Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Świetnie się nam razem pracowało. Mała i Wielki – dość szybko ochrzcili nas koledzy. Stanowiliśmy dobrze dobrany duet. Odkąd nasz kierownik stwierdził, że lepiej wygląda, jak w patrolu jest płeć piękna, dwumetrowy chłopak nie odstępował mnie na krok.
Radośnie przebiegała nam codzienna służba na plaży. Turyści bali się Wielkiego. I dobrze. Jak byliśmy razem, żadem zapijaczony gamoń nie pchał się do wody.
- Szacunek – jak mówił Wielki. – Albo się będą z Ciebie śmiali, albo się będą Ciebie bali – beztroski, potężny dzieciak. Faktycznie można było się go przestraszyć – dwa na dwa robi wrażenie. Przy nim wyglądałam jak mała kurka – metr sześćdziesiąt trzy wzrostu, pięćdziesiąt kilo wagi. Mógłby mnie nosić w kieszeni. I chyba czuł się jak mój starszy brat, choć był młodszy. Zawsze pędził mi na pomoc, jak rycerz. Dobrze się razem bawiliśmy. No i dobrze strzegliśmy bezpieczeństwa nieokrzesanych turystów. Wielki ostrzegał łobuzów, groził, jak trzeba było, ja przyklejałam plastry maluchom, smarowałam środkami na poparzenie słoneczne, odnajdywałam ich, kotłujące się z „wujkami”, ich matki.
Dni mijały spokojnie. Poprzednie lata nie były sielankowe. Widziałam za dużo trupów, krwi. Zbyt często zeznawałam. W tym roku czułam, że mam anioła stróża.
Byliśmy nierozłączni. Nawet po ciężkim dniu na plaży razem chodziliśmy pograć w siatkówkę – ratownik zawsze musi być w dobrej formie. Albo chodziliśmy do knajpki znajomych na piwo. I wtedy upijaliśmy się do nieprzytomności. To znaczy, ja się upijałam, bo Wielki mógł w siebie wlać nieograniczoną ilość alkoholu wszelkiego rodzaju. Ale zawsze zanosił mnie do domu. A rano robił lekkie śniadanie i poił jakimiś „sprawdzonymi” specyfikami swojego dziadka. Na kaca najlepszy jest sen, a nie wynalazki. Ale chętnie poddawałam się jego opiece. Choć raz ktoś o mnie dbał.
Uwielbiałam jego wielkie, silne ramiona. Kiedy mnie obejmował, czułam się bezpiecznie. W takich chwilach byłam gotowa dać mu wszystko, o co by tylko poprosił. I dawałam. A on chętnie brał moje drobne ciało w swoje ręce king-konga, podnosił do góry i sadzał sobie na kolanach. Bał się, że gdybyśmy kochali się inaczej, to mógłby mi zrobić krzywdę. Ale i tak było cudownie. Nie pamiętam teraz, czy tak działał na mnie Wielki, czy to po prostu magia gorącego lata powodowała, że przy każdym jego dotknięciu moje ciało dostawało spazmów rozkoszy.
Spędzaliśmy ze sobą sporo czasu, ale noce były dla nas czasem świętym. Ja u siebie, on u siebie. Kiedyś musieliśmy przecież od siebie odpocząć. A poza tym, nikt nie wiedział, że Mała i Wielki nie tylko razem siedzą na plaży. Zdaniem kierownika – pomniejszyłoby to naszą czujność.
Choć czasem zakradał się do mnie w nocy. Taki mokry od potu, święcący. Cudowny wielki Wielki.
Ale nie tej nocy. Miała przyjechać w odwiedziny jego dziewczyna, czy ktoś taki. No i dobrze. Wiedzieliśmy na czym stoimy i nikt nie miał o to pretensji. Lato przecież trwa krótko, a nasze życie zdecydowanie dłużej.
Chociaż zawsze, jak do Wielkiego przyjeżdżała jego pani, coś mnie dręczyło. Kurcze, chociaż dałaby mu latem oddychać, albo mnie. I tak było również tej nocy.
Gorące, deszczowe powietrze nie dawało mi zasnąć. Nie pomagało nieustanne zmienianie pozycji, poprawianie poduszek. Przez otwarte okno wdzierała się parna zawiesina, niepozwalająca oddychać. Dobrze, że byłam sama. Dotknięcie innego ciała mogło spowodować poparzenia, a na pewno natychmiastową powódź potu. Wszystko zapowiadało zbliżającą się burzę. Latem tak bywa – w dzień 30 stopni, w nocy również tyle i burze. Piękne są wyładowania atmosferyczne nad morzem. Zwłaszcza jak ogląda się je siedząc na suchej plaży, pijąc chłodne piwo.
W końcu udało mi się zasnąć. Ale zmęczenie wywołało złe sny. Obudziłam się targana niepokojącymi myślami. Gdy otworzyłam oczy, na fotelu siedziała postać. Chłopczyk, może miał cztery, może pięć lat. Blondynek z niebieskimi oczami. Drobnej budowy. Było to dość dziwne, bo na fotelu znajdowały się różne rzeczy, w tym lampa. Sam fakt, że ktoś mógłby tam usiąść wydawał się niedorzeczny. A jednak fotel nie był pusty.
Szybko zamknęłam powieki. – Pewnie to ciąg dalszy snu i zaraz przejdzie – pomyślałam zaspana. Ale nie, chłopczyk siedział dalej i patrzył na mnie. Serce zaczęło mi walić, a dłonie się pocić.
- Zdrowaś Mario, łaski pełna – ile razy mam powiedzieć tę modlitwę, aby mara zniknęła? – jedną powiekę podnosiłam co jakiś czas, sprawdzając, czy poskutkowało. Nie. Siedział i przyglądał mi się. Milczał.
- Trzy zdrowaśki już poszły. A co teraz? Dobry Jezu, a nasz Panie, daj mu wieczne spoczywanie – cholera, nie do końca jestem wierząca, ale to mogło pomóc – wtedy tak myślałam. Po trzech modlitwach postać zniknęła. Mimo to, ciągle czułam jej obecność. Włosy stały mi dęba, zlana byłam zimnym potem, a serce nie chciało się uspokoić. Ze strachu naciągnęłam na głowę kołdrę. Nie cierpię takich przeżyć. Choć ile osób jest w stanie przyznać się do podobnych wrażeń?
Nie zmrużyłam już oka, mając przed oczyma chłopca o anielskiej buzi.
- Przecież jest sezon, cholera. Jutro się dowiem, czy nie zaginęło dziecko nad morzem – nie dawało mi to spokoju. Obraz chłopczyka stale miałam przed sobą.
Wschód słońca zapowiadał piękny, upalny dzień. Około czwartej nad razem zaczęły wyć syreny: straży pożarnej, SAR-u i co tam jeszcze mogło wyć. Poczułam, jak paraliż ogarnia moje ciało.
- A jednak. Po to tu przyszedł. Dał znać, że odchodzi.

