Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Prorocza legenda


Rekomendowane odpowiedzi

Nie, wcale nie było to pewnego pięknego dnia, gdyż początek tej historii miał miejsce nocy pewnej i to wyjątkowo paskudnej. Deszcz siorbał niemiłosiernie, a wichura sprawiała jeszcze, że przycinał prosto w twarz. Futigo był jeszcze młody i żwawy, lecz nawet wtedy spacer ów przyprawił go o ból kończyn. Przed świtem miał się znaleźć w mieście. Nie miał czasu na choć chwilę odpoczynku. Półpełny księżyc wyglądał co i raz zza ciemnych, dostojnie wiszących nad światem chmur, by ponaglić wędrowca, a ten, miast przyspieszyć kroku, stopniowo zwalniał. Sam zdziwiony tym faktem spojrzał w dół i ku swemu zdziwieniu nie dojrzał stóp, które pogardziły swym właścicielem i zdecydowały się na kąpiel w orzeźwiającym, mokrym, lepkim błocie. Wtedy pierwszy raz poczuł cudzy wzrok na swoich plecach. Odwrócił się gwałtownie, i zanim zdążył zobaczyć kogokolwiek stopy znów zawiodły właściciela, rozjeżdżając się po błocie, przez co chudy, nieporadny człeczyna runął na plecy. Nim wstał księżyc wyłaniający się zza chmur obdarował go szerokim, sarkastycznym uśmiechem. W trosce o życie, która to podobno i skrzydeł potrafi dodać zerwał się na równe nogi, rozejrzał się dookoła. Wnet księżyc schował się znów za chmurami, jakby sam baczył na to, by człowiek zbyt bezpieczny się nie czuł. Futigo dobrze wiedział, że jak coś mu się wydawało, to było to prawdą, nie widział jednak sensu stania podczas tej ulewy pośrodku łąki, więc ruszył dalej, tym razem jednak co chwila się rozglądając. Próbował otrzepać się z błota, zadanie to jednak nie należało do najłatwiejszych, gdyż błoto, które odkleiło się od płaszcza przyklejało się do jego dłoni i na odwrót. Zupełnie jak baba z nosa. Później jeszcze długo żałowałby, że dał się pochłonąć tej czynności w takim stopniu, że zapomniał o środkach ostrożności jakie miał podjąć, gdyby tylko cokolwiek pamiętał. Przed jego oczami zapadła ciemność.

Obudził się i odzyskał świadomość zanim otworzył oczy, jak to zwykle lubił się budzić w swoim łóżku na poddaszu. Mógłby nawet przysiąc, że czuł zapach niedzielnych omletów Javes'ów, rozchodzący się po całej wiosce. Dopiero gdy podniósł powieki poczuł jak mocno musiał dostać w głowę, gdy zaś zobaczył nad sobą murowany sufit zerwał się z łóżka i jęknął. Ból nakazał mu usiąść na łóżku, które okazało się drewnianą pryczą. Prawą ręką złapał się za epicentrum bólu, które znajdowało się gdzieś z tyłu głowy. Gdy opuszki palców ledwie podrażniły skórę pojawił się nowy rozbłysk boleści, niczym nagle powiększający się płomień ognia, do którego ktoś wlał łyżkę oliwy. Dopiero gdy ból przygasł zdał sobie sprawę z tego, iż znajduje się w celi. Z innymi osobami. Wszystkie leżały na podłodze. Tylko on miał szczęście spać w takim luksusie. Kogut zapiał. Futigo wyjrzał przez okratowany otwór u góry ściany. Świtało. A więc złamał dane słowo, nie stawił się na miejsce o świcie i coś mu mówiło, że dużo czasu minie zanim w ogóle tam dotrze.
-No, bydło! Wstajemy. - ozwał się głos strażnika więziennego i pod kratami przeleciały trzy talerze z posiłkiem.
