Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Peter Sparnwell


Rekomendowane odpowiedzi

Witam ,chciałbym wam pokazać moje pierwsze hmm opowiadanie :P Dopiero zaczynam, chciałbym poznać Wasze zdanie, co poprawić. Z góry dziękuję.


Nazywam się Peter Sparnwell i mieszkam w wielkiej dziurze o nazwie Midletown. Żyję na tym świecie już ponad 15 lat.Pochodzę z biednej rodziny. Mój ojciec Brad jest bez pracy, a matka - Tracy robi w pobliskim barze jako kelnerka. Moim rodzicom niezbyt się układa. Ciągle się kłócą. Szkoła, do której chodzę w Midletown nie jest zbyt dobra. Niestety nie miałem wyboru. Inne, lepsze szkoły znajdowały się o 50 kilometrów stąd. Nie było nas stać na to. Chodzę do ostatniej klasy gimnazjum. W maju czeka mnie końcowy egzamin. Na samą myśl się boję. Pewnie będę się przygotowywał z moim przyjacielem Paulem Calpinem. Cieszę się, że chociaż on ma w życiu szczęście. Rodzina Calpinów jest bardzo bogata. Jego ojciec - Trevor jest kierownikiem bardzo dobrze prosperującego banku, a matka - Emily jest utytułowaną dziennikarką.
Od pewnego czasu Paula nie było w szkole. Postanowiłem go odwiedzić. Zbliżając się do jego domu zauważyłem dziwną rzecz. Okna jego pokoju były pozasłaniane. Paul nigdy nie zasłaniał okien. Twierdził, że siedzenie ciemności źle wpływa na mózg. Zawsze się z jego teorii śmiałem. Doszedłem już do drzwi i zadzwoniłem. Otworzyła mi matka Paula, co też było rzeczą dziwną, bo jej przeważnie w domu nie ma.
- Dzień dobry, czy zastałem może Paula ? - spytałem.
- Przykro mi, ale Paul jest chory - powiedziała stanowczo Pani Emily.
- Domyślam się, bo go w szkole od kilku dni nie ma. Mógłbym się z nim zobaczyć ?
- Niestety nie. Prepraszam, ale muszę coś jeszcze w domu zrobić. Do widzenia - powiedziała Pani Emily i zamknęła drzwi.
- Coś mi tu nie gra - pomyślałem i skierowałem się w stronę domu.




Minęło kilka dni. Paula nadal nie było w szkole. Pytałem kumpli, czy może coś wiedzą, ale każdy mówił, że jest chory. Ja czułem, że jest inaczej, bo niby jak w pełni zdrowy kumpel, który nigdy nie choruje nagle znika i nie daje znaku życia? Jestem pewny, że jego rodzice kłamali. Tylko co się z Paulem stało? Na to pytanie próbowałem odpowiedzieć przez następne trzy dni. Niestety bezskutecznie.
Byłem już na tyle zdesperowany, że symulowałem chorobę, aby nie iść do szkoły. Gdy matka wychodziła do pracy a ojciec jeszcze spał to wymykałem się z domu, aby obserować posiadłość Calpinów. Przez kolejne trzy dni wpatrywałem się w każde okno lornetką. Nic podejrzanego nie zobaczyłem. Pan i Pani Calpinowie każdego dnia o tej samej porze wyjeżdżali do pracy. Potem przez następne dziesięć godzin nikogo w domu nie było. Byla to świetna okazja, aby zakraść się do domu. Przypomniałem sobie, że z Paulem kilka lat temu wchodziliśmy dla zabawy do piwnicy przez małą szybkę, która zawsze była uchylona. Gdy jego rodzice dowiedzieli się o tym, to dostaliśmy niezły ochrzan i od tego czasu już tego wejścia nie używaliśmy.
Czwartego dnia obserwacji postanowiłem zakraść się do domu Calpinów, aby znaleźć coś, co doprowadzi mnie do Paula. Na początku wszystko zgodnie z planem. Calpinowie opuścili posiadłość o stałej porze. Szybka prowadząca do piwnicy była uchylona więc wślizgnąłem się ostrożnie. Piwnica była bardzo zaniedbana. Kurz był dosłownie wszędzie. Pełno zepsutych, zardzewiałych przedmiotów. Znając dobrze dom Calpinów szybko dotarłem do salonu, a stamtąd na górę do pokoju Paula. Zobaczyłem czysty, wysprzątany pokój taki jak zawsze. Nic nie wzbudzało moich podejrzeń. Przeszukałem jego komputer ale nic ważnego w nim nie było. Pozaglądałem w każdy zakamarek. Nic nie mogłem znaleźć. - Gdzie ty do cholery jesteś Paul? - pomyślałem.
Wyszedłem z pokoju. Przechodząc przez salon przykuła moją uwagę kartka wyrwana z notesu.
„ Jutro dzban szuka wazonu przy naczyniach...”
Tylko tyle zdołałem przeczytać, ponieważ usłyszałem samochód podjeżdżający pod dom. Bardzo szybko pobiegłem do piwnicy i wyszedłem uchyloną szybką. Tym razem miałem dużo szczęścia, że nikt mnie nie zauważył. W mgnienu oka wyszedłem z posiadłości i udałem się do domu.




