Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Znajdź zawartość

Wyświetlanie wyników dla tagów 'patriotyzm' .

  • Wyszukaj za pomocą tagów

    Wpisz tagi, oddzielając je przecinkami.
  • Wyszukaj przy użyciu nazwy użytkownika

Typ zawartości


Forum

  • Wiersze debiutanckie
    • Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
    • Warsztat - gdy utwór nie całkiem gotowy
  • Wiersze debiutanckie - inne
    • Fraszki i miniatury poetyckie
    • Limeryki
    • Palindromy
    • Satyra
    • Poezja śpiewana
    • Zabawy
  • Proza
    • Proza - opowiadania i nie tylko
    • Warsztat dla prozy
  • Konkursy
    • Konkursy literackie
  • Fora dyskusyjne
    • Hydepark
    • Forum dyskusyjne - ogólne
    • Forum dyskusyjne o portalu
  • Różne

Szukaj wyników w...

Znajdź wyniki, które zawierają...


Data utworzenia

  • Od tej daty

    Do tej daty


Ostatnia aktualizacja

  • Od tej daty

    Do tej daty


Filtruj po ilości...

Dołączył

  • Od tej daty

    Do tej daty


Grupa podstawowa


Znaleziono 22 wyników

  1. Morsy z flagami Niepodległości Święto patriotyzmu hart
  2. Nad Dublinem słońce wstało W piękny ranek kwietniowy Gdy zaczęła się walka o naród nowy Za swą Irlandię wielu życie oddało Zagrzmiały ciężkie działa Pisarze, artyści, robotnicy W miasto wyszli irlandzcy ochotnicy Dla nich wieczna pamięć i chwała Szli szybko bo uciekał czas I tak go dużo nie mieli Każda chwilę życia oddać chcieli Za ten piękny irlandzki kras Sprawa z góry była przegrana Śmierć prosto w oczy im zaglądała Ze spojrzeń jasno wyczytała "Nie chcemy Anglika za Pana!" A tym co życie stracili W te burzliwe dni kwietniowe I opadli w spokoju w listowie Wszyscy zazdrościli Bo jakże miło pod własnym niebem Na własnej ziemi i za kraj swój Żyć, umierać i ruszać w bój
  3. Pierwszy kontakt z Zachodem był mało romantyczny, zgoła prozaiczny, jeśli nie brutalny. Nie znałem języka, natura poskąpiła mi specjalnych talentów — dla takich pozostaje fizyczna praca na farmie i w fabryce, za grosze. Kiedy skończyłem pielić sałatę, trzeba było ścinać kalafiory, potem zbierać pomidory i dynie, a na końcu rąbać drewno. W czerwcu nastała zima, ziemia odpoczywała, ja również. Z letargu wyrwały mnie dopiero kwiaty przypołudników, które zabarwiły szare skały fiordów na różowo. Zaciągnąłem się na statek rybacki i jak na złość, od razu zapanował w tej branży kryzys: po pierwszym rejsie szyper ogłosił bankructwo, trawler sprzedano i zostałem ponownie bez pracy. Chwytałem się każdego zajęcia, mogącego przynieść choćby najskromniejszy dochód. Czas mijał, zabierał młodość, ale przybliżał w zamian obyczaje kraju, który miał być dla mnie ziemią obiecaną. Po krótkim szkoleniu zostałem zatrudniony jako składacz na taśmie w manufakturze produkującej sterowniki do wózków inwalidzkich. Płaca była mizerna, lecz regularna i pozwalała na pewną stabilizację życiową. Zawisłem wbrew oczekiwaniom w ciasnej pętli niezmiennych zdarzeń: praca, dom, więcej pracy i tak w kółko, bez szansy na jakąkolwiek poprawę. Nigdy nie będzie mnie stać na własne mieszkanie, ani opłacić córce szkołę. Jedynym wyjściem z tej pułapki było wznowić studia, a koszta pokryć z pożyczki na lichwiarski procent. Pierwszy rok poświęciłem wyłącznie nauce angielskiego, a moją tutorką była Jane. Jane miała już po czterdziestce, ale wyglądała na taką, którą faceci oceniają jako „w dobrym stanie technicznym”. Wiele kobiet w tym wieku ma wilczy apetyt na młodszych mężczyzn, choć nie po każdej to widać; ja jednak zapamiętałem Jane z