Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Interkosmos (impresja senna)

Otworzyłem oczy, zanim zdążyły mnie zalać fale hałaśliwej rzeczywistości, które zawsze napływały ze wszystkich stron.
Jak zwykle, przez pierwszą sekundę zakotwiczałem się niechętnie w swoim żałosnym ciele, które na czas moich fantasmagorycznych wypraw do innych płaszczyzn pozostawiałem śpiące. Przynajmniej w tym temacie jest między nami zgodność – ja podróżuję, a ciało się regeneruje.
Jak zawsze też, od razu zacząłem zapominać, gdzie byłem. Cholerne ciało. Żadnego z niego pożytku.
Złapałem za notes i długopis, które leżały na szafce przy łóżku. Jeden mądry psychoanalityk doradził, żeby tak zrobić, jeżeli się nie chce stracić tego, o czym się śniło.
Zacząłem zapisywać więc szybko resztki tego, co z wolna opuszczało moją pamięć:
''Tętniące ściany, lepkie i śliskie, bulgotanie, ciemny tunel ze światłem na końcu, swąd, mrok, jakaś furtka z napisem'' - zanotowałem i dopisałem jeszcze parę innych wyrazów.
Podekscytowany, poleciałem zrobić sobie kawę, aromatyczną, mocną, stawiającą na nogi, po drodze przetwarzając wszystko w myślach.
Wracałem wolno, w jednej ręce trzymając kubek z kawą ( aromatyczną, mocną, stawiającą na nogi), a w drugiej zaś notes, który wziąłem ze sobą. Usiadłem na brzegu łóżka.
W mordę! To działa! Pamiętam!
To było bardzo dziwne miejsce, nigdy czegoś takiego nie widziałem.
Ukłuła mnie myśl, że byłem w swojej głowie! Za moment już byłem tego pewien. Dałbym sobie prawą rękę odrąbać, że to tam właśnie byłem. Tak!
Przemieszczałem się w różnych kierunkach, raz przenikałem do jakiegoś oślizłego, chlupoczącego, nie kończącego się tunelu, by za chwilę z niego wypaść w innym kierunku. To pewnie były zwoje mózgowe.
Niekiedy wpadałem w jakieś dziwne, całkowicie ciemne miejsca, które bulgotały głośno i wydobywał się z nich smród. Doszedłem do wniosku, że są to moje ciemne myśli, albo część mojej złej natury. Gdzie jednak były te myśli dobre, co z nimi? Musiałoby to być przecież miejsce bardzo szczególne i charakterystyczne, od razu bym je zauważył.
Przez moją świadomość przebiła się wtedy pierwsza igiełka niepokoju, bo nie przypominam sobie, żebym z czymś takim miał w moim śnie styczność. W ogóle poczułem się jakiś taki rozczarowany, no bo inaczej wyobrażałem sobie miejsce, w którym miały się przecież dziać rzeczy wielkie.
Duchowe orchidee myśli powinny rozkwitać, pobudzane do życia przez mknące, kolorowe atomy, a wszystkiemu przygrywałaby na skrzypcach koza z obrazu Chagalla. A tu nic.
Nie zrażony jednak tym moim małym pesymizmem, usiłowałem przypomnieć sobie kolejne fazy z mojego snu.
Widziałem setki tkanek, nerwów i włókien, pajęczynom podobnych, lecz o nie tak regularnych kształtach, pulsujących miarowo w niepojętym rytmie życia. Rzeka krwi krążyła swoim torem, użyźniając wszystko, co napotkała na swojej drodze.
Raz wpadłem pomiędzy całą kupę zwojów, splątanych ze sobą tak, że chyba nikt na świecie nie byłby w stanie tego rozplątać, jeżeli akurat zaszłaby taka potrzeba. Zrozumiałem, że jestem pomiędzy dwoma płatami mózgowymi. Tylko dlaczego tak śmierdzą? Czyżbym był aż tak złym człowiekiem?
Na domiar złego, zaatakowały mnie wtedy jakieś wielkie banie, które przemieszczały się szybko zwojami w moim kierunku. Minęły mnie jednak i pognały dalej. Mnie się nic nie stało, jednak kolejny szpikulec niepokoju wbił się delikatnie w moją świadomość.
Czy ja tak wyobrażałem sobie wnętrze mojej głowy? Zawsze myślałem, że zachodzą tam tak niepojęte procesy, że jest to poza moim zakresem zrozumienia.
A może o to właśnie chodzi?
Nie pojmuję tego, czego doznaję? I czego jestem świadkiem?
Gdzie był w takim razie cały mój zasób wiedzy, mój cały potencjał? Gdzie było wszystko, co najważniejsze?
Wtedy przypomniałem sobie o furtce. Była umiejscowiona pomiędzy płatami mózgowymi. Dziwne, że jej tam wcześniej nie znalazłem. Furtka w głowie? No co, tam wszystko może się zdarzyć. Był na niej jakiś napis, pamiętam z notatek.
Uspokoiłem się zupełnie i ciało wprawiłem w stan totalnego luzu. Zacząłem myśleć o napisie. Tak! Po paru chwilach wybawieńczo nadciągnęła chmura pamięci z napisem. Na furtce napisane było: WSZYSTKO.
Olśniło mnie. Oczywiście! Pomyślałem, że jednak to prawda.
Za furtką znajdowała się szyszynka ( przynajmniej tak mi się zdawało). Szyszynka jest najstarszą częścią mózgu. Czyżby rzeczywiście ona była odpowiedzialna za nasze durne, niewytłumaczalne reakcje? I w niej się wszystko zawiera? W tym parapsychicznym trzecim oku, którego tak naprawdę nigdy do końca nie poznaliśmy?
Cholerny Kartezjusz ( Myślę, więc jestem – co za bzdury), chyba w XVII wieku, jak dobrze pamiętam, w szyszynce właśnie umiejscowił ludzką świadomość.
Dla odmiany, w tradycji hinduistycznej szyszynka była zawsze ośrodkiem duchowej aktywności człowieka..
W ogóle, wiedziałem sporo o tym gruczole. Wiedziałem, że reaguje na światło. Wiadomo, że silne światło ( np. słoneczne) podnosi nas na duchu, sprawia, że chce się żyć. A jego brak powoduje u nas przygnębienie. Facet też ma intuicję, wbrew pozorom i żeby nie było, a moja mi mówiła, że to właśnie ten niepozorny gruczoł jest odpowiedzialny u nas za stan niespodziewanego, nagłego humoru, a jego brak powoduje przygnębienie ( dla porównania – trudno jej szukać u mnie).