Na służbę miałam stawić się dopiero o ósmej rano. Ale ciekawość i strach nie zdołały mnie zatrzymać w domu. Półtorakilometrowy bieg, jak zawsze, otwierał umysł i przygotowywał do ciężkiego dnia na plaży. Upał, pijani turyści, wrzeszczące dzieciaki. Właśnie. Cały czas zadawałam sobie jedno pytanie: znaleźli go? Czy znaleźli tego chłopca?
Na miejscu miałam przygotowaną odpowiedź. Wokół karetki i innych służb „wyjący” parę godzin temu, mimo wczesnej pory dnia, zebrał się spory tłum. Zawsze to jakaś atrakcja turystyczna. Podbiegłam do kolegów z WOPR-u. Na ich twarzach widać było zmęczenie i rozdrażnienie po porannej akcji.
- Stój, Mała. Widok nie dla Ciebie.
- Przestań. Widziałam już nie jednego topielca – uwolniłam się z silnego uścisku Wielkiego. – Ale zaraz. To chłopiec?
- Tak. Miał 20 lat. I wypłynął w nocy na materacu. Zniosło. Spadł. A nawalony był jak meserszmit – Wielki nienawidził takich turystów. Sam był dość młody – 26 lat, ale rozsądku mu nie brakowało. Pił „tylko na suchym lądzie, z dala od mokradeł” – jak mawiał.
- To jednak nie on – ucieszyłam się, i to chyba zbyt głośno. Wszyscy zgromadzeni aż odwrócili głowy w moją stronę.
- Kto? Co? – nie odpowiedziałam, oddalając się w stronę biura.
Lamentująca dziewczyna, pewnie ukochana topielca, coś klęła pod nosem. Prawdopodobnie adresatem tych „miłych” słów byłam ja. Moja radość musiała ją zdenerwować. Jakiś opalony mięśniak ją przytrzymywał. Inaczej ruszyłaby na mnie ze swoimi ślicznymi paznokciami. Rozszarpałaby mnie z chęcią, zdzira jedna. Pijana jeszcze chyba była, turystka, psia jej mać.
Cały dzień prześladował mnie obraz mojego nocnego gościa. W każdym przebiegającym chłopcu widziałam blondynka z niebieskimi oczami. Skoro to nie jego wyciągnęli z morza, to po co do mnie przyszedł? Co się z nim stało? – pytania, na które nie było odpowiedzi.
Wielki nie pytał, co mi jest. Choć widziałam, że przyglądał mi się bacznie. Jak zawsze czuły, taktowny, całował mnie tylko w czoło. Ukradkiem, aby opalająca się pod naszym stanowiskiem pani nie rozpętała piekła. Odprowadził mnie jeszcze do domu, bo było po drodze, i poszedł odreagować poranne zdarzenie z kumplami. A jego dziewczyna razem z nim, jak ta kula u nogi.

Wieczorem przygotowałam się na powitanie gościa. Czekałam, już bez strachu, tylko z zaciekawieniem. Ale się nie pojawił. Już nigdy nie przyszedł poprosić o pomoc. Widocznie raz odepchnięty, drugi raz nie próbuje. Po śmierci zachowujemy dumę i honor. Intrygujące. Kto to był? Czyim był dzieckiem? Czy był z tej epoki? – nawet takie pytanie przyszło mi do głowy. Czy widziałam go na pewno? Po nocnym gościu pozostał mi mały siwy kosmyk włosów.

Opublikowano

tekst pisany w pierwszej osobie na konkurs o śmierci może przywoływać liczne traumy członków jury, nikt w pełni tykający nie wyróżni bowiem tekstu, który mu co rusz przypomina, że tez zaczynał od pisania pamiętnika, a tam szło tak:
...i obudziłem się cały zlany potem, spłynąłem na podłogę, tak rozpocząłem życie intymne...



×
×
  • Dodaj nową pozycję...