Zastanawiający wydał się fakt wydania trzech talerzy siedmiu osobom, bądź co bądź Futigo nie miał zamiaru nawet patrzeć na zawartość naczyń. Bardziej interesowało go gdzie jest i co tu robi.
Jego współwięźniami byli także ludzie. W wieku na oko od dwudziestu do pięćdziesięciu lat. Wszyscy brudni, śmierdzący, w podartych szatach. Z resztą jak zdążył zauważyć on niewiele się od nich różnił. Cała szóstka współwięźniów ruszyła do talerzy. Może nie jak wspomniane przez strażnika bydło, jednak z wyraźnym apetytem. Futigo nie musiał się nawet rozglądać po celi. Dobrze wiedział jak taki loch może wyglądać: zawilgocone ściany porośnięte mchem, gdzie przerwy między cegłami są idealnym miejscem noclegowym dla wszelkiego rodzaju owadów, pająków i całego innego gówna, w każdym rogu gruba warstwa pajęczyn oraz krążące w powietrzu kurz i pyły tańczące wzajemnie w łunie wstającego słońca. I tak właśnie było. Dokładnie tak, jak przedstawił to sobie w wyobraźni. Nie musiał długo czekać, aż posiłek zostanie zjedzony. Talerze, choć dopiero co opróżnione, już stały się miejscem żeru licznych małych stworzeń. Wysunięte zostały na zewnątrz celi i sprzątnięte przez strażnika. Niektórym jeszcze dobrze nie połknięta, biała paciaja spływała po brodzie, innym po wychudzonych policzkach, ktoś miał nawet posiłek na czole. Dopiero teraz zwrócili uwagę na współwięźnia, któremu zapewne jeden z nich musiał odstąpić pryczy kilka godzin temu.
-Oo. A więc żyjesz. - Walnął jeden z nich.
-Pewnie że żyje. Czemu miałby nie żyć? - Powiedział drugi.
-Co to za różnica? I tak wkrótce wszyscy zginiemy.
Te słowa wywołały u niego jakiś dziwny dreszcz. Znów odezwał się ból czaszki i poczuł mrowienie prawej ręki. Dziwne. Pierwszy raz w życiu czuł się tak dziwnie. Trwało to jednak zaledwie ułamek sekundy, choć wydawało się dość długą chwilą.
-Gdzie ja jestem? I co ja tu robię? I kim wy jesteście do cholery? - oto pytania nie cierpiące zwłoki.
-Znalazłeś się tu przez pomyłkę. - Odezwał się po raz pierwszy ten najstarszy, około pięćdziesięcioletni mężczyzna. - Jak mniemam. - Dodał szeptem. - My tu wszyscy jesteśmy członkami lokalnej gildii Złotego Hipogryfa, zaś miejsce, w którym się znajdujemy, to więzienie należące do gildii Chevna. Wszyscy jesteśmy poświęceni do podziemnej rozrywki, jaką jest walka na arenie. Z tym, że my nie mamy szans wygrać.
Chwila milczenia, którą Futigo przeznaczył na przetworzenie i poukładanie sobie wszystkiego.
-Więc trzeba uciec.
-Ha! Ha ha! Dobrze się czujesz? Ucieczka z serca wrogiej gildii? To prawie tak niewykonalne jak dostać się tu o własnych siłach.
-Co więc? Będziecie siedzieć z założonymi rękami?
-A cóż niby mielibyśmy zrobić? - Podrapał drżącą ze starości dłonią po skroni. - Jest jeszcze szansa, że nasi spróbują nas odzyskać. Ale byłoby to dla nich samobójstwo, więc nawet nie śmiem o tym marzyć.
-Więc mam zginąć za waszą wojnę?
-Wiem... to przykre, ale raczej nie masz wyjścia.
Do ich uszu dobiegł dźwięk starych, skrzypiących drzwi. Po chwili przed ich oczami pojawiła się para strażników.
-Trójka. - Powiedział jeden z nich, na co odezwał się strażnik, który czuwał nad więźniami całą noc.