Szyszynka maczała też palce w oświeceniu, którego dostąpił książę Siddhartha Gautama, zwany przez gawiedź Buddą, ponieważ drzewo, pod którym się ten akt dokonał, a które nosiło nazwę ficus religiosa, czyli po naszemu bo (czyli udomowiony fikus doniczkowy), straszliwie obfitowało w serotoninę, którą wytwarza szyszynka.
Serotonina jest substancją zdumiewającą, ponieważ każdy smarkacz wie, że ten neurotransmiter ma podobną budowę jak niektóre środki psychodeliczne ( LSD-25, psylocybina, bufotenina – ropuchy nie są aż takie złe – ich substancja, wydzielana przez skórę, jest tradycyjnie używana przez czarownice do sporządzania wywarów).

Pomyślałem, że się wymądrzam, tak sobie siedząc i myśląc, jednak trzeba chyba obiektywnie przyznać, że ciągle coś mnie gryzło, wciąż nie dawało spokoju. Coś mi nie pasowało...
Niepokój potężniał, zatruwał moje wnętrze.
Jednocześnie poczułem ten charakterystyczny stan, w jaki wpadamy na chwilę przed odkryciem jakiejś ważnej kwestii. Myśli biegną jak szalone w kierunku światła, by za chwilę rozbłysnąć prawdziwym zrozumieniem. Nie zawsze to uczucie jest miłe, zawsze za to spada kurtyna nerwowej niepewności.
W moim przypadku wstrząs był na tyle silny, że kubek z niedopitą kawą poleciał na świeżo wycyklinowany parkiet, roztrzaskując się na kilka kawałków.

