Tryptyk o umieraniu (3)
-
Ostatnio w Warsztacie
-
Nieraz słońce podzieli się na dwoje
i spragnione siebie
wystrzeli w ciemność człowieka
poranionego od podróżynoc usadowi się przy nim
obejmie go
rzuci senpierwsze promienie zastąpią mu cierpienie
połaskoczą mu przeoraną twarz
zdejmą z niej odwagę
krzykną
pora wstawać.
0
-
-
Najczęściej komentowane w ostatnich 7 dniach
-
- 39 odpowiedzi
- 565 wyświetleń
-
- 36 odpowiedzi
- 521 wyświetleń
-
- 33 odpowiedzi
- 516 wyświetleń
-
- 30 odpowiedzi
- 482 wyświetleń
-
- 27 odpowiedzi
- 427 wyświetleń
-
-
Zarejestruj się. To bardzo proste!
Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.
-
Ostatnio dodane
-
Ostatnie komentarze
-
Przez Ridziu · Opublikowano
- Komendancie! - to był głos znajomy, choć twarz jego właściciela jeszcze nie wyłoniła się zza mgły wspomnień. Jegor uniósł się na posłaniu jeszcze nie do końca pojmujący rzeczywistości. Świat szalał jeszcze przed jego oczyma w porywającym wirze, jak w przeraźliwym połączeniu totentanz i bezdni maelströmu. Głowa ciążyła mu na karku, ramieniem musiał się podeprzeć, by nie upaść na powrót na płótno żagla. Odległe echo głosów odbijało się pod jego czaszką, aż wizja wyostrzyła się i pojmować zaczął poszczególne sylaby. - Komendancie, zbudź się! - krzyknął Jegorowi do ucha Bartłomiej. Bartłomiej szarpał atamana za barki, rozbudzony Jegor złapał w końcu Lechitę za nadgarstek, spojrzał na niego już w pełni przytomnie, z przenikliwością, jaką mógł posiadać tylko rodowity Halyjczyk. - O co chodzi? - szepnął Jegor ochrypłym głosem, po czym odchrząknął. - Chodzi o naszych ludzi, wpadli w letarg! Po tych słowach przez ciało Jegora przeszło pioruniste porażenie, powstał migiem z posłania i kazał Bartłomiejowi prowadzić go do nieszczęśników. Podczas pochodu przez obóz, mięśnie Jegora piekły go, jakby jego żyły zalały je żrącym kwasem. Mierząc wzrokiem swoich towarzyszów, którzy byli już na nogach, odnosił wrażenie, że i oni doświadczają podobnego wrażenia, choć mniej dotkliwego. Kulał również i prowadzący go Bartłomiej, jego chód z kolei był bardzo bliski do stanu Jegora. Zbliżyli się do jednego z namiotów, przed nim stali już Ekim i Zajcew, wyraźnie zaniepokojeni, przestępujący z nogi na nogę. Jegor wszedł wraz z Bartłomiejem do środka, tam leżało dwóch mężczyzn, których za żadne skarby nie dało się zbudzić. Tętno mieli obniżone, dech płytki, bez wątpienia żyli, lecz nie reagowali na żadne bodźce. - Pamiętam ich, ci dwaj byli z nami na ekspedycji - zauważył Jegor - nie wiesz, czy nie napili się wtedy z miejskiej studni? - Nie spostrzegłem wówczas nikogo, kto by z niej czerpał, wszyscy byliśmy przez cały pobyt w ruinach w jednej kupie. Musieliby być naprawdę szybcy, by odłączyć się od nas niepostrzeżenie. - Czy ktoś jeszcze znajduje się takowym stanie? - Nie. Gdy tylko przyjaciele tych tutaj zaniepokoili się ich nieobecnością, ja, Ekim i Michaił obeszliśmy każdy namiot, wszyscy inni wstali, choć niektórzy mieli problem z rozbudzeniem, jak Pan Komendant, mi również pobudka lekko dziś nie przyszła. - Hmm, żaden z nas tam nie pił. Myślisz, że coś może być w powietrzu na wyspie? Że to jednak nie woda? - Niewykluczone, nie starczy nam jednak żagla dla każdego na chusty, by się temu skutecznie przeciwstawić. - Cholera, gdyby tylko profesorowi starczyło tchu. Klęska miasta musiała mieć przyczynę, on ją znał, wszystko wyczytał