-No, chłopaki. Trzy osoby. Raz, raz!
Więźniowie rozejrzeli się po sobie, kraty otworzyły się, a strażnicy nie pozostawiając zainteresowanym wyboru zgarnęli trzy osoby z brzegu. Żadną z nich nie był Futigo, ani jego aktualny rozmówca, który w tym momencie z tkliwością podążał wzrokiem za odprowadzaną trójką. Spuścił głowę, chwilę pomilczał, po czym zwrócił się znowu do obcego.
-Jak ci na imię?
-Futigo. Futigo Tycagi. A ty?
-Mnie wołają Gern Siwobrody.
I faktycznie. Siwą brodę miał aż do pasa.
-Siwobrody kto?
-Gern.
-Gern?
-Tak, Gern.
-To chyba zachodnie imię?
-Popularne tam, skąd pochodzę.
Tematy do rozmowy się skończyły. Mijała godzina po godzinie. Łuna słońca, która początkowo od okratowanego okna sięgała do przeciwległej ściany teraz kończyła się na środku podłogi. I z każdą chwilą stawała się coraz krótsza, co mogło znaczyć tylko tyle, że zbliżało się południe i wkrótce przyjdą po kolejnych więźniów. Strażnik niecierpliwie zerkał na zegar oczekując południa, gdyż wtedy także miała nastąpić zmiana dwunastogodzinnej warty. Zanim jednak to się stało drzwi ponownie przeciągle skrzypnęły i w środku znalazło się dwóch kolejnych strażników z następnym więźniem. Więzień po chwili znalazł się w celi, a strażnicy opuścili pomieszczenie. Najwyraźniej Gern i nowoprzybyły dobrze się znali, gdyż po chwili poszli na stronę. Po pięciu minutach dość żywej rozmowy Gern odwrócił się i nieco przybity spojrzał na współwięźniów, po czym z jeszcze większym ożywieniem począł dyskutować z rozmówcą. Dało się słyszeć takie słowa jak: "nie zostawię ich", "wolę zginąć", czy "więc zostanę". Nowoprzybyły, zapewne członek tej samej gildii, jak zdążył domyśleć się Futigo, ukłonił się nisko, powiedział - Do pana należy decyzja, sir. - i niepocieszony odszedł na drugi koniec celi. Gern podszedł do zakratowanego okna, wyjrzał na świat i westchnął głęboko.
Wybiła dwunasta. Gern dobrze wiedział, jak to będzie wyglądać. Wejdzie trzech strażników, jeden zajmie miejsce obecnego wartownika, ten odmaszeruje. Później pozostała dwójka otworzy kraty, weźmie dwóch więźniów z brzegu, i ruszy do piwnic.
Działo się dokładnie tak, jak to przewidział. Do czasu. Dwie minuty po dwunastej drzwi otworzyły się. Weszło trzech strażników. Jeden przejął wartę, poprzedni wartownik odmaszerował. Pozostała dwójka otworzyła kratę.
-Czterech - powiedział wartownik. - Tym razem.
Gern ucieszył się i jednocześnie nie. Jest ich pięciu. Jeden tu zostanie. Kto? Najrozsądniej byłoby zostawić Futigo. Nie należał do ich gildii. Ale czemu miałby ginąć za ich wojnę. To nie sprawiedliwe. Jednak nie Gernowi dane było podjąć decyzję. Strażnicy zgarnęli trzech z brzegu. Pozostali nowoprzybyły i właśnie Gern. Patrzyli na siebie chwilę, aż wartownik wydarł się na nich.
-Niech pan idzie, sir. - powiedział nowoprzybyły. - Musi pan iść.
Gern jeszcze przez chwilę na niego patrzył, po czym złapany za czuprynę wywleczony został z celi. Więźniów związano i wyprowadzono.
