
Leszek_Dentman
Użytkownicy-
Postów
1 458 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
Treść opublikowana przez Leszek_Dentman
-
Trooping The Colour - Parada urodzinowa angielskiej królowej
Leszek_Dentman odpowiedział(a) na asher utwór w Forum dyskusyjne - ogólne
A ja właśnie ściągam cały numer Gońca :-))) -
Trooping The Colour - Parada urodzinowa angielskiej królowej
Leszek_Dentman odpowiedział(a) na asher utwór w Forum dyskusyjne - ogólne
Jasne, że kcem. -
jakim szokiem była dla niego konsternacja - nie miałeś na myśli konstatacji? 9-ty - nie mogłe? napisać dziewiąty, a potem z dwunastu? Może nie jestem obiektywny, Jacku,ale moim zdaniem wspinasz sie na wyżyny kunsztu pisarskiego. Jeśli kiedyś zostanę wydawcą encyklopedii -masz już zaklepane miejsce.
-
Legenda o kosmyku włosów anioła
Leszek_Dentman odpowiedział(a) na Mona Liza utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
rosnący się na środku polany - się niepotrzebne gwiazd lśniła srebrnym, a już nie złotym, blaskiem - gwiazd lśniła teraz srebrnym, a nie złotym blaskiem Zabrała magiczną lilię - skąd wiedziała, że lilia była magiczna? momentalnie odżywa - a może ożywa? Piękna bajka-widzę, że masz swój styl- choć znowu jest w niej jakieś "oszustwo"- księżniczka pragnęł nieśmiertelności, a dostała jedynie długowieczność. Ja wiem, że dar był więcej wart, niż marzenie, ale dzieci moga myśleć inaczej. Czy to jest cały, istniejący cykl bajek, czy tworzysz je ad hoc? I jeszcze zapytam, czy pretestowne na dzieciach? -
robimy to co nam karzą -przecinek przed to+każą bo tylko ot mi pozostało - to dla nich byłem zagrożeniem w stosunku do jej córki i przeze mnie „tak to się skończyło” - ten stosunek jednak bym pominął patrzę się tępo na miejsce gdzie leży - nie wiem czy "się" jest konieczne... Chłody wiatr pełznie po moich plecach -chłodny Zauważyła mnie po chwili i uśmiechnęła się do mnie- znowu- po co do mnie? podejrzewali, że razem bierzemy. Nie podejrzewali - może za drugim razem popraw na :nie sądzili, nie przypuszczali Konie przyszedł niespodziewanie - koniec Poiłem pierwszego napotkanego dilera - poBiłeś? Mimo tych kilku błędów powiem, że tekst jest bardzo dobry, choć asher ma trochę racji, że to już było nie raz ,nie dwa. Pisz dalej, bo dobrze się czyta.
-
Życia dziś już nie pamięta
Leszek_Dentman odpowiedział(a) na Karolina Frej utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Dobry kawałek prozy. Gdzieś tam zabrakło przecinka, tą noc zamieniłbym na tę noc, ale to drobiażdżki. Nie bardzo pojmuję jedną rzecz: cały tekst jest pisany w pierwszej osobie, a w ostatnim akapicie nagle pojawia się ona. Jeśli to ma być rodzaj komentarza, to dobrze byłoby wyróżnić, np. kursywą. -
A mnie się osobiście nie podoba... Może tekst jest ciekawy, ale obrzydliwy i targa gdzieś w środku jak się czyta... Może inni czytelnicy są bardziej skłonni czytać o gwałtach i morderstwach - ja nie... A nieosobiście?
-
"Kozia trąba" ze mnie
Leszek_Dentman odpowiedział(a) na Anna Romanek utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Zabawne, zwłaszcza dywagacje o twoich nogach. Moze też tam kiedyś zajrzę, kiedy skończę z piekłem. Ale nie jestemprzekonany, czy spodoba mi się bycie baranem. jak na owcę stado wygłodzonych wilków - jak stado wygłodzonych wilków na owcę godnymi najwyższych laur - laurów -
Co myślicie o alkoholu i jaki lubicie ?
Leszek_Dentman odpowiedział(a) na Pedro Salazar utwór w Forum dyskusyjne - ogólne
O alkoholu myślę ciepło, acz niezbyt często. Pijam raczej zimny (prócz koniaków, winiaków i brandy)- również niezbyt często. Wino czerwone wytrawne, piwo jedynie przy grilu ,w towarzystwie piwoszy. Jeśli idzie o wódkę- znam dwa rodzaje: dobra i bardzo dobra. Miłosnikom słodkich alkoholi polecam coctail zrobiony Sangrii zmieszanej z mineralną, do tego pokrojone banany, podzielone cząstki mandarynki, winogrona, kawałeczki dojrzałej moreli, lub brzoskwini (mogą być z puszki), a całośc należy doprawić wg. potrzeb i upodobań koniakiem, lub innym alkoholem. Pije się z lodem. Można siedzieć nad tym (w zależności od mocy) godzinami, można też i paśc po jednej szklance. Polecam na ciepłe wakacyjne wieczory. Jeszcze słówko do pana F.- absynt, panie szanowny, inaczej zwany piołunówką możesz sam sobie waść zrobić, korzystając choćby z porad pani Ćwierciakiewiczowej. Jeśli nie masz tej książki spróbuj na tzw. "cuja". Smacznego. -
Miszczu, sznurówki w twoich kierpcach niegodnym zawiązać. Kilka uwag, only: Ponieważ choroba nazywa się zrzeszotnienie kości, więc chyba zrzeszotnia tych samych, drunych pioseneczek - durnych explejnij - chyba powinieneś być konsekwentny i napisac "iksplenij"
-
Inferno cz.1 1/2
Leszek_Dentman odpowiedział(a) na Leszek_Dentman utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Wyluzuj, Pedro. Ty jesteś w przyzbie krzywoprzysięgłych. Ucz się na wszelki wypadek "Lewa Karnego". -
fancuska wróżba, czyli poszukiwań zmysLOVEj esencji cd.
