Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Sceptic

Użytkownicy
  • Postów

    1 354
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Treść opublikowana przez Sceptic

  1. lubię klimat francuski, uczę się intensywnie ostatnio. ale za to wierszy nie piszę, jakoś ode mnie odeszły; przez ostatnie miesiące pisałem powieść i dramaty, wiersz przydarzył się jeden - niebawem zajrzy, jak go obrobię pzdr.
  2. pozytywne wrażenie, razi mnie tylko powtórzenie między pierwszą a drugą całostką - psuje mi rytm czytania.
  3. to znakomity wiersz, espeno, najlepszy, jaki przeczytałęm na orgu od pół roku (;)). serio: bardzo dobry, odpowiedni klimat (bardzo mi osobiście pasujący), czyta się lekko, ale i przystanąć trzeba, gdzie trzeba. świetne zakończenie. wierszowi temu mówię zdecydowane tak.
  4. nie było mnie tu dawno, ale sytuacja, w której ktoś wkleja swój pierwszy wiersz, a ktoś inny w swoim pierwszym komentarzu pisze mu: "lubię twoje wiersze" jest chyba nienormalna... wiersz nie jest dobry, eufemizując
  5. przyszedłem na org bodaj trzy czy cztery lata temu... komentarze były jakie były, ale były. teraz są jakie są, ale ich nie ma. ech, panie dzieju, drzewiej to bywało... (powiedział sceptic, który od roku nie dodał żadnego komentarza do cudzego utworu; no dobra, ja obiecuję poprawę, a wy?)
  6. no cóż, dziękuję ;) niebawem kolejne odcinki...
  7. I Zawsze chciałem zostać poetą. I dlatego postanowiłem napisać powieść. Bo z poezji, wiadomo, grosza nie ma, a u mnie z groszem krucho. Właściwie – potrzebuję pieniędzy na gwałt, czyli szybko. Pieniądze przyjmę w każdej ilości, pilnie. Nie żeby z chciwości czy coś takiego, nie przez próżność, nie z lenistwa czy z nieumiarkowania w jedzeniu i piciu, a już na pewno nie dla rozpusty. Ja mam w życiu cel, cel szczytny. Ja jestem człowiek idei. Z dziada pradziada. Pamiętam – kiedy miałem siedem czy osiem lat – odwiedził nas ksiądz Dobrodziej z duszpasterską wizytą. Wizyta Dobrodzieja, wiadomo, rzecz nie byle jaka, i w dobrym polskim domu – a z takiego właśnie pochodzę – z dawna oczekiwana. I mi w tym oczekiwaniu przypadła rola niebagatelna, miałem bowiem filować przez okno na poddaszu – a nasz dobry polski dom był najwyższy w całej okolicy, także z poddasza całą ulicę widać było jak na dłoni – i zdawać rodzicom szczegółową relację ze strategicznych posunięć Dobrodzieja. Potraktowałem moje zadanie bardzo poważnie, nieruchomiejąc na długie kwadranse, starając sie nawet mruganie ograniczyć do minimum (i tak zresztą nie byłem zbyt ruchliwym dzieckiem), wprowadzając się w prawdziwy katatoniczny trans, z którego wyrywałem się jedynie na widok postaci okutanej w czarną opończę, wysiadającej z czarnej wołgi, która co jakiś czas przybliżała się do naszej posesji. Kiedy wreszcie Dobrodziej wyszedł od Grzelczaków, szybko zbiegłem na dół, żeby być tym, który pierwszy otworzy drzwi czcigodnemu duszpasterzowi. Nie udało się – zresztą nie udawało się nigdy, zawsze – i tak też było tym razem – wyprzedzała mnie starsza siostra. Proste – przez znaczną część mojego dzieciństwa była ode mnie większa, a kiedy już przestała być większa, ja przestałem wybiegać Dobrodziejowi naprzeciw. Dobrodziej wszedł dostojnym krokiem, gestem godnym największego z papieży pobłogosławił przedpokój, potem tą samą dłonią zmierzwił czupryny kłębiącej się u podnóża sutanny dziatwie (w tym mnie; a było to w czasach, kiedy jeszcze miał