Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Marcin Gałkowski

Użytkownicy
  • Postów

    1 212
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Treść opublikowana przez Marcin Gałkowski

  1. ależ proszę=). tylko teraz się zamiast polskich znaków takie dziwne coś porobiło:/. też tak mam, jak nanoszę poprawki, coś z tym forum jest nie tak i - niestety - pomaga tylko ręczne poprawienie każdego znaczku... chyba, że u Ciebie wyświetla wszystko okej, to znaczy że u mnie tylko coś nie tak jest... pozdrawiam
  2. to tak, na początek=) : Wszystko to było dla niego ogromna motywacja - raczej ogromną motywacją Gdy patrzyła na Willa pożerającego wzrokiem księgę, odczuwała jednak tylko mieszane uczucie politowania z rozbawieniem - jakoś nie podoba mi się to zdanie. nie odczuwała żadnego podziwu do religii - to też niespecjalnie. i chyba powinno być podziw dla... zgodziła się na dotrzymanie mu towarzystwa - nie lepiej po prostu: dotrzymać mu towarzystwa? Loginusem - z tego co pamiętam, to on był chyba Longinus, literóweczka, ale istotna. sam kiedyś próbowałem napisać coś o Włóczni Przeznaczenia... fajne, ma klimacik=). momentami trochę przynudza, ale ogólnie czytało się przyjemnie=). tylko jedno wielkie ale: zakończenie! myślałem, że to zapowiedź czegoś dłuższego, powoli się rozkręca, zaciekawia i... i dup, koniec nagle ni z gruchy ni z pietruchy. ja bym to jakoś rozbudował, bo w formie obecnej końcówka mocno rozczarowuje. zwłaszcza, że zajmuje dwie linijki... pozdrawiam
  3. NIE MA żadnego kółka wzajemnej fascynacji. po prostu niektórzy rozumieją takie pisanie, niektórzy - nie. to ma być w pewnym sensie cyrk. 'zdrewniałe dłonie' łączą się tu w całość, czyjeś/jakieś dłonie zamienione w drewno i to właśnie jest ta metafora. nie same 'dłonie'. 'normalnie pewnie' - w sumie racja, tak sobie to wygląda. 'mieć po temu ochotę' to forma baaardzo przestarzała, ale użyta tu z pełną premedytacją. Piotrze, Twoje zdanie szanuję, co nie znaczy, że muszę się z nim zgadzać. pozdrawiam
  4. dzięki za komentarz=) znaczy to jest oddzielne opko co prawda, a raczej jego połowa mniej więcej. ale jako, że stanowi ono część całego cyklu, to faktycznie bez znajomości poprzednich dużo kwestii pozostaje niewyjaśnionych. na przykład dlaczego Mruczjan, kot, nosi poroże;) pozdrawiam
  5. sam nie wiem... lubię rzeczy pokręcone, lubię bezsens tudzież nonsens w sztuce. ale to jakoś do mnie nie przemawia. zgadzam się, że dadaizm w pewnym sensie ukształtował sztukę współczesną, choć nie wiem, czy na lepsze, myślę, że trochę tak, trochę nie... wiem, że echa dadaistycznej muzyki odnaleźć można dzisiaj w ambiencie choćby, to jest plus. ale literatura taka nie chwyta mnie. może inaczej: byłby z tego fajny tekst do jakiegoś prog rockowego / prog metalowego kawałka, bo klimat ma ciekawy, nie zaprzeczę;). ale na prozę mnie to nie pasi. nawet na prozę poertycką. bo jakkolwiek nie lubię, jak ktoś wali mi prosto z mostu, to jednak chciałbym chociaż w jakiejś szczątkowej formie wiedzieć, o co się rozchodzi. żeby było nad czym się zastanawiać. 'włóż słowa do kapelusza, wyjmij na chybił - trafił, a otrzymasz poemat dada'. pierwsze i chyba jedyna skojarzenie. jeśli taki był zamiar, to się udało. jeśli nie - to się nie udało. pozostawiam bez ocenki. btw:. przytoczony przez niejakiego padalca wierszyk białoszewskiego uważam za genialny. bo: A) lubię takie pokręcone zaskakujące klimaty, jak już pisałem, B) ma to coś, element - sporego - zaskoczenia, ogólny zamysł. a tu mi tego zabrakło. aczkolwiek widzę w tym potencjał;) pozdrawiam gałka (wcale nie drżący=)