całkiem innego powodu: namawiała mnie do prowadzenia pamiętnika. Początkowo pisanie w obcym języku sprawiało mi duże trudności, lecz Jane pilnowała, żebym nie rezygnował, przywołując mało znany precedens: — Twój rodak, Jospeh Conrad opanował płynnie angielski gdy miał dopiero dwadzieścia lat, wiedziałeś o tym? Nie tylko o tym nie wiedziałem; nie przeczytałem również żadnej z jego książek, ale głupio było wyjść na ignoranta, więc tylko skinąłem w milczeniu głową. Jane nie zwróciła uwagi na moje zakłopotanie i ciągnęła z niezwykłą pasją w głosie: — I niech mnie drzwi ścisną, jeśli urodzony Brytyjczyk potrafił napisać coś lepszego! Po angielskim przyszła kolej na specjalizację i wtedy poznałem Petera, który był wykładowcą w przedmiocie programowania. Nauka szła mi łatwiej niż pisanie pamiętnika, dzięki dobremu początkowi w Polsce, o czym jednak wolałem nie wspominać. Peter urozmaicał zajęcia anegdotami i jednego dnia nadmienił mimochodem o 'Reverse Polish Notation', bacznie mnie obserwując. Wiedziałem, że jest to rodzaj zapisu używanego do arytmetyki w mikroprocesorach, oparty na metodzie wymyślonej przez polskiego matematyka. Mimo to nie podniosłem ręki, żeby moi koledzy nie myśleli, że nie jestem jednym z nich. Na zakończenie roku szkolnego zorganizowano przyjęcie w restauracji mongolskiej typu smorgasbord, czyli żryj ile wlezie. Dziś takie przyjęcia są na porządku dziennym, lecz wówczas była to dla mnie atrakcja zupełnie nowa. Zamiast wykwintnie przystrojonych stołów, miłej obsługi i bufetu zapraszającego widokiem egzotycznych potraw, wciąż widziałem siebie w barze studenckim „Karaluch” na Krakowskim Przedmieściu: wychylam wazę pomidorowej, wbijam potrójne pyzy, a wychodzę z baru głodny. Po drugiej stronie stołu siedział Peter, co bardzo mnie ucieszyło, bo choć starszy o dwadzieścia lat, był moim najlepszym kolegą. Po kilku porcjach jagnięciny, plastrów rostbefu i polędwicy na kości, podlewanych sowicie czerwonym pinot noir, nabrałem ochoty do rozmowy i nieopatrznie zacząłem od filozofii, nie zdając sobie sprawy, że Peter to niekwestionowany mistrz w tej dziedzinie i wkrótce nasza konwersacja przybrała formę monologu, przypominającego odbijanie rakietą piłeczki o ścianę. Kiedy Peter zauważył, że argumentuje od dłuższego czasu sam ze sobą, natychmiast zmienił temat: — Czytałeś może książkę Michenera 'Poland'? Dziwny zbieg okoliczności, że akurat o to zapytał, bo widziałem tę książkę w mieszkaniu u mojej siostry, ale nie zajrzałem do niej ani razu. Zresztą, po co miałbym czytać historię Polski napisaną przez Amerykanina, skoro znam ją dobrze ze szkoły. Słysząc to, Peter posłał mi wyrozumiały uśmiech i rzekł: “Yes, you know it, but you don't appreciate it”. O co mu właściwie chodzi, że niby nie doceniam historii Polski? A czy on docenia historię swojego kraju? Historię należy znać, nie doceniać. Peter doskonale zdawał sobie sprawę, że tym pytaniem będę łamać sobie głowę do końca przyjęcia, ale nie znał mnie tak dobrze: to co powiedział, dręczyło mnie o wiele dłużej. Nazajutrz z samego rana pojechałem do siostry. Kilka minut zabrało mi przeszukiwanie półki w dużym pokoju, zanim znalazłem nieduży egzemplarz w niepozornej oprawie z flagą stylizowaną na znak Solidarności. Złapałem za książkę, wsiadłem do samochodu i wkrótce byłem z powrotem w domu. Przebiegłem kilka pierwszych stron z podziękowaniami, ominąłem nieco przydługi wstęp i zacząłem czytać na początku następnej strony. Ciekawość ustępowała powoli miejsca rozczarowaniu: opis dobrze znanych