co mierzwić) i uścisnął wstydliwą prawicę ojca. W salonie odmówił długą modlitwę w wulgarnej łacinie, skropił obficie ściany wodą, powtarzając kilkukrotnie: sanitas per aquam, po czym usiadł za stołem i gestem – ach, co to był za gest! - pokazał, że my też możemy już usiąść. Jedna tylko matka, która zawsze za stołem siadała ostatnia i wstawała pierwsza, nie usiadła; zapytała za to, czy się Dobrodziej uraczy, na co ten odparł że owszem, uraczy się z chęcią. Uraczywszy się – a raczył się długo i w milczeniu, odmawiając tylko pater noster przed każdym daniem – Dobrodziej otarł długą, szeroką jak łopata brodę i zwrócił się do ojca: -Jak was zwą, towarzyszu? -Eugeniusz. -Syn...? -Eugeniusz, syn Walentego. -Ładnie mieszkacie, Eugeniuszu Walentynowiczu. Bardzo ładnie mieszkacie. To prawda, mieliśmy najokazalszy salon w całej gminie, przynajmniej dopóki nie nastał kapitalizm. -Widać, że ciężko pracujecie, towarzyszu. To się chwali. To się chwali. To się chwali. Potrzeba nam w narodzie ciężko pracujących ludzi; ciężko pracujących i wierzących, i wierzących... boście wierzący, Eugeniuszu Walentynowiczu? -Najszczerzej, Ekscelencjo. -...i wierzących. A i żona, a i żona, jak widzę, piękna i pracowita, kucharka przednia... bez żony ani rusz, bez żony ani rusz, nawet dla człowieka tak pracowitego jak wy, Eugeniuszu Walentynowiczu, i tak wierzącego. Obowiązek małżeński, mam nadzieję, wypełniacie skrzętnie, ku chwale ojczyzny? Ojciec i matka przytaknęli nieśmiało. -I są efekty, widzę, są efekty! - huknął Dobrodziej w naszą stronę. Oboje z siostrą skuliliśmy się na krzesłach, trochę ze strachu, trochę ze wstydu, a trochę, bo – jak nam się zdawało – tak wypadało. - Przyjdź, dziecię! Moja siostra wstała i, spuściwszy głowę, podreptała w stronę Dobrodzieja (a mieliśmy bodaj najdłuższy stół w starym województwie piotrkowskim); i ja też posłusznie spełzłem z krzesła i jeszcze pokorniej opuściwszy czoło, ustawiłem się w kolejce tuż za nią. -Kim chciałabyś zostać, dziecinko? - zapytał Dobrodziej, unosząc za brodę drobną twarz mojej siostry. -...uczyciel... - załkała i wtedy po raz ostatni w życiu zrobiło mi się jej szczerze żal. -Nauczycielką! - zagrzmiał tubalnym głosem Dobrodziej. Poklepał ją po głowie, pogmerał w brodzie i wyciągnął stamtąd obrazek ze świętą męczennicą. Zazdrościłem siostrze tego obrazka jeszcze przez wiele lat... -A ty, kawalerze, kim chciałbyś zostać? Właściwie nigdy wcześniej się nad tym nie zastanawiałem, ale tego przecież nie mogłem powiedzieć. I wtedy nagle – patrząc w czarne, świdrujące oczy dobrodzieja, czując na swojej chłopięcej twarzy jego kędzierzawą brodę – nagle doznałem najprawdziwszej iluminacji. -Zostanę poetą. Nie wiedziałem wtedy jeszcze dokładnie, kto to taki poeta i czym się zajmuje, nie mówiąc już o tym, że żadnego poety nie znałem bodaj z obrazka; ale coś powiedziało mi, że tak właśnie mam odpowiedzieć. Wiele razy potem jeszcze doznawałem tego uczucia, że muszę coś powiedzieć; często coś, o czym nie mam większego pojęcia; zwykle nie wychodziłem na tym dobrze. Ale nie tym razem. Blask w oczach Dobrodzieja przygasł, cały skurczył się w sobie, broda mu się zwinęła; jakbyśmy na chwilę zamienili się rolami; przez sekundę to on był małym, przestraszonym chłopcem, a ja czcigodnym Dobrodziejem. Starczyło mu sił i odwagi na to tylko, żeby anemicznym gestem odsunąć mnie od siebie; gestem, który nie nakazywał, ale nieśmiało