  6. Margałski - Cinkov Z CYKLU „WESOŁE PRZYGODY KONIA MIECZYSŁAWA”: MUSK - Stworzyłem nowego – ni z gruchy ni z pietruchy wypalił Józef Azorowicz Mordacki, zezując znad świeżo opróżnionej butelki. - Co „nowego”? – bąknął Mruczjan i czknął po dwakroć. - Mordensteina. Naukowiec wyszczerzył się i z nogawki wyciągnął kolejną flaszkę oranżady. Wieczór w parku zapowiadał się całkiem ciekawie i na swój specyficzny sposób wyjątkowo. Postrzępione drzewa gięły się do ziemi, zupełnie jakby chciały chwycić nas swoimi zdrewniałymi dłońmi. O Księżycu nic nie powiem, bo z reguły wychodzi z tego straszliwy, ordynarny wręcz kicz. W każdym bądź razie wiatr parskał i dmuchał mi prosto w twarz, niezależnie od tego, w jakim patrzyłem kierunku. Normalnie pewnie zachwycił bym się tą jakże poetycką, metafizyczną wręcz atmosferą, lirycznym krajobrazem. Ale wtedy jakoś niespecjalnie miałem po temu ochotę. - No a… - zacząłem nieśmiało – …różni się czymś od tego poprzedniego? - Absolutnie, definitywnie wszystkim. - Tym razem nie spali pół miasta? - Nie. - Ani nie wyrwie wieżowca? - Nie połknie autobusu? – do rozmowy włączył się Mruczek patrząc na nas przez denko butelki. - Nie będzie opowiadał sprośnych dowcipów? - Nie – uśmiechnął się Józef. – Z pewnością nie. - To na cholerę nam taki… - bąknął Mruczjan i spojrzał na mnie porozumiewawczo. Doskonale wiedzieliśmy, co oznaczają takie zapewnienia. Oznaczały mniej więcej tyle, że prędzej czy później stanie się dokładnie wszystko to, co wymieniliśmy. Tak jak ostatnio. I jeszcze kilka razy wcześniej. Nie zamierzałem jednak tego roztrząsać, chwilowo miałem poważniejsze problemy. Zostały wszak jeszcze dwie butelki oranżady, my zaś powoli zaczynaliśmy przymarzać do ławki. - A tak w ogóle… to gdzie on jest? - Muszę go jeszcze ożywić. Dniem ożywienia była środa. Józef nadał całej operacji kryptonim Guhjsdf, co w wymyślonym przez niego samego języku oznaczało mniej więcej to samo, co w każdym innym. Specjalnie na tę okazję odświętnie przystroił laboratorium, teraz z sufitu zwieszały się tu pomalowane w różne jaskrawe kolory pociski, w rogu stały zaś dwie, ozdobione girlandami, napoleońskie armaty. Zaraz koło niewielkiego okna dumnie prezentował się podrdzewiały Tygrys z mikołajkową czapką naciągniętą na lufę. Był w sumie grudzień. Element najważniejszy jednak, czyli sam Mordenstein, leżał niewzruszony pośrodku sali, na czymś co z grubsza przypominało stół operacyjny. Do jego głowy podłączonych było mrowie przewodów, przewodzików i przewodziątek. Obok, na starej komodzie, stała do połowy opróżniona butelka oranżady. - To akurat nie ma nic wspólnego z eksperymentem – szybko dodał Morda widząc, gdzie skierowałem wzrok. I – jakby od niechcenia – pociągnął spory łyk. Mordenstein numer bodajże chyba z pięć, z pewnością nie był zbyt urodziwym stworem. Miał głowę koguta, tors byka, kończyny dolne nosorożca, górne zaś – lwa. Oprócz tego, jego twórca dorzucił jastrzębie skrzydła i ogon zaimprowizowany z połówki węża. - Nic innego nie było… - odgadł moje myśli Józef. Wszystko to połączone było topornie za pomocą grubej, białej nici, kilku zamków błyskawicznych i trzech guzików. - No Banderasem to on nie jest… - mruknął Mruczjan. - To zrób lepszego – żachnął się Mordacki. - Ej, spokojnie. Może jest na ten przykład inteligentny. – Mruczek poprawił poroże i chwycił jeden z przewodów, przyglądając mu się bacznie. I właśnie wtedy, prosto w wystawioną za okno antenę, uderzył piorun. Mordenstein co prawda nie przejął się tym zbytnio i dalej leżał jak mumia, o Mruczjanie jednak nie dało się już tego powiedzieć. Ukazawszy nam w całej krasie swój skomplikowany szkielet, zgrabnym lotem poszybował kilka metrów (nic nie poradzę, że autor naczytał się zbyt wielu komiksów, a w dodatku nigdy w życiu prąd go nie kopnął) i – z postawionym na sztorc tudzież dymiącym futrem – rymsnął na ziemię. W tym samym momencie jedna z armat sama z siebie wystrzeliła. Spojrzałem z przerażeniem na Józka, zupełnie nie wiedząc, co robić. Mruczek zaś podniósł się i energicznym ruchem poprawił poroże. W ścianę laboratorium wbił się tramwaj. - Co się tak patrzycie? – zdziwił się, nie zwracając na niego uwagi. - No… bo… - Co „no bo”? Koty mają dziewięć żyć. - Ale… ty jesteś jeleniem… - O kurwa… - jęknął. – O tym nie pomyślałem… Po tej kwestii ponownie upadł, ja zaś kątem oka dostrzegłem, jak Morda w ostatniej chwili uskakuje przed prującym wprost na niego Tygrysem. - Autorze tego opowiadania! – ryknąłem. – Czy ty naprawdę jesteś tak głupi?! Po tych słowach niejaki Margałski – Cinkov, czy jak mu tam, ewidentnie musiał poczuć się skruszony, bo Mruczjan otworzył jedno oko i wsparł się na łokciu. - Tak naprawdę, - zaczął – to ja jestem kotem. Tylko nikomu tego nie mówcie. - No… – uśmiechnąłem się niepewnie. Odwzajemnił uśmiech i stanął na łapy. - Ty masz z tym coś wspólnego? – spytałem po chwili. - Z czym? – rozłożył zdziwiony ręce. Jeden z dotychczas wiszących pod sufitem reflektorów upadł tuż obok nas. - Jakby… z tym… - Nie. Chyba nie. Na pewno nie. Pokręcił głową. - Spróbuj może – krzyknął Morda, serią fikołków ratując się przed goniącą go motorówką – klasnąć w dłonie! Zrobimy! Eksperyment! Mruczjan klasnął. W laboratorium pojawiła się grupka harcerzy nieudolnie śpiewająca jakąś strasznie głupią piosenkę. A robili to w taki sposób, że włos na łokciach się jeżył, uszy zaś same próbowały się zatkać. - Ciszaaaaaaaaa!!! – ryknął Mruczjan. Momentalnie wszystko się uspokoiło, harcerze zniknęli, Tygrys wrócił na swoje miejsce. Dla lepszego efektu zgasło nawet Słońce. - Dobry Boże… - wyszeptał Józek patrząc na Mruczka, choć był niewierzący. - Supermoc… - dokończyłem za niego. Mruczjanowi jednak nowy dar niespecjalnie przypadł do gustu. Nie zamierzał być Bogiem, władcą i panem stworzenia. Najwyraźniej nie uśmiechała mu się też perspektywa otrzymania na siedemdziesiąte urodziny swojego portretu ze znaczków pocztowych. Bał się, że niechcąco mógłby komuś zaszkodzić. Albo, co gorsza – chcąco. Wolał dalej być po prostu zwykłym Mruczjanem. I właśnie na tym polegała jego niezwykłość. Postanowił zrezygnować z bycia bohaterem. Nie było to jednak wcale takie łatwe moi mili. Co to, to nie. Podczas, gdy zawiedziony tą decyzją Mordacki - którego dalekosiężne plany legły w gruzach - starał się coś z tym zrobić, wynaleźć jakieś antidotum, Mruczek zdecydował się działać na własną łapę. W sobotę, paskudnie zaśnieżoną i mroźną swoją drogą, postanowiłem go odwiedzić. Mimo wczesnej pory było ciemno, Mruczjan musiał maczać w tym palce. Z jednej strony szedłem tam, żeby dotrzymać mu towarzystwa, w końcu nie wypada tak pozostawiać przyjaciela samemu sobie. Z drugiej miałem nadzieję, że będzie w stanie jakimś ponadnaturalnym sposobem naprawić mój stary magnetofon, pamiątkę jeszcze z czasów źrebięctwa. Drzwi do jego mieszkania były co prawda trochę nadpalone, ale i tak, w porównaniu z pokaźną wyrwą w ścianie klatki schodowej, prezentowały się jeszcze nienajgorzej. Na suficie jak gdyby nigdy nic rósł sobie w najlepsze daktylowiec. Kilka metrów dalej zaczynał się lądolód. Rzeczone już drzwi otworzyły się same, nikogo za nimi nie było. W nozdrza uderzył mnie zapach tanich kadzidełek i takiejż wody kolońskiej. Z lekką nutką samogonu. - Mietek? – usłyszałem głos Mruczka. - No… Siedział rozwalony w fotelu, naprzeciw dziwnie wyglądającego jelenia. Jeleń ów dziwność swą zawdzięczał głównie farbowanej na czerwono sierści, sznurze bijących po oczach paciorków, rozlicznych bransoletkach na porożu i dziwnych symbolach zdobiących całe ciało. - To Azgul – Olkienus. Szaman – poinformował mnie Mruczjan i rzucił pełne szacunku spojrzenie w kierunku swojego gościa. Jak się potem dowiedziałem, Olkienus żył w rytmie trzy czwarte. Często interpretując to jako trzy ćwiartki. Szaman popatrzył na mnie i zrobił zatroskaną minę. - Zasadniczo złą aurę roztaczasz przybyszu. - Że… co? - Tydzień życia ci pozostał. Zasadniczo. Nie więcej. - Że…Co?! - Tydzień. Więcej zasadniczo nie. Wybiegłem przerażony z domu Mruczjana. Do siebie wracałem w zupełnym otępieniu. Z reguły wyśmiałbym każdego, kto powiedziałby do mnie coś w tym guście. Tym razem nie wyśmiałem. Co gorsza – zaczynałem w to wierzyć. - Światło zielone! – wydarł się ktoś za mną, aż wypadła mi butelka vodki, com ją trzymał za pazuchą. Założyli mi pod domem sygnalizację świetlną… Zrezygnowany wpatrywałem się w talerz owsianki, z pewnością nie była to wystawna wieczerza. Nie miałem zresztą ani siły, ani tym bardziej ochoty na takową. Wszystko mi się mieszało, bałem się. - Światło czerwone! – dobiegło z dworu. Momentami miałem wrażenie, że sygnalizator zaczyna wykrzykiwać: „zasadniczo!”. I: „tydzień!”. A może było tak naprawdę. Ściany zdawały się zbliżać do mnie, pokój malał z każdą sekundą, z każdym oddechem. Być może ostatnim. - Światło zielone! No i jeszcze to. Postanowiłem rozwiązać chociaż ten jeden problem. Tak na dobry początek. Wiedziałem, co robić, zresztą: co mi zależało? O północy wyjąłem z pakamerki siekierę i wyszedłem na ulicę. Sygnalizatory padały jak drzewa pod kolejnymi ciosami. Byłem bezlitosny. Zakuty w zbroję w postaci gumowych rękawic bezlitośnie spuszczałem z nich elektryczną żywicę, odrąbując konar po konarze, sęk po sęku. Wrzynając się w metalowe pnie z furią na widok której i Rambo udawałby kilkudniowego trupa. - To można tylko ściąć drzewo – warknąłem. – Taką mam koncepcję. Zamachnąłem się do kolejnego uderzenia. - Co robisz? – rozległ się głos za moimi plecami. To był Mruczjan. Zaskoczony nie zwróciłem nawet uwagi na idiotyzm tego pytania. - A ty? - No tak się kręcę jakoś po nocy… Spać nie mogę. - No ja też – ryknąłem, mocując się z okrzykiem: „światło czerwone”. - Nie przejmuj się szamanem. On się nie zna. - Taaa? – uniosłem brew w przerwie między kolejnymi ciosami. Sygnalizator trzymał się przy życiu resztkami sił. Twardy był. - No tak – kontynuował Mruczek niezrażony moim nietypowym zajęciem. – Ja się, widzisz, już kilka razy zakręcałem w słoiku po ogórkach, tak jak mówił. - I co? - I nic – siłą woli przewrócił sygnalizator po drugiej stronie ulicy. - Ja wiem… Ale ten badziew i tak trzeba wyciąć. - No w sumie… - mruknął powalając kolejny. W ciągu godziny oczyściliśmy całą dzielnicę. Rano obudził mnie pisk opon i brzęk tłuczonego szkła.
  7. no ślicznie Waćpanna, choć już tom mówił chyba;) btw: kawałek przechodzi ostateczne szlify i 'tylko' wiosełko i głos nagrać;) pozdrowionka=)
  8. nie lubię eurythmics... owszem, nietolerancja jest problemem i to dość sporym, ale mam wrażenie, że na ten temat dużo just zostało napisane, powiedziane. nawet za dużo. ja nie chodzę na manifestacje, żeby podkreślić, że jestem hetero... nie obchodzą mnie cudze preferencje. chociaż myślę, że mogłoby się to zmienić, gdyby jakiś pan zaczął mnie podrywać=). temat na czasie jakby, dla mnie aż nazbyt. samo opko w sumie chyba sprawne, nie zanudziłem się. choć może po prostu nie zdążyłem, strasznie krótkie;). nie rzuciło mnie na kolana... pozdrawiam.
  9. nie zwaliło mnie może z nóg, pisywałeś już lepsze texty... ale z drugiej strony nie powiedziałbym też, że jest do dupy. nieźle, ale bez rewelacji jak dla mnie. pozdrawiam
  10. są momenty lepsze, są gorsze, ale ogólnie całkiem fajny tekst=). chwilami trochę ciężko się czyta, ale ogólnie gut=). podoba się. druga połowa wg. mnie lepsza. 'Najambitniejsi padli na serce przed przerwą. Nie wytrzymało im serce'. -> tylko to 2 zdanie chyba niepotrzebne? ew. wyciąć 'na serce' z pierwszego. pozdrawiam
  11. dobre, podoba się! sam śpiewam, wiec tym bardziej urzekł mnie początek=) zakończenie zaskakujące. tylko jak dla mnie za szybkie. można było to troszkę rozbudować. ale ogólnie + =) pozdr
  12. Dobre! naprawde się mnie to podobuje. no popatrz...=)
  13. fajnie, że jakoś emocje opadły=) mnie też poniosło w pewnym momencie - sporym przyznam - sory. co do kawałków w sieci to fakt, jakoś tak wyszło, że ten który jest z wokalem ma chyba najwięcej growlu w stosunku do czystego wokalu ze wszystkich naszych. ale właśnie kończymy nagrywać następny, w nim jest mniej więcej pół na pół. no raczej z wokalistami w tych rejonach ciężko. jak ktoś już gdzieś się udziela to zazwyczaj albo tylko growluje /a to cię raczej chyba nie interesuje=) / albo fałszuje... znaczy jest paru, tylko, z tego co się orientuję oni już wszyscy mają kapele...
  14. nie zrozum mnie źle: może i masz wiedzę etc. ale tu mi jej nie ujawniłeś. dyplom po prostu nie zawsze jest dowodem. bo jak wypisujesz błędy to jest przydatne, nie powiem. ale jak piszesz mi o braku loigiki w zdaniu, które z założenia logicznym być nie miało i wmawiasz mi, że jednak miało, to taka dyskusja rzeczywiście sensu nie ma. nie lubisz takiego pisania - rozumiem. nie przemawia to do ciebie - rozumiem. tylko ty jakoś nie rozumiesz, że nasz gusta nie muszą być zbieżne. piszesz, ze to jest gówno... bo tak. po takim wstępie raczej trudno dyskutować o czymkolwiek. konkrety panie Rutkowski. bo jakoś ich nie widzę tutaj. tylko bez braku logiki proszę. masz uwagi czysto techniczne - z chęcią bym wysłuchał, tylko chyba nie chciało ci się ich wypisywać. ale co do samej historii, ogólnego klimatu etc. ja wiem, co chciałem napisać. a ty z tego co widzę na tym forum (nie tylko w tym wątku) raczej w takich klimatach nie siedzisz. poza tym wyjeżdżasz mi tu z moim zespołem, co ma się do sprawy mniej więcej tak, jak to, że w 1963 w Czechosłowacji zebrano 14 kwintali buraków cukrowych z hektara... i porponuję przestać już na siebie fakać, bo zaczyna mnie to nudzić...
