Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Dziwną miałam przygodę.
Nie wiem, może we śnie.
Może byłam w ogrodzie.
Nie wiem, gdzie.

Ale byli tam ludzie.
Wokół, na wszystkie strony.
Ale żadnych znajomych.
Chyba nie.

Jeden ręce podnosi,
Aż cień pada dokoła.
Kręci się, coś go nosi.
I woła.

Ledwo zdziwić się zdążę,
Już wiem, czemu cienie.
Wszyscy krzyczą i krążą.
Uniesienie.

Ledwo zdziwić się zdążę,
Prawie leżę zemdlona.
- Ja też krzyczę, unoszę
Ramiona!

Łapię zdumioną głowę,
Na posadzce siadam.
Ze mną tłum traci mowę
I pada
Deszczem twarzy
zdziwionych
identycznie.
Co się zdarzy,
gdy westchnę
dramatycznie?

Opublikowano

Interpretuj to jak chcesz:). Co powiesz na moją wersję?

Dziwną miałem pogodę.
Wiało, morze w Łebie.
Może byłem w Sopocie.
Nie wiem, gdzie.

Białe były tam łodzie.
Wokół, na wszystkie strony.
Ale żadnych czerwonych.
Chyba nie.

Gościu żagiel podnosił,
A trzech stało dokoła.
Wkurzył się gość i prosi.
I woła.

Ledwo wkurzyć się zdążył,
Noga weszła mu w linę.
Żagiel w górę go porwał.
Uniesienie.

Ledwo zdziwić się zdążył,
Prawie wisi zemdlony.
- Ja też krzyczę, unoszę
Ramiona!

Łapię zdumioną głowę,
Na posadzce siadam.
Ze mną tłum traci mowę
I pada
Deszczem twarzy
zdziwionych
identycznie.
Ale go załatwił
żagiel
dramatycznie.

Opublikowano

Hmm...
Po dłuższym zastanowieniu dochodzę do wniosku, że Twoja wersja wywołuje więcej emocji,
(szczególnie te zwrotki:

"Białe były tam łodzie.
Wokół, na wszystkie strony.
Ale żadnych czerwonych.
Chyba nie."

"Ledwo zdziwić się zdążył,
Prawie wisi zemdlony.
- Ja też krzyczę, unoszę
Ramiona!)"
a akcja jest żywsza i "uniesienie" jest lepiej uzasadnione...

ale to przestaje być wizja społeczeństwa mimowolnie identycznego :(

Pozdrawiam.

Opublikowano

Potykam się oczu ruchem
Gdy po forum błądzę
O wiersze z tym samym duchem
Ale o innym wyglądzie

Autorki niespotkanej
Autora nieznanego
Obywateli
Społeczeństwa Mimowolnie Identycznego

Ona chciała uzdrowić
On chciał unieść świat
Dziś tylko sadzą wiersze
O które potykam się
Ja


Co o tym sądzisz? Głupie, co nie:)

Opublikowano

Znowu hmm...
Dostrzegam w tym kilka wyraźnie zarysowanych aspektów:
Spokój i zrezygnowanie, a także wycofanie (co może wiąże się z miejscem, w jakim znajduje się wiersz, a może wyodrębnieniem się podmiotu l. ze społeczeństwa poetów)
Osadzenie w konkretnej rzeczywistości forum poetyckiego.
Jan Parandowski we wstępie do książeczki o tym, jak należy pisać, pisał, że niektórzy robią to, ponieważ nie mogli w inny sposób urzeczywistnić swoich idei. Ale czy tak jest na tym forum? Chyba nie... Chyba piszą, bo lubią i czują. Ale nie wszyscy, bo
Każdy jest inny.
A z drugiej strony to pisanie ma przecież jakieś cechy wspólne.
I aspekt "Ja" - odrębne i pełne tajemniczych światów, przez co cały wiersz kojarzy się z epoką romantyzmu. "Ja" sprzeciwiające się identyczności.

