Znajdź zawartość
Wyświetlanie wyników dla tagów 'dekadentyzm' .
-
Niektórzy mają życia, jakby ze złota stworzone. Błyszczą sukcesem, lśnią triumfem. Jak kogucik na katedrze, ze szczytu na wszystko patrzą. Innych życia ze srebra zrobione, nie jak złoto cenne, lecz własną wartość znają., Są jak imbryczek domowy, co rodzinę herbatą ciepłą w zimę cieszy. Jeszcze innych życia z żeliwa kute, dla oka nędznego, dla świata twardego. Każde wgniecenia z chłodem przyjmują, nikomu złamać się nie dadzą. A moje życie? Moje z ołowiu, jak chmury listopadowe szare, ciężkie - przygniata zawsze, truje i chęć wszelką chłonie. Żołnierzyk matowy, w rękach dziecka zabawką. Kula, co nieszczęsnemu pocałunkiem anioła. Nie płaczę, nie wołam, bo czy twoje życie z kruszców szlachetnych, czy stopów cennych odlane, i tak w piecu rozgrzanym skończysz. Ja tylko szybciej od innych się roztopię...
-
Dwóch władców człowiek od zarania był sługą, a historie swej niewoli nadal ciągnie długą... Pierwszy z nich Strach się nazywał, okrutny, twardy i surowy, lecz w panowaniu swoim nigdy człowiekowi nowy, zlękniony, osłupiały przy swym panie trwał. Drugą zaś sługi Nadzieją nazywały, jak latarnia w noc ciemną mrok gęsty rozprasza, tak ona swe dzieci ku przyszłości złotej sprasza, a one życia swoje szczodrze matce dawały. I zadasz ty pewnie pytanie oczywiste: "Czemu dla tyrana swe kości mam łamać, skoro dobrodziejce mogę nisko kark kłaniać? Po co mam karmić nędzą swoje trwanie?" Nie ma bowiem człowiek w swej służbie wolności, u Nadziei ze złota, u Strachu z ołowiu, zawsze zwisa łańcuch przy mizernym tułowiu, bo Strach i Nadzieja jednako w sercu sługi gości...
-
Świat ten zimny jest, jak Alp białe szczyty. Twardy jak lód, co tundrę skuwa. Wiatr przeciwności, w twarz chłodem zacina. Schronienia człowiek nie znajdzie, na siebie liczyć musi. W tym mrozie zamarznie, Ciepło bardzo kusi. Tak oto przed dwoma ścieżkami zawsze staje. Albo się on w blasku nadziei ogrzeje, co miła jest i przyjemna, i promieniami swymi przyszłość mu oświetla. Lecz jak słońce zachodzi, tak i ona zajść może, a wtedy, w noc życia swego szczękać zębami człek będzie. Albo się on w ogniu nienawiści osmali, i czarne jak sadza się jego serce stanie. Krzesiwem mu będą inni, hubką ból przez nich czyniony, drwem zaś chłód tego świata. Bo świat ten zimny jest, jak Alp białe szczyty...
-
Czasem się człek czuje, jak ten aster samotny, co spośród wszystkich ziół polnych, najpóźniej jest przez jesień gaszony. Ostatni wierny, co na pękniętym ołtarzu świeczkę zapala. Marzyciel jedyny, co idei bez życia jeszcze służy. Żołnierz niepadły, co za martwą sprawę walczy wściekle. Lecz wiatr chłodny nadleciał, i kwiatuszkowi szepcze: "Nie płacz ty, chwaście mizerny, i spójrz jak inni też cierpią". Rozgląda się zatem aster smutny, i cóż takiego on widzi? Trawy żółte, co koloru się swego wyzbyły, i szeleszczą rozpaczą suche. Kamienie zimne, co nie pytają czemu tu leżą, a los ozdoby polnej zupełnie im starcza. Gdzież są ci żywi!? Gdzież są świadomi!? Gdzież bracia i siostry, co to brzemię dzielą!? Opuścił główkę aster srebrny, i zamilkł. Na szepty wiatru - głuchy. Na słotę listopadową - nieczuły. Czy na coś czeka? Czy na coś liczy? Tak - na mróz grudniowy, co go z tej łąki martwej uwolni...
