Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Promil Czwarty

Użytkownicy
  • Postów

    39
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Treść opublikowana przez Promil Czwarty

  1. Nie warto się było zachęcać Odwagą na przekór gdy młodzi Bo kto teraz o tym pamięta Kogo to teraz obchodzi Karabin w czterdziestym piątym Słowo trzydzieści lat temu Dziś jesteś dla nas kimś gorszym I nie zrozumiesz czemu Bo taki to naród parszywy Trafił ci się w kołysce Jak chciałeś byś bohaterem Trzeba było zginąć jak wszyscy A że sumienie nie pozwala Zostawić cię w samotności Dla ciebie dziś stawiam kupsztala Twardego jak ty w młodości
  2. W moich oczach starzec na fotelu W dłoniach chęci i niechęci chwili Na flankach przyjaciół niewielu I strach odważny jak nikt nigdy Zapytaj mnie w wieczór deszczowy Dlaczego oczy moje zmęczone Dlaczego nigdy nie było mowy O kroplach deszczu jak były słone Bo tylko w deszczu jestem odważny Rozpłakać się nie bać przy Tobie Krople okryją jak płaszcz niewidzialny I nawet kupę przy Tobie zrobię
  3. Niechciana, nielubiana Niepytana o nic Wiecznie odpychana Smutna w swym wyglądzie Na wieczną tułaczkę skazana przez los Od narodzin w więzieniu ciasnych korytarzy Kupo ma! Co żeś uczyniła Żeś taka brzydka I zapach twój ponury I tylko szczury Muchy i bakterie Smak twój doceniają Kochają, przytulają A ja choć ojcem twoim Szanować nie umiem Wybacz i odejdź Zdania nie zmienię Na drogę miej moje Ostatnie spojrzenie
  4. Promil Czwarty

    O dachach

    We wsi Brzdziszewo samiec jaskółki Zasiadł na oknie malutkiej szkółki Wnet krzyczy krówka Uważaj! Dachówka! Nie zdążył, oberwał, spadł z półki.
  5. Gdzieś mam twoje teksty. Ale czekaj na moje.
  6. OK, poprawiłem. Miło przeczytać pozytywny komentarz. Postaram się zakończyć opowieść jak najszybciej. Pozdrawiam.
  7. Chris dostał od życia po mordzie. Delikatnie mówiąc. To kim jest było jego ciemną wersją. Planem B. Syf w jakim dorastał zmusił do opracowania twardej i bezlitosnej wersji siebie. Nie chciał być taki. Pomimo wszystkiemu co o nim mówią, zapewniam, że to dobry człowiek. Ma zasady i... - I je łamie. - przerwał dyrektor Backster. - Tak. - kontynuował Coner. - I na pewno istnieje ku temu powód. Wytłumaczenie, które zrodzi wstyd u wszystkich którzy zatwierdzili tą sprawę. - Nie chcę wiedzieć czemu tak ci na tym zależy Coner. Firma dużo tobie zawdzięcza, ale zamknięcie sprawy przerasta nawet mnie. I dobrze o tym wiesz. Czego właściwie oczekujesz? - Proszę o dwadzieścia cztery godziny. - Musimy to zatwierdzić dzisiaj. Masz dwanaście godzin. Do dwudziestej pierwszej rozwiązanie sprawy ma być na biurku. - Tak jest panie dyrektorze. Pozwoli pan, że wyjdę oknem. Nie chcę marnować ani chwili. - Leć Coner. Nigdy wcześniej nie było takiej sprawy. Żaden wyrok w historii firmy nie budził wątpliwości. Aż do dziś. Chris Zico jest dwudziesto-siedmio letnim czarnoskórym mieszkańcem Chicago. Jutro około południa zostanie postrzelony przed własnym domem. Umrze trzy godziny później, w publicznym szpitalu imienia świętego Patryka. Osiem minut po zgonie trafi do piekła. Tak wynika z akt, które trzyma w ręce lecący na ziemię Coner. .. To jedna wielka ściema. Wciskanie nam tych bzdur, jeszcze z tą poważną miną ociera się o kabaret. Może spróbujesz sił w jakimś standup-ie Zico? -Czemu nie. -odpowiedział. -Słyszałem, że za piętnaście minut zaczynają przesłuchania w centrum. To już pójdę, aby zdążyć. -Ty naprawdę jesteś śmieszny. -powiedział sierżant Roltz łapiąc próbującego odejść Chrisa za rękę. -Niestety najpierw zaliczysz przesłuchanie na komendzie. ...i to był moment przełajowy tej konserwacji panie władzo. Gdyby puścili tego młodego człowieka tam gdzie chciał iść, na pewno by się miło skończyło. A tak, nie skończyło się miło. -Przełomowy konwersacji. -poprawił udający policjanta Coner. Pytał o zajście starszą kobietą