Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Freney

Użytkownicy
  • Postów

    645
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Treść opublikowana przez Freney

  1. Bardzo zgrabna odpowiedź. Dla mnie też ten akurat tekst Marcholta był dużym przeżyciem - długo dyskutowaliśmy o nim z kolegami (gdzieś tak dokładnie z rok temu Marcholt wydał pierwszy numer swego miesięcznika poświęconego prozie, o wiele mówiącej nazwie: Prozak), nabijając się nawet z samego autora, że chyba ma wreszcie swój okres mistyczny ;) niemniej, bez względu na duży sentyment do zabawki (do dziś nie wiem dlaczego z atestem, podobno warto się nad tym zastanowić, a nawet skonsultować z niejakim Erystem von Gorskim), uważam że "czego to ludzie nie wymyślą" jest lepsze.
  2. A więc jednak moja teoria o wyliczeniach sprawdziła się choć w jednym przypadku! Natalia wprawdzie zachwycała się Outsiderami, ale nie wygląda mi na miłośniczkę sf (chyba że się mylę, przepraszam jeśli tak). To własnie miałem na myśli. Ale oczywiście Marcholt ma to nie na myśli tylko gdzieś i ani trochę sie naszymi utyskiwaniami nie przejmie, i dobrze, bo i tekst mocny ;)
  3. Już bardziej patetycznie o tym wieku młodzieńczym górnym i jurnym nie mogłeś, co? jak panienka po prostu: nie rozumiesz, że Tobie wielu mogłoby pozazdrościć stylu i ogólnych walorów prozy? ona naprawdę jest bardzo proporcjonalna - myślę, że lepiej niż w Zabawce widać to w Czego to ludzie nie wymyślą (tu mogą razić wyliczenia zabawek - owszem, dowcipne, ale jeśli ktoś nie lubi s-f [piszący te słowa sługa uniżony a niegodny] to może być zwyczajnie irytujące). Niemniej - jędrna proza bez celulitu.
  4. Ty się tu za rzemieślnika nie podawaj, bo Twoja produkcja przekracza moją kilkakrotnie jeśli idzie o względy ilościowe, a jeśli o względy warsztatowe idzie - tym bardziej. Bo komunikatywna jest. Ale - jak już wiele razy się kłóciliśmy do krwi i siniaków - inne założenia warsztatowe... ale nie bój, piszę coś polszczyzną a nie staropolszczyzną ;-) jak mnie tchórz nie obleci to zamieszczę. Jak napiszę.
  5. No właśnie bardziej zgadzam się z Tobą niż z p. zwykłą (pomimo całego szacunku). Jakoś ten liryzm mi nie pasuje, bardziej widzę w tym ironię... no i ta czynność taka soczyście niska, raptem obieranie jabłka, a nie jakieś wściekłe obcowanie z nie wiadomo jakim absolutem. Zresztą, mówiłem już, że podoba mi się.
  6. Ech, ten demoniczny Marcholt... Mam kilka uwag do Twojej wersji mitu genezyjskiego: zaraz na początku, o, gdzieś tutaj: Zawsze lubiłem zaawansowane technicznie zabawki. Gdybym miał wymienić najciekawsze zabaweczki "zabawka" powtarza się zbyt często jak na Twoje możliwości. Survial to chyba nie to samo co survival, jeśli w ogóle istnieje coś takiego jak sruvial. Rozumiem, że tekst stanowi ciągłość z komentarzem pod obłożonym przez Ciebie anatemą Brzydkim kłosem? Moją ocenę znasz, nigdy wcześniej nie widziałem genesis przerobionego z diabelnym uśmiechem w konwencji s-f. Na s-f się nie znam, na genesis - trochę. Fajna proza. Czuwaj.