zdarzeń i postaci, na temat których wylano morze atramentu. Peter chyba sobie zażartował, a może piękny umysł upija się szybciej niż normalny? Za oknem świeciło słońce, powiał cieplejszy wiatr, dlatego postanowiłem już bez wcześniejszych emocji doczytać do końca pierwszego rozdziału i na tym poprzestać. Szkoda pięknego dnia na tak pospolitą lekturę; zabiorę dzieciaki na plażę, niech sobie pobaraszkują w piasku; tylko zerknę, czy dalej jest o tym samym? Przewróciłem stronę, przeczytałem pierwsze zdanie i książka wypadła mi z rąk. Podniosłem ją ostrożnie, patrzyłem przez okno, lecz słońce, plaża i wszystko o czym myślałem przed chwilą, przestało mnie kusić… Nie pojechałem nigdzie tego dnia, ani następnego. Zamknąłem się na klucz w najmniejszej sypialni, służącej mi za pokój do nauki. Nie odpowiadałem na zawołania. Czytałem bez przerwy, aż zmorzył mnie krótki sen… Śniłem, że galopuję na białym koniu, w hełmie na głowie, srebrzystym pancerzu ze skrzydłem orlich piór za siodłem i kopią z biało-czerwonym proporcem u boku. Co było potem, nie wiem, bo coś mnie wyrwało ze snu i czytałem dalej. Kiedy skończyłem, za oknem zapadła już noc. Nie miałem siły zapalić lampki, żeby spojrzeć na zegarek. Czułem, że mam wilgotne oczy, ale umysł wyjątkowo czysty. Nad ranem obudziło mnie pukanie do drzwi. — Długo będziesz tam siedzieć? Chodź, zjesz śniadanie. Usiadłem przy stole. Popatrzyła na mnie zatroskanym wzrokiem, czy przypadkiem nie jestem chory. — Co to za książka? — Przerzuciła kilka kartek. — Historia Polski jakiej nie doceniamy. — Ale to po angielsku i napisane nie przez Polaka — zauważyła zdziwiona. „Właśnie dlatego warto przeczytać” — pomyślałem, a na głos wyjaśniłem: — Polak stworzyłby dzieło wyczerpujące, może nawet pasjonujące, lecz brakowałoby jednego elementu. — Jakiego? — Punktu odniesienia. — Nie rozumiem. — To proste. Wyobraź sobie, że w tej chwili ktoś puka do drzwi. Otwieram, wprowadzam gościa do środka, a on widząc ciebie, mruga do mnie okiem: „Masz piękną żonę”. A ja na to bez przekonania: „Ach tak, naprawdę?” — To znaczy, że obcemu mogę się podobać, a tobie już nie, bo ci spowszedniałam… Czy to miał być komplement? — Tak, bo ważne jest to, co powiedział ten obcy, a żebym ja to docenił, muszę patrzeć na ciebie tak samo jak on. Autor tej książki mógł pisać na temat innego kraju, wybrał jednak Polskę. Podziwiał nasz naród i jego kulturę bardziej niż my sami. — Chcesz przez to powiedzieć, że ja Polski nie kocham? — Czy kochasz tego nie wiem, ale wstyd ci o niej mówić. A co jest warta miłość powstrzymywana wstydem? Skończyłem jeść i siedzieliśmy przez chwilę w milczeniu. Poczułem lekkość w sercu, jak po spowiedzi. Chciałem zapomnieć o nieprzespanej nocy, ale pytania same płynęły do ust. — Czemu daliśmy dziecku na imię Katherine, nie Katarzyna? — Bo nikt takiego imienia nie wymówiłby, a tym bardziej napisał. Sam mnie o tym przekonywałeś. — Tak i żałuję, bo jest i pozostanie dla mnie Kasią, a co ma wpisane w świadectwie urodzenia nie ma żadnego znaczenia i stanowi tylko biurokratyczną uciążliwość. A pamiętasz, co ci powiedział zaraz po przyjeździe Marek z Shirley? — Jaki Marek? — No, ten budowlaniec, co ma własny biznes. Powiedział, żebyś zapomniała o Polsce, bo im dłużej będziesz pamiętać, tym trudniej będzie ci tutaj żyć, zgadza się? — Powiedział tak, ale ja mu nie przytaknęłam. — Za takie słowa, to ten kieliszek wina, który trzymałaś wtedy w ręku, powinnaś wylać na jego gębę. — Tego tylko brakowało… Już widzę jak podnosi wrzask: Wracajcie