Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Już wróciliście? – zdziwił się mój ślubny, gdy weszłam z dziećmi do domu. Pół godziny temu wyszłam z dziewczynkami na spacer.
- Strasznie wiało – odpowiedziałam. – Bałam się, żeby dzieci się nie przeziębiły. A wiesz, bardzo mili są ci nowi sąsiedzi za siatką – zmieniłam temat. – Ten pan to nawet pomógł mi pchać wózek pod górkę.
- Ja ich jeszcze nie widziałem – odparł mój ślubny. – Młodzi? Starzy?
- Młodzi, tak około trzydziestki. Wyglądają na spokojnych. A jacy są w sobie zakochani… - zachwycałam się, rozbierając nasze dziewczynki. – Szłam za nimi kawałek, to widziałam, jak się trzymali za ręce i obejmowali. My też kiedyś byliśmy tacy – westchnęłam z żalem.
Ślubny tylko wzruszył ramionami.
- My już jesteśmy piętnaście lat po ślubie – powiedział zupełnie bez sensu.
Podparłam się pod boki.
- Więc ty uważasz, że kilkanaście lat po ślubie to już nie można przeżywać żadnych uniesień?! – zaatakowałam go.
- Kobieto, zlituj się – jęknął mój ślubny.
- Pewnie, że można. Ale pod warunkiem, że nie ma się gromadki dzieci, jak my, i nie pracuje na cały zegar, jak ja. Zawracanie głowy. A tak w ogóle, to chciałem wyskoczyć do kolegi!
Obraziłam się. „ Ja mu zawracam głowę?!, denerwowałam się w duchu. „ Przecież sama poszłam na spacer z dziećmi, żeby on miał spokój. O co mu chodzi?!”
Zawołałam dzieciaki do kuchni i dałam im zupę. Potem zabrałam się do robienia drugiego dania. Ale wciąż byłam zła na ślubnego. Trzaskałam więc garami, żeby mój wiedział, w jak podłym jestem nastroju. Po chwili chyba coś do niego dotarło, bo skruszony przyszedł do kuchni.
- Nie złość się – powiedział proszącym tonem. – Od dziś będzie inaczej – zobaczysz…
- Nie złoszczę się – odparłam.
- Jest mi tylko przykro.
Zapadła cisza. I nagle usłyszeliśmy jakieś krzyki. Wybiegliśmy na podwórko. Krzyki dochodziły z sąsiedzkiego obejścia, na którym stał nowo pobudowany domek młodych sąsiadów.
- Ty dziwko, jak mogłaś mi to zrobić?! – słyszeliśmy wyraźnie męski głos. – Zdradzasz mnie?!
- Uspokój się! – odpowiedziała mu podniesionym głosem kobieta.
- Nie wiem skąd się to tutaj wzięło…
- Nie kłam! To pewnie twojego kochanka!
Popatrzyliśmy na siebie zdziwieni. To znaczy ja byłam zdziwiona, a w oczach mojego męża dostrzegłam iskierki tryumfu. Zupełnie jakby chciał powiedzieć: „ No i masz tę ich wielką miłość!” Potem krzyki stały się cichsze. Może weszli do domu. Jednak z odgłosów wnosiłam, że awantura trwała dalej, tylko już nie można było rozróżnić słów.
- Ciekawe, o co poszło gołąbeczkom – ironizował mój ślubny.
- Nie słyszałeś? O zdradę…
Po chwili kłótnia ucichła, słychać było tylko szloch kobiety chodzącej po podwórku.