sprzedającą kwiaty na ulicy. Była świadkiem pobicia dwóch policjantów przez młodego afroamerykanina na jednej z głównych dzielnic Chicago. Zdarzenie miało miejsce czterdzieści minut wcześniej. To jest w okolicach dziewiątej trzydzieści. -No przecież mówię. -kontynuowała kobieta. -On się chyba za to złapanie za rękę zdenerwował. No i bach! To był moment. Staremu walnął z bani i stary od razu odpłynął. Młody próbował wyciągnąć rewolwera, ale się denerwować zaczął. Nie mógł go wyjąć. Zacięło się coś czy coś. A czarny podbiegł i trach! I młody też odpłynął. -W którą stronę poszedł? -Już wam wcześniej mówiłam. Tam. W kierunku mostu. A dalej to już nie wiem. Nie ułatwiasz sprawy Chris. -pomyślał Coner wsiadając do taksówki. -Dokąd jedziemy? -Najbliższy otwarty bar za tym mostem. .. Arthur Coner zmarł w 1923 roku. Można powiedzieć, że z przepicia. Zapił się na śmierć wodą z jeziora Michigan, dwie minuty po wylądowaniu na dnie w betonowych butach. Beton zasponsorowała mafia, w nagrodę za nienaganną służbę na stanowisku sędziego. Obecnie jest pracownikiem jednej z siedmiu firm działających na terenie stanu Illinois. Pracuje tu od początku jej istnienia. Nie zna niczego wspanialszego niż sprawiedliwy wyrok. I niczego gorszego od wieczności w piekle. Każdej sprawie poświęca się bezgranicznie. Pierwszy raz nie zgadza się z wyrokiem. Niewyrabianie się aniołów na początku dwudziestego wieku, skutkowało powstawaniem zatoru dusz między światami. Ich ogromna ilość prawie doprowadziła do utworzenia czwartego rodzaju zaświatów. Poczekalni, która pozbawiona nadzoru mogła doprowadzić do końca znanego nam świata. Zbliżająca się druga wojna światowa, stanowiła zagrożenie dla i tak nadwyrężonego systemu. Skutkowało to powstaniem firm. Instytucji zatrudniających wyselekcjonowane istoty, których zadaniem jest przeprowadzanie dusz z ziemi do, w zależności od wyroku, piekła, czyśćca lub nieba. .. Byłem w twoim wieku. Może trochę starszy, albo młodszy. Albo byłem w innym wieku. Nieważne. Ale to co usłyszałem było ważne. Trwała msza. Ksiądz opowiadał o strasznych rzeczach jakie działy się w mieście. Tu był prawdziwy dziki zachód. Tylko zimno. Mówił, że za życia, jest wszystko jedno kim jesteś. Ale potem jest wyrok. I dlatego nie opłaca się ryzykować. -Znowu bredzisz starcze. Za mocno poturbowały cię smarkacze. Trzymaj, nowy inhalator. Szarpnij sobie. Od razu poczujesz się lepiej. –Zico podał kaszlącemu starcowi lek. Obaj siedzieli pod wielkim drzewem bez liści. Było chłodno, niebo szare i zanosiło się na jeszcze gorszą pogodę. -Kocham listopad. –Zaczął ledwo łapiąc oddech starzec. –Jest taki jak ja. Nikt go nie lubi i wszyscy czekają aż odejdzie. Ale ja wiem. Że czasami musi być najgorzej. I wtedy jestem szczęśliwy. Bo ja wiem. Że wtedy już tylko lepiej być może. A teraz jest tak cudownie chujowo. Że ta pewność, że niedługo chuj wie co sprawi że coś się poprawi, rozpierdala mnie szczęściem od środka. .. Zdaje się, że idziemy w tym samym kierunku. -Tylko tam patrzę. –powiedział Coner odkładając butelkę. Marlena dosiadła się z drinkiem. Wpatrywali się w ścianę, która była dla nich przeźroczysta. Tak jak sześć stojących za nią budynków. -Gość nie wygląda źle. A my nie jesteśmy od dobrych wieści. Widzę niemały dylemat Arthurze. -Prezes nigdy się nie myli. -I my się nigdy nie pomyliliśmy. Jak żyłam miewałam wątpliwości. Przestałam żyć, przestałam mieć. Teraz to tylko ciekawość. Ciekawi mnie czego nie widzimy… Czas do roboty. –pociągnęła słomką resztki drinka i wstała. -Bądź tym razem miła. –powiedział na do widzenia Coner. -Nie zasługują na to. .. Starzec nie oddychał od dwóch minut. Zico zorientował się właśnie. Przystawił dłoń do jego ust. Patrzył na klatkę piersiową. Potrząsnął nim. Sprawdzał puls. Oczy coraz bardziej łzawiły. Nagle poczuł uderzenie ciepła. Nie od starca. Lekki podmuch bił z kilku metrów przed