w kronikach i próbował mnie ostrzec. Zguba starożytnych wciąż kroczy wśród nas. - Nie powinniśmy wchodzić ponownie w busz, ci którzy ruszyli z nami na ekspedycję, przejawiają najdotkliwsze symptomy. - W takim razie zostaniemy póki co na plaży, będziemy obserwować dalszy rozwój sytuacji. Wyszli na zewnątrz. Michaił wiercił się zniecierpliwiony, na jego twarzy malowała się irytacja, był to bez wątpienia człowiek o krótkim loncie. Ekim wyglądał na zmartwionego, lecz opanowanego. - Tego jeszcze nam brakło! - lont Michaiła wypalił się do cna - Plaga w obozie, kurczący się zapas wody, absolutny brak prochu! Zabieram stąd swoich chłopaków, nim któryś z was rozniesie to choróbsko na nas. Wystrugamy sobie własną łódkę. - Nie możesz! - warknął w odpowiedzi ataman - Potrzebujemy twoich ludzi do pracy nad galerą, nie starczy nam później wioślarzy, by statek skutecznie wprawić w ruch i sterować nim na morzu. Żaden z was nie zna się na konstrukcji okrętów! - O to się nie martw - Zajcew dobył bułat i przycisnął jego sztych do gardła Ekima - zabieram Buduńczyka ze sobą! - Ty psie! Nie udawaj troskliwego, planowałeś to zrobić od samego początku, potrzebowałeś jedynie dobrego pretekstu - Jegor odwrócił głowę i napełnił płuca, by zwołać potężnym krzykiem swoich podkomendnych, czynność tę przerwał mu jednak Michaił. - Ani się waż! Bo innowierca straci gardło! Stanęli więc przed sobą, mierząc się wygłodniałym wzrokiem. Wokół Michaiła poczęli zbierać się Sepentrionowie, pewno mieli już wcześniej dany znak. Halyjczycy natomiast instynktownie wyczuli złą krew w powierzu, za nimi podążyli oczywiście Lechici, którzy pałali szczególną antypatią do wschodnich sąsiadów. Za Jegorem więc stanęli przedstawiciele dwóch narodów, mieli druzgocącą przewagę nad zdrajcami, a mimo to czuli niebywałą wobec nich niemoc. Zajcew powoli wycofywał się z zakładnikiem między swoich. Opuścili truchtem obóz, kierując się wzdłuż plaży na północ. Szczęściem bali się oni zanurkować w busz, temu gdy tylko zniknęli za horyzontem, Jegor kazał ostrzyć wszystkim zęby. Uzbrajali się więc jak najlepiej mogli, strugali łuki, strzały i nowe drzewce dla berdyszów. Nikt nie śmiał nawet zasugerować, by Ekima porzucić i kontynuować budowę podług pozostawionych przez niego planów. Z resztą i tak domyślali się, iż spisane one zostały po buduńsku, pismem którego nikt nie potrafił odczytać. Temu każdy, kto nawet nie pałał sympatią do smagłego inżyniera, nie wahał się w pomocy. Słońce sięgnęło znitu, kompania ratunkowa wyruszyła, mieląc pod podeszwami rozklekotanych butów plażowy piach. Nie wiedzieli jak daleko Sepentrionowie mogli zajść, lecz ruszyli nieugięci, zdeterminowani. Ślady zdradzieckiego pochodu jeszcze się nie zatarły w ujeżdżającym morskie fale wietrze. Nikt jednak tego tropu nie potrzebował, Michaił Zajcew wyraźnie odczuwał paniczny strach przed skręcaniem w głąb wyspy. Nawet gdyby pułkownik sołdatów jednak skręcił między drzewa, Jegor nie wątpił, iż umiejętności jego Halyjczyków oraz Bartłomieja niechybnie doprowadziłyby go do obozowiska tego psubrata. Gdy nadchodził wieczór, obwieszczono postój. Każdy wyczuwał nadchodzącą potyczkę, a najlepiej żołnierz walczy z pełnym żołądkiem. Nie ograniczali się w racjach, gorzej było z wodą, ta była na wyczerpaniu. Pocieszała ich jeno myśl, że Sepentrionowie mają ze sobą jeszcze mniej. Ostawiono tyle prowiantu, by