Wiersz nie będzie mieczem
Krzyczała z zimnej wieży
A wiatr jej słowa targał
Wśród deszczu słane
Do rycerzy

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @Migrena zakończenie mega! tak
    • Witam - tak bywa w życiu - ale to mija -                                                                        Pzdr.serdecznie.
    • Mieli po dziewiętnaście lat i zero pytań. Ich ciała świeciły jak płonące ikony, nadzy prorocy w jeansowych kurtkach, wnukowie Dionizosa, którzy zapomnieli, że śmierć istnieje. Wyjechali – na wschód snu, na południe ciała, na zachód rozsądku, na północ wszystkiego, co można rozebrać z logiki. Motel był ich świątynią, moskitiera – niebem, które drżało pod ich oddechem. Miłość? Miłość była psem bez smyczy, kąsała ich za kostki, przewracała na trawie, śmiała się z ich jęków. Ale czasem nie była psem. Była kaskadą ognistych kruków wypuszczoną z klatki mostu mózgowego. Była zębami wbitymi w noc. Jej włosy – czarne wodorosty dryfujące w jego łonie. Na jego ramieniu – blizna, pamięć innej burzy. Jej uda pachniały mandragorą, jego plecy niosły ślady świętej wojny. Ich języki znały alfabet szaleństwa. Ich pot był ewangelią wypisaną na prześcieradłach. Ich genitalia były ambasadorami innej rzeczywistości, gdzie nie istnieją granice, gdzie Bóg trzyma się za głowę i mówi: ja tego nie stworzyłem. Ich dusze wyskakiwały przez okno jak ćmy wprost w ogień – i wracały. Zawsze wracały, rozświetlone. Każdy pocałunek – jak łyk z kielicha napełnionego LSD. Każda noc – jak przyjęcie u proroków, gdzie Jezus grał na basie, a Kali tańczyła na stole, i wszyscy krzyczeli: kochajcie się teraz, teraz, TERAZ! bo jutro to tylko fatamorgana dla głupców. Nie było ich. A potem cisza – tylko ich oddechy, jak fale na brzegu zapomnianego morza, gdzie świat na moment przestał istnieć. Nie było ich. Była tylko miłość, która miała skórę jak alabaster i zęby z pereł. Był tylko seks, który szarpał jak rockowa gitara w rękach anioła. Było tylko ciało, które płonęło i nie chciało gaśnięcia. Pili siebie jak wino bez dna. Palili siebie jak święte zioła Majów. Wciągali się nawzajem jak kreskę z lustra. Każdy orgazm był wejściem do świątyni, gdzie kapłani krzyczeli: Jeszcze! Jeszcze! To jest życie! A potem jeszcze raz – jak koniec kalendarza Majów. Byli młodzi, i to znaczyło: nieśmiertelni. Byli bezgłowymi końmi pędzącymi przez trumnę zachodu słońca. Byli gorączką. Ich dusze wyskakiwały przez okno jak ćmy wprost w ogień – i wracały. Zawsze wracały, rozświetlone. Lecz w każdym powrocie, cień drobny drżał, jakby szeptem jutra czas ich nękał. Kochali się tak, jakby świat miał się skończyć jutro, a może już się skończył, i oni byli ostatnimi, którzy jeszcze pamiętają smak miłości zrobionej z dymu i krwi. Ich serca były granatami. Ich dusze – tłukły się o siebie jak dwa kryształy w wódce. Za oknem liście drżały w bladym świetle, jakby chciały zapamiętać ich imiona, zanim wiatr poniesie je w niepamięć. Ich wspomnienia – nie do opowiedzenia nikomu, bo nie ma języka, który wytrzyma taką intensywność. Wakacje były snem, który przekroczył sny. Były jedynym miejscem, gdzie Bóg i Diabeł zgodzili się na toast. Oni – dzieci światła, dzieci nocy, dzieci, które pożarły czas i nie umarły od tego. Jeśli ktoś pyta, kim byli – byli ewangelią spisaną spermą i łzami. I gdy noc gasła, ich spojrzenia się spotkały, ciche, jak dwa ptaki na gałęzi, co wiedzą, że świt jest blisko, a lot daleki. I w ciszy nocy, gdy wiatr ustawał, słychać było tylko szelest traw, a świat na zewnątrz, daleki i obcy, czekał na powrót, którego nie chcieli. Byli ogniem w płucach. Byli czymś, co się zdarza tylko raz. I zostaje na zawsze. Jak tatuaż pod skórą duszy.          
    • łzy raczej nie kłamią uśmiech nie krwawi zaś droga  donikąd gdzieś prowadzi ból to niewiadoma   krok zawsze krokiem horyzont czasem boli tak samo jak myśli które w głowie się panoszą   kłamstwo  śmierdzi kalendarz to prawda śmierć to szczerość człowiek to moment wszechświata 
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...