prosił, czy może ja w swej łaskawości byłbym tak dobry i zechciał udać się z powrotem na swoje miejsce. To też zrobiłem, wspaniałomyślnie nie poprosiwszy nawet o święty obrazek. Wróciłem na miejsce z miną zwycięskiego króla Jogajły spod Grunwaldu. Dobrodziej odmówił jeszcze kilka modlitw po łacinie, zapytał – po polsku – o toaletę, by powróciwszy stamtąd zacząć się już sposobić do wyjścia. -A o was, Eugeniuszu Walentynowiczu – powiedział jeszcze do ojca teatralnym szeptem – o was sąsiad mówi, żeście z narodu wybranego... i że bimber w garażu pędzicie. Było to oczywistym kłamstwem, bo ojciec – o czym dobrze wiedziałem nie tylko ja – pędził bimber w piwnicy pod schodami, i wcale nie dla siebie, a dla bliźnich, na handel. Na szczęście wiedział o tym także Dobrodziej. -...ale ja mu nie wierzę – dodał w końcu, udanie rozładowując narosłe napięcie. - Ja mu nie wierzę, bo sam jest mason i komunista. Tego samego dnia wieczorem ojciec oddał Grzelczakowi wiertarkę, którą pożyczył chyba jeszcze przed moim urodzeniem, i odebrał od niego swoje dwieście złotych (pięćdziesiąt plus inflacja), które to pieniądze – jak ogłosił – miał zanieść Dobrodziejowi w następną niedzielę, ale czego nie zdążył już zrobić, bo w piątek zaskoczyła go, jak to potem określał, okazja życia. Nie bardzo mnie wtedy interesowała ani wiertarka, ani dwieście złotych, ani okazja życia. Tym, co zajmowało mnie najbardziej, było wywiązanie się z obietnicy, rzuconej Dobrodziejowi niczym rękawica. Wiele lat później jechałem pociągiem – nie pamiętam już skąd ani dokąd, ale zważywszy, że rzadko jeżdżę pociągami, chyba tylko na tej jednej trasie, najpewniej był to pociąg z Koluszek do Warszawy; nie ma to zresztą najmniejszego znaczenia. W każdym razie wtedy, w tym pociągu, kiedy już sposobiłem się do opuszczenia pustego przedziału (koleje w tamtych czasach raczej nie prosperowały), zupełnie niechcący spojrzałem w lustro – to podłużne lustro nad oparciami foteli, a pod półką na bagaże; i zobaczyłem za sobą – no właśnie – takie samo lustro, a w nim z kolei jeszcze jedno, w tamtym kolejne i następne; widziałem przed sobą i za sobą nieskończoną ilość luster, w nich nieskończoną ilość własnych odbić, z których każde było jednakowo zdziwione. Nigdy przedtem ani potem nie czułem się tak unheimlich. Nigdy przedtem ani potem nie doświadczyłem wizji bardziej przerażającej niż ta, że jest mnie wielu, że w każdej równoległej chwili za mną i przede mną jestem wielokrotny, że jednocześnie uciekam przed jakimś sobą i jakiegoś siebie gonię. I tak wkoło Wojtek. Nic tak nie integruje ludzi jak blokowisko. Chcę czy nie – wiem dosłownie wszystko o ludziach z przeciwległego bloku. Widzę, o której kto wstaje i o której chodzi spać. Widzę, kto ćwiczy przed zaśnięciem, kto po przebudzeniu, a kto nie ćwiczy w ogóle; widzę jak na dłoni, jakie programy ogląda w telewizji, co robi na laptopie, jaką nosi bieliznę i czy w ogóle ją nosi, z kim i ile razy dziennie uprawia seks. Widzę – chcę czy nie – miłosne zapasy cieni na zasłonach i ostentacyjną, pospieszną masturbację. Widzę romantyczne kolacje przy świecach i pospieszne poniedziałkowe śniadania. Widzę odkurzacze, patelnie, szafy i fałszywe kossaki. I tylko siebie samego nigdy nie widzę. Ale to nie szkodzi – widzą mnie inni. Ludzie z wielkich miast, z wielkich blokowisk, tak są już przyzwyczajeni do bycia podglądanymi, takie jest to dla nich naturalne, że nie tylko