skąd przyjechaliście! Skoro nie możecie żyć bez Polski, co tutaj robicie? Słuchałem jej z niedowierzaniem, zapominając, że zaledwie dwa dni temu, myślałem podobnie. — To, że tutaj przyjechałem nie znaczy, że mam zapomnieć o miejscu urodzenia. Można żyć za granicą i być cały czas Polakiem, choć nie zawsze jest to łatwe. — Dlaczego? — Ponieważ większość Polaków opuszcza kraj w poczuciu winy. Później żyją w poczuciu winy. Wmawiają sobie i innym, że odnieśli za granicą sukces… — Co w tym złego? — weszła mi w słowo. — Każdy chce, żeby go widzieli w pozytywnym świetle. — Nie ma nic pozytywnego w ukrywaniu prawdy przed samym sobą… Urwałem, widząc, że nic do niej nie trafia. — To tak, jakby zjeść skisłej zupy i powtarzać jaka smaczna, a gdy nikt nie widzi, chodzić do kibla i wymiotować nią. — O tym rozmyślałeś zamknięty dwa dni? — Tak, ja już zwymiotowałem i więcej tego świństwa jeść nie będę! Od tej rozmowy minęło kilka lat. Jednego ranka zauważyłem po drodze do pracy kobietę siedzącą z boku chodnika na krześle. Obok krzesła stało kilka tekturowych pudełek wypełnionych książkami o miękkich okładkach. Zajrzałem z ciekawością do jednego z nich. — Ile za to? — Dwadzieścia centów. Nie miałem dwudziestki, więc dałem jej pięćdziesiąt centów i podziękowałem. Po wejściu do biura zamknąłem za sobą drzwi, włączyłem klimatyzację, usiadłem za biurkiem. Wyciągnąłem z teczki książkę i rzuciłem okiem na okładkę: James Michener THE COVENANT Przewróciłem kilka pierwszych stron i zacząłem czytać…
  4. Czy za mało Ją kocham, czy za trudna w kochaniu? Myśl mi błąka dziś w rozmyśle. Na szczęście jeszcze siebie czasem spragnieni potrafimy powiedzieć oraz pomyśleć. Że nie ma sprawy i że zaczekamy i że przepraszam. Nasuwa się wątpliwość dlaczego nasze pytania są tak podszyte dzieckiem oraz nierozsądne? Pytam się niekiedy weny dlaczego tak bardzo, nawet najbardziej, mi nie wychodzą o Niej wiersze? I znikąd odpowiedzi. Wena na Jej temat częściej niż zazwyczaj zbywa milczeniem. Warszawa – Stegny, 11.11.2022r.
  5. - Poda mi Pan rymy do słowa: o j c z y z n a? - Pewnie, proszę: dłużyzna, chińszczyzna, łatwizna, płaszczyzna, polszczyzna, drożyzna, szarzyzna, dulszczyzna, pańszczyzna, bohaterszczyzna, obczyzna, amatorszczyzna, … - Spierdalaj, lewaku jebany…
  6. Wolność rozkuła nam rozumy, patrz, mogę wszystko co pragnę, mentalność słowiańska została, myśl porysana przez wieki. A skrzydła innych na uwięzi, genetycznie świat daleki, co nam mocno na mózg uwiera, chyba wielkości fragmenty. Czemu nie jesteśmy bogaci, a sąsiedzi w ciszy mogą, czyżby bezwzględna konsekwencja i żelazna dyscyplina? Polsko, obijana przez cynizm, strach się nad tobą nachyla, gdzie Średniowiecze, twoja siła... nie masz za sobą nikogo. Mała jesteś, a wielka... nasza - rozmawiajmy o przyszłości, dlaczego inni mają pewność, czego nam samym potrzeba. Kiedyś Hitler, Stalin... no właśnie, pociąg apiat się rozpędza, kierunek zawsze wschód-zachód, zdawać by się mogło... swojscy. Sami im dajemy amunicję, mdła elita miasteczkowa, oni wiedzą lepiej - uczeni, roztyci lekkim żywotem. Śnią im się dawne proszlacheckie, rubensowskie czasy złote, został na stołecznej ławeczce, za dwa euro marny browar. Zwyciężaliśmy pod Cedynią, pytam zatem - co dalej? Grunwald wskazał właściwą drogę, powiesz, dzisiaj nie możemy. Obiliśmy Turka pod Wiedniem, aż z popiołów zstąpił Feniks, a na końcu bitwa Warszawska... znowu narodowy alert! "Amor patriae nostra lex".