  7. Czy tu trzeba coś przekazywać od razu ;)? język to język - wydaje mi się, że żadna ujma zapytać, nie trzeba od razu uderzać z przechwałkami, bo nie o to chodzi. Do wielorybiego sadła najlepiej pomruczeć jakiś gregoriański szlagier ;)
  8. "parce" ma tu trzy znaczenia: łac. parce mihi - przebacz mi. i dwa celowniki: parka - rzymski odpowiednik greckiej mojry, trzyosobowego bóstwa losu. parka - eskimoskie okrycie wierzchnie. Serdeczności.
  9. Parce mihi Domine parkę mojrę parce mihi mej mojrze parce mej parce mej mróz i wicher.
  10. Ech, ta brzytwa Ockhama... proszę o wybaczenie zignorowania tematu; przyciągnął mnie do wiersza przyrodniczy tytuł, i chyba właśnie walory przyrodnicze zrobiły na mnie najprzyjemniejsze wrażenie. Bardzo cenię Twój rytm wiersza. Sny o symbiozie już się doczekały pochwał, więc nie będę produkował nadwyżek. Miła niespodziewanka sprawdzić, czy aby nie ma nic nowego ;)
  11. To nieco dłuższa historia, gorzka czekolado. Marcholt zamieścił ten tekst po pojawieniu się dwóch wcześniejszych utworków: "popioły i koty czyli proza to życie i kawał powroza" oraz "armagedon". Uznał mianowicie, że "takie nic" (bo Marcholt bardzo takich eksperymentów nie lubi, w przeciwieństwie do mnie) to on napisze w siedem minut z zamkniętymi oczami bez trzymanki etc. Jak widać - z groźby się nie wywiązał i zamieścił stary tekst z warsztatów literackich, który uznał za odpowiednio mętny (bo mętną prozą się brzydzi ;). I to chyba na tyle jeśli idzie o rys genetyczny. Pozdrowiska.
  12. Mało koszerny a zasobny gość z Izraela mógł się przed kimś wygadać, a taka wieść zapewne nie uchowała by się długo w tajemnicy. A klasa mogła być wyjątkowo wyuzdana, to stał sie maskotką ;) - taka próba naiwnej obrony. Zupełnie nie czuję się uprawniony do oceniania tego wątku jako całkowity laik. Słyszy się jednak często o islamskich kobietach mieszkających w Europie, pozbywających się zasłony, sięgających po alkohol, sami żyjemy w społeczeństwie ponoć w 90 z górą procentach katolickim, które bynajmniej z sancta mater ecclesia zbyt wiele wspólnego nie ma - więc zapewne także niezbyt koszerni i niezbyt zdecydowani Żydzi istnieją. Sam już nie wiem czy podziwiać ashera za odwagę czy dołączyć się do jakże kulturalnego linczu w wykonaniu Zwykłej ;)
  13. Coś odbiór strony mi się knoci, komentarze do mnie docierają nie po kolei; widzę, że tow. Zwykła także dziwnolubna :) dziękuję za wytrwałe kibicowanie! niemniej coś musi być na rzeczy z tą hermetycznością, skoro ludziska z różnych krańców Polszy dostrzegają i ujmują nawet w tym samym słowie ;) Zawsze lubiłem literaturę, która wymaga spacerów po odniesieniach, ale zrozumiałe też że nie chciałbym przeginać - poza tym nigdy nie miałem realistycznych ambicji ni pretensji, i tak już pewnie zostanie, chyba że na starość wpadnę w nurt franciszkański, jak na dziwnolubnych przystało ;)
  14. Ech... jak ja się muszę przespać z tą hermetycznością... słyszałem to już tyle razy, że za każdym razem mam serce w przełyku, kiedy wklejam tu jakiś tekst. Ale na razie tylko debiut w lirylandii był świeży, reszta już odstała - co najmniej kilka miesięcy. Zobaczymy co tam umysł i wena przyniesie w kolejnych dniach. Nie wiem tylko czy mam sobie na siłę wybijać z głowy tzw. hermetyczność, czy też uczynić z niej jakiś atut? próbowałem już robić przypisy do tekstu - oczywiście hermetyczne, byle literackie - ale potraktowałem to raczej jako beletrystyczny żart. Naprawdę nie wiem...