we własnych mieszkaniach wyzbyli się wszelkiego skrępowania. Zdumiewające, że nawet w zatłoczonym pociągu metra potrafią się zachowywać tak, jakby święcie wierzyli, że faktycznie nikt ich nie widzi. A jeszcze bardziej zdumiewające, jak szybko udało mi się do tego przywyknąć. Nie dziwi mnie już ani trochę widok blondynki – suczki nie tyle nawet, że zadbanej, że świeżo umytej i wymalowanej, ale ładnej, urodziwej, gładkiej po prostu najzwyklej w świecie (biust 75B) – w zamyśleniu ssącej palec wskazujący lewej ręki przez trzy stacje metra. Nie dziwi mnie, że kiedy siadam naprzeciwko niej, nie przestaje; że kiedy patrzy mi w oczy, nie ma w nich cienia zażenowania, że nawet się uśmiecha lekko z tym palcem między zębami. Nie dziwi mnie, kiedy się okazuje, że ta sama blondynka czyta jednocześnie “Wstęp do psychoanalizy” Freuda. Czasem jednak coś potrafi mnie zdziwić. W metrze siedzi sobie kobiecina – nie babuleńka, ale też nie suczka, kobiecina po prostu, gdzieś między czterdzieści a sześćdziesiąt pięć, biust 90D. Czyta sobie gazetkę kolorową dla kobiecin, a obok niej drech, kark najzwyklejszy, tracksuiter. Przez ramię jej czyta, bezczelnie (i w takim bezczelnym czytaniu przez ramię też już nie ma nic dziwnego; sam oszczędzam na prasie dzięki temu, że co rano jadę metrem). Nie wytrzymam, myślę – co też ten drech tam tak czyta, co taki typ w ogóle może czytać? O kulturystyce? O tuningu? W gazecie dla kobiecin? Podejść muszę i sprawdzić. Podchodzę, nachylam się, a tam – niech mnie piorun strzeli z jasnego nieba, jeśli blefuję - “10 przepisów na pyszne pierogi”. Mam problem z nadmierną wyobraźnią. I z roztargnieniem, z dezintegracją osobowości, z zaparciami, z orientacją w terenie, z odmianą przymiotnika w niemieckim, z pisownią “nie” z imiesłowami, z funduszami, jak już mówiłem... mam całą masę problemów, jakby się tak chwilę nad tym zastanowić. Ale ten z nadmierną wyobraźnią największy. Mnóstwo mi przychodzi do głowy świetnych historii, mnóstwo kapitalnych zagrań i ciętych ripost, anegdot i przypowieści z życia wziętych. I wszystko to muszę później sprzedawać jako cudze, jako “posłuchaj, co się zdarzyło mojemu koledze”, “mój ojciec zwykł mawiać”, “słyszałem kiedyś, że...”; bo wtedy dopiero ludzie chcą słuchać, bo wtedy dopiero traktują poważnie... I podobają im się te wszystkie historie, i święcie wierzą, że są prawdziwe, i pewnie potem je powtarzają swoim znajomym. A ja to wszystko zmyślam... zresztą, co mogłoby się przydarzyć koledze, którego nie mam? -Kiedyś to były czasy, panie – powiedział raz niepytany staruszek w przedziale pociągu, gdzieś między Koluszkami a Warszawą. Właściwie to staruszek wcale nie był stary, miał nie więcej niż czterdzieści pięć lat, ale w środku był już staruszkiem: - Kiedyś to były czasy. Za socjalizmu, rozumiesz, panie, to nie było biednych dzieci, ani głodnych. Nie było, żeby któreś na kolonie nie jechało, panie. Kiedyś, panie, praca była i zarobek godny. Ja tam się na ekonomice nie znam, panie, ale kiedyś to zakłady wszystkie chodziły na trzy zmiany, a towaru i tak nie było; teraz zakłady pozamykali, a towar jest, panie, złe to czasy. Kiedyś, panie, nie było amerykańskich filmów w telewizji. Były ruskie, panie – widziałeś teraz w telewizji ruski film? Chyba w “Czterech pancernych” już tylko powiedzą czasem zdanie po rusku, panie, i to jedno, co się ostało z tych dobrych czasów, panie, co to one kiedyś były.