Było mi strasznie przykro z powodu nowych sąsiadów. Wyglądali na taką miłą i zakochaną w sobie parę. A tu proszę… Nagle przyszła mi do głowy pewna myśl.
- To są pewnie aktorzy! – zawołałam.
- Ćwiczą role. Pamiętasz? Opowiadałam ci kiedyś taką historię z gazety. Sąsiedzi wezwali policję, bo usłyszeli awanturę z mieszkania jakiejś pary, a potem się okazało, że oni tylko uczyli się swoich ról!
- Czy ja wiem… - zastanawiał się mój ślubny.
- Gdyby to byli aktorzy, to ona nie płakałaby od godziny. W żadnej sztuce widzowie nie znieśliby tak długiego szlochania. No tak, ślubny miał rację.
Wyszłam na podwórko, by pozbierać ze sznurów pranie. I wtedy zauważyłam, że brakuje kilku rzeczy. Rozejrzałam się wokoło i znalazłam kilka ciuszków dzieci, leżących pod ogrodzeniem sąsiadów. Brakowało jednak jeszcze ulubionych „ gaci” mojego męża. Zaczęłam poszukiwania na podwórku naszych sąsiadów. O zgrozo! Majtki mojego ślubnego leżały na środku ich pięknie przystrzyżonego trawnika.
- Marek! – krzyknęłam. – Pędź do sąsiadów. Wiatr zwiał twoje gacie na ich posesję.
- Halo! Proszę pani, - usłyszałam zapłakany głos. – Czy to pani majtki?
- Moje – przytaknęłam skwapliwie.
Kobieta zaczęła się śmiać, i to jakoś tak histerycznie. Byłam zdezorientowana. Po chwili jednak coś mi zaczęło świtać w głowie.
- Romek, chodź tu! – krzyknęła ku swojemu ślubnemu, - i to szybko!
- Po chwili przyszedł sąsiad.
- No i… - zapytał.
- No i nic, ty durniu! – zawołała z pasją kobieta. – Te bokserki, o które zrobiłeś mi awanturę, należą do tej pani.
- Naprawdę? – zdziwił się sąsiad.
- To znaczy nie do mnie, tylko do męża – zaczęłam prostować. – Rano wywiesiłam je z praniem i widocznie wiatr zwiał…
Mężczyzna wyglądał na skruszonego.
- Jak mogłeś mnie podejrzewać o zdradę?! – mówiła zdenerwowana. – Widocznie oceniasz mnie swoją miarką! To pewnie ty masz coś na sumieniu, i dlatego myślisz, że ja cię zdradzam… - nakręcała się.
- Nie kochanie – przerwał jej. – Ja nigdy! Ty wiesz jak cię kocham. Ale te gacie podziałały na mnie jak czerwona płachta na byka. Błagam cię, wybacz mi.
Kobieta jednak wcale nie wyglądała na udobruchaną. Już chciała coś powiedzieć, gdy włożyłam palce do ust i ostro gwizdnęłam. Oboje podnieśli do góry głowy i popatrzyli na mnie zdezorientowani.
- Dość tego! – wrzasnęłam. – Najpierw się kłócicie, bo podejrzewacie się o zdradę, a potem krzyczycie na siebie, bo sprawa się wyjaśniła. To głupie. Są lepsze sposoby na godzenie się – dodałam znacząco. Oboje roześmiali się i weszli do domu.
- Powinnaś być mediatorem rodzinnym… - stwierdził mój ślubny ze śmiechem.
- Ty się nie śmiej, tylko leć i sprawdź, czy więcej twoich gaci nie pofrunęło w kosmos – rzuciłam. – Jedno zwaśnione małżeństwo na dzień wystarczy!