Nowoprzybyły miał na imię Svengal i odegra jeszcze niemałą rolę w tej opowieści. Teraz usiadł ciężko na drewnianą pryczę, która skrzypnęła z niezadowolenia i... czekał. Czekanie było jedynym, co mu w tej chwili pozostało. Słyszał każde cyknięcie ściennego zegara, na którego gapił się wartownik. Słyszał, jakby były to uderzenia kilogramowego serca w dzwon calowej grubości. Czekał i mógłby przysiąc, że między każdym tym uderzeniem mija co najmniej dziesięć sekund. Czekał może dwadzieścia minut, jemu to wydawało się jednak znacznie dłużej. Lecz doczekał się, gdyż usłyszał szczęk metalu, dźwięki prutej skóry i krzyki, wrzaski, jęki. Przybyli. Złoci Hipogryfiści. Wartownik zaś nie czekał ani chwili. Złapał za miecz i wybiegł nie zważając na pozostawionego więźnia. To był jedyna szansa Svengala, to było to czego oczekiwał. Wstał, prycza skrzypnęła z ulgą. Wyjął z rękawa długi wytrych, i podszedł do krat, wyciągnął rękę za nie i począł majstrować przy zamku. Nie był złodziejem, nie szło mu za gładko. Gdy czuł, że zamek zaraz puści wytrych ciągle się omykał. Chciał już zarzucić starania, gdy usłyszał cudowny, błogosławiony dźwięk otwierającego się zamka. Pchnął skrzydło krat. Był wolny. Rozejrzał się po pomieszczeniu. Choć ciężko mu było w to uwierzyć, zegar wskazywał dwunastą dwadzieścia pięć. Przez drzwi wyjściowe, które były otwarte na oścież, dochodziły dźwięki bitwy. Nie było niczego co mogłoby służyć za broń. Trudno. Schował tylko wytrych i szybko, jednak ostrożnie opuścił więzienie.
Na zewnątrz trwała walka. Trzy potężne hipogryfy unosiły się kilka metrów nad jego głową ponosząc strzelających do wroga łuczników. Jedno zwierze leżało na ziemi, z czaszką przebitą strzałą, a pod zwierzęciem dogorywał jego jeździec. Ale nie było na to czasu. Svengal wyrwał broń z ręki martwego Chevnisty i włączył się do walki. Nie wiedział od czego zacząć. Łucznicy? Rycerze? Jedno cięcie. Padł łucznik. Jedno pchnięcie. Wojownik. Jeden strzał. I on padł na kolana. Poczuł irrealizm tej sytuacji. Czuł się jak we śnie. Jego myśli się oczyściły. Nie myślał teraz o niczym, a jednocześnie myślał o wszystkim. Zdał sobie sprawę ze wszystkich faktów jakie miały miejsce w jego życiu. Uświadomił sobie je wszystkie w jednej chwili. Nie musiał o nich myśleć, one same w jakiś sposób znalazły drogę by dostać się do jego świadomości i ujawnić wszystkie na raz. Jakby retrospekcja z całego jego życia. Plunął krwią na soczystą, zieloną trawę. Nie słyszał już szczęku metalu, ani dźwięku prutej skóry. Wrzaski brzmiały, jakby tłumione były przez poduszkę. Przez chwilę nawet miał wrażenie, że słyszy śmiech swojego młodszego brata, gdy na twarzy ma trzy warstwy poduszek podczas wspólnej zabawy pod nieobecność rodziców. Szybko jednak zrozumiał, że to nie może być realne, a zdał sobie sprawę z tego co jest jak najbardziej realne. Cała ta chwila trwała zalewie kilka sekund. A czuł... czuł jakby nigdy miała się nie skończyć. Zupełnie jak wtedy, gdy będąc z ojcem na rybach wypadł z łodzi. Najpierw chwilę się miotał pod wodą, jednak szybko zabrakło mu powietrza, więc obrócił się twarzą do góry i po prostu szedł na dno. Widział dokładny zarys słońca, łodzi, płynącego do niego ojca. I ten zapach. Tak, był pod wodą, a jednak czuł wyraźnie i pamięta go do dziś. Jedyne co teraz czuje to ten właśnie zapach, ten sam co przed laty. Czuje go jeszcze wyraźniej, jakby go smakował. I czuje mrowienie w okolicy prawego płuca, nie ból. To nawet przyjemne uczucie. A jedyne co teraz widzi, to powiększający się wokół niego cień, jakby coś zasłaniało słońce, jakby śmierć trzepocąc skrzydłami opadała ciężko na jego ciało. W końcu zniknęło wszystko: krew, trawa, cały świat. I nawet ten zapach.

