew, wyłoniło się Zdziwienie.
- A kogóż wy tu szukacie? Czego tu chcecie, co?
- Szukamy Autoironii - odrzekli zgodnie.
- Autoironii? Tutaj? Nie, no wyście chyba sobie zbyt mocno łby poobijali. A to dobre! To ona jeszcze żyje?
Dystans delikatnie nachylił się w stronę Dobrego Humoru.
- Choć, idziemy dalej - wyszeptał konspiracyjnie - niczego się od niego nie dowiemy.
Pożegnali się szybko i ruszyli dalej, pozostawiając kręcące z niedowierzaniem głową Zdziwienie.
Zeschnięte, połamane gałęzie i kłujące pędy jeżyn, atakujące kostki, nie ułatwiały im marszu. Ponad las nadciągnęły ciężkie, ciemne chmury, a wraz z nimi przybył chłodny wiatr, który swym potężnym tchnieniem rozkołysał czubki wszystkich drzew.
- Coś cienko to widzę - po chwili dłuższego milczenia zawyrokował Dystans - ona by się nie zapuszczała aż tak daleko.
- Spokojnie, na pewno ją znajdziemy. Rozpłynąć się może tylko śnieg - Dobry Humor starał się trzymać rezon.
- Noooo… Znalazłoby się jeszcze pewnie parę innych rzeczy…
- Pewnie tak.
Pomiędzy wypłowiałe, spękane kory drzew, chlusnął z góry huczący wiatr, który zalał wszystko, aż po samo runo, swoją niewidoczną falą. Na chwilę przystanęli, zafascynowani czystą energią, której działanie właśnie obserwowali.
- Dziwne, nie? - zapytał Dystans - Wiatr przy runie, w środku lasu!
Jakby w odpowiedzi, zrobiło się jeszcze ciemniej, podmuchy spotężniały, łamiąc kolejne słabsze gałęzie.
- O kurwa! A kogóż ja widzę? Do chuja pana! Cioty nas odwiedziły!
Odwrócili się szybko. Wulgarność stanęła w szerokim rozkroku i łypała czerwonym wzrokiem.
- Szukamy…
- Wiem, kogo szukacie, pojeby - przerwała - spierdalajcie stąd, bo inaczej wasze truchła zawisną na pierwszej zdrowej gałęzi.
- Nie musisz być aż tak nieuprzejma - Dystans nagle pomyślał, że to niesprawiedliwe.
- A właśnie, że muszę, kurwa, muszę! - wściekała się Wulgarność - Inaczej bym się tak nie nazywała, jak się nazywam, nie?! Nie byłabym chyba sobą?! Logiczne?! Czy może muszę ci skopać to twoje tłuste dupsko, żebyś zrozumiał?!
- A, czy nie pomyślałaś nad tym, żeby się sama skopać w dupę? - odezwał się Dobry Humor.
- Nie praw mi tu morałów, chuju maleńki, bo cię tak przemaluję…
- Dobra już, dobra, zamknij gębę - Dobry Humor najwyraźniej się rozkręcał - idziemy dalej - zwrócił się do przyjaciela - nic tu po nas.
Tym stwierdzeniem wyrwał z postępującego odrętwienia Dystans, który nieco zdumiony, wpatrywał się do tej pory w Wulgarność. Otrząsł się jednak szybko i ruszyli, nie oglądając się za siebie.
Po chwili marszu, dotarli do szerokiej, rozłożystej polany. Wiatr zelżał i pojedyncze promienie słońca zaczęły nieśmiało głaskać zieloną roślinność, która ochoczo przyjmowała pieszczoty.
Nigdzie jednak nie było ani śladu Autoironii.
Kiedy wchodzili na polanę, uderzył ich specyficzny zapach, który od razu wślizgnął się do nozdrzy. Aromat był słodkawo-piżmowy. Wywoływał dyskretne uczucie lekkich mdłości, oraz delikatnego zawrotu głowy.
Na polanie rosło kilka młodych drzewek, oraz parę niskich, ciemnych krzewów. Wysokie kępy wyblakłej trawy, które płoziły się bezładnie wokół nich, tworzyły wspaniały obraz nieujarzmionej natury, podkreślały jej nieskalaną dzikość.
Gdy oswoili się nieco z wonią, krążącą w zagęszczonym powietrzu, zauważyli, że to osobliwe miejsce pośrodku lasu, jest pełne życia, pulsuje i emanuje emocjami.
Wszędzie słychać było ożywione dyskusje, podniosłe głosy, donośne śmiechy, czasem krzyki oburzenia.
Najbliżej nich, przy, co prawda młodej, lecz schorowanej już i usychającej choince, stała Wyniosłość. Wsparła sobie ręce na biodrach, wypięła swą obfitą pierś do przodu, i stanowczo cedziła do Altruizmu:
- … a co ona tam wie? Skąd może wiedzieć? Przecież to prostaczka.
- Ale ma dobre zamiary i ma dobre serce - odparł Altruizm, partner w dyskusji.
