Lubię te spacery po molo, im dalej tym bliżej gwiazd,
psują się zęby, zbyt sucho,
bryza orzeźwia, jestem morzem.
Zastanawiałem się czy nie lepiej się utopić, znika troska, dotykam dna jak kamień,
snuje się
inna opowieść.
Im częściej umieram tym bardziej żyję ,
chyba nie chcę nie istnieć, to nie możliwe?
Zniknąć jak w niszczarce, wyzerować wibracje...
jałowość,welinowy sweter,
bezustannie coś , albo całkiem nic.
Zakopany w gołej ziemii gram z nią w trefle,
bez ustanku krzywię gałęzie na swoją modłę.
To tu,
to tam
bogowie istnienia wyznaczają swoje tony,giną w truskawkach zbrojne surmy,posoka, zaraza, rozkład i niechęć, przedawnione?
Czy to ładnie psuć dzieło z DNA?
Wielki łańcuch życia,
kto wymyślił nożyczki?