Światłość się stała, jakby dotyk nieba, cudowny, błogosławiony promień światła. Rozjaśniła każdy zakątek jaźni, dotarła do najgłębszych warstw podświadomości z prędkością... światła. Sprawiła umysłowi przyjemność, a oczom ból. Po chwili oprócz światła pojawiły się kształty i kolory, na początku rozmazane, z każdą chwilą coraz ostrzejsze. Powieki unosiły się coraz wyżej, stopniowo, gdy źrenice się zwężały. Oczy zaczęły łzawić, łzy spłynęły po policzku, szyi i wsiąknęły w bawełnianą powłokę pościeli. Wreszcie odzyskana świadomość powiedziała Svengalowi, że leży w swoim łóżku. Przy nim, na krześle śpi trzymając go za rękę jego ukochana siostra, jedyna rodzina, do której zbliżył się tak bardzo po śmierci ojca. Czuł się słabo. Kręciło mu się w głowie, choć wciąż leżał. Spróbował się poruszyć i więcej tego nie zrobił. Ognisko bólu znajdujące się gdzieś pomiędzy siódmym a ósmym żebrem sprawiło że poczuł, jakby naprawdę paliły mu się nie tylko płuca, ale całe ciało. Czuł wyraźnie każdą, najmniejszą cząsteczkę swego ciała, choć to nie one wymagały rekonwalescencji.
Drzwi do pokoju zostały bardzo ostrożnie otworzone. Do środka na palcach wszedł Gern i bezszelestnie zamknął drzwi. Także był ranny, lecz jak widać, trzymał się całkiem nieźle. Odwrócił się i ujrzał przypatrującego się mu Svengala, trzymającego, a może będącego trzymanym za rękę, przez swoją śpiącą siostrę, Callin. Wciąż na palcach ruszył w stronę łóżka Svengala. Gdzieś w połowie drogi zwrócił się do niego szeptem:
-Może nie będziemy jej budzić? Spędziła z tobą dwie noce.
Chłopak tylko pokiwał głową.
-Straciłeś wiadra krwi. Te pieprzone Chevnyńskie strzały... - Wciąż mówił szeptem. Kucnął przy łóżku. Po przeciwnej stronie, co siostra chorego. - Mam nadzieję, że ucieszy cię fakt. Iż się myliłeś. Razem z tobą udało się wyciągnąć cztery osoby. Wszystkich oprócz Masovata. Dostał strzałą, gdy już siedział na gryfie. Świetnie zaplanowana akcja. Jeden gryf z jeźdźcem za trzy osoby. Z czego jedna spoza gildii. Ale powiem ci, że będą z niego ludzie. Widzę w nim duży potencjał... No! - Wstał, aż zaskrzypiały stawy. - To zdrowiej. Będziesz nam potrzebny.
Tak oto, po niedługich, raczej wymuszonych odwiedzinach, ruszył po cichu w stronę drzwi i po chwili zamknął je od zewnątrz. Wziął głęboki wdech i powoli wypuszczał powietrze.
Poprawił kołnierz od koszuli, skórzaną kamizelkę ściągnął u dołu i ruszył przed siebie. Ściany korytarza, którym szedł, nosiły na sobie setki obrazów - portretów. Przedstawiały dostojnych magów i wojowników. Na ramach wyryte były daty urodzin i śmierci, które świadczyły o tym, że historia gildii sięga niemal trzystu lat. Gdzieś, na końcu korytarza, znajdował się także portret Gerna i nie minie wiele czasu, aż zawiśnie tam i portret Svengala, i... kogoś jeszcze.
