
Freney
Użytkownicy-
Postów
645 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
nigdy
Treść opublikowana przez Freney
-
Turniej Prozatorski
Freney odpowiedział(a) na Ewelina_Tarkowska utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Zestaw 24 kolorowych kredek firmy Tropicolor :) -
Natalia odgarnia włosy. Wybiórczo.
Freney odpowiedział(a) na Wuren utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
Ech, te uwagi o nierozumieniu... Przecież to można przeczytać tak po prostu i zwyczajnie cieszyć się tekstem. Zwłaszcza, że trafiają się tu dużo bardziej niezrozumiałe wiersze, które bywają oklaskiwane jako genialne. A doktor zaczął po bożemu ;) od początku. Czołem :) -
Ja tak może jako profan spytam: fascynacja kotami na forach literackich trwa od zawsze, czy to taki tylko wypływ jesienny? :) wszędzie pełno kocurów :) podoba mi się logiczny przebieg wiersza - jest przesłanka, jest wnioskowanie, jest pointa - troszeczkę klasyki jeszcze nikomu nie zaszkodziło :) Zwrot pomiędzy 2. a 3. strofą jest mocny; ale w moim odczuciu wszystko utrzymane w odpowiednich proporcjach. Howgh :).
-
"Zgroza, zgroza" Kurtz Fornal mieszka w izdebce przyległej do stajni. Nie ma wygórowanych oczekiwań wobec przyjętej rzeczywistości, bo świat widzialny nie dostarcza mu rozrywki. Nie oznacza to bynajmniej, że pod płaszczykiem prostaczka skrywa jakąś pozę, co to to nie. Wzgardził światem już dawno, ot co – być może jako krwawy odwet za to, że zamiast fornalem zwany był przez całe lata koniuchem…? wolałby chociaż koniuszy, ale szlachtę wysadzono z siodła i nie miał już kto nadać mu równie zaszczytnego miana. Szlachtę wysadzono, ale konie dziwnym trafem zostały. A stajnia marnieje. Tam jest zawsze listopad. Czereśnie to tylko z rynku, słońce to tylko z rzadka. Pozostawiony samemu sobie fornal musiał którejś wreszcie jesieni podnieść rękę na najlepszego ogiera (ochwacił się w międzyczasie poczciwy zwierz, zmarniał, a prawdę powiedziawszy to nawet na pańskim wikcie nie był to najśmiglejszy koń). Wahał się koniuch długo. Patrzył na chylący się ku ruinie dwór, gdzie z rzadka przechadzał się po wielkich opustoszałych pokojach i z dreszczem emocji oglądał w popękanych od mrozu lustrach swoją twarz, pokrytą sztywną szczeciną, swoją szyję z widocznymi żyłami i kołnierz kapoty. Dalej wzrok nie sięgał. Czasem zachodził aż na poddasze i strych, gdzie państwo zostawili po sobie nieco zmarniałej odzieży. Nie był to człowiek skłonny do wzruszeń, więc nie wydzierał mu się z żylastej szyi okrzyk zachwytu na widok niepoślednich (acz naddartych) fraków, fragmentów sukien, a nawet japońskiego kimona przytłoczonego stertą szalów, spodni, rękawiczek i cienką parasolką. Obok skrzyni – szkło. Po winach, koniakach, wódkach, absyntach, miodach, piwach, nalewkach, burbonach… Wszystko puste. O posiadanie wiadomości w tej sprawie podejrzewał grubą kucharkę, w osobie której od czasu do czasu urządzał sobie przytulisko. Posiadanych informacji nie chciała jednak ujawnić. Fornal na swój prosty sposób wytłumaczył sobie, że to on jest w tym związku niezrozumianym geniuszem: - Blać… - na co dzień więc nie dzierżył jej, aż wreszcie przepadła zupełnie. Długo się nosił z tą swoją nieszczęsną miłością do zwierzęcia. Ani wykarmił, ani odchował, bo państwo kupili nie tak dawno przed końcem. Ale na kiełbasę – żal. Przyglądał się więc niebu, cokolwiek buremu, okolicznym chudopachołkom wypalającym