  15. Chyba za późno się tu załapałem, żeby zobaczyć wersję pierwotną, ale co widzę - bardzo nawowe, nawiaste i doskonale mieści się w kościele ;) nie wiem jak wyglądała ta za bardzo rozerwowana pierwocina, ale teraz napięcia między wersami grają bardzo. Prozaik asher może, to i ja "wielokrotnie amen powiem" ;) - serdeczności.
  16. Ależ geologiczny wiersz! najpierw chrom, potem "kata" ;) Jak to przyjemnie zobaczyć nieograną zabawę słowem. Owacja na stojąco za "do całowania w". Serdeczności, F.
  17. Ja prosty człowiek jestem, powiem tylko że "więc kładź dłonie równolegle zakrywaj długie blizny czasu" zapachniało grochowiacznie, a z kolei "po skórze na szczyt zabłyśnij znikając" zapachniało stachurnie - które to dwa zapachy są bardzo przyjemne :) Niuch niuch - jeszcze wiele smakowitych woni, niemniej: kurka, ależ mnie się podoba...!
  18. Nie powiedziałbym tak do końca, że dla kumpli / do kumpli... Fakt, że lubię stroić rzeczywiste postaci w literackie piórka i robić z igły widły, tzn. rozdmuchiwać jakieś tam wspólne wydarzenie do rozmiarów czegoś niezwykłego. Co do powyższego poligonu - Umyśliłem po prostu kiedyś spisać w formie trylogii pewną zawiłą historię z własnego podwórka, bo nijak nie mogłem się wyzbyć tego tematu (takie małe opętanie). A przy okazji spróbować przeobrazić własne próby pisarskie w swojego rodzaju system: podejmować ten opętańczy temat na najróżniejsze sposoby i w najróżniejszych jego aspektach, np. zawiłości prób lirycznych tłumaczyć w prozie i na odwrót. Ale to chyba skończyło się parę miesięcy temu, a trylogię wciąż jeszcze muszę zredagować, bo leży odłogiem prawie skończona. I chyba nie do końca już warta czytania (a może po prostu zafałszowany dystans do własnego płodu?). Jakieś konkretne pytania co do tekstu, asher? Albo ktokolwiek? ;)
  19. Znasz recytację Piwnicy pod Baranami pt. "Piotr"? (nie mogę znaleźć tekstu nigdzie w internecie). Nie wiem czemu, nie mogę się wyzbyć skojarzenia - bynajmniej nie w sensie ujemnym, po prostu pokrewieństwo klimatu, niebywałe wydarzenie w parku, narracja o czymś niezwykłym. Padło tu już kiedyś zdanie o adekwatności formy (i rozmiaru) do treści. Jak dla mnie przyswaja się znacznie lepiej od emeryta. Szacuneczek i kilka plusów.
  20. Pochwalam narratora za upodobania do ogryzków, czasami zdarza mi się pożreć nawet ogonek :) zgrabnie zbudowane i chyba jadowite trochę, całkiem jak nie jabłka i jak nie szarlotka, nie czuć cynamonu, za to czuć pazurki. CHyba że się mylę...
  21. Nietrafione niestety :) Jest tak: Marcholt i von Gorski (obecny tu z rzadka) to moi kumple. Tekst powstał na długo zanim się Marcholt do poezji dobrał i zanim mnie tu przyciągnął, nie spodziewającego się nic, biednego zagubionego ;) oskarżenie o lizusostwo zabolało - już raczej na Twój apel odpowiadałem wklejając te zbitki, żeby wreszcie czymś zapełnić forum ze swojej działki. A Marcholt pewnie i tak się będzie rzucał. Tylko najpierw ze szkoły przyjśc musi i tonę konspektów napisać, dlatego go nie ma.