Korytarz kończył się potężnymi, dwuskrzydłowymi drzwiami, które skrzypnęły donośnie pchnięte przez Gerna i odsłoniły przed nim dużą, wypełnioną ludźmi stołówkę. Siwobrody wtłoczył się pomiędzy tłum począł krążyć poszukując czegoś, lub kogoś. W końcu natknął się na obiekt i westchnął.
-No! Wreszcie.
Futigo aż podskoczył z posiłkiem, który wypadłby z jego lewej ręki, gdyby nie podtrzymał go obandażowaną ręką prawą.
-O! Gern. Co? To już?
-Tak. Za pięć minut widzę cię w bibliotece.
Tycagi spojrzał z lubością na ciepły posiłek, zaś Gern odwrócił się i ruszył w stronę wyjścia.
-Ale ja... Ale... - Gdy oddalający się posiadacz siwej brody nie reagował, skwitował całą sytuację jednym słowem - Dupa. - Gern całkiem zniknął mu z oczu. Odstawił więc jadło, wyszedł i skierował swe kroki w stronę biblioteki.
Biblioteka znajdowała się w przeciwległym skrzydle, więc spacer trwał kilka minut. Do biblioteki prowadził rząd dwuskrzydłowych, oszklonych drzwi, z czego otwarte były tylko jedne. Pozostałe pełniły funkcje estetyczne. Futigo zamykając drzwi poczuł się jakoś dziwnie. Cisza, która panowała w bibliotece, zdawała się mieć głębię. Zdawała się mówić coś do człowieka, który właśnie wstąpił w jej progi. Cisza, która właśnie została przerwana przez dźwięczny głos Gerna, jednak dopiero na chwilę po tym, jak Futigo odwrócił się w jego stronę.
-Nie da się ciebie zaskoczyć, co? A jednak dałeś się schwytać przez Chevnę. Dlaczego?
-No nie pamiętam. Przecież wiesz.
-Słusznie. Nie pamiętasz i już sobie nie przypomnisz, bo siły, które cię wspierają pozwalają patrzeć ci tylko w przyszłość. Nigdy w przeszłość. - Zrobił chwilę przerwy, jakby chciał pokreślić to co za chwilę powie. - Jeśli chcesz podążać za ich głosem musisz porzucić przeszłość. Zapomnieć o tym, co było, a otworzyć się na to, co będzie.
Futigo stał w milczeniu wpatrując się w Gerna, a gdy po chwili zorientował się, że ten oczekuje na odpowiedź, kiwnął głową.
-A więc od dziś zwać się będziesz Futigo Rudobrody a herbem twym będzie długa, ruda broda. - która właśnie w tej chwili za sprawą zaklęcia rzuconego przez Siwobrodego pojawiła się na twarzy Futigo.
Owo potężne zaklęcie nie tylko zmieniło nieco wygląd Futigo, ale sprawiło też, że coś wewnątrz niego się zmieniło. Zaiste zniknął nieporadny młodzieniec, którym dotąd był. Zniknął bezpowrotnie. Poczuł, jakby ubyła jakaś cząstka jego duszy. Poczuł pewną pustkę, spowodowaną stratą przeszłości. Dziury tej, choć wielokrotnie będzie się starał, nigdy nie uda mu się zapełnić przyszłością i teraźniejszością.
Gern oparł się o półkę. Zdawać by się mogło, że przez tą krótką chwilę przybyło mu kilkanaście lat. W niepamięć wieków przepadła jego dumna, prosta sylwetka, zaś na plecach pojawił się dostojny garb. Na twarzy wystąpiły zmarszczki, dłonie drżały pod naciskiem ciała, oczy zaszły mgłą. Upadł na podłogę. Ciężar powiek przysłonił mu oczy. Zapanowała ta, która prześladowała ich wszystkich - ciemność.