Cały czas zastanawiałem się nad treścią kartki, którą zobaczyłem u Calpinów. Nie potrafiłem jej rozszyfrować. Jaki dzban, jaki wazon? Może chodziło o Panią Emily, która spotka kogoś o pseudonimie wazon? Przy jakich naczyniach mieli się spotkać? Tyle pytań nasuwało mi się naraz do głowy.
Dzisiejszy dzień w szkole był dla mnie przełomowy. Siedziałem jak zwykle na polskim i omawialiśmy kolejny nudny wiersz. Nie mogłem skupić się na lekcji, bo cały czas myślałem o tym, co zobaczyłem w.domu Paula. W pewnej chwili nauczyciel mnie zapytał:
- Możesz nam przypomnieć, jakie przesłanie dla czytelników miał ten wiersz?
- Nie wiem proszę Pana - odpowiedziałem nadal zamyślony.
- Radzę ci zacząć słuchać. Następnym razem otrzymasz pałę - powiedział surowo nauczyciel i wrócił do tłumaczenia klasie wiersza.
Postanowiłem przestać na chwilę myśleć o zaszyfrowanym zdaniu.
- Tak więc już wiecie dlaczego autor zastosował określenie wazon na tego zachłannego człowieka - dokończył nauczyciel.
W pewnej chwili mnie olśniło.
- To nie kod, tylko wiersz - pomyślałem.
Zadzwonił dzwonek. Podszedłem do naucyciela i spytałem:
- Czy zna Pan wiersz, który zaczyna się od słów „Jutro dzban spotyka wazon przy naczyniach” ?
- Oczywiście, że znam. Jest to słynny wiersz „Urok Naczyń”.
- Kto jest autorem tego wiersza ?
- Ryan Bellan. Nawet nasza ulica jest nazwana jego nazwiskiem.
Już nie miałem wątpliwości. Ktoś z Calpinów miał się dzisiaj spotkać na ulicy Bellana.






Bardzo szybko znalazłem się na ulicy Bellana. Zacząłem rozglądać się za rodzicami Paula. Chodziłem w kółko przez trzy godziny. Opłacało się. Pani Emily przyjechała i zaparkowała przed supermarketem. Poszedłem za nią. Chodziła po wszystkich działach. Minęła godzina. Postanowiłem wyjść ze sklepu i poczekać na zewnątrz. Pani Calpin wyszła. Spodziewałem się że -jak to w supermarkecie zwykło się robic- zrobi zakupy i wyjedzie z pełnym wózkiem. Ona jednak pod ręką trzymała tylko 2 duże, czarne worki. W drugiej ręce miała komplet białych rękawiczek. Wsiadła do auta i odjechała. Byłem zmieszany. Myślałem, że odbędzie się jakieś tajemnicze spotkanie,a tutaj Pani Emily robiła zakupy w sklepie. Jednak nadal mi to nie dawało spokoju. Po co jej duże worki i białe rękawiczki? Na zwłoki Paula? Paul nie żyje?
Wróciłem do domu. Położyłem się na łóżku i zacząłem myśleć. Byłem załamany. Moje poszukiwania nie dawały żadnych rezultatów. Nagle do pokoju wszedł ojciec.
- Jak tam w szkole Peter?
- W porządku. Za tydzień jest wywiadówka i musisz na nią przyjść. Mama nie ma czasu.
- No dobrze. Co z tym Paulem? Mówiłeś, że go już bardzo długo w szkole nie ma - odparł ojciec.
- Chyba nadal jest chory - odpowiedziałem drapiąc się po głowie w zakłopotaniu.
- Miejmy nadzieje, że wyzdrowieje. Ide pooglądać mecz w telewizji - rzekł ojciec i wyszedł z pokoju.
Znowu się położyłem i zacząłem myśleć.
- Dobrze, że jutro już sobota. Spędzę dużo czasu w domu Calpinów...
Usiłowałem zasnąć ale coś nie dawało mi spokoju. Po co i na co te worki? Co ta kartka z notesu tak na prawdę oznacza? W jakim celu ona to napisała ? Nic z tego nie rozumiem.