starczyło na powrót. Pierwsze gwiazdy wyłaniały się na różowawym niebie. Chłód lekki zawiał, łaskocząc ich członki, najlepszą rozgrzewką więc było wznowić pochód. Z knieji wiała atramentowa czerń, kontrastująca z Miesiącem, już prawie w pełni swej krągłej okazałości. Małe czerwonawe punkciki migotały w ciemnej dali. Ataman nakazał zanurkować między pnie, kompania przejść miała po łuku przez skraj lasu, by uniknąć wykrycia. Będąc już w niewielkiej odległości od obozu, mieli podzielić się na dwie grupy i synchronicznie ruszyć na dwie flanki. Pierwszą grupę osobiście poprowadził Jegor, drugą kierował Bartłomiej. Przeciskali się przez gęstwinę niemal bezszelestnie, tak że lechicki myśliwy niemal zawstydził się, gdy spostrzegł jak naturalnie przychodzi to Halyjczykom. Wychynęli lekko głowami zza krzewów. Przeciwnik był bodaj głupi, gdyż Bartłomiej nie spostrzegł żadnych stojących straży. W obozie wroga panowała też głucha cisza, czyżby wszyscy ułożyli się beztrosko spać? Bartłomiej wyprowadził grupę z zarośli, widział też, że w odległości po jego prawicy Jegor takoż postąpił. Wmieszali się między Sepentrionów, wszyscy co do jednego bowiem złożeni byli we śnie na piachu, a namiotów nie zabrali z braku czasu. Jeden tylko był, jak się wszyscy zrazu domyślili, należał do pułkownika. Tam też Jegor i Bartłomiej zmierzyli, odchylając kotarę. W środku leżeli dwaj mężczyźni, w ciemnościach ciężko było poznać kto dokładnie, lecz gdy wzrok już się nieco przyzwyczaił do otulającego tkaniny mroku, nie trudno było rozróżnić, że jeden ma na sobie pęta. Obaj więc podnieśli spętanego, jeden za pachy, drugi za kostki. Nie mieli już w świetle Księżyca wątpliwości, że ponosili ze sobą Ekima, coś mimo wszystko było nie tak. Spodziewali się bowiem, że Buduńczyk zbudzi się, gdy podniosą go z ziemi, tak się jednak nie zdarzyło. Zanieśli przyjaciela między krzewy i zrozumieli co się stało. Ekim padł ofiarą letargu! - Nie możliwe, przecież z obozu nosa nie wyściubiał - skwitował Jegor, jednak każda jego próba obudzenia Ekima spaliła na panewce. Powrócili cichaczem do obozu Sepentrionów, oni tam wszyscy także byli nie do wybudzenia! Żaden z rozbitków, ani nawet pułkownik Zajcew nie reagowali. Jegor z Bartłomiejem pewni byli jednak, że tamci z pewnością żyją, dychali przecież i serca biły im cicho w piersiach. - Nie rozumiem już niczego Bartłomieju, widziałeś przecie, że żaden z nich nie zapuścił się w bór. Wszystkie ślady szły jednym szlakiem, a mimo to legli oni co do jednego w letarg! Dolo, matko losu, zlituj się nad nami. Bez Ekima nie naprawimy galery, wszystkie jego plany zapisane są tymi cholernymi buduńskimi szlaczkami. - Mi również braknie już hipotez. Czas jednak dla naszych chłopaków, by porządnie odpoczęli. Podczas tego marszu wyłuskali już z siebie wszystkie siły. - Tak, odejdźmy tylko na bezpieczną odległość, nie wiemy dokładnie przez jaki czas ten letarg się utrzymuje. Może być, że rano przywitają nas uzbrojeni Sepentrionowie. Stanę na warcie, by jak najwięcej naszych mogło odpocząć. Oddalili się więc o godzinę marszu. Obóz był prowizoryczny i ubogi, zabrali tylko tyle płótna, by ułożyć skromne posłanie na piachu, nie stawiali namiotów. Na zbieranie chrustu byli już zbyt zmęczeni, także ognisk nie rozpalono, za jedyne źródło światła służyła Srebrzysta Tarcza sunąca między gwiazdami, hen nad ich głowami. Jegor wyznaczył