- Ha, ha! Dzisiaj dobre serce nie wystarczy, trzeba mieć rozum, rozum jest najważniejszy! Przekalkulowanie zysków i strat. I, oczywiście, trzeba umieć to przetworzyć! Tak, jak byś wrzucał do komputera wszelkie dane, a on ci wypluwa gotową odpowiedź. Ja też tak rozumuję i zobacz - zawiesiła na chwilę głos i przybrała pozę modelki, wypinając kształtną pupę - zobacz, jak wyglądam! Lepiej, niż inni, nie?
Przyjaciele minęli ich, lecz prawie od razu natknęli się na Przemądrzałość, która, wsparta o największe młode drzewo, łypała na nich podejrzliwie.
- Czy wy wiecie, że jeżeli zanurzylibyście dłoń w koronie Słońca - rozpoczęła swój wywód - to nic byście nie poczuli? Pomimo nadzwyczajnie wysokiej temperatury? A czy wiecie, czemu? Bo, zobaczcie - w koronie Słońca atomy mają energię wręcz ogromną! Ta energia jest tak duża, że tracą się wtedy prawie wszystkie elektrony. A, że atomy są baaardzo rozproszone, to w waszą dłoń trafiłoby ich tylko kilka. No więc, energia, którą przyjęłaby ręka, zanurzona w słonecznej koronie, byłaby bardzo niewielka.
- Kurde, wiedzieliśmy to, ale zapomnieliśmy - Dobry Humor wyszczerzył zęby. - Niesamowite, nie?
- Eeee tam, normalna fizyka - Przemądrzałość machnęła ręką. - Ale, jeżeli zechcecie pogadać o mechanice kwantowej, to…
- Nie, dzięki. Wiesz, idziemy, pora na nas. A, przy okazji - nie widziałaś gdzieś tu Autoironii? - zapytał Dystans.
- Hmmm… Wiecie co, zapytajcie kogoś z jej rodziny, najlepiej…
- UWAGA, UWAGA!!!
Głosy na polanie na chwilę zamarły. Wszyscy zwrócili się w kierunku, z którego zabrzmiał donośny, nieprzyjemny głos.
Służalczość ubrana była w jasny strój z błyszczącymi cekinami. Głowę przyozdabiał gęsty, kolorowy pióropusz, który przy każdym potrząśnięciu, co chwila zmieniał kolor. Powłóczyła pewnym wzrokiem po pełnych napięcia i ciekawości twarzach.
- Przez to miejsce będzie teraz przechodziła, Jaśnie Nam Panująca, Jej Wysokość Próżność!!! Wzywam zatem wszystkich, o oddanie należnej czci naszej Jedynej Monarchini!
- Na kolana!!!
Zaledwie skończyła, a na arenę zdarzeń, którą była trawiasta polana, wkroczył dziwny, wielobarwny orszak. Każdy ubrany był podobnie, jak Służalczość, w tęczowe pióra i ciasne, błyszczące stroje.
Korowód prowadziło Lizusostwo, przebrane w pstrokaty strój tambumajorki. Podrzucało bez przerwy buławę w górę i dyskretnie obserwowało, czy Władczyni na nie akurat nie patrzy.
Orkiestra składała się głównie z krewnych Służalczości. Nadskakiwanie grało na puzonie, Czołobitność na tubie, a Nadgorliwość i Wazeliniarstwo waliły w wielkie bębny, które miały przytwierdzone przed sobą, za pomocą grubych szelek na plecach.
Przekupność rzępoliła smętnie na skrzypcach, a Oportunizm uderzał o siebie zapamiętale dwoma mosiężnymi czynelami, które wydobywały dźwięki o nieokreślonej wysokości.
Jednak, w orkiestrze nie było żadnego wspólnego rytmu, który trzymają wytrawni muzycy. Przeciwnie, każdy grał, jak chciał, dlatego wychodził z tego jeden wielki chaos. Była to kakofonia nieogarniętych, nieuporządkowanych dźwięków. Powaga majestatu, zubożyła się do nędznej, taniej i przeszminkowanej tragikomedii, pełnej nadętego blichtru i przelewającego się tombaku.
Próżność siedziała nieruchomo, wpatrując się nieskończonym wzrokiem przed siebie. Lektyka, na której była niesiona, falowała ponad głowami, jak rozklekotana łajba na niespokojnym morzu. Władczyni miała na sobie doskonale skrojony, prążkowany garnitur od Armaniego, w kolorze zgniłej zieleni. Starannie wypielęgnowane dłonie ułożyła na kolanach. Półokrągły melonik na głowie i domalowane henną, wijące się wąsy pod nosem, przedstawiały scenę jak z ubogiego wodewilu.
- Niech żyje!!! - zakrzyknął ktoś z tłumu.
- Niech żyje!!! Niech żyje!!! - podchwycili niektórzy i padli na kolana.
Wytrawni siepacze Jej Królewskiej Mości natychmiast doskoczyli do tych, którzy wciąż stali, rozcinając im skóry długimi biczami. Ponure trzaski wypełniły zieloną polanę o słodkawo-piżmowym zapachu.
Dystans i Dobry Humor leżeli twarzami w bujnej trawie. Obydwoje przyjęli straszliwe razy w plecy. Zapiekło ich straszliwie, aż się przewrócili. Dla własnego bezpieczeństwa postanowili się nie podnosić.
