Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Pierwsza część, ale tytuł jaki?


Mrucz mi

Rekomendowane odpowiedzi

Dziś ulice są puste i wokół biel sączy się z nieba i z okien, wypływa z otwartych ust i uchylonych bram. K myśli o szpakach przymarzniętych do nagich gałęzi drzew, o mgle, która zmienia się w lód, szronie na szybach i łodygach bluszczu, które kurczowo zaciskają palce na nagich i zimnych ścianach. ‘Ja też nie chcę takiego końca’ – myśli K, ale koniec już trwa od dawna. Nie ma świateł w oknach, a do piwnic spływają niespełnione sny, znów jest siódma trzydzieści i znowu trzeba iść tą samą stroną drogi, ocierać się o szare i szorstkie ściany kamienic, plątać w spalinach i czekać na światło.

Już formuje się szereg, niektórzy szykują się do wyścigu. Trwają w napięciu, w przyklęku, wpatrzeni w zegary, skupieni. Drżą im mięśnie, przedeptują z nogi na nogę, plują w zgrabiałe dłonie. Mężczyźni. Szurają butami o szorstki, lodowaty cement. Kobiety poprawiają makijaż, podciągają wyżej spódnice, podkręcają rzęsy, oliwią obcasy. Jeszcze raz przerzucają strony magazynów mody. Przecież trzeba się upewnić, dziś każdy gra o wielką stawkę. Codziennie do wygrania samochód, wygodny stołeczek albo ciepły fotelik.

K stoi i zastanawia się, kto to funduje, przecież i tak w końcu nie ma żadnych nagród albo wygrana zabija, ze stołka się spada a z fotela wyrzuca ktoś inny i znowu to samo, tylko teraz paraolimpiada z nagrodą w mcdonalds albo przy telefonie. To i tak nie koniec, więc po co brać udział, lepiej popatrzeć – myśli K i po raz pierwszy tego dnia otwiera oczy.

K wybiera kobiety, bo lubi patrzeć na ich zmagania. Są w pewnym sensie tragiczne, bo najpierw jest to całe ostrzenie obcasów, oliwienie podeszw i rozgrzewanie prostownic, żeby prześcignąć koleżanki. K zdejmuje okulary i wpada jej w oko chuda blondynka koło trzydziestki, która na pozór stoi nieruchomo, ale tak naprawdę ładuje do torebki świeżo zdartą kostkę brukową i macha tym Louisem Vittonem, upewnia się. ‘Dzisiaj prawie same blondynki’ – myśli K, bo obok Brukowej Damy stoją jeszcze dwie, jedna z nich niska i korpulentna o wielkich łapskach i szerokich barach. Wygląda jakby miała się miażdżyć konkurentki i przebijać ściany, oczy ma jasne i K myśli o cienkiej, jasnej warstwie lodu i spienionej, czarnej wodzie. K ma dobry wzrok i wie, że jeszcze inna piłuje kredkę do oczu, ostrzy i co chwilę sprawdza ją koniuszkiem palca, rozgląda się i poprawia grzywkę, obgryza paznokcie.

Ale nie ma już czasu, wyścig się zaczyna. Brukowa Dama mierzy torebką i uderza w sam środek twarzy sąsiadki i wszyscy wierzą, że to wina tej drugiej, po prostu nie miała szczęścia i kwalifikacji. Teraz czasy się zmieniły, już nie ma konkursów na najdalej latające dyplomy. Liczy się postęp, wygoda i szybkość. Noże zostają wbite na zawsze, ale to nic nie szkodzi – K widzi, jak kobiety wyciągają nowe komplety oraz egzemplarze przygotowane na specjalną okazję. Zostało już tylko kilka. W całym tym zamieszaniu popękały obcasy i połamały się nogi. Mimo półcentymetrowej pokrywy makijażu pot pojawił się na twarzy Brukowej damy, wyraźnie widać żyły na czole. Zaciska spierzchnięte usta, Luis Vitton wypada jej z rąk. Przeceniła się, myśli K. Zostało tylko kilka czołgających się kobiet, którym wysiłek wyciska łzy z oczu. Zdecydowaną przewagę ma niska dziewczynka, w warkoczykach i spodniach. Z daleka widać jej uśmiech, już, już dobrnęła do mety, do stóp pana z wielką, złotą kelnerską tacą. K wie, że dziewczyna i tak przegra, nie ma co się łudzić, bo nie ma czarnych kabaretek, odsłoniętych nóg i wypiętych silikonowych piersi. Ale złudzenia trwają chwilę, bo na koniec i tak wygrywa facet, który szedł na samym końcu albo i w ogóle nie brał udziału, a K zapala papierosa. Z zainteresowaniem przygląda się walce o pióro, w której wygrywa ten, kto skonstruuje najpiękniejsze zdanie. Zawody jednak szybko się kończą, bo nikt nie jest w stanie przebić sformułowania ‘Ja pierdolę kurwa mać, o jebane, co to kurwa za w chuj zjebany dzień żeby kurwa nikt nie napierdalał tak wykurwiście jak ja, do chuja pana naszego jebanego, kurwa amen mać’.