jeszcze kilku Halyjczyków do pełnienia posterunku, stanęli od północnej strony. W zasięgu ich wzroku panował kompletny bezruch, nawet wiatr ustał i liście w koronach drzew sterczały sztywno na gałęziach. Wszechobecna monotonia wzmagała znużenie, Jegor walczył sam ze sobą, by nie usnąć. Powieki ciążyły mu na oczach coraz bardziej z każdą minutą, w głowie natomiast odczuwał lekkość, która udzielała się reszcie jego ciała. Był już tak przemęczony, iż fantasmagoryczne majaki poczęły wić się przed jego oczyma. Zdawało mu się, że spośród zarośli, jakby ze splątywanych obłoków sinej mgły, wyłania się fantastyczna postać, poruszała się z kocią zgrabnością, giętkimi i uwodzielskimi ruchami zgrabnych członków, za nią podążał dźwięczny, miękki śpiew. Jej purpurowa, przepasana złotą szarfą suknia, falowała w rytmie przebieranych nóg. Jegor nie mógł oprzeć się wrażeniu, iż owy sugestywny majak, do złudzenia przypominał fresk ze ściany starożytnego miasta, jedyną różnicę stanowiła okropna bladość skóry, jaką teraz wykazywała się ta persona. Co więcej, mimo iż ścienne malowidło było najwspanialszym w świecie majstersztykiem, to nie mogło ono się równać z blaskiem piękna widzianej przez Jegora kobiety, w całej jej prezencji biła jak łuma, nieskrywana, zmysłowa i drapieżna lubieżność. Atamana opuszczały z wolna siły, wykorzystał ich ostatek, by zerknąć po obrzeżach obozu, pozostali wartownicy spoczęli na piachu w absolutnym bezruchu. Wrócił wzrokiem do postaci z lasu, była już tuż przed nim. Ku jego twarzy sięgały dłonie kobiety, on nie mógł już nawet drgnąć jednym mięśniem. Mógł obserwować tylko jak ścięgna pod skórą na dłoniach kobiety, pląsały w rytmie z jakim zginała swe palce. Ostatnie co pamiętał to lodowaty dotyk na policzkach i ustach. * * * To czego Jegor doświadczył, nie da się w pełni opisać ograniczonymi ludzkimi zmysłami. Wszystko co odczuwał, było na wzór podróży astralnej, ponad cielesne ograniczenia. Mimo to Jegor nie mógł uniknąć porównań do ziemskiego żywota, by choć w ułamku pojąć, co tak naprawdę dzieje się z jego świadomością. Kroczył między murami kryształowego miasta, a może było to zamczysko? Ulice jego i aleje, czy jak kto woli, korytarze i komnaty, przemieszczały się nieustannie, temu do raz odwiedzonego pomieszczenia nie podobna było wrócić. Kryształy, które budowały ściany, mieniły się gamą nieopisanych kolorów, nie były to fiolet, zieleń, czy błękit, ani czerwień, żółć i pomarańcz, jednak kolor ten był tak wyrazisty, jak one wszystkie. A może nie był to kolor, lecz niepojęty ludzkim umysłem bodziec, odbierany nienazwanym przez Jegora zmysłem. Czasu nie sposób było zmierzyć, podświadomie jednak ataman czuł, iż uleciało już go nie mało. Całość jego podróży zdawała się bezcelowa, nic stałego nie znajdowało się w tej przedziwnej przestrzeni. Błądząc jednak poczuł jakby coś pociągneło go sznurem, osobliwa obecność poczęła prowadzić go przez kazamaty. Można to porównać do czyjegoś prowadzenia za rękę, Jegor jednak nie był pewien, czy jego obecna forma ma w ogóle ręce. Bardziej więc było to jak uwiązana smycz, a Jegor podążał za ną lojalnie. Prowadząca go obecność wywoływała w nim skojarzenia z czymś, albo nawet kimś znajomym. Przechodził teraz przez długi i wąski most. Gdyby miał teraz stopy, nie mógłby postawić jednej obok drugiej, było na nim tak mało przestrzeni. Na końcu mostu, z mgieł