w światłodrogach roziskrzone spojrzenia
bez zakrętów niczym sarny spłoszone
żółtolubne migoczące w płomieniach
na krawędziach tam gdzie cieniem jest koniec
odmierzone pod powieką sekundy
by okruchy niepewności zatrzymać
nagły pośpiech gdy doganiasz swój oddech
w kącie ściany profil twarzy jak w filmach
światłomiękkie i wątłe są dłonie
zatrzymane i zamarłe na chwilę
w gestach tracisz swą pamięć na moment
noc się stała przejrzystości motylem
no nie wiem co tu jest dobrego;)chyba ten konsekwentnie przestawiony w jakimś celu szyk i te dziwne rymy częstochowskie na końcu;)przede wszystkim ten szyk zmieniłabym-razi!
jak mocno można kochać ciszą obdartą w słowa
w kącie zasnutym pajęczo uśmiech rozmyślnie schować
zatrzymać w dźwiękach melodię gdy roztańczona w półnutach
aby mi ciebie nie mogła spłoszyć z zegara kukułka
jak tu zwabić podstępnie w sen mieszkający w pościeli
kiedy mi śnieg za oknem jeszcze się bielą rozbielił
i ranek tak rozjaśnił jakby całował promienie
bym miała cię już na zawsze jak myśli przybrane sumieniem
jak mocno można kochać krzykiem raniącym jak ostrze
tnącym powietrze westchnieniem płoszącym ptaki za oknem
wzruszeniem co chociaż niechciane lecz płynie po falach słodyczy
czułością pieszczotą goryczą ciebie smakować najmilszy