Obudziłem się wczęśnie rano. Bardzo mało spałem, ponieważ sprawa Paula nie dawała mi spokoju. Zszedłem na dół i zacząłem robić sobie śniadanie. Dołączył do mnie ojciec. W czasie posiłku Brad zapytał mnie:
- Co zamierzasz dziś robić?
- Chyba odwiedze Paula, poopowiadam mu co w szkole się działo.
- Pozdrów go ode mnie - uśmiechnął się i wyszedł z kuchni.
Dokończyłem śniadanie i wyszedłem z domu. Zobaczyłem samochód rodziców Paula zaparkowany przed sklepem.
- Najwyraźniej robią zakupy. To się dobrze składa. Wejdę znowu do domu przez uchyloną szybkę - pomyślałem .
Wszedłem przez furtkę i dążyłem w stronę wejścia do piwnicy. Ku mojemu zdziwieniu szybka była zamknięta. Moją uwagę przykuła jedynie kłódka, którą już gdzieś widziałem. Widniała na niej data 24.05.1948.
- 62 lata ma już ta kłódka. Żadnej rdzy, wygląda jak nówka. Ktoś chyba bardzo o nią dba - pomyślałem i zacząłem kierować się w stronę wyjścia.
Przy furtce zauważyłem ubranego w garnitur mężczyznę. Spojrzał na mnie i rzekł:
- Co tu robisz chłopcze?
- Nic, tak tylko się rozglądam - powiedziałem w zakłopotaniu.
- Piękny dom, zawsze przykuwa moją uwagę.
- Zgadzam się. Rodzina, która tu mieszka jest bogata i bardzo dba o tę posiadłość.
- Napewno znajdzie się jakiś kupiec na ten dom - odrzekł mężczyzna.
- O czym Pan mówi?!
- Czas na mnie. Do zobaczenia chłopcze - powiedział i poszedł w kierunku Mind Street.
Wróciłem do domu. W głowie ciągle nasuwały mi sie trudne pytania. Nie mogłem pojąć dlaczego szybka była zamknięta i nie dawał mi spokoju ten tajemniczy mężczyzna. Dlaczego powiedział do zobaczenia? Znowu go gdzieś spotkam? Nie potrafiłem sobie odpowiedzieć na te wszystkie pytania.
Siedziałem tak w kuchni dobre dwie godziny aż wkońcu wszedł ojciec i przerwał moje myśli:
- Co tak siedzisz? Możw chcesz coś do jedzenia?
- Nie jestem głodny. Jakoś głowa mnie boli. Pójdę się położyć - odpowiedziałem.
- Na biurku położyłem Ci list. Listonosz dzisiaj przyniósł. Nie bój się, nie czytałem go - uśmiechnął się i wyszedł z kuchni.
- List? - pomyślałem. - Do mnie nigdy listy nie przychodzą.