chwasty i trawy na gruntach po wschodniej stronie dworu, opodal bajora. W piwnicach dworu zainstalowała się rzeźnia, bo chłodno tam było i w miarę przestronnie. - Kurwisyny… - zacytował na swój prosty sposób któregoś z większych poetów ostatnich lat. Bo w istocie, życie tam uchodziło rumiane jak sama rzeźnia o poranku. (choć tam jest zawsze wieczór). Dawniej rzeźnia była bowiem odległa kolonią, do której gruba kucharka, albo i szczupła pokojowa (na którą, nawiasem mówiąc, miał fornal znaczną chrapkę), sunęła tempem parowca po zamulonym nurcie po przyprawy korzenne, konfitury, powidła bądź wina, kupowane od półek za dobre słowo albo i siarczystą klątwę, jeśli pająki były w ostatnim czasie pracowite. A teraz – każdy widzi… - Marnacja… - wygłosił na swój prosty sposób przenikliwą diagnozę urządzenia współczesnego świata fornal. Tego wieczora łuny długo nie gasły, najwyraźniej wypalanie wymknęło się chłopstwu spod kontroli. Przy akompaniamencie tej złowrogiej poświaty tłukł fornal styliskiem siekiery o kamień, żeby mocniej osadzić trzonek, i czyścił z rdzy zmizerowaną piłę, ostrzył narzędzia na kole. Blask za wschodnim oknem nie znikał, dopiero brzask go rozmył bądź zastąpił. Dwór nie spłonął, wiatr dął z zachodu. Było coś upiornie wytrwałego w tym koniuchu-Ockhamie. Konisko padło nad ranem, bez dramatycznego rżenia wśród nocnej ciszy i pomroki. Podkarmione gipsem, legło na boku i zadarłszy kilkakrotnie kopyta wzwyż, wyzionęło rozumną duszę rzekomego arystokraty. Nie był fornal amatorem koniny, po prawdzie to nawet w życiu nie próbował. Ale skoro zwierzę się męczyło, a bieda powoli zaglądała w okna ciemnej izby, przyklęknął na końskim boku i, położywszy na progu wyklepaną piłę, podostrzone siekierzysko i szewski nóż, zabrał się do oprawiania truchła. W południe koniuch zataczał się po okolicy, pijany w sztok. Co go tak zaprawiło – nikt nie wie. Czy to berbelucha pędzona gdzieś po cichu, czy złe humory po szlachtowaniu konia, czy jedno i drugie – nie wiadomo. Niemniej, w stanie upojenia doznawał fornal niezwykłych przebłysków intelektu i zupełnie niebywałej przenikliwości. Wystarczy powiedzieć, że była to przenikliwość niema. Co najwyżej najbogatszy z okolicznych kułaków przejeżdżając swą bryczką wyczytał w oczach pijanicy – zgrozę. Co takiego zobaczył koniuszy-samozwaniec, można tylko spekulować. W okolicach zmierzchu patrzył już w gęstą ciżbę na pierwszych nieszporach niedzieli. Dookoła twarze zmęczone i brzydkie (kto wie? – być może zdrowe i krzepkie, ale tak to odbierał na swój przygnębiony sposób fornal-koniuszy). Tłuszcza śpiewała na smętną nutę suplikacje, psalmy, antyfony, fornal natomiast przyglądał się w tym czasie. Bo w podłym usposobieniu lubił do pewnego stopnia pławić się w grzechu i wyciągać złośliwe wnioski z obserwacji sąsiednich fizjonomii. Koniuch bowiem wyprzedzał poniekąd epokę – nie bacząc na krwawe obrzędy ku czci słońca, kult kotów ani nawet na Eldorado, zapuścił się w dzicz z chłodnym spojrzeniem badacza. Koniuch przechadza się między grobami. Tu pamięć znika najszybciej – przy ścianie kościoła filialnego mało kto jest wspominany dłużej niż dwa pokolenia. Stoi po ciemku i widzi akurat tyle, ile potrzebuje: nie nadchodzi żadna strzyga, wąpierz, ani nawet majka. Okowitka nie pojawia się nagle deus ex machina na zawołanie „wspomożenie nasze w imieniu Pana”. On sam, fornal, przyzwyczajony do duchowości szorstkiej i twardej, zbiera