Nagle, obok nich ktoś rąbnął głucho na trawę i znieruchomiał. Po jakiejś chwili, podnieśli głowy, przypatrując się nieznajomej postaci.
- Wiesz, co? - zapytał towarzysza Dobry Humor - Wiem, kto to jest.
- No kto?
- Szczerość. To jest Szczerość.
- Nie żyje?
- Aaaa.. - jęknęła Szczerość, przewracając się powoli na plecy.
- Czyli, żyje - Dystans sam odpowiedział na pytanie.
Szczerość otworzyła oczy.
- A, to wy - wydukała powoli. - Słyszałam, że szukacie Autoironii…
Złapała się delikatnie za głowę, sprawdzając, czy nie ma większych ran.
- Naprawdę nic nie wiecie? Nie wiecie, co się stało?
- Nie… - przyjaciele spojrzeli po sobie lekko zaniepokojeni.
Obłędny korowód z Próżnością w centralnym punkcie, dochodził właśnie do przeciwległej strony polany. Pojedyncze krzyki, trzaski bicza i nieskoordynowane dźwięki orkiestry, zlały się w jeden, wibrujący w oddali odgłos.
- Autoironia nie żyje - powiedziała Szczerość.
Nastała cisza, przepełniona konsternacją i niedowierzaniem. Dobry Humor i Dystans byli zupełnie zszokowani. Nie potrafili wydobyć z siebie żadnego słowa.
- Byłam przy jej śmierci - cicho kontynuowała Szczerość - widziałam, co jej zrobili. Ale proszę, nie każcie mi tego opowiadać.
- Posłuchaj… - Dystansowi zadrżał głos - Byliśmy jej najbliższymi przyjaciółmi. Musimy to wiedzieć.
Szczerość westchnęła. Nie miała wyjścia, musiała im powiedzieć...
- Złapały ją te służalczyki, o mentalności morderców - rozpoczęła ciężko - kiedy, jak zwykle, drwiła ze swoich przywar. Działo się to w tym brzozowym zagajniku, pamiętacie, tam, gdzie znalazłam onegdaj dwa kosze dorodnych prawdziwków. Zebrało się tam szersze grono dyskutantów. Nim wszyscy zdążyli się zorientować, siepacze ich okrążyli i wywlekli Autoironię z tłumu.
- Są podejrzenia, że ktoś na nią doniósł.
- Musicie wiedzieć, że Próżność najbardziej na świecie, nienawidziła Autoironii i starała się nie przepuścić żadnej okazji, żeby ją móc zniszczyć.
- No, to akurat wiedzieliśmy - przerwał jej Dobry Humor - to jest raczej tajemnica poliszynela.
- Może - kontynuowała Szczerość - co nie zmienia faktu, że taka okazja właśnie się Próżności nadarzyła.
- Sukinsyny! Jak oni mogli zrobić coś takiego!
Na chwilę Szczerość ukryła twarz w dłoniach, wycierając łzy, które zamoczyły jej lica.
- Jakiś cholerny siepacz-morderca, śmiałym ruchem przeciął jej gładką skórę tak, jak rozsuwa się zamek błyskawiczny. Trysnęła amarantowa krew. Jednak oprawcy nic sobie z tego nie robili, wbijali paluchy w świeżutką ranę i szarpali wściekle, zdzierając skórę z jej ciała. Taplałam się w hektolitrach lepkiej krwi, daremnie chcąc jej pomóc, przerwać to bestialstwo. Odepchnęli mnie i pobili. Nic nie mogłam zrobić.
- Oni… Wyrwali jej wszystkie członki z łożysk, ciągnąc straszliwie za każdą z grubych lin, zadzierzgniętych na jej umęczonych kończynach.
- Ale, pozbawiony członków korpus, jeszcze żył! Oddychał, chłonąc płucami powietrze, niczym pływak, który dotarł w końcu do brzegu. Doprawdy, nie wiem, ile w tym wszystkim było jeszcze jej własnej autoironii?
- Powlekli ją w końcu na ten zmurszały szafot, który od wieków nie był używany. Zadziwiająco wyostrzona stal oddzieliła głowę od reszty szybkim błyskiem, jednak, nim to nastąpiło, w ostatnim napadzie szaleństwa, skoczyłam do niej i zaryczałam:
- Stójcie! Powstrzymajcie się!
Oprawcy na moment przerwali nieuchronną egzekucję, ciskając pytające spojrzenia w moją stronę.
- Chyba każdy, z tego, co wiem, ma prawo do ostatniego słowa! - wyryczałam, doprawdy, sama nie wiedząc, co chcę uzyskać.
- Przecież ona nie umie już gadać - jakiś potwór o pięciu żółtych zębach, próbował się uśmiechać. Nie za dobrze mu się to jednak udało, bo zaraz zgasił swoje chore rozpromienienie, pod ogniem mojego spojrzenia.
Autoironia coś wyszeptywała. Z błyszczącej krawędzi włókien nerwowych, które kiedyś były ustami, dosłyszałam ciche rzężenie, bulgot, który zakończył się wytryskiem nie zakrzepłej jeszcze krwi.
Nim umarła, cała we krwi w moich ramionach, zdążyłam usłyszeć te wersy:

- Rodziłam się… umierając po życiu… teraz umieram… urodzę się… po śmierci… nie martw się…

I umarła.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Śliczne :) Szkoda tylko, że w tym towarzystwie zabrakło Zdrowego Rozsądku.
Od strony technicznej rażą w paru miejscach niepotrzebne - moim zdaniem - "dopowiedzi". Ale wspominam o tym właściwe dla formalności, masz taką manierę pisania i skądinąd wiem (i szanuję), ze nie widzisz potrzeby zmian.
Pozdrawiam - Ania

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Komplement:
Nie no rewelacja :) Brak słów naprawdę najlepsze co do tej pory czytałem na forum - tj. od wczoraj ;)

"Pomiędzy wypłowiałe, spękane kory drzew, chlusnął z góry huczący wiatr, który zalał wszystko, aż po samo runo, swoją niewidoczną falą." czysta poezja :)

ale teraz nadchodzi Krytyka:

"które miały przytwierdzone przed sobą, za pomocą grubych szelek na plecach." Zrezygnowałbym z tego "na plecach" to oczywiste, a brzmi jak się szybko czyta jakby bębny mieli przed sobą na plecach ;)

"Szczerość westchnęła. Nie miała wyjścia. Musiała im powiedzieć. Powinna im powiedzieć…"

Zrezygnowałbym z tych krótkich zdań. Zwykle się stosuje je kiedy chce się podkreślić dynamizm i szybkie tępo akcji opisując jakieś gwałtowne wydarzenie, bójkę, wypadek itp. Jakoś by to można było rozwinąć.

I zasadnicza sprawa. Tytuł ??? Skąd tytuł ?? Nie bardzo rozumiem jego powiązanie z tekstem.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Za komplement dziękuję :) Za krytykę również. Przede wszystkim jednak, dzięki za czytanie :)

Szelki na plecach bym zostawił, wydaje mi się, że gdybym dał po ’’ szelek ’’ przecinek, do dopiero wtedy mogłoby brzmieć tak, jakby mieli bębny przed sobą na plecach… Ale jeszcze pomyślę.

Krótkie zdania zlikwidowałem, chyba jest już lepiej.

I tytuł… Tekst, z założenia, miał traktować o tym zielonym forum, gdzie autoironii jak na lekarstwo, gdzie ścierają się ze sobą różne style, postawy, różnorakie percepcje i sposoby wyrażania świata. Każdy jest innym, integralnym organizmem, krążącym po orbicie swojego kosmosu, dopóki nie zgaśnie. Jak planeta. Mała planeta.
Może to trochę karkołomne, ale takem właśnie wymyślił :)

Dzięki raz jeszcze za rzeczowe uwagi, bo tylko Ani na razie chciało się opierdalać mnie za pisanie :D

Pozdrówka :)
M.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 3 miesiące temu...

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


×
×
  • Dodaj nową pozycję...