Otworzyłem drzwi od pokoju i zobaczyłem na biurku list. Usiadłem na krześle i wziąłem kopertę. Od razu zaciekawił mnie nadawca:
John Montgomery
Bellan 19/48
24-05 Midletown
Otworzyłem list. W środku była mała karteczka z nazwiskami:
1. Cabon
2. Devon
3. Calpin
4. Montgomery
5. Sparnwell
6. Cosby
Co ta lista oznacza? Dlaczego jestem wpisany na niej? Pytania nie dawały mi spokoju. Postanowiłem pójść pod adres nadawcy następnego dnia.
Dzień był pochmurny. Gdy wyszedłem z domu to akurat zaczęło padać. Dotarłem na ulicę Bellana cały przemoczony. Zaczęłem szukać mieszkania Montgomerego. Znalazłem się pod blokiem numer 19. Wszedłem do trzeciej klatki. Na drugim piętrze było mieszkanie 48. Przycisnąłem kilka razy na dzwonek i czekałem. Nikt nie otworzył. Pociągnąłem klamkę. Drzwi były otwarte. Wszedłem do środka i zacząłem się rozglądać.
- Jest tu ktoś? - zawołałem.
Wszedłem do kuchni. Na stole były nakryte talerze dla dwóch osób.
- Witaj Sparnwell, czekałem na Ciebie - powiedział tajemniczy mężczyzna pijąc gorącą herbatę.
- John Montgomery? - spytałem.
- Muszę Cię zmartwić Peter. Johnego już tu nikt od miesiąca nie widział.
- Co?! To kim jesteś ? Czego ode mnie chcesz? Co stało się z Montgomerym?
- Uspokój się. Usiądź i zjedz ze mną obiad. Przygotowałem naleśniki. Uwierz mi, w robieniu naleśników jestem najlepszy - odpowiedział mężczyzna i zaczął jeść.
- Chwila, chwila. Ja już Cię gdzieś widziałem.
- Tak, wczoraj przy dawnej posiadłości Calpinów.
- Dlaczego przy dawnej posiadłości? Przecież Calpinowie nadal tam mieszkają - odpowiedziałem zdziwiony.
- Ten dom jest wystawiony na sprzedaż! Co się z tobą dzieje chłopcze - krzyknął.
- Powiedz mi kim jesteś, bo inaczej wychodzę.
- Jestem James, nie pytaj o nazwisko bo i tak Ci nie powiem - powiedział stanowczo mężczyzna.
- Czego ode mnie chcesz do cholery? - wrzasnąłem na niego.
- Uspokuj się, chcę Ci pomóc.
- Dlaczego zamierzasz mi pomóc? - spytałem zdenerwowany.
- Bo jesteś następny.
- Co?! O czym ty mówisz?
- Przypomnij sobie liste nazwisk, którą Ci posłałem - powiedział James. - Calpin i Montgomery są przed tobą, zniknęli. Musisz mi zaufać bo inaczej z tobą stanie się to samo.
- Nie zaufam Ci. Wychodzę. Ta rozmowa nie ma sensu - wstałem z krzesła i kierowałem się w stronę wyjścia.
- Nic z tego Sparnwell - powiedział i wyciągnął pistolet.
- Rozumiem, że wyjść nie mogę - powiedziałem siadając ponownie na krześle.
- Wyjąłeś mi to z ust Peter - rzekł James i schował broń.
- No to czekam, co masz mi do powiedzenia?
- On Ci nic nie powie Peter - powiedział mężczyzna wchodząc do kuchni.
Byłem w szoku. Mężczyzna miał na koszuli napis J. Montgomery. Patrzyłem a niego jakbym zobaczył ducha.
- Ten James rozmawiał w taki sam sposób ze mną jak i z pozostałymi na liście - ciągnął dalej mężczyzna. - To jest zasada powtarzalności. List, który otrzymałeś, dostał każdy z osób przed tobą. Różnił się tylko nadawca.
- Powiedz mi coś więcej, co z Paulem ? - spytałem zdezorientowany całą tą sytuacją.
- Z kim ty rozmawiasz Sparnwell, już do reszty Ci odbiło? - oznajmił zdenerwowany James.
Spojrzałem na Jamesa. Nic nie odpowiedziałem. Potem znowu się odwróciłem w stronę Montgomerego, ale już go nie było. Siedziałem i patrzyłem się w ścianę. Myśli nie dawały mi spokoju. W końcu zwróciłem się do Jamesa:
- Gdzie jest Paul?
- Nie mogę tego powiedzieć. Najpierw musisz mi zaufać. Zastanów się dobrze.
- Już zdecydowałem, wychodzę. Nie próbuj mnie więcej straszyć nienabitym pistoletem. Zanim go naładujesz, mnie już tu nie będzie. Zatem żegnaj i mam nadzieję, że już się nie spotkamy - wstałem i wyszedłem z mieszkania.