spod drewnianego krzyża okruchy chleba (stare to i czerstwe, ale na sąsiednim grobie całkiem jakby wczorajsze) i przeżuwając mamrocze swoją wizję eschatologii: - Tępe kurwiska… tyle chleba. Ale w takt nieszporów tu i ówdzie oglądają się baby, czy aby miejscowej znachorki jeszcze nie widać. Bo boli w krzyżach. Od wiosny. A koniuch klęczy w kruchcie. Ktoś się z rzadka obróci (znają go w okolicy) i wskaże innym te kaprawe ślepia, co to inny przez nie świat wyziera. A fornal – pijaniutki – odbywa w tej chwili nader ważną dyskusję; ważą się sprawy ducha. Istnieje li terra australis incognita czy nie? a na północy? Roztrząsa – ale nigdy nie wchodzi dalej niż do kruchty. Więc tym razem ludziska już nie tylko odwracają głowy. Teraz koniuch już otwarcie zostaje wytknięty placem. (głupi; to już nie jest koniuch tylko Koniuszy). Złapany na gorącym uczynku przy wchodzeniu do nawy na nic nie baczy. Św. Józef znad ołtarza patrzy weń i patrzy z uporem, ale ten nic sobie z tego nie robi. Najświętsza Panienka z nieporadnej piety gromi go wzrokiem, on – nic. Jeden Pan Jezus miłosierny nadal zwisa z ramion Józefa. Koniuch miętosi w dłoniach czapkę. (wszystkie spojrzenia weń utkwione; ministrantowi wosk kapie na komżę, baby przestają mamrotać koronki, chłopy rozwierają dzioby. Koniuszy postępuje krok jeszcze). - Szczęść Boże, drogi bracie! – brzmi wreszcie donośny głos. Zatrzymuje się natychmiast. Waży jeszcze w duszy tę koninę i tę wódkę, i tę klątwy. I tę grozę. Obraca się powoli. Postępuje kilka kroków. Obraca się. Ciżba zaczyna się nudzić – co to za scena dramatyczna zamiast prostego rozwiązania. Głos, czysty i wypięlęgnowany, milczy. Koniuszy osuwa się na kolana w kruchcie. I patrzą sobie w oczy ze św. Józefem z prezbiterium. Tylko te ślepia ma fornal jakieś dziwne, dziwniejsze niż zwykle, ciżba gęstnieje wokół niego, nikt nie obmywa rąk – jak to mają w zwyczaju – tylko cisną się doń i cisną, te ślepia, co on tam ma w tych ślepiach…
-
Wiercioszka- usypianka dla najmłodszych
Freney odpowiedział(a) na Leszek_Dentman utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
W Gazecie telewizyjnej napisaliby: urocze :) a ja powiem, że świetne! nie widziałem tu jeszcze czegoś takiego i z wielką radochą przeczytałem :) może ze względu na miłe skojarzenia - już dawno nie słyszałem frazy "dla najmłodszych" (a od razu kojarzy mi się z nieśmiertelną reklamą "a dla naszych milusińskich - herbatka paracelsus" :D), a także zmiana imienia na Milutką - Caldwell i jego Miła Jill z "poletka Pana Boga". Jeśli mogę pozwolić sobie na skromną uwagę: ten "sęczek", na którym przysiadła Wiercioszka jakoś niekoniecznie pasuje... Rozumiem, że wiewiórka jest mała, i nie mam kłopotów z wyobrażeniem sobie pozostałości po ściętym młodym drzewie, ale chyba nikt nie nazwałby tego sęczkiem... niemniej nie mam zamiaru terroryzować Autora :) Kłaniam się po samą ściółkę. -
kilka słów na temat mojej irytacji kwestią materialną :)
Freney odpowiedział(a) na dytko utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Do tempa zarzutów nie mam, raczej sporo podziwu :) niemniej podzielam zdanie kolegów - skromnie tym razem... cenię ciągłość Twoich bohaterów - zazwyczaj są czymś podenerwowani, podoba mi się, że nie denerwują się na modłę adasia miauczyńskiego. Bo chyba nietrudno popaść w taką manierę. Niezmiennie czołem :) -
To nie do końca fair, wiersz jest zamieszczony w dwóch działach...