-Gern, Gern. - Potrząsał lekko zmęczonym ciałem -Gern! Wstawaj!
Futigo mało obchodziła w tej chwili zwisająca mu do pasa broda. Gern leżał nieprzytomny już niemal dobę, a teraz jego przytomność była młodemu uczniowi potrzebna jak nigdy dotąd.
-Gern, wstawaj! Obudź się, błagam!
Oto podniosła się prawa, cienka i biała jak kartka papieru powieka. Oto ukazała się zamglona, wciąż nieprzytomna, zielona, niczym nadmorski bór tęczówka.
-Dzięki bogu. Wstawaj! Trzeba już iść. Zaraz tu będą. Wstawaj!
-Będą... kto będą?
-Chevnici! Cała masa. Cała masa cholernych Chevnitów!
Gern chciał już się zapytać "skąd wiesz", lecz zdał sobie sprawę, że byłoby to w zaistniałych okolicznościach głupie pytanie z jego strony, zaufał więc Futigo i z trudnością wstał z łoża. Rudobrody oparł go na sobie i wyprowadził z pokoju. Po korytarzu kręciło się kilka osób, wyglądały one jednak względnie spokojnie, jak na stworzenia, które za chwilę miały zostać starte z powierzchni ziemi.
-Mówiłeś im?
-Nikt mnie nie słuchał...
-Cholera- Gern począł rozglądać się w poszukiwaniu jakiegokolwiek zaufanego człowieka. Oto ujrzał Svengala opartego o swoją siostrę, zmierzającego w stronę stołówki. Przywołał ich drżącą ręką.
-Jak to dobrze widzieć, że wraca już pan do sił, sir. - Powiedział z uśmiechem, bynajmniej nie udawanym.
-Nie teraz uprzejmości. Jeśli natychmiast się nie zmobilizujemy za chwilę ponoć czeka nas katastrofa. - Teraz przyszedł czas, by zastanowić się jak to powiedzieć. - Svengal, słuchaj. Wydaj wszystkim swoim podwładnym rozkaz do mobilizacji. Niech każdy chwyta oręż i gotuje się do bitwy. Nie pytaj o co chodzi. Po prostu mi zaufaj.
Gern dobrze wiedział jak to brzmi, a przynajmniej brzmieć może, pokładał jednak nadzieję w swym nie tak dawnym wybawcy.
-To... ale...
-No już! Już!
Zarówno Svengal, jak i Gern poczęli pieczołowicie wydawać rozkazy. Nie łatwo było w jednej chwili zmobilizować cały kompleks budynków. Jakaś opatrzność jednak nad nimi czuwała. Jako że działo się to wszystko w porze obiadowej znakomita większość wojowników znajdowała się teraz w jednym miejscu, na stołówce. Nietrudno było więc poinformować ich wszystkich na raz. Wkrótce cała gildia stanęła na głowie. Futigo, Gern i kilka znamienitszych osób ruszyło ku piwnicom, w których to znajdował się podziemny korytarz prowadzący do przyległej wioski. Gern cierpiał bardzo z wycieńczenia. Czuł, że starość przyszła doń, czuł, że siły go opuściły. Gdy zaś znaleźli się już w piwnicy...

***

Futigo odzyskał świadomość. Próbował wstać, lecz bezskutecznie, jego głowa więc opadła bezsilnie na biały puch. Zamknął oczy, by jeszcze raz przywołać ową wizję, która właśnie się urwała, by przeżyć znów tą przeszłość, która jego właśnie dotyczyła, jednak na nic to było. Już nawet nie pamiętał treści owego widzenia. Zrzucił więc z siebie po kolei każdą bryłę śniegu i podniósł się najpierw na kolana, następnie na całe nogi. I ruszył dalej przed siebie.