  22. (skoro Marcholt może to ja też mogę; kilka uwag wstępnych: wyrwałem te trzy - jakże niezobowiązujące - fragmenty z dłuższej próby prozatorskiej. Dlaczego wyrwałem? bo reszta tekstu bardzo błądząca i nie bardzo da się czytać. Żeby jednak ostatni fragmencik nie był zbytnio wydarty z kontekstu, poprzedzam go dwoma wyimkami genealogicznymi. Proszę zatem przypomnieć sobie dwóch uparciuchów z poniższego epizodu IV - pana Dawida Czesławowicza i Jakuba Andrzeja - i rzucić okiem na taką oto uwagę co do ich dalszych losów: ) * * * Hej! zszedł Jakub Andrzej , nie zszedł i – gdzieś tam – od śmierci ocalon w dolinach . Odśpiewali znajomi alumnowie gregoriańskie Salve Regina; przemówił ktoś nad symboliczną deską grobową; Cuda rozpowiadano o tym commendatio na niesławnym zboczu, na szczycie, w lodospadzie. Pierzchł motłoch . Odnaleziono pisma – wśród licznych apopleksji nie wydano ni tomu – bo i starczy już nędznych wspomnień z pionowych światów, bo i rzekli już wielcy, co rzec chciał on, bo i zsypano już w rzekę gruz...! Tylko listy złożono do druku – a wstęp i przypisy miał zrobić poeta – Pan Dawid Mikołaj. Onże jednak padł pogrzebany w lawinie. Odetchnął Episkopat, srodze uciemiężony jego zjadliwą – by tak rzec – paszkwilistyką. Konsystorz zdjął anatemę i przebaczył… Płakali ojce. (szczupła, ruda kobieta o czarnych oczach i wysmukłych przedramionach, rozejrzawszy się dobrze kilka razy, zostawiła wszystkie pisma na progu pewnej podziemnej redakcji). Redaktor – był człek krępy z zakolami. Znany chłop. Odbierał zagadkową korespondencję i udzielał niejasnych odpowiedzi. Pijał… Pił. Odchylił czaszkę z zakolami – przełknął na wydechu, ciemno się zrobiło – ciemność zaległa… - Nie przebudziwszy się, po płukaniu żołądka – badaniu toksykologicznym etc. – … W sześćdziesiąt trzy godziny pospieszył za Redaktorem znany w odpowiednich kręgach filmowiec… spożywali razem. Ministerstwo w trybie pilnym przyznało odznaczenie. (teraz poprosiłbym jeszcze o sekudnkę cierpliwości i spojrzenie na taką oto fotografię - tak właśnie, proszę na to spoglądać jak na zdjęcie, gdzie nasi wyżej wymienieni znajomi odradzają się wzorem bohaterów romantycznych: von Gorski, Ignatz a także Marchołt (redaktor) i Zwietblum (reżyser) zstępują do piekła: ) * * * (Milczenie). Stoją – od lewej – Marchołt, Asaph, Zwietblum, jakiś zakochany, mała dziewczynka, kilku przeciętnych wierszopisów. Siedzą – od lewej – kilku niewybitnych prozaików, Ignatz. Leży – von Gorski. Von Gorski – lucyferyczny bard-junkier: - Światło! podajcie światło! (pomarańczowe światło; show rozpoczyna się bez pioruna; zza przestrzeni słychać gospel) Cicho. Znikają kiepscy literaci, zakochany i mała dziewczynka. Asaph stoi z rękami w kieszeniach. Marchołt, Zwietblum, Ignatz i junkier zbijają się w grupę i szepczą. Nagle – nie ma Asapha! Wokół zaciska się krąg – dusze cierpiące: duże oczy, cera blada. Mruczą pod nosem. Marchołt powoli sięga między dobre chęci; ręka napięta, żyły drgają, czoło spocone… wydobytą na palcach sadzą we względnym spokoju kreśli na twarzy wojenne barwy. (następnie cała czwórka po ciągu mętnych przygód związanych z poszukiwaniem zaginionego poematu [najpewniej skradzionego przez Asapha] trafia na pole pod miejscowością Pornice: ) Zwietblum obudził się o brzasku – rozjaśniało się z wolna, choć pogodnie. Tuż nad nim stało trzech budrysów – umorusanych i zmachanych – tylko zęby szczerzyli w uśmiechu, choć Marchołt – nieco niepewnym. Podniósłszy się, zaspany jeszcze, przeciągnął gnaty i powiódł niepewnym wzrokiem, wysnuwając z siebie wahliwe: - Co? - A nic… - i ruszyli na azymut, choć raczej na skuśkę – linią wytyczoną latarniami, ku jako-takim zabudowaniom. Za podrdzewiałą siatką, na szaroburej trawie od czasu do czasu rozpieklił się jakiś pies. Na niesławnej tablicy rudziało znikome – "Pornice". - Zimno mi… - sarknął Zwietblum w sposób złowieszczy. - Przespałeś się na kamieniu, to i zmarzłeś – sylogizował Ignatz. - Wilka dostałeś – przybrał chytrą minę von Gorski. - Swoją drogą to ja też bym we wątpiach zagrzał – archaizował Marchołt. - Methinks I see – zakrzyknął bard-junkier. - Co? - Lokal – wyjaśnił ze spokojem. Bo i faktycznie: w nieodległym punkcie czasoprzestrzeni ujrzeli panowie – spelunkę. Zbliżali się – a w miarę dochodzenia do peryhelium – poznawali: do megaronu daleko, fasada kiepska, styl socrealistyczny, okna drewniane – rozkręcane, nieczyste… Ławy kominiarskie na przystającym budynku – wymarzone, dachówki – już nie. Okiennice fioletowe. Elewacja – szara etc. Wreszcie, w okolicach drzwi – dawno zgasłych, właściwie nawet zagasłych, neon z powykrzywianymi literami. - Wchodzimy? – powiódł nieprzekonującym wzrokiem po kompanach Marchołt. - Nie wiem jak wy – ja wchodzę – zdecydował w desperacji Zwietblum. - Z zewnątrz: mocna rzecz – skomentował von Gorski rzucając jeszcze jedno pełne drwiny spojrzenie na fronton. - Idziesz? – przekroczył próg Ignatz – Bo Zwietblum już pije herbatę. - Ja się jeszcze przewietrzę – odparł junkier. A wietrzyć się chciał nie bez przyczyny – odczuł bowiem zew żyłki detektywistycznej; odbrązowniczej. Toczył więc wzrokiem. Primo: komin. Kominy nie świecą. A na tym kominie coś świeci. Szaro jest przecież. Słońca nie ma (boha nie ma, hoc hoc!) – a to świeci. Ruszył więc w kierunku przyległej ciepłowni. W kilka chwil później – po paru gimnastycznych ruchach rodem z nowoczesnych dziedzin wspinaczki technicznej – wydobywał ze swego znakomicie spakowanego plecaka – stosowne akcesoria. Obwiązawszy się zaś taśmą rurową zjechał na linie dynamicznej zamocowanej na ławie kominiarskiej na dach przyległego budynku. Z dachu lokalu przedostał się – pełnym dramatyzmu susem – na dach kotłowni, w bezpośrednie sąsiedztwo komina. Wniosek empiryczny był niezbity – guano. W pobliżu złowieszczo krążyły gołębie. Von Gorski rozejrzał się. (a w takich – interpretacyjnie znaczących – momentach bohaterowie nie mają zwyczaju rozglądać się nadaremnie). – Po czym zmarszczył brew i ruszył pędem ku jednemu z okien. (po drodze sprzątnął na dachu). Zoczył bowiem w oknie – matkeboske. Wnętrze lokalu było – można rzec – nader dworcowe: para znacznych głośników, kilkanaście stołów, okleina na ścianach, zblakłe pejzaże w gustownych ramkach; za kontuarem – nikogo. W rogu – typ ciemny, przy stołach niezbyt śmiała konsumpcja. Z rogu – dym i sprzeciw