  8. szymona nikt nie pytał czy chce przejść do historii (i to akurat tej historii) on wracał z roboty przystanął popatrzeć on miał pewnie nawet jakieś tam swoje inne plany pierwsze lecz mniej boskie -chciał może założyć front wyzwolenia judei czy judejski front wyzwolenia czy inną partię w której jemu podobni broniliby się sami siedzi tutaj mina zasępiona (teraz widać wyraźnie on do tej historii nie chce wcale wchodzić to oni mu kazali) z profilu nawet sam by się nadał na mesjasza on miał przyszłość mówię - a tu taka wtopa rok temu... włoski zaczesane ruchy kobiece podejrzanie gładko wygolony i te ciuchy nie no te ciuchy on się juz nawet nie maskuje rok temu po raz pierwszy... wiadomo ciotę łatwiej wrobić ciota frajer zgodzi się na wszystko nigdy się synku nie wafluj z cwelami rok temu po raz pierwszy dałeś mi... a co tam pomogę proszą ładnie rzymscy policjanci chłopcy malowani rok temu po raz pierwszy dałeś mi hiacynty.
  9. szymona nikt nie pytał czy chce przejść do historii (i to akurat tej historii) on wracał z roboty przystanął popatrzeć on miał pewnie nawet jakieś tam swoje inne plany pierwsze lecz mniej boskie -chciał może założyć front wyzwolenia judei czy judejski front wyzwolenia czy inną partię w której jemu podobni broniliby się sami siedzi tutaj mina zasępiona (teraz widać wyraźnie on do tej historii nie chce wcale wchodzić to oni mu kazali) z profilu nawet sam by się nadał na mesjasza on miał przyszłość mówię - a tu taka wtopa rok temu... włoski zaczesane ruchy kobiece podejrzanie gładko wygolony i te ciuchy nie no te ciuchy on się juz nawet nie maskuje rok temu po raz pierwszy... wiadomo ciotę łatwiej wrobić ciota frajer zgodzi się na wszystko nigdy się synku nie wafluj z cwelami rok temu po raz pierwszy dałeś mi... a co tam pomogę proszą ładnie rzymscy policjanci chłopcy malowani rok temu po raz pierwszy dałeś mi hiacynty.