Opublikowano

W 100% podpisuję się pod opinią Waldemara. Dodatkowo zaproponowałabym:

a) skreślenie „mój „rodzynek”” w zdaniu „Trzaskałam więc garami, żeby mój „rodzynek” wiedział, w jak podłym jestem nastroju” - bo z kontekstu zdań 'przed" i "po" jasno wynika, że nie może chodzić o nikogo innego,

b) podobnie w zdaniu „Wyszłam na podwórko, by pozbierać ze sznurów wysuszone pranie.” zrezygnowałabym z „wysuszone”, bo tylko takie się zbiera ze sznurów,

c) ostatni mały zgrzyt to zdanie „Zaczęłam poszukiwania przez oczka siatki, na podwórku naszych sąsiadów.” Wiadomo, o co chodzi, ale dziwnie brzmi określenie „poszukiwanie przez oczka siatki”. Proponowałabym zostawić samo „Zaczęłam poszukiwania.”. Biorąc pod uwagę następne zdanie to całkowicie wystarczy.

Zachęciło mnie to opowiadanie do sięgnięcia wstecz do Twoich poprzednich. Pozdrawiam - Ania

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Opowiadanie nie jest fragmentem mojej autobiografii, jednak poza fikcją, jest wątek zaobserwowany, i wykorzystany...:))

Wald, dziękuję za obszerny, konstruktywny komentarz, za pokazanie co wypadałoby poprawić - poprawiłam... w tytule nie dam rady, albo jestem mało gramotna, nie wiem.
Przede wszystkim, dziękuję za poświęcony czas na czytanie i przychylną opinię.
Dla takich komentarzy warto pisać..., nawet gdy się jest po za długiej burzy, bądź całodniowej podróży w cholernym upale. Nawet gdy poleciało 10 punktów i mandacik:)), warto pisać...

Przyjaznego - Leo.
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Witam Cię serdecznie Aniu:) Bardzo mi miło, że zaglądnęłaś, skomentowałaś, i jeszcze chęć masz na dalsze, moje.
Muszę się przyznać, że troszkę jak złodziej Ciebie podczytuję, a że jestem nieśmiała, to i nie komentowałam. Teraz będzie mi o wiele łatwiej...:)

Dziękuję za wypunktowanie swoich sugestii odnośnie poprawek. Poprawiłam wedle, bo masz 100% racji.

Serdecznie - Leo.
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Witam Cię serdecznie Aniu:) Bardzo mi miło, że zaglądnęłaś, skomentowałaś, i jeszcze chęć masz na dalsze, moje.
Muszę się przyznać, że troszkę jak złodziej Ciebie podczytuję, a że jestem nieśmiała, to i nie komentowałam. Teraz będzie mi o wiele łatwiej...:)

Dziękuję za wypunktowanie swoich sugestii odnośnie poprawek. Poprawiłam wedle, bo masz 100% racji.

Serdecznie - Leo.
No coś Ty!!! Komentuj mnie ile wlezie!!! Zaskarbisz sobie moją wdzięczność na wieki :)) Ja nie mam zupełnie takich oporów, bierz ze mnie przykład :)) wklejam już zaraz listę pod Twoim poprzednim tekstem (dłuuugą)
Opublikowano

Leo, kochana, wszechstronnie uzdolniona!!! Mniam!

Wiem, że forma zapisu dialogu nie jest łatwa. Kiedy zaczynałam pisać prozę, właśnie te edycyjne fiki - miki sprawiały mi najwięcej problemów, i do dziś sprawiają. Coś Ci pokażę:

- Nie złoszczę się – odparłam.
- Jest mi tylko przykro.

Nie przenoś wypowiedzi tej samej postaci do nowego wersu. Kontynuuj po myślniku w tym samym wersie:

- Nie złoszczę się – odparłam. - Jest mi tylko przykro.


Nie wiem, skąd się to tutaj wzięło… - tu musi być przecinek: dwa orzeczenia, dwa zdania:)

Ty wiesz, jak cię kocham - tak samo;)


Ale fajne! Uśmiałam się. Świetnie, Leo. Prawdziwa historyjka z bielizną - już na priwie;) Cmokam, cieplutko, Para:)

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Waldi: o słowie dziękuję już tam gdzieś pisałam, zatem nie będę się powtarzać:)

Żebyś wiedział, że zachęcają i bynajmniej nie dlatego, że są pozytywne.
Zachęcają, bowiem są wyważone, jak to zwykle bywa u człowieka, który zna się na rzeczy.

Muszę przyznać, że zbyt mocno przytuliłam nogę do gazu tuż przed radarem.
Skąd mogłam wiedzieć, skoro tydzień wcześniej, go tam nie było.
Eeeeee, nie będę płakać po rozlanym mleku:))

Serdecznie - Leo.
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Witam Cię serdecznie Aniu:) Bardzo mi miło, że zaglądnęłaś, skomentowałaś, i jeszcze chęć masz na dalsze, moje.
Muszę się przyznać, że troszkę jak złodziej Ciebie podczytuję, a że jestem nieśmiała, to i nie komentowałam. Teraz będzie mi o wiele łatwiej...:)

Dziękuję za wypunktowanie swoich sugestii odnośnie poprawek. Poprawiłam wedle, bo masz 100% racji.