-
Nie palę papierosów, bo Lubię ich zapach czy wygląd. Palę, bo nie chcę umrzeć Śmiercią samobójczą, A z przyczyn bliżej naturalnych. Niech na moim grobie nie widnieje Napis "samobójca", wolę już nawet Słowa "ten, którego zabił nałóg". Śmierć mnie nie przeraża, Boję się tylko ludzi, których Zostawię po sobie i to, Co zrobią z moim pomnikiem. Bo samobójstwo jest dla tchórzy, Prawda? Dlatego wolę zabijać Się powoli, ze skutecznością, Żeby nikt mi nie zarzucił Uciekania od obowiązku Życia, jako podstawy istnienia. A palenia mi nikt nie zabroni.
-
Po pierwsze,mam alohol odstawić i zacząć jeść bardziej regularnie. Jej lekcje próbuję sobie wmówić. Gościu, papieros to nie jedzenie. Mam pokazać- ja jestem silniejszy I że mnie nic złamać już nie może. Jednak nie chcę być dla bliskich milszy. Lepszą radę więc mi, proszę, dajże. Nic nie poradzę, że jestem chory. Tego się nie leczy, tylko można łagodzić objawy- łatać dziury. To moja własna walka codzienna. Nic więciej nie zrobisz. Borderline zostanie z tobą do końca życia. Postaw sobie ambicje realne, to może będzie twój klucz do szczęścia. Mam po terapii być ciut mądrzejszy, a wciąż jestem skończonym idiotą. Miałem przecież być dla siebie lepszy, a nic nie robię z moją głuchotą.
- 4 odpowiedzi
-
4
-
- terapia
- dekadentyzm
-
(i 4 więcej)
Oznaczone tagami:
-
dorastanie sprawia że szalejesz lata zabijają w tobie młodego poetę i zapał do rozmowy nigdy nie czułem się tak samotny włóczymy się po ulicach zamykam w dłoniach myśli jak dzięsięć lat temu na podwórku przed domem bezbronnego motyla żeby poznać jego anatomię dorastanie nas przeraża śmiejmy się jak małe dzieci dopóki nasze płuca nie spłoną z dymem.
- 2 odpowiedzi
-
- poezja
- dekadentyzm
-
(i 1 więcej)
Oznaczone tagami:
-
próba druga w wierszowaniu swojego życia. Generalnie napisany z rok temu, a odkryty w nieużywanym zeszycie. Faktyczny tytuł brzmi; OsiemdziesiątSiedem-CzterdzieściJeden-Siedemdziesiąt-SiedemdziesiątDwa i można dzięki niemu coś wyciągnąć z utworu. - Jeśli zgubię gdzieś drogę Co wtedy? Na wykrojonym swawolnie meandrze w suchym świńskim korycie dla tych, co ciągle potrzebują Nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki Ale miód już można brać z tej samej pasieki? Jeśli popłynę pod prąd Co wtedy? Na rwących bryzy falach W słonym i łzawym bajorze dla tych, co ciągle łakną Idę przez gęsty i głuchy las Wszystkiego tak naprawdę dowiesz się w czas Jeśli mentalnie dryfuję Co wtedy? Na spokojnej łące złagodzonych więzów W słodkiej leśnej posoce dla tych, co rozumieją
- 8 odpowiedzi
-
- egzystencjonalizm
- dekadentyzm
-
(i 3 więcej)
Oznaczone tagami:
-
rozdwojone serce szuka jednej twarzy zatraconej daleko na wichrowym polu po omacku wędrują stopy i kaleczą się o strzępy rozmiękłych cieni jaźni wody nie można już poskładać złączyć więzem zagarnia więc serce świeżo rozedrgane kurz i lato wspomnień do pustego samowaru
- 5 odpowiedzi
-
- poezja
- poezja współczesna
-
(i 3 więcej)
Oznaczone tagami:
-
rozbrzmiewa kołysanka węchu w słonecznikowych sklepieniach pałacu którego wejścia strzegą motyle uszy kiedy ja nie słyszę one pachną za czworo droga jest chroniona piedestałem wspomnień które w kagańcu podsłuchują zmysły cudzych wrogów bronią moich okien plastry pszczelich uczuć zalepiają szczelnie warstwy wyć bojowych tymi kłami fosfo- ryzującym okiem obaliłam ciebie zaszczepiłam rozum na przekocie wiosny
- 3 odpowiedzi
-
Oczami napuchniętymi od taniego kremu usypiam na powiekach malinowe dusze minionych żelaznych czy kamiennych epok. Zebrałam w tych cieniach wojny, rewolucje i powstania, są w nich królowie i zdrajcy, szewcy i piekarze. Czasami, gdy nie chcę patrzeć, oni maszerują maszerują w dół policzka. Wyprowadzam na spacer na wydłużonej smyczy troski poprzednich pokoleń – one merdają ogonem. Bo wolę otaczać się pyłem, ruiną i zaduchem niż czuć swąd tępych twarzy płonących na ulicach.