nim. Wstał i poszedł w tym kierunku. Marlena stała z duszą starca nad przepaścią. -I tu się wszystko kończy dziadek. Zabiłeś trzy osoby. Okradłeś ponad dwieście. Okazałeś brak szacunku bliźniemu. Mam tu całą listę twoich występków, ale kogo to obchodzi. –Rzuciła zbindowane grube akta w przepaść. Spadając zapaliły się. -Nie chcę. Przepraszam. Wszystko naprawię. Zico pomóż! –starzec bał się jak diabli. Marlena spojrzała za siebie. Zobaczyła Zico, który podszedł obok nich i zaczął wpatrywać w ziemię. Delikatnie pchnęła starca palcem wskazującym zrzucając w przepaść. Odłamy skalne zaczęły wszystko zasklepiać. Żaden żyjący człowiek nie mógł tego widzieć. Wpatrzona w Zico była ciekawa co zdarzy się, kiedy przepaść zniknie. Nagle Zico znowu zrobiło się chłodno i potarł ramiona. Marlena nie zdziwiła się tak odkąd nie żyje. .. Gubię się w tym. Ciągle nowi ludzie, nowe miejsca. Przede mną wciąż te same drzwi. A za nimi nigdy to samo. -Ciężko, żeby było inaczej. Jesteś zmęczony. To ostatnie wezwanie. Potem wolny weekend. Nie marudź. Karetka pogotowia jechała chodnikiem, wzdłuż rzeki. Padała lekka mżawka. Zatrzymała się przy jedynej zauważonej osobie w promieniu kilkuset metrów. -To chyba tutaj. Idziemy. -Półtorej godziny kurwa. –zaczął spokojnie Zico. –Szybciej dopchałbym was tutaj. Ten człowiek zmarł dziesięć minut temu. Czekając na was. Sanitariusze spojrzeli na siebie. Każdy liczył, że drugi coś powie. -Kurwa! –kontynuował już mniej spokojnie Zico, puszczając mocnego kopniaka w drzwi karetki. –Kurwa! Kurwa! Kurwa! –trzy nowe wgniecenia ozdobiły ambulans. -Proszę się uspokoić i odejść od samochodu. – powiedział stanowczym tonem sanitariusz. -Proszę się pierdolić i odejść ode mnie. – odpowiedział Zico. Nie posłuchali. Pożałowali. .. Cienkie jak sik moskita. Widziałam dłuższe spisy treści w aktach z wyrokiem do nieba. -Dostałem je sześć dni temu w sobotę. Tydzień przed wyrokiem, jak zawsze. -Czytasz od razu po przyjściu? Ktoś tu się czai na własne skrzydełka. -Nie robię tego dla awansu żartownisio. W każdym razie patrz na to. –Coner położył na stole kilka wyraźnie grubszych akt, po czym podał Marlenie pierwsze z góry mówiąc: -To jego akta z poniedziałku wieczorem. W ciągu dwóch dni nagrzeszył trzy razy więcej niż przez całe życie. -Defekacja w kościele. Umyślny wypadek w pracy, ze skutkiem amputacji. Podniesienie amputowanej ręki i podrapanie się nią po plecach. –Marlena czytała wyrywkami, przerzucając szybko strony. -Te są z wczoraj wieczór. Jest jeszcze gorzej. Są dwa razy grubsze od tych z poniedziałku. Słyszałem o takich rzeczach podczas opętania, ale gość jest czysty. Masz pomysł, jak to logicznie wytłumaczyć? -Muszę chwilę pomyśleć. Poza tym nie rozumiem dlaczego taki świętoszek, ma taki wyrok. W takich przypadkach czyszczą ostatnie dni życia. Nawet z aktami jak te, nie powinien dostać piekła. Chyba, że odwali do jutra coś naprawdę wielkiego. Co przekreśli całe dobre życie. Ale to niemożliwe. Facet to nie trzecia rzesza. -Widzisz wyrok. -Więc odwali. .. Norma Baker zmarła w 1962 roku. Miała 36 lat, piękne ciało i miliony fanów. Śmierć przyszła we śnie. A sen przyszedł po trzydziestu tabletkach nasennych. Zabiło ją to samo co zapewniło sukces. Indywidualność. Dlaczego nie trafiła do piekła? Nie zasłużyła? Nie. Zasłużyła. Każdy samobójca zasługuje. Piekło nie zasłużyło na nią. Nienawiść do słabości jaka towarzyszyła jej za życia sprawiła, że postanowiła zrobić wszystko by zostać pracownikiem firmy. Przez pierwsze dwadzieścia lat przeprowadzała dusze do nieba. Kiedy pojawił się wolny wakat w Chicago w sekcji piekła, nie zastanawiała się ani chwili. Norma z minionego życia chce pamiętać tylko imię. Pseudonim sceniczny. Marlena. .. Ale to głupie. Aż głowa boli od tych bzdur. Podobno niepuszczone bąki trafiają do głowy. Musiałeś sobie nieźle napierdzieć pod czaszkę. Jeszcze muszę wypełnić tym