Cholera?! Nie.
Kurwa mać?! Za słabo.
Nie, nie ma takiego przekleństwa, po którego wykrzyczeniu poczułbym się lepiej.
Dostałem drgawek. Atmosfera momentalnie zamarzła i spadła na mój durny łeb.

Nie byłem w swojej głowie.
Wiem już, gdzie byłem.

Odkąd pamiętam, WSZYSTKO zawsze miałem w ....

Nieodrąbana prawa ręka leniwie pieściła resztki włosów na moim czerepie.

Opublikowano

Dobry. lekko pokręcony monolog wewnętrzny. Lubie takie:)
Jedna sprawa:
"Jak zwykle, przez pierwszą sekundę, czy dwie, zakotwiczałem się niechętnie w swoim żałosnym ciele, które na czas moich fantasmagorycznych wypraw do innych płaszczyzn pozostawiłem śpiące" - aspekt się tu pomieszał. Lepiej dać "zakotwiczałem" i "pozostawiałem" oraz "przez pierwsze sekundy".

Pozdrawiam:)

Opublikowano

Wiedziałem...
Wszyscy piją, nie ma co.
I Ty, Brutusie, też przeciwko mnie?
Ale, jeżeli to wino jest czerwonym wytrawnym ''Chateau de Chateau de Chateau de Chateau de...''. Dość! Sorry, też pozwoliłem sobie odrobinę chlapnąć...

Aaa...Chodzi Ci o ''La Mariee''?
No cóż, nie ma prawdziwego szczęścia, albo - prawdziwe szczęście nie jest możliwe i do końca spełnialne, jeżeli nie przygrywa mu koza.

Czy myślisz, że jesteśmy już aż tak blisko, że możemy wysyłać sobie buziaki? Czekaj, jak to się robi, żeby Cię nie obślinić, czekaj... :* - tak? Nie, gówno, wyszedł kleks jakiś, jak po kupie.
Nie, dobra, nie wiem jak to się robi, a poza tym nie wiem też, czy Ty byś też chciała? Przepraszam, jeżeli uraziłem... Chciałem tylko dać soczystego buziaka...buziaka pijaka...

Pozdrowienia
M.

Opublikowano

Co do tego szczęścia: jeżeli ktoś kiedyś stwierdzi, że jest szczęśliwy, to znaczy, że jest głupcem. Powinien się w takim razie zbierać z ziemi, bo czyż sensem życia nie jest to, aby dążyć to szczęścia? Nie można więc być w pełni szczęśliwym, bo oznaczałoby to, że nie żyjemy.

Wino, czerwone, dużo:)
Dzięki za pijackie buziaki:)

Pozdrawiam:)

Opublikowano

Właśnie, miło, że zauważyłaś i wyciągnęłaś kontekst. Nareszcie ktoś!

Jak to pisał Schopenhauer:
''Jeden jest tylko błąd wrodzony -
przekonanie, że istniejemy po to,
byśmy byli szczęśliwi''.

Myślę, że gonitwa za szczęściem nie do końca jest sensem ludzkiego życia, że problem leży w zrozumieniu otaczającego nas świata, ale nie będę już może smęcił...

Pozdrawiam
M.

Opublikowano

Między "gonić" a "dążyć" jest lekka różnica. A słowo "szczęście" to zbiór składających się na nie różnych dążeń, zrozumień, posiadań itd. I dlatego jest zbiorem nieskończonym, przynajmniej za naszego życia.