Poprzez sytuację, w której James groził mi pistoletem stałem się bardzo czujny. Zacząłem oglądać się za siebie. Straciłem pewność siebie i na prawdę poczułem strach. Każdego brałem za bandytę, który miał mi coś zrobić.
Wróciłem do domu. W kuchni zastałem ojca, który wyglądał dosyć dziwnie.
- Siadaj - powiedział poważnym głosem.
- Poczekaj tylko zaniose coś do pokoju - odpowiedziałem.
- Siadaj w tej chwili! Nie będę się powtarzał, rozumiesz?
Ojciec na prawdę był wściekły. Zrobił się cały czerwony. Nigdy nie widziałem go tak zdenerwowanego. Pierwszy raz w życiu nie byłem pewny co zrobi. Usiadłem na krześle i patrzyłem się na niego.
- Wiem, że szukasz Paula Calpina - odrzekł popijając wczorajszą kawę.
- Tato, to nie tak jak myślisz - wtrąciłem.
- Nie przerywaj mi. Myśleliśmy, że już dochodzisz do zdrowia, że znowu zaczniesz normalnie funkcjonować ale myliliśmy się...
- Tato, o co chodzi? Nic nie rozumiem - powiedziałem zdezorientowany.
- Jesteś chory psychicznie Peter. Ja wiem, że nie zdajesz sobie z tego sprawy. Przez rok byłeś w szpitalu psychiatrycznym. Wypuścili Cię niedawno, bo stwierdzili, że zostałeś wyleczony. Gówno prawda. Ci lekarze się na niczym nie znają. Przez ostatnie kilka dni zacząłeś się dziwnie zachowywać. Mówiłeś mi dużo o Paulu. Wtedy już byłem pewny, że choroba wróciła. Słuchaj mnie teraz bardzo uważnie, gdyż jutro znowu Cię zabiorą do szpitala.
- Ale tato... daj mi coś powiedzieć-odrzekłem.
- Usłyszysz teraz szokującą prawdę. Paul Calpin nie był twoim przyjacielem, tylko twoim bratem. Nazwisko Calpin sobie wymyśliłeś.
- Dlaczego o Paulu mówisz w czasie przeszłym?
- No i tu jest kolejna rzecz, którą muszę Ci wytłumaczyć. Jakiś rok temu byliśmy na wczasach w domku letniskowym nad jeziorem. Zacząłeś się topić... - łzy leciały mu z oczu. - Zacząłeś się topić, a w pobliżu był tylko Paul, który nie umiał pływać. Wskoczył do wody i uratował Cię ale... Ale dla niego było już za późno. Utopił się... Wiem dlaczego dałeś mu nazwisko Calpin i uznałeś go za przyjaciela. Gdy został porwany to TY chciałeś go uratować, tak jak on Ciebie rok temu. Nie mogłeś żyć ze świadomością, że zginął przez Ciebie.
- Chcesz wiedzieć, co dokładnie robiłem przez ostatnie kilka dni? - spytałem popijając jego kawe.
Ojciec pokiwał głową i zacząłem mu wszystko ze szczegółami opowiadać.
- Teraz, jak wytłumaczysz mi to, że rozmawiałem z jego matką? - spytałem.
- Ona nie istnieje, ten dom Calpinów też. Ty masz to w swojej wyobraźni. Po prosru gadałeś do ściany.
- A ta kłódka z jakąś dziwną datą ? Adres Montgomerego też miał te liczby.
- 24.05.1948? Gdy Ci mówiłem o wczasach, był to okres 23-28 Maja. Wiem, że rok się nie zgadza. To nie jest rok tylko godzina 19:48. O tej porze lekarz stwierdził zgon Paua.
- A ta lista nazwisk?
- Z tego co pamiętam to była twoja grupa harcerska... Tak to na pewno była grupa harcerska - odrzekł chrypiącym głosem.
- James Carran, jego też sobie wymyśliłem?
- Tak, to twój czarny charakter - powiedział ziewając. - Już późno. Idź spać, wypocznij. Jutro jedziesz do zakładu.
Gdy już leżałem w łóżku byłem pewny jednej rzeczy. Jak już tam dotrę to popełnię samobójstwo. Teraz już wiedziałem o wszystkim i nie mogłem się z tym pogodzić.
Tato, jeśli czytasz ten dziennik to znaczy, że już nie żyję. Wiedz, że Ciebie i matkę bardzo kocham. Przepraszam Cię, że przeze mnie zginął mój brat. Gdy powiedziałeś mi o wszystkim w kuchni tamtego wieczoru byłem pewny, że chcę ze sobą skończyć. Wiem, że jest Ci teraz ciężko bez drugiego syna. Wiesz co jest w tym wszystkim najciekawsze? Pamiętam jedno wydarzenie z tamtych wakacji. Jak nasz wujek James wrzucił mnie do jeziora, gdzie zacząłem się topić. Pewnie Ci o tym nie powiedział? Aha, ty zapomniałeś, że on tam z nami był...