Ta wędrówka przypominała mu coś. Coś co kiedyś miało miejsce. Na pewno nie coś, co ma się wydarzyć. Był tego pewien. Nie miał jednak czasu, by to roztrząsać. Bramę zamykają o świcie. Jeśli przed świtem nie dotarłby do celu musiałby albo zawrócić, albo całą kwartę przeczekać pod murami. Oba wyjścia kończą się śmiercią poprzez zamarznięcie. A pełny księżyc wyłaniający się co i raz zza ciemnych chmur napomina, że noc już prawie minęła. Na szczycie owej góry znajduje się święte miasto, a w samym jego centrum wyrocznia, która zna przeszłość i przyszłość wszystkich ludzi na świecie. I choć sama jest człowiekiem nie zna tylko swojej przyszłości. Przed samotnym wędrowcem stało do pokonania przeszło tysiąc stromych, zalodzonych schodów. I około godzina do świtu. To istny wyścig z czasem. Niejednokrotnie tracił równowagę. Niejednokrotnie padał na czworaka. Nieraz prawie i zleciał. Ale warto było. Wiedział, że jego wysiłek będzie wynagrodzony, gdy już stanie przed wyrocznią.
Świt nastał. Dokładnie wtedy, gdy Futigo przekroczył próg świątyni. Prastara budowla, zdobiąca tą górę od tysięcy lat. Według legendy świątynia stać będzie tak długo jak żyć będzie wyrocznia, a wyrocznia żyć będzie tak długo jak stać będzie świątynia. Czyli przez wieki. Była w tym miejscu dziwna aura. Ni to zła, ni dobra. Tylko tyle, że była. Futigo podszedł bliżej. Pośrodku świątyni stał tron. Na nim wyrocznia miała wieczne miejsce swego spoczynku. Była posiwiałą staruszką, o oczach bez źrenic, rękach bez dłoni i nogach bez stóp. Wyglądała dokładnie tak, jak głoszą legendy. Miała...
-Futigo. Rudobrody. Długo na ciebie czekałam. Jak wiesz miałam wielu zacnych gości, jednak ty... możesz znaczyć więcej niż oni wszyscy. Masz wielki dar. Wielka moc spoczywa w tobie. Musisz tylko ją wyzwolić.
-Wyrocznio...
-Wiesz jak wielu oddałoby więcej, niż tylko przeszłość, by mieć namiastkę tego, co ty posiadasz? Urodziłeś się z tym. Korzystałeś z tego już jako dziecko, choć nawet o tym nie wiedziałeś. A jako starzec możesz być najpotężniejszym z żyjących.
-Mo...
-Wszystko zależy od ciebie.
-Co...
-Nie pytaj. Pozwól, że ja będę mówić. Ja nie posiadam w połowie tak wielkiej mocy jak ty. Jeśli uda ci się ją obudzić staniesz się najpotężniejszym prorokiem, jakiego kiedykolwiek widział i kiedykolwiek zobaczy ten świat. Wiesz dobrze, że poświęcenie przyjaciół nie poszło na marne. Jeden poświęcił swoją moc, drugi swoje życie. Jeden podarował ci siłę, drugi przetrwanie. Ale żaden, ani Gern, ani Svengal, nie żałują tego, gdyż wiedzieli, że przez to staną się częścią czegoś wielkiego. Nie zawiedź ich.
-Ja...
-To wszystko, co chciałeś wiedzieć. Z czasem sam odkryjesz jak obudzić tą moc. Jeśli tylko się nie poddasz. Idź w pokoju.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Piotrze - po pierwsze za fantasy nie przepadam wole sci-fi - żeby wszystko twardo stało na ziemi zgodnie z (obecnie znanymi) prawami fizyki ... chociaż obecnie też piszę coś z elementem magicznym :))
Twoje opowiadanie przeczytałem z przyjemnością - choć ja bym charaktery postaci pokazał raczej poprzez dialog. Opisy, zbyt szybko nie posuwają akcji .
Ale całość trzyma sie tematu i akcja wciąga czytelnika - życzę powodzenia!

Marek

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


×
×
  • Dodaj nową pozycję...