bierzesz prysznic
widzę wodę - płonie
w miejscu narodzin piękna
z obnażonych myśli fajerwerki
poczekaj
zaraz coś powiem
ale przedtem trochę pomilczę
zapomniałem języka
w gębie mało by wyrazić
zachwyt gdy pękają
kraty twoich ud
osiągnąłem stan pożądany
a ty taka mokra
nawilż mnie
połamanym prześcieradłem
przeciągnęłaś mnie
ku powierzchni dziury w niebie
siłą tkwiącą w niepozorności
otworzyłaś czasoprzestrzeń
która przerosła metafizykę
wyszywasz szepty z głosu anioła
bez słów ostrzejszych od miecza
jesteś wyznaniem
przedwiośniem nocy
które zakwitło we mnie
nie masz już siły
znosić swoich własnych myśli
snami które chciały się przyśnić
a kobieta nie potrafisz bez niej
choć sam
czujesz się pewniej
ale oddałbyś życie
za nią
szedł
jak paw dumny w zachwycie
w nieba zenicie
aby z nią tylko razem
na zawsze pozostać
z jednym drogowskazem
lecz aby mieć kobietę
musisz być najpierw
facetem
i potrafić jej sprostać
po prostu sobą
zostać
tak bez nadwyrężeń
choć ciężko z nią
bez niej
jeszcze ciężej
kobiety
mądre zaradne
przebiegłe stanowcze
i mają tyle
dziwacznych potrzeb
piękne
są ziemią glebą chlebem
czarują wdziękiem zmysłami
pod niebem
kto im się oprze
łotrze
wariacie mój mówiła
jaka w niej siła
tkwi która leczy bez reszty
bez recepty
bez zbędnych gadżetów
całe to
stowarzyszenie umarłych
facetów
jeszcze nie pójdę z tobą dzisiaj
ale nadejdą majowe dni
pomalowane prostym słowem
krok za krokiem
idę po niewidzialnych śladach
by ujrzeć twój blask
na kilka godzin przed świtem
jeśli nie wiesz od czego zacząć
zacznij od początku
na stykach obcowania otwórz oczy i serce
tak szeroko
by rany przestały być codziennością
obierz azymut na jutro
ten rejs
poprowadzi w dotyk
tam gdzie wiatr usiadł w kącie
ta sama a jednak inna
przesypiasz szczęście
kiedy słońce toczy się chodnikiem
na trzeciej licząc od niego
przecież my
ty i ja spójrz
z chmur lepię dla ciebie baranka
na podkasztanowej ławce
stawiam pytania pod księżycem
i idę tak
pozbawiony ścieżek
wciąż licząc na widok z pagórka
nie chcę już listów z pustego pokoju
wyjdź przytul pocałuj
tak po prostu
mów do mnie
mówisz
nasze losy potoczyłyby się inaczej
gdybyśmy poznali wcześniej
alchemię serc
a ja dorabiam skrzydła z płatków róży
by z lotu ptaka aż po horyzont
obserwować teraźniejszość
cała ta podróż w nieznane
pragnie rozbijać kamienie u wspólnych dróg
wypatruje przychylnych krajobrazów
by jutrem
taniec w niebiosach
spełnił wspólne oczekiwania
jestem jaki jestem
otwieram salon wyobraźni
ale wiem jedno
w pomięty jedwab zmysłów
chcę tylko
z tobą
kobieto o tęczówkach
nie do końca w kolorze blue
spoglądasz na mnie
z góry
ale to ja lecę
uniesiony twoim wzrokiem
patrzysz bez mrugnięcia
ruchem jednostajnie przyśpieszonym
ale to ja
nie umiem oczu oderwać
wsłuchaj się w rytm
nie zasypiaj kiedy cię pożądam
odłóż globus na inną okazję
tej nocy
ofiaruj spełnienie
po wszystkim pozwól
byśmy spoczęli
ułożeni w łyżeczki
a dłonie nadal
będą sycić wyobraźnię
spokojnej przystani
jesteśmy między słowami
kiedy pustostan uczuć
jest jak gadanie do deseru
niedzielna pierś z kurczaka
nie zastąpi natury
szukajmy siebie
na marginesie nocy
umierając pośród szeptów