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

      Aha . Faktycznie, pewnie napisałam ten tekst dla samej siebie :) Nie ma tu Moniko żadnych szczególnych znawców, niektórzy tylko cierpią na znaczny przyrost ego. To amatorski portal, a poezja jest dla ludzi i nie ma większego komplementu już ten, że podoba się coś komuś, kto nikogo tu nazbyt jeszcze nie zna ani nie ma jakiejś rutyny i po prostu sobie czyta dla przyjemności.  Pozdrawiam
    • @Sylwester_Lasota Mam jeszcze jedno na ten temat przemyślątko. W czasach niewolnictwa właściciel niewolnika,nawet gdy nie miał dla niego aktualnie pracy, zapewniał mu dach nad głową i jedzenie. W dzisiejszym niewolnictwie pracy, pracodawca zwalnia pracownika i nie interesuje go czy biedak ma co jeść i gdzie mieszkać. Zdaje się, że pochwały naszej wspaniałej cywilizacji są ciut na wyrost. Pozdrawiam.
    • Wśród nocy haftowanej mozaiką kolorów, Różem,  oranżem, żółcią – rzeczna toń migocze, Mnogość w niej błyszczy dziwna ażurowych wzorów Uplecionych z fotonów  przez piekielne moce.   Bujne wieńce, korony  i girlandy iskier, Złotolite diademy – na smukłych wież głowach, Zwiewne szale, zasłony – z jedwabi świetlistych, Wokół zamkowych  murów – poświata różowa.   I katedra w  płomienno pąsowym welonie W sukni  z blasków błękitnych, rudych, żółtych tkanej W jej objęciach – zbyt liczne losy przemienione   Tchnieniem piekła w garsteczkę kości rozsypanych. Rankiem niebo w pokutną chustę obłóczone Opłacze drobnym pyłem – warkocze i dłonie.
    • Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

      Modern Times, to pod wieloma względami film genialny i proroczy. Myślę, że Charlie Chaplin prezentując pracę w fabryce, wyprzedził epokę o całe dziesięciolecia. A jeśli chodzi o to czy coś się zmieniło, to tak. Nawet powiedziałbym, że bardzo dużo. Specjaliści od zarządzania mają teraz takie narzędzia normowania czasu pracy, monitorowania i kontrlingu, o jakich się nawet Chaplinowi nie śniło. Niestety, wygląda na to, że człowiek w tym wszystkim schodzi na coraz dalszy plan, liczy się przedewszystkim ekonomoczna efektywność. Nawet takie dziedziny jak Bezpieczeństwo Pracy i Ergonomia służą przede wszystkim temu, żeby zabezpieczyć pracodawcę przed nieoczekiwanymi kosztami lub wyciśnąć jak najwięcej z pracowników. Dziękuję za komentarz i pozdrawiam.
    • Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

      Dziękuję, myślę że branie życia na wyrywki, to tak jak zjadanie z delicji wszystkiego - oprócz galaretki. 
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...