Pozdrawiam:)

Opublikowano

Wiesz, ''zbiorem dążeń, zrozumień, posiadań, itd'' możemy po prostu nazwać życie...
Jeżeli coś jest nieskończone, a do tego dążymy, to jest to dla nas nigdy nieosiągalne. To mrzonka i utopia, ponieważ gonimy dążymy do czegoś, czego nigdy nie uchwycimy.
Ja pisałem o szczęściu w sensie: szczęście - cierpienie. Czyż nie lepiej się skupić na unikaniu cierpienia, które jest nader realne i namacalne, niż na dążeniu do czegoś, czego nigdy nie będziemy w stanie osiągnąć..
Szczęście istnieje - tylko nie na tym świecie.
Tylko mi nie pisz, że w takim razie mam się stąd zbierać, z tego padołu płaczu...

Pozdrawiam :)

Opublikowano

Unikając cierpienia można popaść w niezłe tarapaty, ponieważ jest ono bardzo mocno związane z naszą egzystencją.
I, proszę, nie zwijaj się z powierzchni.

Ale basta...Wreszcie wyszło słońce.

Pozdrawiam:)

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
  • Ostatnio w Warsztacie

    • Nie widzieliśmy się ile? To ona by musiała powiedzieć. Oczywiście wszelkie sztampowe wyznania, w stylu "Nie mogłem przestać o tobie myśleć...", sobie darowałem - niczego w życiu nie znosiłem gorzej niż wpisywania się w jakiś archetyp, spełniania czyiś założeń, jakichś wyobrażeń mnie, nawet tych pozytywnych. I tutaj, konwenanse romantycznego, kruchego kochanka z anemią, zostawionego u bram dorosłego życia wolałem sobie darować, z szacunku do samego siebie, jak i do niej. Wyczuwałem, jakby ona również dzieliła moją niechęć do archetypów, może to mnie do niej podświadomie przyciągało. Zdarzało mi się prowadzić z nią rozmowy przed snem, zwierzałem się z wszystkiego co aktualnie ciążyło mi na sercu, czy na żołądku, ona kołysała mnie nogą na nodze, a ja usypiałem się własnym słowotokiem. Ale jak to jej powiedzieć, i po co? W takich momentach naprawdę zaczyna się odczuwać jakim skazaniem dla ludzkiego charakteru jest mowa. Nie mogłem znaleźć słów ani celnych, ani w ogóle jakkolwiek przydatnych, musiałem pozwolić ciszy, poezji momentu zagrać to, co chciałbym usłyszeć, w końcu w ciszy zawiera się już każdy wybrzmiały dźwięk, a wprawne ucho znajdzie w niej dokładnie ten, którego oczekuje. Ja niestety byłem zbyt zajęty, aby słuchać, dla mnie cisza nie była brakiem odzewu z jej strony, była brakiem mojego głosu. Czy to narcystyczne? Może nie w tym przypadku. Bo i ona to dobrze wiedziała. Kolejny raz poczułem jakby linię porozumienia, wspólną zabawę, improwizację na cztery dłonie na tych samych klawiszach, szum wiatru biegający od mojego ucha do jej i z powrotem. Ona również szukała się w ciszy. Dojrzały kasztan upadł z głuchym łoskotem na ziemię, gubiąc się w trawie. Poczułem ten sygnał, po tym spotkaniu wiele razy jeszcze słuchałem kasztanów, lecz nigdy nie mogłem powtórzyć tego uczucia. Wydało mi się, jakbym usłyszał w tym uderzeniu wszystko co chciałem usłyszeć, a zarazem wszystko co chciałem wyrazić, że ona równie to czuje, że ona wypadła z łupiny, i że ja się przed nią obnażam, nie musiałem już więcej słuchać, nie musiałem już więcej mówić. Choć wiem że ona również to czuła, nie miałem czasu zobaczyć tego w jej twarzy, wstała wspierając rękę na moim kolanie i odeszła. No tak, w tej chwili to już było oczywiste.

      Edytowane przez yfgfd123 (wyświetl historię edycji)
  • Najczęściej komentowane w ostatnich 7 dniach



×
×
  • Dodaj nową pozycję...