-
first person perspective. Pojęcie takie z pewnością istnieje, ale z kolei ja nie jestem na tyle na bieżąco z terminologią komputerową, żeby się upierać, że nikt nigdy nie powiedział first person shooter. Cholerka, wyrzuty sumienia teraz mam ;) niemniej utrafiłeś w samą dziesiątkę z tym Wolfem, bo to przez długi czas był mój numer jeden. No i za mamuśkę - jak już mówiłem - należą się oklaski. Podoba mi się też inicjał zamiast pełnego imienia - wszystko nabiera charakteru grubymi nićmi szytej kartoteki kryminalnej albo notatek podglądacza :) ps. Zgaduję, ze podstawionemu podstawiłes od siebie umiłowanie konsumpcji jajek we wszelkiej postaci - M. też zasuwa sadzone na śniadanie, coś za często się te jaja pojawiają, żeby nie były znaczące ;) chyba bym zszedł najpodlejszą śmiercią po sadzonych na śniadanie ;)
-
Znowu bardzo krwista tematyka :) miło zobaczyć powrót, Twoje "zniknęcie w śmietniku" czytało mnóstwo ludzi - a i komentarzy było dużo :) Sam wiersz podoba mi się zwłaszcza po pierwszych dwóch dystychach. Oni - żołnierze? przestępcy? wydaje mi się, że nie przesadziłaś z ciemnością (bo niewątpliwie ryzyko przesady jest, jak we wszystkich ciemnych próbach - mam na myśli tonację i nastrój). Plus i plusik. I ukłon.
-
Nie jest to szczyt odkrywczości, ale w moim odczuciu napisane zupełnie poprawnie :) Brak poważniejszych zarzutów - może jeden stylistyczny, że "łyse" drzewa brzmią kabaretowo, natomiast do takiego tekstu jak ten pasowałoby inne określenie bezlistnych drzew. Śmiałości życzę :)
-
Wypatrzyłem jeszcze jakieś ze dwie literówki, ale wszak tylko kosmetyka to jest :) nie będę się produkował z pochwałami, tekst się sam broni - kawałeczek solidnego absurdu, taki jaki lubię! Salutuję od czapki.
-
Asher, przy żadnym Twoim tekście dotąd się tak nie ubawiłem! najbardziej ogniste dialogi - owacja na stojąco z tupaniem w rytm we will rock you :) no i takie wyróżnienie w psie :) postać teściowej iście mafijna, myślę że w dobrej komedii o sycylii by taką mamcią nie pogardzili :) uwagi czysto kosmetyczne: Return to Castle zamiast Castel, no i Wolfenstein to gra typu FPP a nie FPS. Ale to baaaaardzo mało znaczące :) Perełka, perełczka. Kłaniam się :)
-
Mnie też się podoba. Nie jest to gigant formalny, nie jest to odkrywcze, ale chyba liryczne i z pewnością ciepłe. I może się podobać, z czego z wielką frajdą korzystam :) jeśli można zgłosić jakąś nieznaczącą uwagę to "fartuszek" i "jabłuszko" znajdują się w klauzulach, przez co dają nieco infantylny efekt... gdyby je tak odrobinę przestawić w wersie / wersach, być może byłoby sprawniej? tylko kosmetyka... kłaniam się :) Ps. zgadzam się z ktotamem - "miksik metaforyczny" bynajmniej obraźliwym określeniem tu nie jest :)
-
Odzew będzie. Dam znać Marcholtowi jaka jest propozycja, bo nie dalej niż przedwczoraj mówił mi o temacie, jaki ma zamiar zaproponować w nieco innym towarzystwie :) Tymczasem ja toże przemyśliwam nad tematem. Do usłyszenia, pióra w dłoń :)
-
Zacznę od zrzędzenia: Bugs pyta zawsze "what's up doc" zamiast "dock", a pan świata to też raczej "the king of the world" zamiast "king of the world". Dobrze zagrałeś z tym odrealnieniem - nie jest namolne, za to wystarczająco duszne, aby sugestywnie odegrać podstawionego człowieka. Aforyzmy nie zrobiły mnie wrażenia, być może dlatego że nie lubię aforyzmów. Ale już wiele razy mówiłem Ci, że wypowiadane przez Dawida okrąglutkie zdanka nie rażą mnie, a to naprawdę coś niebywałego :) Asher, co ja Ci będę słodził... marcholt nawymyślał, że musiałby całość wydrukować i wtedy przeczytać, ale jak widzisz pochwała była oschła acz rzeczowa. Podstawiony to stanowczo najlepszy tekst jaki na tej stronie czytałem. Pokłony.