K już od dawna wie, że lepiej zamknąć oczy, że lepiej stanąć, bo wszystko inne nie ma sensu. Wie, że już lepiej siedzieć za kratami okien i balkonów, leżeć i czekać, aż bluszcz oplecie nogi. Zanurzyć się w dusznym zapachu więdnącej maciejki albo stanąć między światłami i rozłożyć ręce. Tak jak teraz. Liczyć ozdoby choinkowe na słupach i krople deszczu na drutach telegraficznych. Czekać na marsz, który właśnie nadchodzi.

Oni maszerują i noszą jednakowe mundury. Wszyscy mają taki sam kolor włosów, zamknięte oczy i brak jakichkolwiek rysów twarzy. Przechodzą równym krokiem tylko na zielonym, chociaż nic nie nadchodzi z naprzeciwka, nikt nie zamyka bram i nie sypią się gruzy. Zamknij oczy, prawa, lewa, prawa, lewa, trzeba iść równym krokiem i bić w werble, cały czas ten sam rytm. K zaciska pięści w kieszeniach płaszcza i czuje, jak materiał pęka bezgłośnie, poddaje się i milczy. „Gdzie ten charakterystyczny trzask i opór rwanej tkaniny” - myśli K.- ” Takie w tych czasach robią ubrania, cholera.”. K nie podnosi głowy, bo i tak nie dostrzegłaby spiętrzonych chmur, tylko kominy i dym, płaskie dachy i martwe gołębie, balkony bez wyjścia. A tak bardzo by chciała wysunąć się z szyku, przejść na czerwonym i biec, uciekać przed orszakiem, kamieniami i brzęczeniem os. Stanąć na środku i patrzeć, jak korzenie drzew rozdzierają ściany, jak budynki sypią się niby domino i żeby choć parę osób zapomniało o orszaku i o zielonym, o tych przeklętych książkach ze spisem wszystkich możliwych zdań i wykazem myśli, jakie mogą człowieka nawiedzić. Ale K wie, że nie ma takiej możliwości, że ona ani nikt inny nie ma wystarczająco siły, żeby zrobić nawet pierwszy krok. Rzeki niosą nasze marzenia i krzyk, połamane kości. Rzeki milczą i pokrywa je lód.

K skręca w bok, jest sama, na szczęście. Wreszcie tylko latarnie i zimna mgła, bezpańskie koty wyglądające z piwnic. Można oddychać, nie widać nieba. K łudzi się, że dalej coś się zmieniło, że to nie ta droga, że zbłądziła, że może to inne miasto. Śmierdzi smołą i dymem i K wie, że przecież tu wszystkie drogi wyglądają tak samo, a ściany mają jeden kolor. Spokój nie trwa długo, rozbrzmiewają wrzaski mew i z naprzeciwka zmierza demonstracja. K chowa się w zaułku, przytula do zimnej ściany i tylko patrzy, bo zostało jeszcze zbyt wiele czasu.

Mężczyźni w żółtych płaszczach i różowych spodniach trzymają zaostrzone kołki w dłoniach. K czuje ostry jak pieprz smród alkoholu. Między mężczyznami są i kobiety, nagie i brudne. Wyciągają ręce w kierunku rozpiętych rozporków i koszul, część z nich w zaawansowanej ciąży i z zapadniętymi żebrami. Całej defiladzie przewodzi pstrąg odziany w skórę, dzierżący krzyż między wzniesionymi płetwami brzusznymi. K zastanawia się przez chwilę, w jaki sposób rybol wciągnął glany na ogon.

Precz z ugandyjską okupacją Polski. Tajwańczycy do Górskiego Karabachu. Heil Benedicti. Zabić wszystkie szczury-pedały, molinezje-lezby i koty perskie (transwestytów). Żydzi jedzą ryby! Babcie z kiosków, dziurawcie prezerwatywy i wyborczą… K mieni się w oczach od feerii barw i chwytliwych haseł. Kręci jej się w głowie od świdrujących wrzasków i skandowania „Kto Nie Skacze Nie Zna Zmierzchu Hej Hej Hej”. Od smrodu spoconych ciał i alkoholu chce jej się rzygać, więc wciska się w zaułek najdalej jak można, rwie płaszcz i dziurawi spodnie.