szajsem ten zasrany protokół. Co za gówniany dzień. –Detektyw Klotz walnął pusty dokument na stół, usiadł naprzeciw Zico, westchnął i wypełniając papier kontynuował monolog. -Zapłaciłeś smarkaczom żeby pobili bezdomnego, sam na to patrząc. Tylko znów nie piernicz, że było inaczej. One wszystko wyśpiewały. Po pobiciu okazało się, że żula bardziej zabolało rozwalenie inhalatora niż kopniaki po ryju. Zadzwoniłeś po karetkę. Zaczął się dusić, więc pobiegłeś po inhalator do apteki. W aptece zabrakło, więc pobiegłeś do następnej. W tej powiedzieli, że potrzebna jest recepta. Rozwaliłeś szybę i wskoczyłeś za ladę. Złapałeś aptekarkę za kark i kazałeś podać inhalator. -Poprosiłem. –przerwał Zico. Detektyw westchnął i kontynuował sporządzanie raportu. -Biegnąc z powrotem, chodnik zajechał policyjny radiowóz. Sierżant Roltz i jakiś nowy, później kto sprawdzę. Wpierw zacząłeś wyjaśniać dlaczego się śpieszysz, po czym ich pobiłeś. Dotarłeś do menela, lecz niedługo potem zmarł. Krótko po fakcie przyjechała karetka. Wysiadło dwóch sanitariuszy, których pobiłeś. Jeden z sanitariuszy wezwał przez radio pomoc, przyjechały trzy radiowozy. O dziwo do jednego z nich grzecznie wsiadłeś przyjeżdżając tutaj. K r o p k a. -Podpisać? -W dupie mam twój podpis Zico. Nie wiem skąd się wziąłeś popaprańcu, ale wiem gdzie skończysz. W małym pokoiku z drugim popaprańcem, który będzie cię tulił do snu i nazywał swoją czekoladką. -Chyba też nie puścił pan dziś bąka panie Klotz. Detektyw wziął raport i wyszedł zapominając długopisu. Zico wstał, odwrócił się i sięgnął po niego zakutymi z tyłu rękami. Wyciągnął wkład i zaczął mieszać w kajdankach. .. To jest za długie. -Oddawaj leniu. Streszczę ci to. –Coner siedział z Marleną na ławce przed posterunkiem policji. Wrzucił akta do torby i zaczął mówić. -Rodzice Zico bardzo się kochali, a on był ich pierwszym i jedynym dzieckiem. Po narodzinach matka wychowywała go samotnie. Ojciec odszedł. Twierdził, że to nie jego dziecko. Założył inną rodzinę. W aktach pisze, że matka nigdy nie była z innym mężczyzną. -Masz ich zdjęcie? –zapytała Marlena. -Tylko to cholerne ksero. Nie rozróżnisz na tym nawet które to matka. -Pokaż. Wygląda jak papier po podtarciu. -Ale pachnie dużo lepiej. W każdym razie, później nie dzieje się nic wartego uwagi. To był dobry dzieciak, aż do tego tygodnia. Marlena zamyśliła się na chwilę i powiedziała. -Odwaliło mu równo z decyzją o wyroku. Nie sądzisz, że to też jest warte uwagi? .. Zasłaniał się nim. Co mieliśmy zrobić?! Strzelić w Klotza?! -I tak zginął. Ja pierdole. Zejdźcie mi z oczu Roltz. Albo nie, chodź tu i szczekaj jak było. -To tylko wina Klotza panie komendancie. Setki razy mu przypominaliśmy, że nie włazi się z bronią do pokoju przesłuchań. -Jasne. Każdy z was ma to w dupie i tak włazi. Co tak stoisz jak szpak do ruchania?! Nawijaj dalej! -Ten Zico wyszedł z pokoju zasłaniając się Klotzem. Trzymał rewolwer przy jego skroni. Kazał nam wszystkim wypieprzać na zewnątrz. Najpierw wszyscy wyciągnęli broń ale on strzelił Klotzowi w stopę. I wszyscy wyszli. Potem był dźwięk rozbijania okna. -Ten drań rozbił okno detektywem Klotzem wyskakując na nim z pierwszego piętra na samochód policyjny. Klotz skręcił kark, a on wylądował na nim jak na materacu. -Tak. Potem zatrzymał auto na ulicy. Wypchnął kierowcę i strzelił mu w plecy. Odjechał. -Gdzie odjechał kurwa Roltz! Gdzie odjechał? -Nie wiemy. Po usłyszeniu strzału wszyscy wbiegli do komisariatu. Nikogo nie było na zewnątrz panie komendancie. .. Miałem czas do wieczora panie dyrektorze. -To już nie zależy ode mnie Coner. Wyrok zapadł. Jeżeli chcesz, nadal możesz go wykonać. Ale Marlena ma siedzieć do tego czasu w firmie. -Co? Mam szlaban tatuś? -Powiedziano mi, że to dla twojego bezpieczeństwa. -Dla bezpieczeństwa?! A niby co może mi się stać. Przecież ja nie żyję. -Przekazuje co mi przekazano. Wyrok