-
Rzeczywiście jeśli wyrwać z kontekstu to wychodzi na to, że chmura bluzki ma twarz czerstwą. Ale przed takim odczytaniem skutecznie bronią nas przecinki :) myslę że to mało znacząca dla całości uwaga (zacny Przedmówca się nie pogniewa :), natomiast samo zdanie bardzo przypominające skojarzenia Nowaka; w ogóle ta wieś sportretowana bardzo nowakowsko, oczywiście in plus :)
-
tam na wschodzie [czyli każdy z nas ma coś z Rosjanina]
Freney odpowiedział(a) na dytko utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Bardzo smaczny absurdzik :) moim koślawym zdaniem najlepszy z zamieszczonych tu dotychczas przez Ciebie. Co ja będę gderał, tekst się sam broni. Szacunek :) -
Baaaaaaaardzo :) jedna uwaga: w pierwszym akapicie niesmacznie powtarza się "niemal". Poza tym uwag brak, za to gromkie oklaski. Z wielką frajdą przeczytałbym jakiś większy kawał czegoś tak sprawnie napisanego. Poważnie mówię i znacząco chrząkam. Czołem :)
-
Ależ nie chodzi o przeprosiny, ja się zupełnie nie gniewam :) chodzi tylko o to, żeby przeczytać tekst po jego wklejeniu do stosownego okna. Word - o ile się orientuję - sam z siebie nie dzieli wyrazów i nie przenosi do następnej linijki. A z błędami da się żyć jednocześnie po cichu je eliminując. Głowa do góry :)
-
Na początek trudne pytanie: dlaczego nie przeczytałeś tekstu po wklejeniu go do okienka? ślady przenoszenia (bo chyba narrator się nie jąka?) i brak interpunkcji w wielu miejscach irytują. Czytało się nieźle, wciągnęło bardzo szybko i, o ile gdzieś w drugim akapicie byłem przekonany, że wiem jaka będzie pointa, o tyle później tekst lawiruje i wcale w tej pewności nie utwierdza. Polecam lekturę tekstu Gwyneth (na tej samej stronie, poniżej), jest lekkie pokrewieństwo klimatu :) Trochę błędów do poprawienia, ale poważniejszych zarzutów brak. Tyle jak dla mnie, kłaniam się.
-
Zostawić jak jest, bo jest dobrze :) i dać się młodym wyteoretyzować :D
-
radio NGNP FM - Nieskazitelny Głos Narodu Polskiego
Freney odpowiedział(a) na dytko utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Zachęcony krytyką marcholta (a po krytyce marcholta unoszę sie zawsze ambicją polemiczną) zajrzałem, przeczytałem i zobaczyłem wielką spiskową teorię dziejów... podobne do poprzedniego tekstu (o braku mamony). Sporo błędów - literówki i interpunkcja. Z wizją spiskową się nie zgadzam, ale nie zgadzam się z marcholtem, tragedii nie ma. A wygraną sąsiada w totka nie warto się przejmować, niech się skubaniec barykaduje przed mafią ;) -
Trzeba pamiętać o tym, że - jakkolwiek cynicznie by to zabrzmiało - cmentarz jest dla duchownego poniekąd zakładem pracy. Nie wygląda mi na to, żeby nasz podstawiony trafił na neoprezbitera. Skoro zakład pracy to także pewne oswojenie ze śmiercią. Ale niewątpliwie szok na widok puszki wędrującej na drugi świat musi być. Sprawa druga, wielu dzisiejszych trzydziestolatków(ek) bardzo zazdrośnie konserwuje swój młody wygląd...
-
Gra i bucy. Przejmujący ten rozdział...
-
Asher, nie o to mi chodziło, żeby klechę ekskomunikować :) skoro powołujesz się na odrealnienie to czemu nie. Po prostu jak dotąd odrealnienia nie było. Komu jak komu ale nam, dziwnolubnym, odrobina innych praw fizyki nie zaszkodzi :D