Defilada mija, hałas ucicha, ale smród nadal unosi się w gęstym i nieruchomym powietrzu. K biegnie. Wpada w tłum roznosicieli ulotek, zostaje zasypana papierem, ulotki ma we włosach, wepchnięte za bluzkę, do torby i rąk. Chcesz haluny? Weź zinnacik. Wypij tussipect i poczuj się jak młody bóg dla studentów promocja trzydzieści procent. Prozaczek dobry na wszystko. Nowe centrum mody w gmachu byłego muzeum narodowego zapraszamy. Festiwal ostra jazda kondomy za darmo zwierzęta mile widziane zapraszamy rodziców z dziećmi. Parafia pod wezwaniem świętego Lecha zaprasza serdecznie na akcję kup księdzu wino a grzechy będą ci odpuszczone dodatkowo sprzedajemy naboje po 4gr naboje idealne na pederastów, Żydów i lewaków. Koniec z sąsiadami skuteczna dezynsekcja zadzwoń do nas. Wyższa szkoła mody i hajlajfu zaprasza wszystkich którzy nie są passe na kursy JAK BYĆ HAUTE COUTURE praca gwarantowana. K otrząsa się, opróżnia torbę, odbiega kawałek dalej.

Dopiero 7.40, dlaczego to już się zaczyna. Hycle krążą po ulicach i łapią tych, co nie mają krzyża na szyi, rozdzielają zakochanych na zawsze. Mgła wysysa wszystkie sny, które wypadły z okien i światła, które zbłądziły w labiryntach jednakowych ulic. K słyszy jak woda spływa po ścianach cienkimi strużkami i myśli przez chwilę, że to niebo płacze, ale błąd, przecież jego już nie ma. Zostały tylko podarte błękitne sukienki i bluszcz, który i tak woli zarastać cmentarze.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nie, no cudne! Brak mi słów! Naprawdę! Jeszcze nie czytałam niczego tak świetnie oddającego atmosferę miasta! To jest to, o co chodzi!
No widzisz, a ten mój wierszyk o tych drących się po nocy dziewuchach z odsłoniętymi tyłkami i cyckami - to tylko nieudolny fragment rzeczywistości, za którą i Ty się tu chwytasz, i to wcale nie mniej krytycznie niż ja, tylko z większym talentem i pazurem groteski:

K wybiera kobiety, bo lubi patrzeć na ich zmagania. Są w pewnym sensie tragiczne, bo najpierw jest to całe ostrzenie obcasów, oliwienie podeszw i rozgrzewanie prostownic, żeby prześcignąć koleżanki. K zdejmuje okulary i wpada jej w oko chuda blondynka koło trzydziestki, która na pozór stoi nieruchomo, ale tak naprawdę ładuje do torebki świeżo zdartą kostkę brukową i macha tym Louisem Vittonem, upewnia się. ‘Dzisiaj prawie same blondynki’ – myśli K, bo obok Brukowej Damy stoją jeszcze dwie, (...) jeszcze inna piłuje kredkę do oczu, ostrzy i co chwilę sprawdza ją koniuszkiem palca, rozgląda się i poprawia grzywkę, obgryza paznokcie.

;-D

Ale pozwolisz, że wytknę Ci kilka błędzików natury ortograficzno-gramatycznej?
1. oliwienie [color=#FF0000]podeszw[/color] i rozgrzewanie prostownic, - powinno być: podeszew.
2. Wygląda jakby miała [color=#FF0000]się[/color] miażdżyć konkurentki i przebijać ściany, - literówka: siłę.
3. pot pojawił się na twarzy [color=#FF0000]Brukowej damy[/color], - jeśli piszesz pierwszą część "przezwiska" wielką literą, to i drugą część też (zresztą tak pisałaś wcześniej): Brukowej Damy.

A tytuł bym dała może: "Wyścig [moralnego] Niepokoju". :-)

Buziaki i pozdrowieństwa! I gratulacje!!!

PS. Doszedł do Ciebie mój post na JL?

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Marcin Erlin - ależ mi miło :) Dzięki! Tylko głupio by było wstawić pierwszy tekst prozatorski do działu Z, nie uważasz?
Pozdrawiam!

P.S: Ładnie mruczysz :P


Oxyvia - Dzięki za komentarz :))) Cieszę się bardzo, że tekst trafił do Ciebie!

Za wytknięcie błędów również dziękuję, zaraz wezmę się za poprawianie (podeszew dziwnie mi brzmiało ;).

No właśnie tytułu dawać nie chcę póki co, bo będę pisać kontynuację, tylko niech mi gorączka minie i kolokwia odejdą w niepamięć.

Post doszedł, odpisałam na j-l.

Pozdrawiam serdecznie :)))

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

No to ja nie dostałam odpowiedzi na JL. :-(
W takim razie umówmy się na całą przyszłość, że piszemy prywatnie wyłącznie na koncie mailowym. Bo te różne "privy" na portalach poetyckich po prostu zawodzą, i to często.

A co do tytułu, nie wiem, czy zauważyłaś, że tutaj nie da się zmieniać tytułów? takie są zasady tego portalu. Ma to poniekąd swoje uzasadnienie.
Ale w takim razie nadaj tytuł przy okazji drugiego rozdziału tegoż cyklu.

Pozdrówka.
Joa.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 miesiące temu...

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


×
×
  • Dodaj nową pozycję...