  15. nie wiem jak u ciebie, ale w moich stronach zdarzają się tacy lekarze bez wad wzroku. ale za to z dyplomem.
  16. niech ci będzie. znaj moje dobre serce. jeśli lekarz zamiast nastawiać rękę po złamaniu wycina mi wątrobę, to chyba jednak bym zareagował. nuty znam. grałem kiedyś na fortepianie. a jak nisko upaść trzeba, żeby tych szarpidrutów nawet w radiu puścić? i to w znanej audycji traktującej o szeroko pojętej progresji? jak ja idę ulicą i słyszę, że ktoś gra - i umie to robić - to idę w tamtym kierunku z czystej ciekawości. masz odpowiedź, dlaczego na nasze próby czasem ktoś wpadnie. Piotruś żałosny jesteś ty, niestety. ciebie nie bawi? no trudno, wieszał się nie będę. ale za to ty bawisz mnie genialnie, każdym słowem. naprawdę dzieki wielkie za poprawę humoru. ale chcesz o muzyce? to może zabłyśnij, pogadajmy o dodekafonii, orientalnych skalach... wiesz coś o tym panie docencie doktorze (re)habilitowany prymasie magistrze inżynierze?
  17. co mnie obchodzi twój dyplom? pokaż mi jeszcze te z medycyny, kucharstwa i szydełkowania ekstremalnego. wierz mi, nie mam zamiaru z tobą się mierzyć. dyplomy to nie wszystko. jeśli chodzi o pisanie mniej przyziemne to ty jesteś ignorantem. i nie bójmy się tego powiedzieć. skoro nie wyłapałeś prostej ironii w tekście, to chyba o czymś świadczy. i skończmy już ten temat, bo ja naprawdę mam w dupie co ty sądzisz o mnie i moim pisaniu. i na odwrót jest zapewne podobnie. nie zaimponujesz mi choćbyś pokazał mi cały stos dyplomów. gadałem kiedyś z gościem po szkole muzycznej - był u nas na próbie - który wmawiał nam, że kawałek grany jest nierówno. problem tylko w tym, że graliśmy go wtedy z metronomem, bo nie było perkmana. i było idealnie równo. a to po prostu był nieparzysty takt... i co mu dała ta szkoła? łapiesz aluzję? nie jesteś dla mnie autorytetem w żadnej dziedzinie. nie obchodzi mnie, co teraz napiszesz. kończę ten temat definitywnie, jeśli chce ci się stukać w klawisze tak dla zasady: proszę ciebie bardzo. geriatryku...
  18. nie unoś się, bo ci żyłka strzeli i co wtedy będzie. szkoda by było. skoro ignorant nazywa mnie ignorantem, to chyba w sumie jest komplement? dzięki!
  19. no fajne całkiem=) najpierw przejrzałem komenty przyznam się i miałem pewne (spore) przesłanki by sądzić, że mi się nie spodoba. ale, o dziwo, zgodze się z personą powyżej: dobre jest=) nie znam części poprzednich i chyba to jest błąd jak widzę=). fajnie wychodzi narracja w czasie teraźniejszym. ja tam przekleństw używam na codzień, nie powiem, i te tutaj jakoś mnie nie rażą=). tylko jedno mi nie gra - jakiś słaby porywacz z tego gostka, skoro nie zbadał pomieszczenia i zostawił bohaterce nóż. chociaż, w świetle tego, że to taki porywacz na zasadzie "ja się zmienie, ja już nie będę" =) to może i w sumie nie jest takie złe=) + pozdr=)
  20. lilko: dzięki wielkie=) Piotruś, ja już skończyłem ten temat. to zdanie też jest za mało logicze i jasne dla ciebie? swoją drogą fajny ten twój ostatni koment. naprawdę mi się podoba. ile w tym treści...
  21. no fajne, zgrabna taka minaturka, z pomysłem. naprawdę dobre. tylko: a) czemu b) takie c) krótkie d) ? ale + =) pozdr
  22. a właśnie takie miałem wrażenie, że coś z poezją musisz mieć wspólnego=) powodzenia
  23. krókie... ale ciekawe=)
×
×
  • Dodaj nową pozycję...