Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Jay Jay Kapuściński

Użytkownicy
  • Postów

    1 931
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Treść opublikowana przez Jay Jay Kapuściński

  1. Rozejrzeli się po nim świetle wyjętych z toreb latarek - a nie ''w świetle''? dotarli do celu. Celem tym były dźwiękoszczelne - może po prostu ''do celu, którym były'' Toni powrócił do studia zamykając drzwi za sobą - jestem słaby z interpunkcji, więc mogę się mylić... czy między studia a zaykając nie powinien stać przecinek? podobało się, akcja rozkręcana z odcinka na odcinek, wciąga, teraz czekam tylko na jakieś boom i rozwiązanie tajemnicy szefostwa oraz laboratorium. pozdr.
  2. Natychmiast bumerang wspomnień powrócił - nigdy nie słyszałem :) ale za to obiło mi się o uszy coś w stylu ''jak bumerang powraca'' Tylko ja sam., samotny - albo '.' albo ',' błyszczały blaskiem księżyca - dla mnie to jakby masło lśniło masłem ;) może lepiej np. odbijały blask księżyca? mieniły się w..? był wielki, ogromny - jeden z tych wyrazów w zupełności wystarczy. wiozłem więc z szafki dorodnego - a nie wziąłem? chociaż może żeby nadać artyzmu np. dobyłem ;)) Ohydny czworonóg - dwie linijki wcześniej wspomniałeś, że jest ohydny, więc po co powielać. Po prostu może: większy czworonóg... z betonu,. W mroku - znowu trzeba dokonać wyboru. lecz ta postura i......... - zalęgł się tasiemiec? to on skrzywdził Belta Folgorante****, - pod tekstem nie ma takiego przypisu. piekielnemu demonowi. Rzuciłem się na niego - po co tyle spacji? monstrualny monumentalny - pomiędzy słowami przydałby się przecinek, choc i tak uważam, że jednego z nich można spokojnie się pozbyć ;) czćiny na wietrze - trzciny Z szyi spływał mu krew - spływała zbyt krwiście na koniec, najpierw mały strumyk, a później cała fontanna (?). bardzo niedbale wstawione znaki interpunkcyjne, raz jest spacja, raz nie, czasem nazbyt dużo kropek - nie wiem w jakim celu. ale opowiadanie naprawdę niczego sobie, zagłębiłem się w ten tekst i zapomniałem przynajmniej na te kilka minut o świecie i przemijaniu. dobry do refleksji, chociaż wiersze niezbt mi się podobają, nie lubię takiego stylu pisania. ten tekst przypadł mi bardzo do gustu, minus za w/w zarzuty, chociaż to nie mogło przekreślić wartości artystycznej. świetnie. pozdr.
  3. dziękuję wszystkim za przeczytanie i szczere opinie, przeczuwałem, że jednak może być cuś nie tak, dzięki za wskazanie, część zakalców już wyeliminowałem, pozostałe sprzątnę jutro, kiedy będę miał świeższe spojrzenie, bo u mnie ostatnio krucho z czasem :( ani pisać, ani czytać.
  4. namieszałaś trochę :/ witraże za oknem - myślę, że jednak powinna znaleźć się też wzmianka gdzie one są, o budynku, bo w sumie to na razie mało wiadomo. trzecia strofa, rym: ścian-ran ;) popracuj nad wersyfikacją, na razie prezentuje się dość dziwnie ;) widzę, że wróciłaś do tworzenia, teraz w oparciu o najnowsze wydarzenia swojego życia, lubię ten Twój styl Gekonie, mrocznie i pesymistycznie, ech, misię. 3m się w. p.s. będzie dobrze :)
  5. ja napiszę tylko, że zajebiście piszesz i bardzo mi ten styl odpowiada. Nie z tej ziemi, po raz kolejny. pozdr.
  6. zastanawia mnie ten egzotyczny zapis, może coś wykombinuję do jutra. Myślałem nad tymi nieszczęśnymi wielkimi literami, ale teraz uważam, że to Twój styl i nic mi do tego, więcej słowa nie pisnę ;) dobry wiersz. pozdr.
  7. słowa nizebyt wyszukane, ale chociaż zabawnie jest ;) pozdr.
  8. nie obejrzę białych obłoków nieba choć mam tysiąc lat żyję - niebo wyciąłbym i w efekcie zapisał ten fragment tak: nie obejrzę białych obłoków choć mam tysiąc lat żyję Kall, dla mnie może być, ale wypominam Ci ten sam zarzut co pod poprzednim ;) pozdr.
  9. grafologia codzienności inspiruje wybujałe pętlice będące świadectwem wyobraźni niebanalnych zdarzeń - najpierw niepotrzebna efektowność, a później banalne zakończenie ze słowem niebanalnie. druga i trzecia strofa nawet mogą być, ale też nie jest to coś specjalnie odkrywczego. końcówka ze słowem ''niekwestionowane'' - brrr, ciary przechodzą, może jakoś inaczej? tak średnio, pozdrawiam :)
  10. dziękuję wszystkim pięknie!! Kasia, Catherina, Tomek, Nata, Aga, Iza - za bardzo miłe wdepnięcie ;) 51, Weronika - za wątpliwości. wzejdzie-nadejdzie - na razie zostawiam, może jutro wena odbierze jakiś poród i zamienię. Włosy - już tłumaczę, coś już długo trwa, przeszłość ma duże znaczenie w teraźniejszości czyli tym stanie, który ja tam przedstawiam ;) śmierci jest ile trzeba, gdyż ta środkowa jest częścią wypowiedzi. odległość pomiędzy śmiercią nr 1 a nr 3 jest wg mnie odpowiednia. to tyle. jeszcze raz gorąco dziękuję
  11. witam państwa, nie było mnie tu trochę, zapraszam do komentowania :) aha, tego... (no właśnie wiersza? pozdrawiam Pana Bezeta) nie bedę odchudzał, poproszę o jakieś sugestie co do wresyfikacji jeżeli ktoś będzie miał czas. pozdrawiam
  12. Nastała noc - czarna pościel rozwieszona pomiędzy światłami. Ktoś wciąż siedzi w oknie naprzeciwko. Patrzymy sobie w oczy przez lustro weneckie. Próbuję przeprowadzić się do indziej. Postać macha ręką w moim kierunku, jednak po chwili dostaje w twarz. Wraca. Nasz wzrok styka się w szybie dźwiękoszczelnych okien. Zagnieżdżam się w indziej. Dziś nic mi się nie chce. Popadłem w długi. Chcę zostać sam. Nawet na stronie w pamiętniku, na zdjęciach. Z nikim już się nie dzielić, nie fotografować i nie trzymać jednego papierosa. Samemu opierać się o sen, który kiedyś z pewnością nadejdzie, wraz ze śmiercią i kobietą. Będzie. Sam, w sobie zamknięty; sobie winien - mnóstwo. Nie zamawiałem budzenia, a mimo to przychodzi do mnie śmierć. Siada na brzegu łóżka. Włosy okryte przeszłością wystają jej spod innych włosów. Lubię jej dziewczęcy głos. Nie mówi: śmierć jest jedynym sensem twojego życia. Jest najskromniejszą śmiercią jaką kiedykolwiek spotkałem. Przy niej nawet nie wiem, kiedy moja dłoń opada bezwładnie. A przecież nastawiam zegarek na późniejszą porę. Szybko zrywam kolejne dni z kalendarza, jak oferty pracy ze słupa ogłoszeniowego. Nadchodzi kolejne przeterminowane jutro. Imieniny obchodzą: Danuta i Remigiusz. Zapamiętać, jeśli nie, to zanotować przy najmniej oczekiwanym momencie. Pora dopiero nadejdzie.
  13. wiem, że coś kazało ;) nie chcę byś je likwidował, a może spróbował zaczynać z litery wielkiej? ;) jeszcze serdeczniej
  14. dlaczego?, łatwiej - nieciekawie wygląda obok siebie, ale ja tam specem nie jestem. zaskoczył mnie rozmiar tekstu i to dlaczego znalazł się w Z. A jeżeli już to przecież można takie wywody na pewno pociągnąc dłużej. Można to pokroić na strofy i zacznie przypominać wiersz ;) dla mnie za krótko, niestety. pozdr.
  15. poprawki naniosę, kiedy tekst będzie już u ujścia do strony drugiej, Konrad, Jacek, Basia, Natalia - bardzo mi miło, że wpadliście, Wasze uśmiechy motywują do dalszego pisania, dziękuję!! :)
  16. Pewno spał - :/ , a może ''pewnie'' lepiej by było? Szła pochylona, rękami czepiała się traw. - to jest źle rozegrane, proponuję: szła pochylona, dłońmi czepiając się traw - ale mi to czepianie zgrzyta, więc posunę się jeszcze dalej: szła pochylona, zahaczając dłońmi o bujną trawę albo coś w tym stylu. chociaż ja tam się nie znam. fajny tekst, dobrze napisany, tylko nie wiem dlaczego często jest tak, że debiutanci zaczynają od działu Z. daj się poznać najpierw w dziale P, udoskonal warsztat i dopiero potem rzucaj się głębiej, bo tu jak widzisz panuje mały ruch i początkującym jest bardzo ciężko. pozdr.
  17. dobrze się czyta, wcale nie było takie długie, w każdym razie nie zerkałem kiedy koniec ;) podobało się, bardzo. pozdr.
  18. dziękuję za komentarze, Sanestis - napisz mi konkretniej, gdzie jest to feralne ''co''? ;)
  19. no Konrad, ostro pojechałeś - świetnie! siedzieć -siada - na początku cz. I drażni. w 3 linijce od dołu popraw z Alcji na Alicję. - drobnostki. wracając do tematu- bardzo mi się podobało, dobry warsztat i świeżość spojrzenia, sprawiła, że spod Twojego pióóra wyszedł naprawdę dojrzały tekst. pozdr. p.s. Ala rządzi ;)
  20. są pewne zmiany w porównaniu z warsztatową wersją, ale wciąż nie na plus; z tego co pamiętam wypisałem Ci listę zakupów, którą proponuję wymienić, dobrze, że chociaż część zrobiłaś... widzę również, że wersyfikacja znalazła się w dość niekorzystnym układzie, proponuję zmienić na dogodniejszą dla oka. Na razie, mam takie wrażenie - skaleczyłaś, czekam na zmiany. pozdr. p.s. na prawo - może ''w prawo''?
  21. fakt, dobrze się czyta; utwór napisany z fantazją i dużą dawką humoru. Przeczytałem z uśmiechem, na więcej niestety nie mogłem się zdobyć. pozdr.
  22. poczułem się blisko czytając... dekdentyzm za mną łazi całe życie, pewnie dlatego. Kall piszesz z wielką gracją, czasem mam wrażenie zbyt poprawnie, tak jakbyś bała się przekroczyć jakąś granicę. Oczywiście mamy tu okazję oglądać piękne wygłądzone lodowisko, ale może czasami warto napisać coś inaczej, wyrwać się z tych stereotypowych sieci? potrafisz na pewno włocławianko, takie zdolne miasto, inspiracji zabraknąć nie powinno. podoba mi się, ale liczę wciąż na Twoje przebudzenie tzn. spróbowanie nowego stylu, liczę na Ciebie. pozdr.
  23. drażni mnie ten zapis tzn. kropki, a po nich małe litery :/ jakoś tak nie bardzo, wiem, że to nie umniejsza wartości merytorycznej, ale jednak czuję jakiś niesmak. całkiem niezły wiersz, w dobie tylu, kiedy mam ''przyjemność'' zbierać wspaniałe okazy, które wysypują się wraz z nowymi użytkownikami portalu... trzymasz formę, dobrze, że cały czas się rozwijasz, szlifujesz, bywały lepsze, ale ten paw jest i tak dobry. pozdrawiam bardzo serdecznie!
  24. ostatnio Cię czytałem, ale nie mogłem zdobyć się na koment, sam nie wiem dlaczego, tamte wiersze wydawały mi się słabsze. tutaj jest lepiej, o wiele, przedostatnia zwroteńka nieco dosłowna, taka kawoławna chociaż wykładasz kawę dopiero w ostatniej... jest dobrze Szalikowcu, pozdr. plussowo
  25. * Już w wieku pięciu lat mała Marynia odnalazła pomiędzy stertami zakurzonych książek swoich wykształconych rodziców stare wydanie księgi Koranu. Z uwagą przeglądała strony, dokładnie analizując arabskie litery. Po latach pasja powróciła. Dziewiętnastoletnia już Maria jako kierunek studiów wybrała arabistykę. Po pierwszym, niezwykle udanym roku edukacji, zakończonym średnią 5,0 Marysia dostała od rodziców nagrodę. Wspaniałą, trzytygodniową wycieczkę do Arabii Saudyjskiej. Tam dziewczyna miała poznać odpowiedzi na jeszcze nurtujące ją pytania, zasmakować kultury, a co najważniejsze sprawdzić swój szlifowany na codziennych korepetycjach język arabski. Wszystko układało się zgodnie z założeniami, wymyślonymi w samolocie z nudy, pomiędzy okresami, kiedy wymiotowała. Czterogwiazdkowy hotel, przystojni hotelowi boye i doskonała pogoda, pobudzająca wszystkie szary komórki do sprężenia się przynajmniej na te kilkanaście dni. Pierwsze wyjście z hotelu było niezwykle ekscytujące. Marynia przemierzała wspaniałe, bogate osiedla, pełne wytwornych sklepów, klubów czy wystaw. Wszystko otaczały rozłożyste palmy, rzucając cienie, pozwalające niekiedy na chwilę oddechu. Pierwszym poważnym sprawdzianem stała się wizyta w aptece. Dziewczyna z roztargnienia zapomniała wziąć ze sobą tamponów co niestety w niedalekiej przyszłości nie układałoby skonsolidowanej kompozycji z jej śnieżnobiałą spódnicą. Starała się niezwykle dokładnie, przy użyciu języka migowego powiedzieć na jakim gruncie osadzony jest jej problem, jednak powoli czuła, iż to przekracza jej niemałe, jak dotąd sądziła, możliwości. Farmaceutka znosiła na ladę coraz ciekawsze rzeczy. Arabską odmianę polskich marsjanków, rosyjskie pampersy czy tadżyckie smoczki z dołączoną gratis kaszką podlaskiej firmy Mlekovita. Marynia już miała skapitulować. W jej wyobraźni krążyły przerażające wizje o tym jak zalewa się krwią przy wszystkich. To byłoby straszne – taka myśl przepływała zgodnie przez wszystkie korytarze jej mózgu. Ale nagle obok Maryni pojawił się jakiś mężczyzna, który przedstawił się jako Hassan Muhemed Al – Dossary. - Hi girl. I speak english, zulu, bangladeshian, srilankan and kashubian. What are you buying now? - Oh hi, my name’s Marynia Felicjańska-Świętojańska. I come from Poland. - Oh cusz za sudowna sprejwa. I was in Polska tu jers egoł. - Fantastic! Ahmed ja chciałabym dokonać zakupu tamponów, czy mógłbyś..? - Oh no problem. Hassan stanął na wysokości zadania. Nie dość, że pomógł Maryni w tak delikatnej sprawie, to zaoferował swoje usługi na przyszłość. Jak się później okazało był miejscowym, niezwykle cenionym przewodnikiem. Zaczęli się spotykać. Chodzili na długie poranne i wieczorne spacery, podczas których nie lękali się poruszać tematów trudnych, często uważanych za marginalne w tym pojebanym – jak mawiał Hassan – świecie. Rozmawiali w różnych językach. Najczęściej łamanym arabskim z domieszką angielskiego i kaszubskiego (tutaj chcąc oszczędzić kłopotów zamieszczam rozmowę w luźnym tłumaczeniu na polski). - Hassan? - Tak Maryniu? - Czy moja twarz nie przypomina ci kogoś znanego, niezwykłego? - Hmm... Podpuszczasz mnie. Przecież każdy człowiek na swój sposób jest... - Dobrze wiesz, iż nie o to mi chodzi. - Tak więc – Hassan skoncentrował swój wzrok na przetłuszczonej twarzy Maryni – Wiem! Sara Connor! - Aj wszyscy faceci są tacy sami, nawet tu w Arabii... No przecież Mona Liza! - Faktycznie! Jak ulał, ale ty nie masz trójki po lewej stronie... - Cśś. Szczegóły zostaw ekspertom, sam niedawno powiedziałeś, że to co najważniejsze człowiek ma w środku. Dni mijały nieubłaganie. Marynia i Ahmed zwiedzili wszystkie lokalne muzea, wystawy i niekończące się plaże. Góra lodowa tkwiąca pomiędzy nimi niemal stopniała, teraz każda melodia ich rozmowy pobrzmiewała bez zbędnych nut tajemniczości. - Ahmed? – rzekła Marynia, grzebiąc w swojej torebce. - Tak? - Może poszlibyśmy do meczetu? – zaczęła pudrować lśniący nosek. - Ale ja... Ja jestem katolikiem. - Co? A to w jaki sposób? - Bo widzisz... Będąc kilkunastoletnim chłopcem musiałem już zacząć dbać o siebie, dlatego nie mogłem pozwolić sobie na dokładne pielęgnowanie wartości religijnych... Przeszedłem więc na katolicyzm, tak było wygodniej, a poza tym goscił niegdyś u nas taki ksiądz, Włoch chyba i jak się napił powiedział, że urwie mi jaja, byłem wtedy mały, bałem się... - Aha, rozumiem cię. - Mam nadzieję, że nie jest ci przykro? - Nie, skąd, ale ja będąc jeszcze w liceum, pod wpływem fascynacji, przeszłam na islam. - Nie rozmawiajmy o tym – Hassan odebrał z dłoni Maryni pudełeczko pudru i przytulił kobietę do piersi. - Jestem taka szczęśliwa Hassanie, mów do mnie Leilo... Hassan zakrztusił się drinkiem, ale po chwili doszedł do siebie. - Jasne, jak sobie życzysz Leilo – rzucił mimowolnie uśmiech, który jednak niechcący zawadził o obszar, kontrolowany wzrokiem nieznanego mężczyzny spod baru. Tajemniczy jegomość natychmiast zaczął coś kreślić na małej karteczce, po czym wstał i rzucił wiadomość na stolik Hassana. - Przystojny co? – westchnęła Marynia. - A jak! – odpowiedział Hassan i oboje wybuchli śmiechem. Arab spojrzał na Polkę, niczym katolik na muzułmankę i zagłębił się we własne myśli. Dryfował pomiędzy startami zbędnej makulatury przeszłości, że dopiero teraz dane im było się spotkać, dotknąć czy pomedytować nad brzegiem hotelowego basenu. - Pokażę ci fajne miejsce, chcesz? – Hassan wprowadził na plac konwersacji nowy wątek. - A co to ma być? – Marynia nie zrozumiała intencji, potwierdzając poniekąd opinię, iż jest mniej więcej tak samo inteligentna jak plastikowa lalunia z opakowania jej ulubionej margaryny ‘’Marynia’’. - Niespodzianka. - Pojedziemy gdzieś? - Tak. Pakuj się. W jednej chwili piękne, pomalowane w beżowym odcieniu powieki Maryni okryła czarna chusta. W takim stanie weszła do samochodu i komfortowo wtopiła swoje cielsko w siedzenie (polski akcent – pokrowiec na siedzenia pochodził z grodziskiej fabryki Groclin). - Kotku gdzie mnie wieziesz? - Cśśś, bo niespodzianki nie będzie. - Powiedz! - Nie histeryzuj! - Poczekam jeszcze trochę, ale zaraz... - O już jesteśmy, siedź spokojnie. Hassan wysiadł z samochodu i podszedł do drzwi z drugiej strony, wyciągając Marynię za delikatną rączkę. Szli kilka minut w grobowej ciszy. W pewnej chwili opaska została zerwana. - A teraz zacznij kopać swój grób – rzucił ni stąd ni zowąd Hassan. - A... Ale... – Leilę wcięło w margines tej skrajnej sytuacji. - Kop kurwa! Ile razy mam jeszcze mówić! Masz tutaj łopatę. Kolejne szufle ziemi spadały za plecy dziewczyny. Tymczasem Hassan spokojnie ćmił papierosa. - Skończyłam – zakomunikowała Marynia. - Właź do środka. - A co mi zrobisz? - No właź! – Hassan wyjął pistolet. Marynia drżącym krokiem przemieściła się do bunkra. Zastygła w bezruchu. Hassan roześmiał się wesoło. - Happy birthday kochanie! Przecież dzisiaj są twoje urodziny! - krzyknął i wyzrucił daleko gnata, który był jedynie plastikową atrapą. - Ty chu... – miała już krzyknąć Marynia jednak Hassan podbiegł do niej i przy pomocy pocałunku, dokonał rzeczy niemal niemożliwej – zamknął usta kobiecie. Dalej wszystko potoczyło się już stereotypowo. Ble, ble, ble, miłostki i takie sprawy. Trwało to do ostatniego dnia pobytu Maryni w Arabii Saudyjskiej. Po południu zakochani wybrali się na spacer po dziewiczych obłokach swojej wyobraźni. Siedząc w hotelowym pokoju i wdychając tani towar, zakupiony od równie tanio wyglądającego rzezimieszka, roztaczali fascynujące wizje. W pewnym momencie z kształtnej piersi Leili wyrwał się dźwięk, z perspektywy Hassana tak realny jak ustanowienie 3% vatu w Polsce na usługi internetowe. - Hassaniku, pojechałbyś może ze mną? - Kochanie, chętnie rzuciłbym to wszystko w cholerę, specjalnie dla ciebie, lecz twój lot jest zaplanowany na dzisiejszy wieczór, nie stać mnie na bilet. - Nie bój się, kupiłam już – Marynia uwydatniła szeroki uśmiech, jednocześnie poruszając swoją dźwiękoszczelną na wszelkiego rodzaju odmowy parę uszu. - Zaskakujesz mnie... - To wszystko z miłości. Więc jak będzie? - Tak, no pewnie – Hassan otarł dłonią pot z szyi jak gdyby chciał odpędzić widmo noża na gardle – Idę się pakować. Spotykamy się wieczorem na lotnisku. - Kocham cię. - Ja ciebie też. Noc zalała miasto. W powietrzu unosił się jej przenikliwy aromat, niesiony niesłabnącym wrzątkiem ludzkich rozmów. Hassan dobył z kieszeni szklane oko swojego dziadka – pamiątkę, którą przodek pozostawił mu na łożu śmierci. Chuchnął nań. Później uniósł ręce do góry jakby chciał pozdrowić Hassana Mohameda seniora. Teraz albo nigdy – rzekł. W schludnym samolocie wszystko było nieprzyzwoicie najlepsze i cnotliwe. Hassana dopadła biała gorączka, skutek uboczny strachu przed lataniem. Lada moment nadejdzie biegunka – stwierdził, kiedy samolot oderwał koła od płyty lotniska. Jednak Marynia wcisnęła mu w gardło garść tabletek węgla i kazała zapić kwasem chlebowym. Mężczyzna jakoś dotrwał do końca podróży. Perspektywa wspólnego mieszkania pod jednym dachem z arabem nieco zaskoczyła rodziców Maryni, jednak starali się tego zbytnio nie okazywać. Chociaż na wszelki wypadek swojego przyszłego zięcia położyli w pokoju, dostępu do którego broniły drzwi, umocnione dodatkowo na wypadek wybuchu bomby. Wszystko układało się świetnie. Marynia przynosiła z uczelni same oceny bardzo dobre, profesorowie chwalili jej niezwykły talent i zapał, a jeden nawet przedwcześnie wyznaczył dziewczynie tematy mające na celu przyswojenie staroarabskiego. Pewnego dnia młodzi spacerując parkową aleją, w rytm jesiennego słońca zbliżyli się do siebie na dotychczas nieprzewidzianą odległość, a spowodowane było to tym, że Hassan oświadczył się Leili. Czyżby historia powróciła po tylu latach i zakończyła się szczęśliwie? – teraz te myśli spędzały sen z powiek lokalnym plotkarom. Marynia powiedziała tak, lecz w środku nie do końca wierzyła swojemu narzeczonemu. Pamiętała, pomimo zdenerwowania, które wtedy czuła kopanie grobu, gdzieś na arabskim odludziu czy przemilczane we wcześniejszej części tekstu wywody Hassana na temat śmierci. Zła strona jej duszy tłumaczyła to tym, iż chłopak ukończył filozofię, studiując równolegle geografię. Nadszedł dzień ślubu. W wąskim przejściu urzędu stanu cywilnego stał człowiek na człowieku. W końcu jakaś łaskawa pani wyszła z pokoju i zaprosiła wszystkich do środka. - Moich rodziców nie będzie – rzuciła Marynia na wejściu. - Jak to? - Nie mogli. Po prostu. - Tak bez nich. - Bez obaw, to tylko ślub cywilny. Urzędniczka pomału rozpoczynała tradycyjny rytuał, kiedy nagle Hassan rozerwał swoją jasnoniebieską koszulę, ukazując owłosiony tors. Na całym popiersiu miał naklejone ładunki. Wszyscy zrobili wielkie oczy i już mieli uciekać, jednak młody Saudyjczyk zdobył się na przemówienie. - Ładunek jest zbyt mocny. Nie uciekniecie przed śmiercią choćbyście bardzo chcieli. Zapanowała zręczna chwila ciszy. Nagle Hassan uśmiechnął się od ucha do ucha. - Ha, ha! Ale was nabrałem! Leilusio ty był żart! Pamietasz to kopanie grobu? - Tak, tak, ale patrz co narobiłeś – Marynia wskazała palcem w kierunku osuniętej na podłogę starszej urzędniczki, którą próbował docucić pomagier urzędowego elektryka. W trybie natychmiastowym należało znaleźć jakieś wyjście awaryjne. Po pół godzinie w gmachu zjawił się mężczyzna, upoważniony do przeprowadzania tego rodzaju uroczystości. - Hassanie, bądź poważny. Tym razem bądź – rzucił na wejściu urzędnik, sądząc po wyglądzie – równolatek poprzedniczki. - Oczywiście. Jednak nim zdążył rozpocząć całą ceremonię, Marynia zerwała górę swojej sukienki, odsłaniając tułów pokryty materiałami wybuchowymi. - Całe życie na to czekałam – rozpoczęła – więc w gwoli wyjaśnienia, jeżeli już macie zginąć. Wszystko zaczęło się w wieku dziesięciu lat, już wtedy wymyśliłam ten atak, ale czekałam i czekałam na odpowiedni moment... Chciałam wyjebać w kosmos jakiś kościół, równocześnie zachowując równowagę ducha przed pójściem do nieba. Okazało się to niewykonalne... Chwilę później mieszkańcy miasta poczuli eksplozję. Wszystkie gołębie zerwały się z okolicznych domów, upuszczając kilka kup na żarzące się jeszcze pobojowisko.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...