  10. niektóre słowa nigdy nie staną się ciałem (nic do rzeczy nie mają już najcieńsze osłonki pachnące różą smakujące truskawką kalendarze adwentowe z cukierków w okrągłym różowym puzderku) jedni śpią na tłuczonym szkle inni z odbezpieczonym granatem (takim niemieckim czy poniemieckim przypominającym z wyglądu nie tylko tłuczek do ziemniaków) /ta pani w rogu trzyma się za brzuch (dlaczego ona trzyma się za brzuch?)/ krótko obcięte panie w spodniach chwalą się ilością skrobanek a panowie w sukniach zapinanych na mocno podejrzaną ilość guzików chwalą abstynencję jako najlepszą metodę bo przy tym jeszcze hartującą ducha (pani kochana pani posłucha) /i widzisz - u stóp pani płód (to czemu jeszcze trzyma się za brzuch?)/ deus iudex esto. si paret... w dowód uznania za donoszenie dziecka którego ojciec bliżej nieznany przebywał akurat w innym wymiarze i bynajmniej nie zamierzał płacić alimentów młodą żydówkę koronowano na królową dużego kraju w środku europy (który niedługo potem zniknął z map) łatwiej o dowód pogardy niż współczucia to hipokryzja że hipokryzją nie jest fakt że najwięcej do powiedzenia mają tutaj ci którzy zadeklarowali się jako nieużywający czy to była kula, synku? nie, to w tobie serce pękło... i ty, któraś współcierpiała
  11. niektóre słowa nigdy nie staną się ciałem (nic do rzeczy nie mają już najcieńsze osłonki pachnące różą smakujące truskawką kalendarze adwentowe z cukierków w okrągłym różowym puzderku) jedni śpią na tłuczonym szkle inni z odbezpieczonym granatem (takim niemieckim czy poniemieckim przypominającym z wyglądu nie tylko tłuczek do ziemniaków) ta pani w rogu trzyma się za brzuch (dlaczego ona trzyma się za brzuch?) wytężasz wzrok wyostrzasz słuch (dlaczego ona trzyma się za brzuch?) i widzisz - w pani łonie duch (więc czemu ciągle trzyma się za brzuch?) krótko obcięte panie w spodniach chwalą się ilością skrobanek a panowie w sukniach zapinanych na mocno podejrzaną ilość guzików chwalą abstynencję jako najlepszą metodę bo przy tym jeszcze hartującą ducha (pani kochana pani posłucha) deus iudex esto. si paret... /to hipokryzja że hipokryzją nie jest fakt że najwięcej do powiedzenia mają tutaj ci którzy zadeklarowali się jako nieużywający/ i widzisz - u stóp pani płód (to czemu jeszcze trzyma się za brzuch?) czy to była kula, synku? nie, to w tobie serce pękło... i ty, któraś współcierpiała
  12. najzupełniej próbna i szkicowa wersja czwartej stacji do przeczytania w warsztacie - proszę o wskazówki i/albo krytykę
  13. naturalnie, panie piewco, poprawię BTW: powodem literówki jest krótkie wahanie: "konserwatyzm" czy "konserwatywizm";) cóż, zdarza się ;) dziękuje wszystkim, a szczególnie Oscarowi, któremu - moze nie jak zwykle, ale jak często - nie brakuje racji. wszystko dokładnie przemyślę; a póki co pracuję nad stacją IV (stacja III jako pierwszy upadek chrystusa będzie najpewniej krótkim opowiadaniem prozą)
  14. metro w metrze kwestia mody i efekt efektywnej polityki koncernów odzieżowych kilku młodych inteligentnych zadbanych (zainteresowania: sztuka nauki humanistyczne) ach te ich szorty lacoste hit sezonu metro- że prawie wpada w trans- (żadni tam wygoleni macho którym -atlantyk promuje pederastię o nie pełną gębą wykształciuchy doktory jakie czy co) spłoszony student pierwszego roku prawa (mieszka z kolegą w przeglądarce wyłączył autouzupełnianie) któremu soczewki miały dodać pewności siebie w nerwowym przeglądaniu podręcznika logiki reguluje ostrość klauzuli generalnej zupełny i trwały rozkład pożycia spójrz w dół lesbian interracial japonki czeszki te przyciasne tamte nieźle rozchodzone foot fetish footjob trampling do wyboru do koloru za free uważaj tylko na wirusy bakterie i grzyby małe grupki chichoczących uczennic technikum (one wymawiają foot jak food to potworne) krótkie spódniczki obficie splamione latte wytarte dokładnie co najmniej trzy razy za młode jeszcze trochę na picie espresso (jedna nerwowo drapie się po kroczu myśląc nad zmianą metod depilacji) krytycznym okiem patrzy młoda katechetka na skroniach spoczywa wieniec polnych kwiatów suszonych troskliwie w niewielkim brewiarzu (w modlitwach adwentowych wielkopostnych pieśniach fioletowe wrzosy i kwiaty świerzbnicy) i jeszcze pani kwiaciarka której niedawno ktoś uprzejmie uświadomił że w 1995 i 2000 głosowała na żyda pijaka komucha masona świeżo nawrócona na wojujący konserwatywzm (klientkom poleca bez sama trochę się boi) a między nimi mignie czasem mężczyzna z krzyżem na ramionach
  15. stacja II do przeczytania w warsztacie...
  16. metro w metrze kwestia mody i efekt efektywnej polityki koncernów odzieżowych grupa młodych inteligentnych zadbanych (zainteresowania: sztuka nauki humanistyczne) ach te ich szorty lacoste hit sezonu metro- że prawie wpada w trans- (żadni tam wygoleni macho którym -atlantyk promuje pederastię o nie pełną gębą wykształciuchy doktory jakie czy co) spłoszony student pierwszego roku prawa któremu soczewki miały dodać pewności siebie w nerwowym przeglądaniu podręcznika logiki reguluje ostrość klauzuli generalnej zupełny i trwały rozkład pożycia spójrz w dół lesbian interracial japonki czeszki te przyciasne tamte nieźle rozchodzone foot fetish footjob trampling do wyboru do koloru małe grupki chichoczących uczennic technikum (one wymawiają foot jak food to potworne) krótkie spódniczki obficie splamione latte wytarte dokładnie co najmniej trzy razy za młode jeszcze trochę na picie espresso (jedna nerwowo drapie się po kroczu myśląc nad zmianą metod depilacji) krytycznym okiem patrzy młoda katechetka na skroniach spoczywa wieniec polnych kwiatów zasuszonych troskliwie w niewielkim brewiarzu (między modlitwą adwentową a pieśnią wielkopostną fioletowe wrzosy i kwiaty świerzbnicy) i jeszcze pani kwiaciarka której niedawno ktoś uprzejmie uświadomił że w 1995 i 2000 głosowała na żyda pijaka komucha masona świeżo nawrócona na wojujący konserwatywzm (klientkom poleca bez sama trochę się boi) a między nimi mignie czasem mężczyzna z krzyżem na ramionach
  17. za pierwszym razem źle się wstawiło było; poprawiłem
  18. na początku było słowo później gramatyka generatywna jedno i drugie na pierwszej stacji zdaje się na niewiele. na polu garncarza konwencja zdaje się nie obowiązuje. nietypowe butelki zdaje się jak nigdzie indziej. nie pierwszy raz zdaje się że dzieje się zmienia się teraz bawi się w policjantów i złodziei co kilka minut krzyk złodziej złodziej raz powiem szczerze spotkałem tu policjanta krzyknąłem policjant policjant wylegitymowali niestety tego dnia nie piłem ten tutaj żebrak ma w czapce trzydzieści srebrników na ramieniu dwadzieścia jeden gramów na nodze sztuczne wrzody włosy po hennie skórę po solarium rumuński akcent łatwy do udawania w kraju gdzie nikt nie mówi po rumuńsku daj panie daj elli elli (w gazetach piszą że żydzi są wszędzie wolnomularze wolnomyśliciele gdzie nie spluniesz żyd tamten pan zobacz mamo haczykonosy wypisz wymaluj faryzeusz nie pokazuj palcem synku bo cię porwie) że polacy są narodem prostaków i ksenofobów to pomówienie to te zaplute imperialistyczne karły reakcji psia ich mać wszystko przez nich wszystko oni wszystko psują wszystko zawsze wszystko to ich wina to ich wina to ich bardzo wielka wina jeśli chodzi o stan polskiej kultury panie kolego jestem zasadniczo spokojny i w przyszłość patrzę z optymizmem by tak rzec bo czy wie pan panie kolego że to właśnie my mówiąc my mam tutaj na myśli my polacy piszemy najwięcej na świecie esemesów? deus iudex esto podczas prac wykopaliskowych w warszawskim metrze odkryto groby dwunastu milionów ludzi rasy aryjskiej dzięki brawurowej akcji warszawskiej straży miejskiej wszyscy przeżyli