- 2 odpowiedzi
-
- poezja współczesna
- wiersze
-
(i 2 więcej)
Oznaczone tagami:
-
„Pokaż mi wschodzące słońce” – powiedział do mnie cicho. Złapałam więc firmament potrząsnęłam nim lekko. Takt po takcie opadały niego gwiazdy – konstelacje spazmami po ciałach, włosach, snach i zazdrości dotychczas niepoznanej sypały się lekko z przejrzystego nieba. Konstelacje nie miały po prostu racji bytu. Konstelacje nie miały prawa istnieć. Gwiazdy nie mają prawa ziemsko-niebieskiego łączyć się, gdy ja nie pozwolę. Dopóki nie skinę głową, sieć wspomnień ma pozostać rozszczepiona siłą. Skoro z nieba opadła już noc, wydobyłam z niej słońce. Trzymałam na letniej skórze legendę tych cywilizacji, które pochłonęła już wściekłość. Legendę cywilizacji spętaną uprzedzeniem, łańcuchem wściekłości, uwolniłam z pęt i darowałam jej powietrze zimne. A niebo wciąż świeciło, coś przez nie na wylot, przez atłasowy szal mamiło kontur twarzy. Słońce leżało jednak wciąż na mojej dłoni i świeciło także. Dałam Mu je więc, wplotłam w rubinową maskę, niech zdobi jego twarz mocniej niźli podłość. Melodią cichych sfer szydziły ze mnie gwiazdy -- krwawiąc się i wijąc na śmiertelnej ziemi. Że nie widzę, choć patrzę w puste żalu oczy, że nie słońca chciał w koronie, Lecz słońca chciał być panem. Spuszczam oczy płochliwie, niech uciekną precz. Stworzyłam więc kolejne lepsze jeszcze Słońce, by świeciło jaśniej, lepiej i daleko od niego. Wzrok od lustra oderwał i w górę raz Spojrzał. Znów na mnie pełen gniewu i uderzył w twarz. Skinieniem jednej dłoni wywołałam dwa konie -z czeluści płonące do biegu do celu. Kazał wyciągnąć mi ręce do góry. Jak po drabinie po sieci bladych żył wspinał się do nieba, odciski złotych podków podbijał w moim sercu. Nie Jego pierwszego skusiło jaśniejsze niż ja słońce, lecz Jego pierwszego zgubiła własna tylko pycha. Ikar niewinny skrył za wątłą rzęs zasłoną lęk i ból, a On piął się wyżej jeszcze do samego czyśćca. Nie dostrzegł jednego – że ja w tym słońcu byłam, po które butnie sięgał. Popchnęłam i zrzuciłam w czeluść tę podniebną dwa konie i jego młodością bijącego -- W twarz uderzyła bojaźń, zabiłam Faetona.
-
- wiersze
- poezja wzpółczesna
-
(i 5 więcej)
Oznaczone tagami: