Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Jay Jay Kapuściński

Użytkownicy
  • Postów

    1 931
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Treść opublikowana przez Jay Jay Kapuściński

  1. nic nie zmieniaj, miodzio normalnie. do ulu niezwłocznie. pozdr.
  2. b. krótko: fantastycznie, brak jakichkolwiek zarzutów. pozdr.
  3. rozumiem, że to refleksje poświęcone pierwszemu listopadowi? bardzo dobry tekst, podoba mi się.
  4. W dosyć obskurnym mieszkaniu złożonym z dużego, od dawna chyba - ''chyba'' - jakaś niepewność narratora? Jeden z młodzieńców otworzył, wpuszczając do mieszkania eleganckiego, choć lekko otyłego mężczyznę w średnim wieku. - może np ''jeden z nich'' bo młodość była wcześniej i mężczyzna znów się powtarza. Dobrze dzisiaj spisaliście się - dobrze się dzisiaj spisaliście - może tak? schodową i zatrzymali - za dużo ''i''. proponuję: (...)schodową, zatrzymując(...). Zapalili papierosy... itd. wyszli na ulicę podchodząc - dziwnie to brzmi... Szef był straszna kanalia - straszną kanalią albo z szefa była... do rozmowy włączył się Albert - Alberto interesująco się rozwija, jest trup, tajemnica i nowe zlecenie, niezły tekst Leszku, przeczytałem z przyjemnością. pozdr.
  5. no dzięki raz jeszcze :) cieszę się.
  6. podoba mi się. szare życie ubrane w kolorowe słowa. pozdr.
  7. przy wytłuszczeniu i kursywie muszą być nawiasy kwadratowe. znam Cię trochę z forum poetyckiego i poznaję tutaj kilka faktów, o których tam pisałeś (N., jęz. niemiecki). więc jeżeli to prawdziwa historia, to spisana bez zarzutu. Era Oddechu Po Bezklasowości - dialog w tym rozdziale wydaje się trochę naciągnięty, popatrz dokłądniej, za szybko się to wsyzstko dzieje. pozdr.
  8. Marri, dzięki no ;) ja również b. Kasia, norka już kiedyś była ;) mam nadzieję, że będzie i w przyszłości! dzięki piękne za noty :) Maciej, dzięki wielkie, bardzo mi miło :)
  9. jest dobrze, nurtują mnie tylko te korytarze liści, bo nie mogę ich sobie jakoś wyobrazić... mam również wątpliwości co do ''jedynej osóbki'', nie wiem czy zdrobnienie jest tutaj na miejscu. ale poza tym odnalazłem tu parę bliskich mi rzeczy, cieszę się, że przynajmniej czasami mogę przeczytać taki tekst. dziękuję Ci. pozdr.
  10. są drobne błędy, gdzieś tam nie ma spacji, to gdzieniegdzie jedna za dużo, ale specjalnie nie rzucają się w oczy. przeczytałem, tylko mam wątpliwości czy ten pierwszy tekst w kolumnie nie wyglądałby lepiej napisany w jednym ciągu, po prostu normalnie. tak poza tym jest ok, czekam na cd. tajemnica - bardzo dobrze. pozdr.
  11. zdeklasowałeś większość utworów na tej stronie, taki dzień dzisiaj :/ pozdrawiam
  12. jak rzędem zębów - może należałoby poszukać czegoś bardziej... wyszukanego? :/ no tak jakoś ten fragment. reszta tradycyjnie - zresztą sama wiesz :) pozdr.
  13. Pedro, myślę nad jakimś westernem dzięki Tobie, choć nie wiem czy coś z tego wyjdzie. To opowiadanko jeszcze nie do końca mi się podoba, zresztą do konkursu daleko, jeszcze może złapię formę w grudniu. dzięki wielkie :) Renata, dzięki, cieszę się.
  14. mało Madzi kłopotów? a tu jeszcze propozycje się posypały ;) no ciekaw jestem kto sprawił, że kobieta zdrętwiała. więc do następnego. dobra robota :)
  15. Espena, dzięki za odwiedziny, miło mi. Basiu, to świetny pomysł, już się nie mogę doczekać Twojego opowiadania :) Może wystawisz coś do konkursu? :) Leszku, dziękuję za szczegółowe wytknięcie błędów, poprawiłem. ''lot koszący'' na razie został, jeszcze nie wiem jak przemianować.
  16. różnie bywa z naszym poezjowaniem, Ty Sławko idziesz w dobrym kierunku :) ale dlaczego zaraz oślepić? olśnić jak najbardziej :) zobaczysz, że jeszcze kiedyś będziesz swoje tomiki podpisywać w empiku, pobiegnę pierwszy! 3maj się.
  17. dzięki ;) dobrze, że szalony w pozytywnym sensie, a nie utożsamiony ;) pozdr.
  18. Leszku, wyraziłem swoją opinię do tekstu, a nie do Twojego komentarza :)
  19. a ja się uprę, że bywało o wiele lepiej. przez cały czas wiedziałem, że jeden wykiwa drugiego, nie zaskoczyłeś mnie tym razem. warsztat jak zawsze - znakomity.
  20. * Michał nie mógł doczekać się weekendu. Siedząc na parapecie, beznamiętnie wpatrywał się w szkolny korytarz i roztaczał fascynujące wizje, w których jawił się cudowny pod każdym względem ogródek działkowy wraz z przyległym domkiem. - Misiu dlaczego jesteś taki smętny? – Gośka szturchnęła go w ramię. - Jeszcze trzy dni, trzy dni... – odpowiedział, nie odrywając wzroku od wielkiego portretu dyrektora, który górował nad wizerunkami polskich Noblistów. - Spoko, zaliczymy tylko klasówkę z matmy i wybywamy. - Nie rozumiesz, zagrożenie z polskiego, geografii... Już czerwiec, co ja potem... - Będziesz miał najwyżej poprawkę. Ale zdasz spokojnie. Pomyśl, zbliża się długi weekend, trzy dni pierdzenia w stołki, chlania do nieprzytomności i kąpieli w pięknej, przejrzystej, wiejskiej wodzie... - Masz rację, ale... - Cśśś nie ma żadnego ale. - Ale... – Gośka stłumiła zapał młodzieńca, posyłając mu pocałunek śmierdzący tanimi papierosami monte carlo z mety. Chłopak lotem koszącym zmienił zdanie. Oprócz Gośki i Michała na wieś wybierało się kilka osób: Weronika, właścicielka domku (posiadała we wsi wiele korzystnych, z punktu widzenia alkoholika, znajomości), Kamil i Wiolka. Wszyscy zebrali się w piątek rano, w umówionym miejscu, przy śmietniku pod blokiem Kamila, który był szczęśliwym posiadaczem poloneza caro. Podczas podróży naszymi bohaterami rzucało niemiłosiernie. Niemały wpływ na ten fakt miały kocie łby, którymi w większości wybrukowane zostały wiejskie bezdroża. Jednak Kamil jako wytrawny kierowca zachował zimną krew i zdołał dowieźć całą ekipę w prawie (nie licząc kilku krwiaków na nogach i łokciach) nienaruszonym stanie. Kiedy młodzież wywlokła się z samochodu, nareszcie mogła odetchnąć pełną, choć nieco obolałą piersią. - To co? Teraz pokażę wam kawałek okolicy, a później wracamy zabalować przy ognisku – zaproponowała Weronika. Kamil nieszczęśliwy ''nosiciel'' choroby lokomocyjnej odpowiedział jej niewyraźnym uśmiechem, gdyż jeszcze przed chwilą wymiotował, klęcząc na trawniku. Reszta cieszyła swoje młode twarze czerwcowym słońcem. Zbliżała się północ. Półprzytomny Michał sterczał nad ogniskiem z przepalonym kijem i niedbale zaczepioną nań kiełbasą. Promile szumiały mu w głowie niczym najpotężniejszy blizzard, a każdy lot ćmy przypominał świst zatrutych strzał, wysyłanych przez czerwonoskórych w trakcie bitwy. Niestety Kamil nie był w tak dogodnej sytuacji. Każda próba powstania z wilgotnej ziemi oraz ulokowania swoich zgrabnych i wyćwiczonych przez siedmioletnie treningi karate czterech liter kończyła się niezwykle bolesnym lądowaniem na kancie drewnianej ławki. Weronika spojrzała na kolegę z niedowierzaniem, niczym najtroskliwsza matka i rzekła do Michała: - Słuchaj. Nie jesteś jeszcze aż tak wstawiony... Jutro jak wstanie Kamil to będzie się męczył okrutnie. Choć skoczymy do sąsiadki, dwa domki dalej dokonać zakupu nowej partii alkoholu. Michał pomału odwrócił