kiedy jesteś obecna tylko połową
cały ten zgiełk sen o dłoniach
pozostaje na rozdrożu
jak sobie przypominam
na przestrzeni lustra
brakuje naszych odbić
zróbmy wszystko by uciec
z czasów wiecznie minionych
zobaczmy siebie
idących wspólna drogą
kiedy na dachu weny mówisz mi więcej niż milcz
ubierasz biel w jaśniejszy odcień czerni
wymijasz rzeczywistość uciekam
słowami w ciszę
nie chcę męczarni przy tworzeniu wiersza
byłaś pierwsza
poezja musi poczekać
wypalaj mnie
kiedy stygnie zimna kawa
nie musisz być samotna
beze mnie jak ona
zamarzasz od środka
tylko razem
możemy wyleczyć świty z mroku
choćbyś nawet sprowadzała
na zdradzieckie manowce
zawsze pójdę z tobą na spacer
w kwitnące ogrody
w odwiecznym zewie głosu natury
wypowiem dwa magiczne słowa
odzyskasz utracony raj
kiedy wrócimy
wejdziemy pod prysznic
by spłukać ostatnie lody
z drugiej ciszy
krzyczysz taka pełna żalu błagam cię
nie walczmy już więcej
te ekstremalne przeżycia
wypalają nam dziurę w mózgu
nawet niedzielny rosół nie pomaga
gdzieś pomiędzy miłością a nienawiścią
są domy które to omija
i rodziny które częściej się uśmiechają
a zegar tyka
od pokusy do samotności
po co nam takie science-fiction
te ciche dni sprawiają
że człowiek nadaje się do wymiany
ech kobieto
i po co tyle gadasz
krótko i na temat
pocałuj mnie
trzymasz mnie na dystans
dopóki nie zerwie się sznurek
potem pacnę sobie w młode żyto
podobno mam oczy zielone
z nadzieją więc otwieram kłosy
powiedz mi
gdzie zachodzi twoje słońce
tak bym w zaprzyszłości
mógł doczekać naszych świtów
w wiosenne dni
bzami bluźni w nozdrza maj
malowane prostym słowem
aż się proszą
podaruję ci ten bukiet
tylko
postaw kropkę nad i
kiedy nikniesz za horyzontem
w przemieszczeniach światła
pochłaniasz mój mrok
ciągle powracam
w zapach zółtego piasku
gdzie pozostawiłaś ślady
niezmywalne falą
tam opalałem się tobą
czerpiąc z muszli jak z kielicha
rozkoszy nie było dosyć
w negatywie słońca
odbijałem noce
przy księżycu w pełni
pieszcząc swoimi twoje usta
udawałem tylko
że sprawdzam teorię plasteliny
na twoim ciele
kiedy pod palcami w miejscu dotyku
grałaś melodię na harfie doznań
taka gorąca
zaświeć mi jeszcze raz
zaparkowaliśmy fiolet na ziemi
w obecny czas wplatając fiołki
to przesłanie
jak gwiazdka z nieba
usuwa spod nóg samotne kamienie
nastaje czas ciepłych oczu
lusterka pozostawiamy za sobą
rozkrzyżowując cierpienia
ułożeni w rozmyślania na trawniku
upuszczamy zaległe żądze
nieprzypadkowe połączenia
dają możliwość zespolenia brakujących dusz
szczęśliwi z krwi i kości
wędrujemy w jutro
dopóki śmierć nie rozłączy
malujesz obrazy
w mojej przestrzeni
twoje noce
kolorem
szare niebo
dla ciebie
pachnę płótnem
moknę farbą
brakuje mi
twoich słów
w moich ustach
mojego szeptu
w twoich uszach
zapomniałem już
jak smakuje ekstaza
w każdym przypadku
kiedy przekwitają maki
wędrujemy obojętnie
w miłość uwspółcześnioną
puste życie traci lśnienie
krótkim erotykiem
przemienione w codzienność
tylko oczy jeszcze zielone
zawieszone na linii nieba
śnią o spacerach z poetką
w erotycznym locie
szyfrują zachody słońca
stawiając pieczęć
na beztroskich marzeniach
gdzie zapisałem twój ślad
czytam cię w nieskończoność
tej księgi nie da się zamknąć
przez telefon maj na talerzu
w liście z daleka
napisałem że jesteś cudem
jakiej tęczy pragniesz jeszcze
wzburzona wściekłym wieczorem
rozmawiasz z czasem
ciskasz gromy prosto w gwiazdy
cedząc przez zęby kurwa gdzie jesteś
sto lat temu spłynę deszczem
jutro wstaniemy słońcem
i wszystko zacznie się od nas
ja wiem
że poczuć to więcej niż zobaczyć
obydwoje gramy spektakl
który może nigdy nie mieć premiery
moje spontaniczne koślawe pisanki
nie oddadzą czego szukasz
ja wiem
że ten krótki sen
jest jak pocztówka z bańki mydlanej
jednak uwierz w to drzewo
podaruj dwanaście bezsennych nocy
jedną na miesiąc
wtedy powiesz jak się nazywam
i powiesz naprawdę
smacznego
tamtej nocy
pełnej ruchów bilardowych
zanurzony w ciebie
straciłem świadomość
w momencie absolutnym
turbulencje sięgały zenitu
do niczego nie doszło
świtało otworzyłem okno
na parapecie martwy motyl