  7. / cosik pamiętam z wed, oraz upaniszad - praktyka mówi mi inaczej / Żwiry ułożyły poduszką zgięcie łokcia w wodzie; twarz nad przezroczystym ekranem widzi odbicie pod wpływem pulsującego palca wibruje jak kamieniem kaczka Stuka epicentra - rozchodzi się dookoła z promieniami niczym bezoka nakładka poprzez łzę pada wam do stóp nieboskłonu epoka. Jeszcze śpię! / później / Bez budulca marazmu ruszę sercem na śmieci wysypiska; tak jak ostatnio żyjący puls resystuowałem - podzięką odpisał laurką z napisem: Kocham cię! Człowieku / Ja / I V Hodujesz na sobie pamarę a paramahansa? przemawia do zwierzęcia jak ptak; z komarami siada na ogniu by potem - zaczerpnięty popiół wzniecał skrzydłami w wasze serca nadzieję i pokój Wasz! Orzełek Polski na terenie kraju
  8. / Pamiętaj! Non omnis moriar / Złap mnie dłonią - ręka za głowę Patrz od wewnątrz łokcia zgięciem / Spójrz! Proszę cię / tam twój! Półksiężyc pod skórą nieraz się pojawia i znicz oddycha za dnia nie znika jak ten niebem Wibruje fazą tarcz naszą biżuterię umacnia połysk słońca nocą zgód; gwiazdami poczęcia jakich wzrok telepatycznie odebraliśmy więzią - wspólnym przytuleniem świat zmień ... / Ja / I V Gotuj! Poeto - garnki zup z kór wielu by pokolenia przyszłe miały co jeść! "A ty? - głoduj"
  9. Ojczyzna moja kochana Ta w której budzę się Z samego rana Kraj przez los szargany Historycznie poobijany Wymazany z map świata Przez długie lata Nie mogę zrozumieć Co w Niej się stało Jak brat dla brata Wbija nóż w ciało Spójrzcie na innych Na Pakistany Oni wzajemnie Leczą swe rany Tutaj zaś widzę To z przerażeniem Jak wzrok na rodaka Kładzie się cieniem W łby wam wsadzili Ważność pieniądza Nie ważna miłość Ważna jest żądza Nie mogę patrzeć Bracia mi mili Jak wodę z mózgów Wam porobili . Andrzej Pawłowski, Warszawa 07.12.2021
  10. Dziękuję Bogu za sto lat wolności. Za to, że hasło: "Bóg, Honor, Ojczyzna", wciąż rozświetlało niewoli ciemności tak, by się scalić mogła Ojcowizna. Dziękuję przodkom za miłość i wiarę, którą od swoich Ojców otrzymali. Miłość do ziemi, dla której ofiarę ponosząc, ciężko dla niej pracowali. Kto szczęścia pragnie dla siebie i braci i komu droga jest Ojczyzna miła, na zbędne kłótnie sił niechaj nie traci, lecz się jednoczy, bo w jedności siła. Bracia, Polacy. Jeśli i wy chcecie, aby kajdany nie skuły tej ziemi, wzajem szanować nam się trzeba przecie. Bratać się trzeba wszyscy ze wszystkimi.
  11. Dziś może "rymowaniec" radosny i żartobliwy, dotyczy pięknego okresu Dwudziestolecia międzywojennego i dziejów Ojczyzny. graphics CC0 Błękitna Armia w Pucku Bałtyk się wzruszył znów po ludzku od bram do powitalnych westchnień tu każdy patriota tęskni drewniany pal i z Białym Orłem Gryf zaś z Pomorza portowe Godło panien sukienki jasnoniebieskie niejedna woli tych bardziej męskich poranek chmurny żarty z Grenzschutzu bliżej im było chamstwem do buszu Batalion Morski obok pochylni stawia maszt dumny polski stabilny dziesiątki kutrów w gali flagowej stają na baczność mundur galowy już głośno grają marsz generalski panny się wdzięczą Chłopcy poważni zaraz po mszy Biskup polowy udziela wszystkim błogosławieństwa słychać szum Morza i polskiej Mowy kanon patosu i dostojeństwa na kasztanowym rumaku włoskim jedzie w asyście Patron Wolności obok pułkownik Stanisław Skrzyński panny biust prężą andaluzyjski zeszli z pochylni prosto do Morza konie parskają akademicko wręcz poetycka apoteoza pegazy w morzu – w pęcin połysku kopyta w wodzie – Generał posłał: dwa platynowe niesie pierścienie adiutant młody nie znam imienia no i zaślubia Generał Haller Morze Bałtyckie dumne – prastare a jeden pierścień wrzuca do Morza drugi zakłada sobie na palec wydaje rozkaz do admirała: „panie Porębski proszę się starać” na maszty ciągną polską banderę a Artyleria gromem salutu bije na pokaz – wróg naszym celem palby wystrzałów – zlepionych huków jeszcze zagrają w rytmie Mazurka panny też głośno w zbiorowych chórkach Notable złożą swoje podpisy w księdze dla gości – panny się mizdrzą a potem w Domu Kąpielowym raut będzie suty – przykładowy mocne odczyty – mowy zaszczytne panny pod mankiet – mundur błękitny Morze tam szumi – przybiera miny a oni czulą węgierskim winem —
  12. Ponieważ mija drugi dzień od pewnej ważnej rocznicy, postanowiłem podzielić się z Wami moi Drodzy nieco starszym tekstem. graphics CC0 W odległym kraju urosły dwie góry prężąc pierś dumnie w świecie popkultury w kraju gdzie kręgi toczą z chmur kondory a prawa strzegą błyszczące sensory. Tam wzrosły góry – w poklasku owacji dla dobra ludzi demo_fascynacji były symbolem władzy i potęgi… Lecz dziś na masztach wiszą czarne wstęgi. Skrzydlaty łoskot rozdziera wnętrzności łamiąc zasady ludzkiej intymności i w kłębach dymu i w ognia blasku sypią się góry – jak zamki z piasku. A ludzie patrzą… na szał opętania rosa na rzęsach obraz im przesłania łzy płyną strugą – wielkie jak cekiny. Stygną w bezruchu ludzie manekiny. Otwarte usta wzute w tło purpury. Przymknięte oczy widzą gór kontury. Lecz ich już nie ma – przykryły szkielety mężczyzny – dziecka – i młodej kobiety. Chwila nadziei człeczego pospołu… czy góry wstaną jak feniks z popiołów? Lecz nadaremne litosnych marzenia… Krew płynie rzeką ludzkiego istnienia. Echo tragedii w rytmach rezonansu przybiera postać szaleństwa i transu i pali mosty ze stanu do stanu dusząc w zawale serce Manhattanu. Brudnej utopii szaleje domena kreując groźną wizję Bin Ladena. W kraju gdzie lubią Polaka i Żyda… Nie będzie prawa łamać alkaida! Dziś władza krzyczy: „Terror na kolana!” W kraju Krzysztofa – i w domu Cypriana. Czy się nie wznieci fanatyzm ohyda… w kraju Kolumba – i w domu Norwida? Upadły Wieże w ciał okazałości w Raju krwawica Statui Wolności… zbrodnia więc kara – potem przebaczenie. Bóg chrześcijański niósł Krzyż wziął cierpienie. — * tytułowe „widmo podłej zdrady” odnosi się w autorskim rozumieniu tylko do absurdalnych praktyk występowania człowieka przeciwko człowiekowi w kontekście wspólnych cywilizacyjnych i uzasadnionych obowiązków oraz dążeń ludzi bez względu na światopoglądy, religię i wartości - do poszanowania postaw humanitarnych, szerzenia globalnego pokoju i tolerancji. Utwór powstał kilka lat po 11 września 2001 r. Pierwsza bardziej oficjalna prezentacja w czerwcu 2014 r. To jest wersja ostateczna – finalna.
  13. graphics CC0 inwokacja na wakacjach maszty riwiery w żywe słowa ubieram plażing w patriotycznych dekoracjach? to wiersz o polskich bohaterach! moja Ojczyzna jest słonkiem na niebie do której chce się migotać chrupiącą skórką na chlebie pod firmamentem patriotów żywota czasem oddala się od brzegu jak tamten jacht czy gibki wind_surfista na zefirku zaborcy falach historii w krwioobiegu jednak powraca do portu - bardziej kultowa-uroczysta w dni czujne i słoneczne gdy mewy wyżej grabieżców cień widzę pod jej piasków bramami i z cienia utrapienia rzutują skaliste krzyże tych co wierzyli w Ojczyzny zmartwychwstanie waleczni mieli rację ich wiara skruszyła mury a krew przelana okrzepła w naszej pamięci jak stop bursztynu ze złotej malatury co w słońcu mieni się i sukces wieńczy parawan kocyk i kapelusz cizia brzuchem do góry mogę rozmyślać - w ciszy- bez zadęcia o polskich kultowych bohaterach -czulej- ci mieli... znacznie mniej szczęścia --
  14. Mały, szary człowiek stoi na polu. Stoi po kostki w błocie, opierając się o swój karabin. Patrzy przed siebie, na drugą stronę. Patrzy i widzi innych małych, szarych ludzi. Duży, czerwony człowiek daje sygnał do ataku. Mali, szarzy ludzie ruszają na siebie, prosto na innych, szarych ludzi. Walka trwa godzinami, dniami, szarość się zlewa, aż zostaje zmieszana z błotem. Wstaje tylko jeden mały, szary człowiek, który podpiera się swoim karabinem. Mały, szary człowiek ocalił swój kraj.
  15. graphics CC0 Ona żyje tak by być gotową kevlarowy legwan grzebienie fałdy i wachlarze odstrasza nałogowo ta kobieta jest palaczem w piecu hutniczym – ruda w żelazie w modułach termowizyjnych ukrywa swój łuk gnykowy potężna zaciężna maszyna uzbrojona w metalowe artefakty stal chirurgiczna lub damasceńska na piercing kolczyku piramidka Maslowa sparowanie urządzeń metodą miracast jej moto-ramię przeraża lecz wierzę w nią bo zieje ogromną potrzebą wolności jak weny mej – El Chupacabra -
  16. graphics CC0 dziś świat militariów jest nieco bardziej ludzki. są noże motylkowe, a buty bywają taktyczne. odzież termoaktywna bliższa ciału, jak przysłowiowa koszula. kubki termiczne, sznurowadła elastyczne. apteczka to kochanka – bo osobista. do utrzymania bezpiecznego dystansu pałka teleskopowa – jak w centrum orbitalnym, quady – nie wymagają już obliczeń i projektów technicznych. ożyły emblematy, podobno mają grupę krwi. na plażę – odzież w kamuflażu i skarpetki antyzapachowe. oferta dla pań: to smar silikonowy i kulki pieprzowe, jak znalazł – w sypialni i kuchni. są też kule w proszku do – automatu w łazience. do makijażu tłuszcz magnum z przeznaczeniem do skór licowych, a pod głowę to tylko, – poduszka strzelecka --
  17. Wróćcie zasłużeni. Ci których śmierć na powiekach została wypisana. Wróćcie walczący z podniesionymi ku górze głowami. Wróćcie do rodzin oddani dla nich, gdyż dla ojczyzny wysłużeni zostaliście pochowani. Wróćcie z honorem nie zmywając krwi z mundura. Wróćcie z orłem na piersi. Wróćcie z uśmiechem na twarzy bo zmieniliście szary pył w codziennie nowy, piękny, życia film. Wróćcie by nauczyć nas jak żyć. Wróćcie by każdy Polak miał dla kogo brawa bić.
  18. Witaj chłopczyku, Śliczny żołnierzyku, Zgól włosy do szuflady, Chwyć karabin do parady. Spójrz jak słońce pięknie świeci, W twarze roześmianych dzieci. One pragną stać się tobą I nie patrzeć własnym sobą. Na myślenie czas już minął, Byś za szybko tu nie zginął Nie wychylaj swojej głowy - w domu nie zostawisz wdowy. Ładuj broń nienawiścią, Niech co chcą sobie myślą, Strzelaj do nich bezlitośnie, Szaleńczy ogień niechaj rośnie! Strzelaj do nich, strzelaj mówię! Nie myśl o ich rodzin tłumie, Jedna myśl w głowie tkwi: "My są dobrzy - oni źli!" Strzelaj, strzelaj - bo są obcy! Zza granicy - więc pechowcy, Inny kolor, inna nacja, Czyja wiara, tego racja! Gdy opadnie już wojenny pył Nikt z obcych nie będzie żył, Sowity wówczas otrzymasz żołd I nasi tobie złożą hołd. Źle pośród tamtych by było, Źle wszędzie indziej by się żyło, Jakiego to szczęścia nadszedł czas, Że urodziłeś się właśnie pośród nas. Co się wtedy jednak stanie, Kiedy zada ktoś pytanie: "Jak okaże się u progu nieba, Że różnic między nami nie ma?" Kai, 2016 r.
  19. graphics CC0 - [international patriotic love] [w przypływie współczesnym wiary dla pięknej nadziei młodości] wolałaś się nie [zadurzać] wybrałaś miłość „Francuza” choć nigdy cię nie widziałem mój wiersz splótł się z twoim ciałem jesteś jak żona Cezara każdy chce twego ciała lecz ty sama przecież – wiesz że jesteś muzą „podejrzeń” – a jednak wziąłem cię czarem Wiednia to było takie proste czułe – łagodne – miłosne walcem nad modrym Dunajem powabem Mozarta i Haydna równością formy i treści symfonią co jest nienaganna dotarłem do twoich dreszczy z Katedry Świętego Stefana w uzd geometrii gotyku rwały się żądne usta pod aksamitem „dotyku” a oczy modre jak barok skrzyły tu pod Ratuszem księżycem srebrzystą czarą i wielką gwiazdą wzruszeń w formie klasycznej sonaty poddałaś się zmiennym tematom a dalej była repryza powtórka tematów – w te lato gdy w parku wiedeńskim Prater jarałaś szalone cannabis walcem skusiłem cię – Inko znad słynnej opery głos wabił samego Placido Domingo —
  20. graphics CC0 uczyń twa pamięć gatunkowa uwiła kiedyś gniazdo jak orzeł bielik w obłoku bloków skalnych skuteczność w formie zachowań unika ryzyka i aktów niepowodzenia to rola dumnego ptaka strzeże praw gatunku i czynisz chrzest człowieku utrwalasz doświadczenie był pierwszy lot nad lechickim gniazdem do niego spiżu dorzucono wytopiono dzwon pod skrzydłem w cieniu tulono berło i koronę krzewiono wiarę o dumo dziejów co demaskujesz systemy i narody unosisz słowa i góry – wyzwól z kajdan natchnienie uczyń symbiozą by strącić demona niezgody długotrwałej i ocal pamięć historyczną a orła zaklnij w ptaka ojcowizny —
  21. I. Biało czerwona. Rękawiczka Lodowy potwór zawsze kręgosłup przetrąci w białej. Glace Spec od frontu mokrych robót naciągnie. Krwiście czerwoną A biało czerwoną - pajac kolczykowany. Ten skryto- i jawnobójca mojej Ojczyzny - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - Już nigdy nie ułożę palców w literę V II. myślenice Piast-paliwoda sam Bolesław Chrobry przemyśliwa wielce konstruktywnie jak za dupę złapać i do szmat nakopać pokojowemu nobliście który królewskim imieniem ochrzcił zarazę-insekta. Pluskwę i krwiopijcę?
  22. I. Lwów 11 listopada (teraz) roku każdego Jak na szyderstwo rży nad ich spokojem banderowskie truchło Umiera z tęsknoty koronkowy Lwów i ja Nawet nie ma kościoła świętego Marcina a listopadowa martwota prowadzi donikąd Biało-Czerwonych wypucowanych upaińską cholewą II. Lwów. Powroty Tęsknota przychodzi ze snem i z przedwiośniem: jak na medalionie widok chromatyczny wypukłe pigmenty Sentymentalny pejzaż w odcieniu sepii z kasztanem na planie dalszym Tęsknota za miejscem na ziemi jedynym gdzie się nie było i w życiu więcej już nie zobaczy... Tlenu nostalgia wiatru ozonu i chlorofilu. Fiołków żałoba i cyklamenów. W podmuchu atłasie wielkanocny przepych hiacyntów. Tęsknota bzów na Wysokim Zamku i płacz majowych konwalii. Rozpacz utkana z woni akacji. Wanilii melancholia liliowej z bólu na Wałach Hetmańskich. Od Bernardynów smuga korzenna męczeńska słodycz letnich goździków. Groszków arktyczna świeżość. Na Rynku - tam - pod Neptunem gdy woda dzwoni i szumi - nieuchwytna storczyków seledynowa anemia namiętny dech uroczyska. I balsamiczna rezedy kropelka. Miłości chybotliwa tratwa do nurtu rozwidlenia - bieg rzeki - na przełaj w gorzkich jezioro łez - lecz duszny majak za drewnianym płotem odwróconej lornetce broni wejścia i oczom zapłakanym *wanilia = heliotrop. Szorstkolistna roślina ozdobna. Dawniej często sadzona na gazonach z uwagi na piękny (waniliowy) zapach swoich drobnych kwiatów.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...