głowę do koleżanki. Po kilku sekundach dotarło do niego co powiedziała. - No dobrze, chodź. Pani Wieńczysława – sąsiadka to bardzo miła, starsza pani – twierdziła Wera. Po dwóch minutach marszu znaleźli się przed jej domem. Zastukali przerdzewiałą klamrą z łbem lwa. - O! Cieńobry dzieci – staruszka przywitała ich z niezwykłą dozą humoru. - A cieńobry pani Wieńczysławo! My w sprawie... – Weronika próbowała się szybko spoufalić, prawdopodobnie w celu uzyskania choćby drobnego rabatu. - Wiem dzieci, wy w potrzebie. Ale ja wam pomogie. - Kochana pani. - A ile chcecie? - Dwa literki? - Spoko jak to we waszej wiosce mówią. Ty Weruś wiesz co? Ty do domu idź, a kawaler zaczeka, ja zaraz przyniosę pakunek i weźmie. - Ale on trochę wstawiony... - Da radę! Młody jest. - Sama nie wiem... - Zaufaj. - No dobrze – Weronika uśmiechnęła się w kierunku Michała niczym wrząca woda i po chwili znikła za drzwiami. - Czekaj no kawaler, zaraz przyniosę... Jednak nim kobieta zdążyła wrócić, Michał pogrążył się w kamiennym śnie. Za poduszkę służyła mu miska dorodnych ogórków, a jedyną pościelą był noc wdzierająca się przez niedomknięte drzwi. Przez okna wszedł poranek, zapachniały kwiaty. Michał zbudził się w asyście zapachów doskonałych, nawet Gośki nie byłoby na takie stać. Obok niego leżała roznegliżowana pani Wieńczysława. - Ach kotku byłeś wspaniały – wycedziła przez fikuśny całus z odległości. Michał potrafił odnaleźć się w każdej, niemal pogranicznej sytuacji, jednak tutaj zahaczył o punkt o podłożu skandalicznym. Wieńczysława odgarnęła pęk siwych włosów za ucho. - No jak, nie mów, że ci się nie podobało. - Ale ja nic... Ja nic nie pamiętam. - Chcesz? Mogę ci opowiedzieć. Najpierw baraszkowaliśmy w ciemnościach... - Dość! Nie chcę tego słuchać. To był gwałt! Nagle drzwi do domu ktoś kopnął, wynosząc przerdzewiałe śruby z zaryglowanego na maksimum zamka. W progu stanęła Gośka, Weronika i patrzący metafizycznie Kamil. - Ty, ty... – Gośka załkała, zamotała się w słowach, których jej w efekcie zabrakło i rzuciła się w wir łez. - Ty, ty... – Kamil zmrużył oczy – Stary podziwiam cię. - Ale to nie tak... – Michał próbował ratować sytuację, z perspektywy neutralnego obserwatora jednoznaczną. Pani Wieńczysława wrzuciła coś na ruszt drewnianej fajki i po chwili cały pokój zalał nieskazitelny zapach japońskiego tytoniu, pakowanego w suwalskiej fabryce ‘’Ziemia obiecana’’. Michał w końcu zwlókł się z łóżka i w celu odnalezienia swoich majtek zajrzał pod stół. Nie miał siły na dalsze ekspedycje. Czuł się nieswojo, a w dodatku jego delikatną skórę drażnił dym fajki. - Wychodzę – powiedział zbulwersowany. - Ty pierdolony sercołamaczu, ja ci pokażę! – krzyknęła Gośka, po czym rzuciła się na wykończonego nocnymi igraszkami chłopaka. Michał zalał się krwią, rażony jej potężnymi, sztucznymi, zakładanymi w znanym salonie kosmetycznym paznokciami, w odcieniu czekoladowy brąz. Zraniona (ale tylko w przenośni) dziewczyna wybiegła na dwór. Zaraz po niej próg domu przekroczył zraniony cieleśnie, a w dodatku nagi i lśniący jak dwa miecze Michał. Chłopak nie miał już siły. Stanął na wschodniej rubieży podwórka i wpatrywał się w oddalającą kaczym krokiem Gośkę. Spostrzegł również, że z domu pani Wieńczysławy powoli wytaczają swoje zwaliste cielska jego pozostali przyjaciele. - To na razie – mruknęła tylko Weronika. - Do zoba... – odburknął Michał i w tym samym czasie poczuł nieposkromioną chęć na odbycie drzemki. Nie chcąc wracać do domu Wieńczysławy, zajrzał