zatwierdzony, Coner może go wykonać i Marlena dla bezpieczeństwa uziemiona do jutra wieczór. -Będę w bibliotece. –Marlena wyszła z gabinetu. -Posłuchaj Coner. –dyrektor Backster przybrał poważniejszy ton. -Pierwszy raz miałem taką rozmowę. Wiem, że była ona ostatecznością. Jak chcecie rozwikłać tą sprawę, zróbcie to proszę po wyroku. To i tak już nic nie zmieni. Większość aniołów ma swoją firmę. Teraz nazywają siebie dyrektorami. Ciężko uwierzyć, że jeszcze osiemdziesiąt lat temu wykonywali wszystkie wyroki samodzielnie. Dzisiaj siedzą za biurkiem nie robiąc prawie nic. Zasłużyli. .. Jeszcze chwila. Wytrzymaj. -Moglibyście wrzucić wszystko do komputera. Mogłabym siedzieć na hamaku i przeglądać co chcę sącząc drinka. -Nie oglądałabyś wtedy mnie. -To byłby kolejny plus. -Trzymaj gwiazda. Christopher Zico, najbliższa rodzina i przyjaciele. Niezła ta sprawa swoją drogą. Tydzień temu koleś miał akta cienkie jak papież. -No. Powiedz mi jeszcze. Ile siedzisz w tej bibliotece? -Od początku. To jest od 1931. -Ile widziałeś takich nagłych zmian w aktach jak te? -Było kilka opętań gdzie wyglądało to podobnie. Ale zmiany nie wpływały na wyrok. Taki przypadek widzę pierwszy raz. -Skąd wiecie że Zico nie jest opętany? -Chodź. Sama zobaczysz. Bibliotekarz Patryk zaprowadził Marlenę do teleskopu. Poprzestawiał kilka pokręteł. -Spójrz. To dusza twojego Zico w ciele. W przypadku opętania wyraźnie widać dwa lub więcej obiektów. Tu masz jeden. Gość jest czysty. -I to wszystko? Nie da się tego oszukać? -Zdarzały się przypadki opętania płodu gdzie dziecko rodziło się tylko z duszą demona. W teleskopie widać było wtedy jeden obiekt. Jednak opętanie wywoływało wyraźne zmiany w wyglądzie noworodków. Rodziły się z dużymi deformacjami ciała. Krótko mówiąc, do rozpoznania opętania nie trzeba było teleskopu. .. I co teraz? -Czekamy. -Szkoda tych ofiar. -To tylko życie Coner. Wyrok im wszystko wynagrodzi. A jak ktoś dostanie piekło… To znaczy, że go nie szkoda. Coner i Backster roześmiali się na trzy sekundy. Po czym równo wrócili do poważnych min. Był wieczór. Patrzyli jak Zico dusi młodą kobietę w ciemnym zaułku parkingu niedużego biurowca. Dziewczyna została w pracy po godzinach, pierwszy raz wracała sama. -Nadgodziny potrafią wykończyć. Roześmiali się na trzy sekundy. .. Jakby ci to powiedzieć. Widzisz. Nie każdy jest przyzwyczajony do lania mu na twarz. Może ty jesteś. I może nawet to lubisz. Ale większość z nas tego nie lubi. W godzinach kiedy nosisz mundur prosiłbym żebyś nas udawał. Ktoś wszedł do naszego domu i wyrzucił naszego brata z okna. Ten sam ktoś zlał cię i twojego partnera przy ludziach na ulicy. Ten ktoś chodzi sobie jakby nigdy nic po mieście. A ty grasz w pasjansa wpierdalając pączki. Kurwa Roltz! -Przeszukaliśmy jego mieszkanie panie komendancie. Dwóch zostało i obserwuje czy wróci. Puściliśmy zdjęcie do prasy i telewizji. Szukamy wszędzie. -Po chuj ci ten pasjans. Wróżysz gdzie jest? -Jest trzecia w nocy panie komendancie. Jestem na nogach od dwudziestu godzin. Czekam na syna. Ma po mnie przyjechać. -Zadzwoń, niech zawróci. Nikt nie skończy dopóki nie dorwiemy tego Zico. .. Czułem, że nie zostało wiele czasu na pokazanie kim jestem. Nie chciałem, żeby wzięto mnie za kogoś innego. Doprowadziłoby to do niemałego zamieszania. Mam nadzieję, że rozumiesz. Wygodnie? Pewnie umierasz z głodu. Ja też. Zico mówił do ciała osiemnastolatka. Chłopak zjechał na pobocze, by odebrać telefon. Zico otworzył drzwi i strzelił dzieciakowi prosto w serce. Przeniósł ciało na fotel pasażera. Pojechali do McDrive’a. .. Lenistwo i brak wyobraźni gości w naszym mieście nie od dziś. Zostawianie noworodków w wózkach sklepowych stało się ostatnio trendy. Moda na parkowanie pod wyjazdem straży pożarnej również zdaje się nie przemijać. Wyrzucanie worków śmieci za okno było hitem ubiegłego tygodnia. Wczoraj nawet z posterunku policji wyrzucono w ten sposób całkiem sprawnego policjanta. Dlacz… -Niech cię chudy szpak wyrucha. –Komendant wyłączył telewizor, otworzył drzwi gabinetu i krzyknął: -Jak znów któryś rozmawiał z mediami i usłyszę lub przeczytam za dużo szczegółów odnośnie Klotza. Będziecie robić za znaki drogowe na pasach przy przedszkolach do usranej wiosny! -Mamy meldunek panie komendancie. Zico jest pod domem. -Do wozów! Zawiadomić oddział specjalny. .. Nie lubię spać w opakowaniu, ale byłem wykończony. Dzięki za gościnę. Wybacz zderzak. Ten krawężnik wyglądał na niższy. Zico zaparkował pod domem. -Tufię jak stado bizonów. A może to ty? Powąchał pasażera. Potem siebie. -Pójdę się umyć. .. Chcę to zobaczyć z bliska. -To będzie nic, w porównaniu z akcją w szpitalu. -Później nie mogę. Mam zebranie. Dyrektor Backster wychodząc stanął w drzwiach. -Powiedz mi krótko Coner. Dlaczego ci tak zależy? -Nie zabiera się nieba, gdy ktoś przez chwilę jest inny. -Widocznie zabiera. Pogaś jak wyjdziesz. .. Pięć radiowozów policyjnych na sygnale, zatrzymało się gwałtownie jeden przy drugim. Policjanci wyskoczyli z pojazdów i stanęli za nimi. -Gdzie specjalni? -Będą za trzy minuty panie komendancie. -Stańcie w większych odstępach. Nic nie róbcie poza gapieniem się. Chyba, że zrobi się gorąco. Wtedy się kurwa schowajcie. Zrozumiano!? To nie twój samochód Roltz? -Gdzie? Tam? Nie, mój nie jest tak poobijany. Roltz dostrzegł tablicę rejestracyjną i sylwetkę pasażera. Nim zdążył pomyśleć biegł w kierunku auta. -Nie. Piter! Proszę. Nie. Zobaczył ciało syna. Otworzył drzwi, złapał go za policzki. Były zimne jak lód. -Zabiję cię skurwysynu! Zabiję! Roltz wyciągnął rewolwer z kabury. Pobiegł w kierunku wejścia domu Zico. -Co jest. Roltz stój! Komendant dostrzegł ciało w aucie. Złapał krótkofalówkę. -Wszystkie jednostki wchodzimy! Powtarzam, wszyscy do środka! Roltz w rozbiegu złapał za klamkę. Dom był otwarty. Gwałtownie otworzył drzwi i wbiegł do środka. Zico stał tuż za wejściem z nożem w dłoni. Dźgnął Roltza pod żebra. Szybko wyjął nóż i dźgnął jeszcze raz. Roltz w swej złości nic nie poczuł. Złapał Zico za ramiona, obrócił w kierunku otwartych drzwi i wypchnął na zewnątrz. Oddał dwa strzały w jego klatkę piersiową. Zico padł na chodnik przed domem. Roltz na dywan w holu. .. Olejcie to. To i tak nie ma sensu. -A ty co? Wstałeś lewą nogą? -Nie spałem prawie dziewięćdziesiąt lat. -To takie powiedzenie. Zresztą za bardzo się wkręciłam, żeby to rzucić. -To koniec Marlena. Sprawa zamknięta. Za pół godziny idę wykonać wyrok. -Czyli co? Nie dowiemy się co tu naprawdę zaszło. Coner kiwnął na bibliotekarza. -Patryk. Sprzątnijcie akta i wrzućcie do zakończonych. Nie chcę więcej do tej sprawy wracać. .. Roltz otworzył szeroko oczy. Adrenalina krążąca w ciele okazała się silniejsza od morfiny. -Obudził się! –krzyknęła lekarka, po czym zwróciła się w jego stronę. –Panie Roltz, jest pan w szpitalu. Jest pan poważnie ranny. Za chwilę podamy środki przeciwbólowe. Proszę się nie ruszać. -Gdzie on jest? –wymamrotał Roltz. -Chodzi o człowieka którego przywieziono z panem? Operują go w sali za drzwiami. Możliwe, że z tego wyjdzie. -Nie. –Roltz odepchnął lekarkę i wstał z noszy. Krew pociekła z rany na podłogę. Dwie asystentki z lekarką próbowały go położyć z powrotem. Zaczęli się w czwórkę szamotać. Krew wciąż się lała. Roltz odepchnął kobiety i wpadł przez drzwi na sąsiednią salę operacyjną. Lekarz operujący nawet nie drgnął, dwóch asystentów spojrzało i zamarło w bezruchu. Roltz podszedł do chirurga i odepchnął na aparaturę. Spojrzał na pacjenta. Zico z otwartą klatką piersiową leżał podłączony do urządzeń. Roltz włożył w niego rękę. Szybkim pociągnięciem wyrwał serce i rzucił w ścianę. Stracił przytomność. .. Nie wiem co mu odbiło. Pierwszy raz widziałam Conera takiego. -Nie jest przyzwyczajony dawać za wygraną. Marlena