Serdecznie - Leo.
No coś Ty!!! Komentuj mnie ile wlezie!!! Zaskarbisz sobie moją wdzięczność na wieki :)) Ja nie mam zupełnie takich oporów, bierz ze mnie przykład :)) wklejam już zaraz listę pod Twoim poprzednim tekstem (dłuuugą)

Tylko luknęłam, coś mi ostatnio czas się za szybko przesiewa:)
Lista, jak Litania do Wszystkich świętych:) Uporam się z moim I Twoim, jeno wrócę z odwyku przeciw uzależnieniu od kompiutra.

Serdecznie - Aniu!

Leo.
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Waldi: o słowie dziękuję już tam gdzieś pisałam, zatem nie będę się powtarzać:)

Żebyś wiedział, że zachęcają i bynajmniej nie dlatego, że są pozytywne.
Zachęcają, bowiem są wyważone, jak to zwykle bywa u człowieka, który zna się na rzeczy.

Muszę przyznać, że zbyt mocno przytuliłam nogę do gazu tuż przed radarem.
Skąd mogłam wiedzieć, skoro tydzień wcześniej, go tam nie było.
Eeeeee, nie będę płakać po rozlanym mleku:))

Serdecznie - Leo.


Skarbie, czyż mam Cię pouczać, że w samochodzie nie powinno się zbyt mocno przytulać nogi do gazu?! Tak samo zresztą jak do innej nogi (siedzącego obok nas partnera/partnerki)! Ale to przecież Ty jesteś specjalistką od wszystkich spraw związanych z bezpieczeństwem w czasie jazdy samochodem...

Zatroskany o Twoje bezpieczeństwo... W.

:((((((

Nie, bo będę pamiętać - do następnego razu:))
Dzięki za troskę***

Miłego... Leo.
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



*** - wyrazy szacunku dla twojej wrażliwości, delikatności, ludzkiego traktowania człowieka.
Ot, to...

Do zaś... Leo.


Po takich słowach odebrało mi mowę. Ot, co... :))

Do zaś... W.

Nic nie poradzę:))
Zdania nie zmienię.
Mogę polecić dobrego Logopedę::))

Do zagadania - Leo.

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
  • Ostatnio w Warsztacie

    • Pani Dyrektor ogłosiła, że na Wigilię zostaną zaproszeni najlepsi maturzyści z ostatnich dwudziestu lat. Jak się okazało było to zaledwie kilka osób. Inicjatorem okazał się tajemniczy sponsor, który opłacił catering szkolnej Wigilii i DJ"a pod tym jednym warunkiem...

      Frekwencja dopisała, catering i DJ również stawili się punktualnie.

      Na początku był opłatek, życzenia, kolędy a później, no a później, to trzeba doczytać.

       

      Na scenę wyszła pani Krysia, woźna, która za zgodą pani dyrektor miała zaśpiewać Cichą noc. Pojawiła się umalowana, elegancka w swojej szkolnej podomce i zaczęła śpiewać, ale nie dokończyła, bo ujrzała ślady błotka na parkiecie. Oj, się zdenerwowała babeczka, jakby w nią piorun strzelił. Trwała ondulacja w mig się wyprostowała i dziwnie iskrzyła, jak sztuczne ognie. Przefikołkowała ze sceny, czym wywołała konsternację zgromadzonych, bo miała około siedemdziesiątki i ruszyła w stronę winowajcy. Po drodze chwyciła kij od mopa z zamiarem użycia wobec flejtucha, który nie wytarł porządnie obuwia przed wejściem. Nieświadomy chłopak zajęty gęstym wywodem w stronę blondynki otrzymał pierwszy cios w plecy, drugi w łydki i trzeci w pupę. Odwrócił się zaskoczony i już miał zdemolować oprawcę ciosem, gdy na własne oczy zobaczył panią Krysię, woźną, złowrogo sapiącą i charczącą w jego stronę i zwyczajnie dał nogę.