wyłaniał się ogromny, łukowaty portal, a im bliżej do niego się zbliżał, tym jego otoczenie nabierało coraz bardziej materialnych cech. Przed portalem wznosiły się schody, o niezliczonych stopniach, dopiero u szczytu wyłaniały się one jako osobne i policzalne. Tam już podłoże było szerokie, a forma Jegora kształtowała się na powrót w znajome, człowiecze kształty, choć była jeszcze niewyraźna. Rozróżnić już też potrafił siłę, która ciągnęła go wciąż za sobą, bez wątpienia była równie ludzka co on. - Tu jest kres twej podróży, gdy przekroczysz mgłej spowijającą tę bramę, wrócisz do materialnego świata - postać wskazała kończyną, która pewno odpowiadała za ramię, na zgęstniały obłok między kolumnami łuku - Tam musisz poradzić już sobie beze mnie. - Kim ty…? - Wiedz tylko, że podobni sobie mogą się przezwyciężyć. To niech będzie kluczem, kłódkę odnajdź sam. Idź już, tam ktoś na ciebie czeka. Jegor usłuchał i postąpił kilka kroków naprzód. Gdy na powrót zaczął odczuwać własną cielesność, zwrócił głowę wstecz, na towarzysza, który do niego przemawiał. - Profesor Heinrich? -
Przez wierszyki · Opublikowano
No tak, teraz żałujemy tych wszystkich słów, które były niepotrzebne (natychmiast posprzątać). To już wiem, czemu teraz mam najczęściej nieposprzątane ;-)Tylko jak to wytłumaczyć innym, ze to właśnie jest normalniejsze? Pzdr :-) -
Przez Łukasz Wiesław Jasiński · Opublikowano
@tetu Dobrze pani zrozumiała: to lali fala od lala fala - jest to środek stylistyczny - zwany grą słów, a jednocześnie: aluzją, natomiast - z tą wronią już bronią - chodzi o symbolikę wrony, słowem: świadomie użyłem w tym wierszu metafory (jesień i wiosna), epitetu (krwiste łzy), porównanie (dwa razy w pierwszej zwrotce), personifikacji (wrona jako symbol kobiecej śmierci), onomatopei (siedem razy łez - chodzi o dźwiękonaśladownictwo - brzmienie, jeśli przeczytamy na głos - łzy i łzy - łzy, to: zrozumiemy - to krople deszczu uderzają o szybę) i puenty - jest ona hiperbolą i parabolą i superbolą - to jest właśnie warsztat literacki i dziękuję za komentarz. Łukasz Jasiński -
Przez Robert Witold Gorzkowski · Opublikowano
@huzarc tak to prawda, ale od lat słuchałem też uważnie ludzi. Uważam że nie pieniądze a ludzie są sprawcą mojego sukcesu. Nie możemy zamykać przed sobą przysłowiowych okien przez które się widzimy ale nie słyszymy. Ludzie za mało ze sobą rozmawiają. Te pocięte żyły są walką z próbą zatrzymywania zamykania okien i rozbijania przy okazji tafli szkła. @huzarc tak to prawda, ale od lat słuchałem też uważnie ludzi. Uważam że nie pieniądze a ludzie są sprawcą mojego sukcesu. Nie możemy zamykać przed sobą przysłowiowych okien przez które się widzimy ale nie słyszymy. Ludzie za mało ze sobą rozmawiają. Te pocięte żyły są walką z próbą zatrzymywania zamykania okien i rozbijania przy okazji tafli szkła. @Annna2 dziękuję Aniu ty wiesz że jeszcze oprócz pracy muszę skończyć album Maryjny a tu kompromisów nie ma albo będzie piękny albo go nie będzie.
-
-
Najczęściej komentowane
-
Wiersze znanych
-
Najpopularniejsze utwory
-
Najpopularniejsze zbiory
-
Inne
Rekomendowane odpowiedzi
Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto
Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.
Zarejestruj nowe konto
Załóż nowe konto. To bardzo proste!
Zarejestruj sięZaloguj się
Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.
Zaloguj się