z Patrykiem segregowali akta Zico. Patryk wpisywał i podbijał ostatnią zmianę. Zakończona. Marlena zerknęła przez jego ramię. -Czemu tu jest moje nazwisko? -Coner ci nie mówił? Sprawa miała być twoja. Kiedy zobaczył dziwnie cienkie akta, zainteresował się tym. Kazał wszystko sobie pokserować i przepisać sprawę na siebie. -Ja pewnie zerknęłabym na nie godzinę przed wyrokiem. Zaoszczędziłabym sporo zamieszania. Nic. Spadam na telewizor. Podobno mam szlaban do wieczora. Odchodząc Marlena trąciła lekko akta. Wypadło zdjęcie. Podniosła je. –A to co za jedni? -Pokaż. –Patryk obrócił zdjęcie i zerknął na napis. –To rodzice Zico. Marlena zrobiła śmieszną minę. –To nie możliwe. Oni są biali. A Zico jest czarny. –Oczy jej się rozszerzyły. –O rzesz ty w mordę jeża nietoperza. Coner mówił, że się bardzo kochali. Ale ojciec odszedł twierdząc że matka się puściła. Mówiłeś, o przypadkach opętania płodu, gdzie noworodki rodziły się tylko z duszą demona. -Tak, ale po noworodku było to od razu widać. -Właśnie. Przebarwiło mu skórę na całym ciele. Trudno o coś bardziej rzucającego się w oczy. -I demon udawał świętoszka przez 27 lat? Daj spokój Marlena. -Wiem, że to dziwne. Ale to jedyne wytłumaczenie, które ma sens. -Jeżeli byłoby to prawdą. To Coner byłby w dużym niebezpieczeństwie. Dusza człowieka nie porusza się samodzielnie przez pierwsze kilkanaście minut. Demon co innego. Może wciągnąć pracownika ze sobą. W takich przypadkach, do wyroku wysyłany jest anioł. Zapadła krótka cisza. Marlena odezwała się pierwsza. Potem Patryk. -Biegnę ostrzec Conera. -Biegnę po dyrektora. .. Piekielna przepaść z morzem ognia po sam horyzont, pojawiła się w niewielkiej sali operacyjnej. Coner bez pośpiechu wszedł przez drzwi. -Brawo Zico. Udowodniłeś, że w tydzień można spieprzyć sobie całą wieczność. -Arthur Coner. Dźwięk pana głosu zawsze zwiastuje nadejście prawdziwych mend. Pomimo, że to nieopisana przyjemność poznać pana osobiście. To nie pana się spodziewałem. Dusza Zico odwróciła się w kierunku Conera. Coner cofnął krok. -Ty nie jesteś Zico. -Prawdziwy Zico umarł zanim się narodził. A jeżeli chodzi o pana wstępny wywód, to zapewniam, że wieczność spieprzyłem sobie dawno temu. Może się przedstawię. Nazywam się Lucjan. Jestem szefem wysypiska, dzięki któremu ma pan pracę. Jestem tu, ponieważ dawno temu odebrano mi kogoś, kto powinien należeć do mnie. Kiedy prawie trzydzieści lat temu, pewien skazaniec zapewniał, że zrzuciła go sama Marilyn Monroe, pękaliśmy dosłownie ze śmiechu. Zaczynało być to coraz mniej śmieszne, kiedy mówiło to samo kilku nowych. Ciężko podejść waszą administrację. Ale w końcu wpadłem na dość nietypowy plan. -Więc to o nią chodzi. -Cóż. Widać trochę się przeceniłem. A może nie. Marlena wbiegła przez drzwi. Coner gdy tylko ją zobaczył krzyknął. -Marlena! Uciekaj! Lucjan pojawił się przy niej. Po czym oboje pojawili się nad przepaścią. Trzymał ją w pół i zakrywał usta. Marlena z przerażeniem patrzyła na Conera. Lucjan stanowczo i głośno krzyknął. Chciał by usłyszał świat. –Zasłużyłem na nią!!! Zasłużyłem!!! Coner biegł w ich kierunku z wyciągniętą dłonią. Patrzył jej w oczy, kiedy Lucjan spadał z nią w płonącą otchłań. Nie zdążył. Odłamy skalne zaczęły zasklepiać przepaść. Coner zaczął mówić do siebie. -To nie jest dobry pomysł Arthur. To nie jest dobry… Skoczył. Przepaść zamknęła się. Dyrektor Backster wpadł przez drzwi. Rozłożone skrzydła sięgały obu ścian. Złożył je. Rozglądnął się dokoła patrząc w podłogę i rzekł. -Mam przesrane. KONIEC CZĘŚCI I [color=#FF0000]:)[/color]
  8. Promile Promile Było ich tyle Każdy piękny jak motylek Pierwszy, drugi, trzeci i Czwarty tak pierdolnął mi Że nie mogłem prosto stać Więc poszedłem spać
  9. Promil Czwarty

    Egipski

    Ale to słońce wciąż smaży Mówi mumia do lekarzy Nie wytrzymam w tym słońcu Powie ktoś w końcu Jak pozbyć się tych bandaży?!