       

      – Gdzieeee w tych buuutaaach pooo szkooole?! Chuuliganieee! – Ryknęła Pani Krysia i jak wściekła niedźwiedzica rzuciła się w pogoń za chuliganem.

       

      Zgromadzeni wzruszyli ramionami i wrócili do zabawy. DJ, chcąc bardziej ożywić atmosferę, puścił remiks „Last Christmas”, od którego szyby w oknach zaczęły niebezpiecznie drżeć.

       

      Wtedy to się stało.

       

      Wszystkich ogarnęło dzikie szaleństwo. No, może nie wszystkich, bo tylko tych, którzy zjedli pierniczki.

      Zaczęli miotać się po podłodze, jakby byli opętani. Chłopcy rozrywali koszule, dziewczęta łapały się za brzuszki, które błyskawicznie wzdęły się do nienaturalnych rozmiarów. Chłopięce klatki piersiowe rozrywały się z kapiszonowym wystrzałem i wyskakiwały z nich małe Gingy. Brzuszki dziewcząt urosły do jeszcze większych rozmiarów i nagle eksplodowały z hukiem, a z ich wnętrza wysypał się brokat, który przykrył wszystko grubą warstwą.

      Muzyka zacięła się na jednym dźwięku, tworząc demoniczny klimat.

       

      Za to w drzwiach pojawił się niezgrabny kontur, który był jeszcze bardziej demoniczny.

      Sala wstrzymała oddech, a Obcy przeskoczył na środek parkietu szczerząc zęby, na którym widoczny był aparat nazębny.

       

      – Czekałem tyle lat, żeby zemścić się na was wszystkich!

       

      – Al, czy to ty? – zapytał kobiecy głos.

       

      – Tak, to ja, Al, chemik z NASA. Wkrótce na Ziemi pojawią się latające spodki z Obcymi, którzy wszystkich zabiją.

       

      – Chłopie, ale o co ci chodzi?

      – zapytał dziecięcym głosem ktoś z głębi sali.

       

      – Wiele lat temu na szkolną Wigilię upiekłem pyszne pierniczki. Zostały zjedzone do ostatniego okruszka, ale nikt mi nie podziękował, nikt mnie nie przytulił, nikt nie pogłaskał po główce, nikt mnie nie pobujał na nodze. Było mi przykro. Było mi smutno. Miałem depresję!

      Nienawidzę was wszystkich!

       

      Tymczasem na salę wpadła pani Krysia, woźna, kiedy zobaczyła bałagan, dostała oczopląsu, trzęsionki, wyprostowana trwała ondulacja stała dęba i zaryczała na całą szkołę:

       

      – Co tu się odbrokatawia!

       

      – Ty, stary patrz, pani Krysi chyba styki się przepaliły. – Grupka chłopców żartowała w kącie.

       

      Pani Krysia odwróciła się w ich stronę i poczęstowała ich promieniem lasera. To samo zrobiła z chłopcami-matkami małych Gingy i dzięwczętami, które wybuchły brokatowym szaleństwem.

      – Moja szkoła, moje zasady! – krzyknęła pani Krysia, woźna.

       

      Na szczęście nie wszyscy lubią pierniczki.

       

      Maturzyści, zamiast uciekać, wyciągnęli telefony. To nie była zwykła Wigilia – to była `Tykociński masakra`. DJ, zmienił ścieżkę dźwiękową na „Gwiezdne Wojny”.

       

      Grono pedagogiczne siedziało na końcu sali, z daleka od głośników DJ'a, sceny, całego zamieszania i z tej odległości czuwali nad porządkiem. Nad porządkiem swojego stolika.

       

      Później Pani dyrektor tłumaczyła dziennikarzom, że Wigilia przebiegła bez zakłóceń, a oni robią niepotrzebny szum medialny.

       

      Nie wiadomo, co stało się z chemikiem z NASA, ale prawdą było, że pojawiły się spodki, ale nie z UFO, tylko na kiermaszu świątecznym, które każdy mógł dowolnie pomalować i ozdobić.