  19. nie wiem, panie kolego, łacinę znam bardzo słabo, ale w zamierzeniu miało być: "bóg niech będzie sędzią", a jest to parafraza formułek rzymskich (jestem kilka tygodni po egzaminie z prawa rzymskiego), które podręczniki zwykły rozpoczynać: "titius iudex esto" (sędzią niech będzie tytus; jeżeli się okaże, że numerus negidius jest winien aulusowi ageriusowi sto asów, sędzio, zasądź tyle na rzecz aulusa ageriusa od numeriusa negidiusa. jeśli się nie okaże, uwolnij - tworzę radośnie, ale o to chodzi)
  20. na początku było słowo później gramatyka generatywna jedno i drugie na pierwszej stacji zdaje się na niewiele. na polu garncarza konwencja zdaje się nie obowiązuje. nietypowe butelki zdaje się jak nigdzie indziej. nie pierwszy raz zdaje się że dzieje się zmienia się teraz bawi się w policjantów i złodziei co kilka minut krzyk złodziej złodziej raz powiem szczerze spotkałem tu policjanta krzyknąłem policjant policjant wylegitymowali niestety tego dnia nie piłem ten tutaj żebrak ma w czapce trzydzieści srebrników na ramieniu dwadzieścia jeden gramów na nodze sztuczne wrzody włosy po hennie skórę po solarium rumuński akcent łatwy do udawania w kraju gdzie nikt nie mówi po rumuńsku daj panie daj elli elli (w gazetach piszą że żydzi są wszędzie wolnomularze wolnomyśliciele gdzie nie spluniesz żyd tamten pan zobacz mamo haczykonosy wypisz wymaluj faryzeusz nie pokazuj palcem synku bo cię porwie) że polacy są narodem prostaków i ksenofobów to pomówienie to te zaplute imperialistyczne karły reakcji psia ich mać wszystko przez nich wszystko oni wszystko psują wszystko zawsze wszystko to ich wina to ich wina to ich bardzo wielka wina jeśli chodzi o stan polskiej kultury panie kolego jestem zasadniczo spokojny i w przyszłość patrzę z optymizmem by tak rzec bo czy wie pan panie kolego że to właśnie my mówiąc my mam tutaj na myśli my polacy piszemy najwięcej na świecie esemesów? deus iudex esto podczas prac wykopaliskowych w warszawskim metrze odkryto groby dwunastu milionów ludzi rasy aryjskiej dzięki brawurowej akcji warszawskiej straży miejskiej wszyscy przeżyli
  21. juda tadeusz i matka joanna się faktycznie przydali i wkomponowali... ale nadal nie mogę powiedzieć, że w pełni go zrozumiałem - tu już wchodzą jakieś subiektywne relacje na linii autor-dzieło-odbiorca; ale posiedzę nad nim jeszcze, bo siedzi się niezwykle przyjemnie, za co dziękuję. czekam na więcej tak dobrych wierszy.
  22. to dobra antologia jest, posiadam. (ja się bawię w studiowanie anglistyki, sam też trochę tłumaczę mniej znanych poetów, ale tuzy też - chętnie pogadam na prv, zwłaszcza jeśli kolega czytuje po angielsku, mogę polecić dużo ciekawych rzeczy)
  23. Ashbery to jeden z moich ulubieńców ;) staram się też pisać trochę ginsbergowo, eliotowo (w dłuższych formach) a kolega - lubi się z literaturą anglojęzyczną?
  24. bardzo mi się podoba (Sceptic, czyli ja, proszę kolegi, jak - tak gdzieś rok czy dwa temu - udzielał się intensywnie na orgu, zwykł nie szczędzić krytyki wierszom, które mu się nie podobały, a nie podobala mu się znakomita większość; jego powyższa wypowiedź nie wynika z tego, że się zmienił, o nie; ten wiersz mu się po prostu bardzo podoba)... no właśnie - podoba mi się, chociaż nie mogę wejść w niego głęboko (brakuje mi kontekstu - intelektualnego? byłbym wdzieczny za wskazówki interpretacyjne...)
×
×
  • Dodaj nową pozycję...