  10. Patrz jaki piękny Ptaszek za oknem Jaki cudowny Och, kocham go Jak ładnie dziobie Chlebek ptaszynka Jaki słodziutki Przytulić chcę go Chodź tu ptaszynko Chcę cię pogłaskać Chodź do Promilka Nie bój się No chodź tu kurwa Jebany szpaku Kurwa mać Odleciał
  11. Potykam się oczu ruchem Gdy po forum błądzę O wiersze z tym samym duchem Ale o innym wyglądzie Autorki niespotkanej Autora nieznanego Obywateli Społeczeństwa Mimowolnie Identycznego Ona chciała uzdrowić On chciał unieść świat Dziś tylko sadzą wiersze O które potykam się Ja Co o tym sądzisz? Głupie, co nie:)
  12. Przypomniał mi się właśnie Też taki jeden w Belfaście Co wie co będzie I mówi, że zdobędzie Polska puchar Euro 2012
  13. Promil Czwarty

    gigant

    Genialne arcydzieło no miarę Williama Shekspira. Przeczytałem to kotom na dobranoc i są zachwycone. Jeden wciąż mruczał z zachwytu i musiałem go uśpić (dolałem mu wódki do mleka, z rana się obudzi). Najbardziej lubią ten moment: "...fetor szaletu...", jak to słyszą to mordki im się uśmiechają i robią pod siebie. Genialne, po prostu genialne.
  14. Interpretuj to jak chcesz:). Co powiesz na moją wersję? Dziwną miałem pogodę. Wiało, morze w Łebie. Może byłem w Sopocie. Nie wiem, gdzie. Białe były tam łodzie. Wokół, na wszystkie strony. Ale żadnych czerwonych. Chyba nie. Gościu żagiel podnosił, A trzech stało dokoła. Wkurzył się gość i prosi. I woła. Ledwo wkurzyć się zdążył, Noga weszła mu w linę. Żagiel w górę go porwał. Uniesienie. Ledwo zdziwić się zdążył, Prawie wisi zemdlony. - Ja też krzyczę, unoszę Ramiona! Łapię zdumioną głowę, Na posadzce siadam. Ze mną tłum traci mowę I pada Deszczem twarzy zdziwionych identycznie. Ale go załatwił żagiel dramatycznie.
  15. Dla mnie jest świetny. Jeszcze kilka takich i możesz wydać tomik.
  16. Dawno temu w Iraku Jak Husajn był na biwaku Ktoś pierdnął w nocy I strzelać z pod kocy Zaczęło pięćdziesięciu chłopaków
  17. Leon od dawna miał bzika Na punkcie żony Kazika Więc raz jej mówi Że da dwie stówy Jak mu pogłaska puszczyka Puszczyki - rząd ssaków, występują w puszczach
  18. dojdzie po nie jutro choć wyruszył dziś cień pluszowego futra idzie po piwo miś zeskoczył z parapetu na wersalki koc fikołek piruetu w tle księżycowa noc z wersalki na dywanik powoli spuszcza się teraz przedpokój i... cholera, pies, o nie ostrożnie, bo obudzisz delikatnie go przejdź tak, dobrze, ok, widzisz nie było z tym tak źle jesteśmy w kuchni, dobra browar ma być pod stołem tak wywiad doniósł wczoraj to jest pipsior z matołem ok, jest jak mówili teraz tylko na barki i.. nie, nie w tej chwili północ pikają zegarki kundel otwiera oczy przed nim wkurzony miś nie pierwszy raz się toczy spotkanie tak jak dziś zawsze to samo się dzieje jak pies szczekać zaczyna pan wstaje, misio wieje i obrywa psina
  19. o pierdzie rzęsisty ileż podniebień zatkało gdy wśród wiwatu świstu cisza głos odebrała gdy zapach twój bąkalu wyciągał łzy z oczu błąkałem się po balu szukając pomocy smrodliwy morderco wyniosłych nastrojów rozejdź się prędko wynocha z salonów wędruje po imprezie z czarnej dziury przybysz a wieść niesie że puścił krzysztof ibisz
  20. Pamiętam jak kiedyś, chyba siedem lat temu w pewną środę, poszedłem do sklepu po bułki i jak tak szedłem przez pasy to w ogóle się nie rozejrzałem czy coś jedzie, ale na szczęście nic nie jechało, no i zaraz jak przeszedłem przez ulice był sklep w którym kupiłem bułki, masło, mleko i dwa pączki. Pani była nie miła, dziwnie na mnie patrzyła i nie wiedziałem o co jej chodzi, że tak patrzy, ale teraz wiem, że tak patrzyła bo nie patrzyłem jak przeszedłem po pasach. Zapłaciłem i wyszedłem, przeszedłem przez ulicę i poszedłem do domu. Ech... wspomnienia.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...