       

      Pani Krysia, woźna, okazała się radzieckim prototypem humanoidów - konserwatorów powierzchni płaskich.

       

      To była prawdziwa Tykocińska masakra, która zaczęła się niewinnie, bo od...

       

      Wesołych Świąt!

       

       

  • Najczęściej komentowane w ostatnich 7 dniach



  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • BITWA MRÓWEK   Pewnego słonecznego dnia wracałem do domu z grzybobrania. Obszedłem jak zwykle swoje ulubione leśne miejsca, w których zawsze można było znaleźć grzyby, lecz tym razem grzybów miałem jak na lekarstwo. Zmęczony wielogodzinnym chodzeniem po pobliskich lasach w poszukiwaniu grzybów i wracając z mizernym rezultatem nie było powodem do radości i wpływało negatywnie na ogólne samopoczucie. Pogoda raczej nie dopisywała i tutaj mam na myśli deszczową pogodę, lecz nie można było tego nazwać suszą. Wiadomo jednak, że bez deszczu grzyby słabo rosną albo wcale.  Grzybiarzy również było niewielu co raczej nikogo nie może zdziwić podczas takiej pogody. Wracałem więc zmęczony i z prawie pustym koszykiem, a że do domu było jeszcze kawałek drogi, postanowiłem odpocząć sobie przysiadając na trawie, która dzieliła las z drogą prowadzącą do domu. Polanka pachniała sianem, a świerszcze cały czas grały swoją muzykę, tak więc po chwili zapadłem w drzemkę.  Słońce przygrzewało mocno, a w marzeniach sennych widziałem lasy i bory obfitujące w przeróżne grzyby, a wśród nich prym wiodły borowiki i prawdziwki, były tam również koźlaki, osaki, podgrzybki, maślaki i kurki.  Leżałem delektując się aromatem siana czekającego na całkowite wysuszenie, a przy słonecznej pogodzie proces ten był o wiele szybszy. Patrząc w bezchmurne niebo nie przypuszczałem, że za chwilę będę świadkiem interesującego, a nawet fachowo mówiąc fantastycznego widowiska.  Wspomniałem już, że w pobliżu polanki gdzie odpoczywałem przebiega piaszczysta leśna droga i właśnie na niej miało odbyć się to niesamowite widowisko. Ocknąłem się z drzemki i zamierzałem ruszać w powrotną drogę do domu, gdy nagle zobaczyłem mrówki, mnóstwo czarnych mrówek krzątających się nieopodal w dziwnym pośpiechu. Postanowiłem więc pozostać ukrywając się za pobliskim drzewam obserwując z zainteresowaniem poczynania tychże mrówek. Słońce powoli chyliło się ku zachodowi. Mrówki gromadziły się na tej piaszczystej drodze i było ich coraz więcej, lecz bardziej zdziwiło mnie co innego w ich zachowaniu. Zaczęły ustawiać się rzędami, jedne za drugimi, zupełnie jak ludzie, jak armia szykująca się do bitwy. Zastanawiałem się po co to robią, ale długo nie musiałem czekać na wyjaśnienie zaistniałej sytuacji, ponieważ właśnie z drugiej strony drogi zobaczyłem nadchodzące w szyku bojowym masy czerwonych mrówek. Cdn.       *********************************
    • Plotkara Janina, jara kto - lp.   Ma tara w garażu tu żar, a gwara tam.   To hakera nasyła - cały San - areka hot.   Ma serwis, a gra gar gasi, wre sam.   Ima blok, a dom - o - da kolbami.   Kina Zbożowej: Ewo, żab zanik.   Zboże jeż obzikał (kłaki).   (Amor/gęba - babę groma)   A Grażyna Play Alp, anyż arga.   Ile sieci Mice i Seli?   Ot, tupiąca baba bacą iputto.                      
    • Ma mocy mało - wołamy - co mam.    
    • Kota mamy - mam, a tok?  
    • A ja makreli kotu, koguta lisi Sila. -  tu go kuto  kilerka Maja.          
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...