społeczny. - Krokiety proszę! – ryknął zblazowany głos z zaplecza. Drobne niewieścię odebrało posiłek u kontuaru i odeszło z powrotem na miejsce z obficie parującym talerzem. Panowie tymczasem wkroczyli do izby. Marchołt – na tyle senny, iż sięgał do stóp, by zdjąć ostrogi. Zwietblum – dość rześki, tyle że zmarznięty. Ignatz – przechrzta – taki tam sobie: kapeć w ustach, w żołądku – wzdęcie. - Panowie, ta spelunka jakaś niepewna… - rozejrzał się nieco trwożnie Marchołt. Zwietblum – będąc już przy kontuarze, nalegał: - Herbatę… čaj… tea… tee… arbata… γerbata… (nieuzasadniona funkcjonalnie nadwyżka komunikacyjna). Już po chwili – sprawne działanie czwartego sektora gospodarki – przed ostrym nosem Zwietbluma stała szklanka penitencjarnej, mocnej herbaty. Marchołt finiszował pumpernikiel z mielonką. - A gdzie nasz długowłosy bard? – spytał. - Eksploruje – odparł Ignatz, siedzący z widokiem na okno (a w szybie, o dziwo, niezłowieszczo, zwieszała się lina). Oto jednak rozległy się kroki i z drzwi wmaszerował łobuzersko uśmiechnięty – sam F. von Gorski. - Panowie, lokal jest niepewny. – usiadł ciężko przy stole. - Późny Gomułka – rozejrzał się Zwietblum. - Po czym wnosisz? – pytał Ignatz. - Trudno powiedzieć… - przypiął junkier – blask z komina, matkaboska… Marchołt zafrasował się nieco. Zwietblum zaś od dłuższej chwili zwracał baczną uwagę na kąt, w którym zaszył się – typ ciemny. Nagle, po którymś z ostatnich łyków trącącej blachą aresztanckiej herbaty – gwałtownie wstał, szpetnie zaklął – i krzyknął celując szponiastym palcem: - Asaph…!
  23. Przeczytałem gładko, ale bez stanów podzawałowych z podniecenia. Rzeczywiście zgrabniutkie, nieco adasio-miauczyńskie. Nie gniewaj się, asher, że tak późno, po prostu jeszcze kilka dni temu ten dział był pusty, nie podejrzewałem, że ktoś przypuści atak - dopiero, kiedy "kura" zniknęła z początkującego forum wypatrzyłem, że coś nie gra ;) Pierwsza próba społeczna, którą tu czytam i pierwsza zaangażowana sygnowana przez ashera - fajnie, ze z jajem a nie na serio. Zazgrzytali mi na początku "tamci zwyrodnialcy" - zastanawiałem się czy chwyt (podejrzewałem przez chwilę, że być może A. wszystkich częstuje tym mianem), czy przypadek, ale skoro nie powtórzyło się już później - wnoszę, że przypadek. I straszliwie nie lubię frazy "w tym momencie", ale chyba jeszcze oficjalnie językoznawcy nie wciągnęli jej na indeks fraz zakazanych - więc czepiać się nie mogę...
  24. Mocniej osadzone w rzeczywistości od części poprzedniej, duuużo lepsze od części drugiej. Zastanowiły mnie tylko "dziewczęta" i odrobinę poniżsi "chłopcy" - takie to miętkie że aż nie pasuje do Twojego zblazowanego bohatera. Partie "aforystyczne" - o losie i o nikotynie godne uznania, bez ślizgania i bez banałów, może dlatego, że po prostu powiedziane dość pewnie. Być może prychasz w tej chwili śmiechem, bo chyba jesteś ode mnie sporo starszy i może odnosisz wrażenie, że się gówniarz wymądrza, ale niech tam ;) Brak nieprzekonujących motywów, za to sporo niepokojących i jątrzących wątków. Znakomicie!
  25. Nie mam nic do powiedzenia... Majstersztyk.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...