do psiej budy, na której wisiała karteczka z napisem ‘’wakat’’. Było tam w miarę schludnie, buda spełniała minimalne wymogi sanitarne, sprytnie wyłożona sianem prezentowała się niezwykle solidnie. Nie miał dobrego letargu. Śnił mu się poprzedni właściciel lokalu – pies Burek, a zaraz po nim cały stosunek z panią Wieńczysławą. Kiedy wstał postanowił zmazać z siebie cały brud nocy. Udał się nad jezioro, gdzie zażył tak upragnionej kąpieli. Kiedy wrócił podziękować za gościnę (w trakcie spaceru powrotnego, zrozumiał, że jest dobrze wychowanym człowiekiem) coś go tknęło. Odwrócił się. Na jego ramieniu uwiesiła się Wieńczysława. Michałowi po plecach przeszły przyjazne dreszcze. W kobiece, która mogłaby być jego prababcią ujrzał osobę dojrzałą, a w połączeniu z sennymi wspomnieniami, mogącą spełnić jego najskrytsze zachcianki. Zostali parą. Michał rzucił szkołę i zamieszkał z nową ukochaną. Wieńczysława codziennie przynosiła mu śniadanie do łóżka, ciepłą herbatkę i równie ciepłą gazetę wyborczą (wprawdzie niesiona przez całą wieś ze sklepu, robiła się zimna, lecz później grzana na piecu sprawiała dość świeże wrażenie). Byli szczęśliwi. Wieczorami chadzali na długi, letnie spacery, czule objęci (tutaj niekiedy przeszkadzał, dający coraz bardziej znać o sobie reumatyzm Wieńczysławy, jednak Michał zachowywał stoicki spokój). - Wiesz co Misiek. Heńka pochowałam, Witka już też, Cześka również no i ostatnio Adolfa... Może weźmiem ślub? - Wieńczysiu – Michał spojrzał głęboko w Wieńczysławowe oczy, niczym klient na słup ogłoszeniowy z ofertą last minute – Jestem zaszczycony, lecz niezwykle zszokowany, ubiegłaś mnie o te kilka chwil, te parę ulotnych sekund i kilka szumów pobliskich trzcin... - Ach pięknie mówisz, ale przechodź do rzeczy. - Balansować pomiędzy wierszami w twojej obecności to we mnie rzecz tak zakorzeniona jak niegdyś marihuana w stu dwudziestu donicach mojego brata. - Co to jest... - Cśśś. Wieńczysławo Mścisławo Dojsko-Pieńkowska czy wyjdziesz za mnie? Wiem, iż twoi rodzice od ładnych pięćdziesięciu lat leżą na pobliskim cmentarzu, więc ich już nie poproszę o twoją rękę, jesteś dorosła, więc proszę ciebie... Zadecyduj. - Misiu, co się głupio pytasz. Ale spiszemy intercyzę majątkową na wypadek twojej śmierci co? - Oczywiście, wszyscy przemijamy, zdaję sobie z tego sprawę kochanie. - Ale najpierw... – Wieńczysława próbowała, użyć łodygi kwiatu jako nici dentystycznej – noc przedślubna. To było czyste szaleństwo. Zakochani prawie nie wychodzili z łóżka przez dwa miesiące. A jeżeli już to tylko po warzywa do ogródka czy za stodołę w potrzebie natury fizjologicznej. Dając księdzu na zapowiedzi Michał dostrzegł w jego oku dziwny błysk, błysk, który wydał mu się nad wyraz stereotypowy. Pięknego, rozkosznego, malowanego niczym słoneczko na murze zakładu karnego dnia kościół został wypełniony po brzegi ludźmi. Przy ołtarzu stał miejscowy kapłan ks. Heniek, wyczekując z niecierpliwością na parę młodą. Pierwszy do świątyni wszedł Michał. Od razu jego uwagę przykuły dość nietypowe pary. Cały kościół był wypełniony kobietami w przedziale wiekowym ok. 80-100 wraz z małżonkami (tutaj różnica wieku balansowała na granicy ok.18-25). Chłopak przystanął na chwilę i podrapał się po głowie. Huragan myśli pustoszył jego ogoloną na pałę i w efekcie przyozdobioną licznymi bliznami po kijach baseballowych mózgownicę. Po krótkim zawahaniu ruszył ponownie i stanął przed księdzem. Po kilku minutach zjawiła się Wieńczysława, wprowadzana pod rękę przez miejscowego samozwańczego hrabiego, właściciela sklepu monopolowego pana Izydora Kordiana Chlorowodorowego. Po całej ceremonii zakochani zjawili się w domu. Wieńczysława była dość dziwną kobietą. W centralnym punkcie dużego pokoju jej dwudziestowiecznej posesji stało akwarium z piraniami, sprowadzonymi specjalnie z Afryki, a w sypialni terrarium z spasionym ptasznikiem. Sielanka trwała w najlepsze. ‘’Młodzi’’ śmiali się, płakali (głownie podczas wizyt na autorskich odczytach książek harlequin), ale byli razem. Pewnego dnia Michał, okryty kuchennym fartuchem, w poszukiwaniu wałka do placków, udał się na strych. Widok jaki tam zastał, przeszedł jego najśmielsze oczekiwania. Na podłodze walały się zdjęcia, kąpiących z piraniami poprzednich mężów Wieńczysławy. Ich przerażone twarzy mówiły wszystko – byli daniem głównym rybek. Michał gasł w oczach. Z dnia na dzień przestał kochać Wieńczysławę. Z początku tego nie okazywał, jednak gdy nadszedł termin wizyty babć z miejscowego kółka różańcowego, nie wytrzymał. Uwijał się pomiędzy stołami jak młoda sarna po dziewiczych lasach Wigierskiego Parku Narodowego, przykuwając wzrok posuniętych wiekowo kobiet. Pewnej nocy, kiedy spał sam, gdyż wcześniej doszło do małżeńskiej sprzeczki, nawiedził go przerażający koszmar. Śniło mu się, że na strychu domu jest wielki basen, a on kąpał się w nim i kąpał... Po chwili obudził się z ręką w nocniku – dosłownie. Z dłonią zabetonowaną w pokaźnym piętnastolitrowym naczyniu siedział na dnie akwarium pełnego najdorodniejszych piranii. Następnego dnia Wieńczysława tak jak każdego poranka zażywała kąpieli. Zamiast wody, wannę jak zawsze wypełniło dwieście litrów feromonów. Po kilku godzinach była gotowa. Do domku obok przyjechała kolejna młoda ekipa. Około południa jej męska część przyszła kupić trochę bimbru.
  21. za słabo przyprawione :( wiadomo, że politycy są be, wolałbym całokształt, a nie taki urywek. rozumiem - kilka sytuacji, gdzie koleś pokazuje pazurki, ale jedna? i ta ciemność na końcu - dla P. tylko. przeciętnie. pozdr ps. i w ostatnim myslniku jest Puryński
  22. z ciekawością przeczytam część drugą jeżeli będzie, na razie wiele mi to nie mówi i zakończenie słowami ''pusty debil'' niezbyt błyskotliwe... może warto zmienić? a jeżeli ma zostać to domagam się wyjaśnienia dlaczego. pozdr.
  23. nie lubię za bardzo sonetów Petrarki, ale tu nie ma to nic do rzeczy. świetnie opisałeś dzień z życia tego człowieka, zwracając uwagę na najmniejsze szczegóły, dzięki czemu dokładniej można wyobrazić sobie świat w jaki chcesz wprowadzić czytelnika. widzę, że data wczorajsza, więc składam tym większe gratulacje, a refleksje nasunęły się w Krakowie, czyli w miejscu jak wynika z fragmentu bliskiemu poecie. + pozdr.
  24. swego? swojego może... jest całkiem, ale krótko. warto rozpisać, chociaż jakąś wzmiankę na temat Pawełka, którego losy potoczyły się tak, a nie inaczej. to piwko z początku to jednak za mało. gdyby matka kochała to dziecko, a ojciec pił i nie chciał się zmienić to ona powinna się wyprowadzić, albo jego wywalić z domu - tak mi się wydaje. pozdr.
  25. zawsze - zawsze (pierwsze i drugie zdanie) Marlon Brando, kiedys stwierdził, że jeżeli za szorowanie kibli płacono by mu tyle samo, ile zgarnia za role w filmach, to wolałby szorować sedesy. to tak na marginesie. podobały mi się te dojrzałe przemyślenia. aha, w solarisie zimą nie jest tak źle, zależy od miejsca ;) pzdr.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...