Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Chopin. Opowieść. III Fantazja f-moll op.49


Rekomendowane odpowiedzi

Do czytania z towarzyszeniem muzyki.

( www.youtube.com/watch?v=tx6oawcsIkI& )



    Dziesięć lat minęło już od przyjazdu Chopina do Paryża i tyleż samo od upadku powstania. Były to jednak dla niego dwa zupełnie inne dziesięciolecia. „Dekada powstańcza” była zdecydowanie dużo krótsza. Każdego dnia zaczynała się od nowa i właściwie miała nigdy się nie skończyć. Dla Fryderyka myśl o powstaniu byłą wciąż żywa. Ani czas ani wiatr nie był w stanie uleczyć tej rany, która jątrzyła się w jego sercu dzień w dzień, w nocy zaś ze zdwojoną siłą. Chopin nie mógł znieść myśli, że Polska umiera i budzi się bez niego. Czuł jak bardzo jest samotna, mimo że broniło jej wówczas tak wielu, jak nigdy wcześniej, a zdaje się, że późnej też. Szczęśliwie, Fryderyk w swym cierpieniu nie był sam i być może tylko dlatego do końca pozostał przy zdrowych zmysłach. Wzdychała cała Emigracja. Wzdychała jednym oddechem. Fryderyk miał pod powiekami wszystkich żołnierzy listopadowych, a każdy z nich był jak ziarnko soli. Nie żyje się wygodnie z solą pod powieką.
    I oto w jesienny złoty ranek maszeruje drogą polski żołnierz. Że on wojskowy – poznasz tylko po duszy, bo z wierzchu jest bardzo mizerny, odzienie zaś jako ostatnie z żołnierskim kojarzyć się może. Na jego twarzy maluje się okrutne zmęczenie, takie, którego sen nie jest w stanie zmazać. Choć jest zupełnie młody, twarz ma naznaczoną cierpieniem jak niejeden stary oficer. Nie ma
w nim blasku. Nie ma żołnierskiej dumy i dziarskości. Ten młodzieniec maszeruje ciężko strapiony, ale zawzięty, by mimo wszystko swój smutek pokonać.
    Dzień ledwie wstaje, właśnie świta. W lesie panuje zupełna cisza. Słychać tylko rytmiczne, ciężkie, żelazne kroki. Ścieżka jest szeroka, piaszczysta, po obu jej stronach rozciąga się gęsty las. Wyniosłe, smukłe drzewa powoli budzą się ze snu. Nieśmiało śpiewają, szeleszczą i szumią, jakby modlące się kobiety. Ptaki jeszcze śpią.
    O tej porze roku jest tu pięknie, liście płowieją, jesień przypala zielone trawy, a powietrze, szczególnie rankiem, jest rześkie i świeże. Żołnierz idzie ze spuszczoną głową i cichutko, najpierw niemalże bezgłośnie, podśpiewuje tę jedyną pieśń, tak bliską sercu każdego żołnierza – podśpiewuje „Litwinkę”. Słońce cicho wzeszło nad horyzont, wilgoć wysycha. Piach już nie jest mokry i ciężki, staje się coraz jaśniejszy, już prawie biały. Poranek jest cudowny, a żołnierz w nim sam. Leniwe dotąd słońce nagle wychyliło się zza drzew i rzuciło swój promień na twarz młodzieńca, migając jak szalone. Ten zaś jedynie lekko zmrużył oczy i uśmiechnął się do niego jak do przyjaciela. Ledwie chwycił snop światła w palce, a ono już rozprysło się, zostawiając
w powietrzu złoty ślad.
    Tymczasem w lesie zbudziły się ptaki, owady i wrzos. Teraz ochoczo śpiewają
z żołnierzem... „wionął wiatr błogi na Lechitów ziemię...”. A jego, choć jest w pełni sił, wędrówka bardzo męczy. Dźwiga przecież wielkie doświadczenie, wielką odpowiedzialność, niesie krzyki rannych, niesie bitwę. Zapłakał cicho, lecz nie zatrzymał się, jedynie lekko zachwiał. Teraz ptaki śpiewały już jak oszalałe, a kwiaty pachniały tak mocno, że kręciło się w głowie. A żołnierz wciąż maszerował, nadal bez celu. Ale cieszyła go ta wędrówka. Wiedział, że jego obowiązkiem jest iść, więc szedł.
    Słońce zawisło mu tuż nad głową.
    I nagle, niewyraźnie, jakby wśród mgły dojrzał kres drogi. Zwycięskie As-dur brzmiało jeszcze. Na końcu ścieżki stał Profesor Muse.
    – Nie – wyszeptał – Polska nie zginęła.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


×
×
  • Dodaj nową pozycję...