Leszek_Dentman odpowiedział(a) na j.renata utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Nie zimna, powiadasz? Rozgrzana herbatą? -
fancuska wróżba, czyli poszukiwań zmysLOVEj esencji cd.
Leszek_Dentman odpowiedział(a) na j.renata utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Fantastyczne, bez najmniejszych potknięć- zadziwiające, zważywszy,że narratorką jest zimna suka. Jestem pod wrażeniem. -
Inferno cz.1 1/2
Leszek_Dentman odpowiedział(a) na Leszek_Dentman utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Dzięki wam: Gabi M. i J.J.Kohl Znaszłem ,nawet więcej i uzupełniłem, a przy okazji poprawiłem również Kohla, który w pierwszej wersji był jakimś tam Petrusem, a potem raz zmieniłem, a w innym miejscu już nie. -
Inferno cz.1 1/2
Leszek_Dentman odpowiedział(a) na Leszek_Dentman utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Gdzie ten bezmyślny dialog J.J? podpowiedz, bo nie mogę znalaznąć. -
Inferno cz.1 1/2
Leszek_Dentman odpowiedział(a) na Leszek_Dentman utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Dotknąłem ramienia Asherotha. Odwrócił się ku mnie. – Tak? – Jakie mamy szanse, panie mecenasie? – Prawdę mówiąc, nieduże. Oskarżycielem w pańskiej sprawie jest Konstantin Siemionowicz Rudkin. Z tym draniem ciężko jest wygrać. – Co to za jeden? – Mówię przecież. Oskarżyciel Publiczny. – To już wiem. Ale kim był kiedyś, kiedy jeszcze…no… – …kiedy jeszcze żył? Był prawą ręką i lewa dupą towarzysza Lenina. Skład sędziowski też nie jest dla pana optymalnie dobrany: sędzią głównym jest rehabilitowana doktor bezprawia – Ailatan, profesor cyrografii praktycznej Uniwersytetu imienia Belzebuba w Damaszku. Sędziami liniowymi są: magister sztuk tajemnych J.J Kohl i Robertus Cannibalus – mistrz sztuk katowskich, a zarazem były rektor Akademii Katowskiej w Bieczu. Delegatem – obserwatorem (z doradczym prawem głosu) z ramienia PFSO jest Wielki Akwizytor, Ramon d’Aquilaporta-Elpeer. – A co to takiego, to PFSO? – Piekielna Federacja Sądów Ostatecznych. W wolnej chwili poinformuję pana o składzie przyzby krzywoprzysięgłych, ale i tu nie ma powodu do zadowolenia. – Dziękuję. Wlał pan we mnie trochę otuchy. Serdeczne dzięki – ironizowałem. – Niech pan nie wpada jednak w minorowy nastrój. Przyjmujemy następującą linię obrony: zwalamy wszystko na błędy pańskiego katolickiego wychowania. Jest pan katolikiem? – Tak, jakby. Trochę... – Dobrze. Znajomości pacierza sprawdzać nie będą. – No, to mi ulżyło. Naszą rozmowę przerwał głośny okrzyk jakiegoś obwiesia w mundurze SS-mana. – Na pyski! Jego Wysokość Arcyksiążę Piekieł – Lucyfer. Cały motłoch, z moim adwokatem włącznie padł na twarze. Ja usiłując się pochylić walnąłem czołem w pręty mojej klatki, aż poczułem, że zaczynają mi rosnąć rogi, więc się na powrót wyprostowałem. Uchyliła się klapa w podłodze podestu znajdującego się po przeciwległej stronie hali i z otworu, na ruchomej platformie zaczęła się wysuwać budząca grozę postać Księcia Ciemności. Nie wiem, czy tu, u nich właśnie nadchodziła zima, czy wiosna, ale nawet z tej odległości zauważyłem, że linieje. Ale, może – po prostu ze starości... Powoli przeszedł kilka kroków i zajął miejsce na przeznaczonym dlań tronie. Zgromadzeni podnieśli się i chórem wyskandowali: Antychrist bless the Prince. Ja natomiast postanowiłem pójść na całość i, kiedy umilkł gwar diabelskich głosów zawołałem: – Cześć Lucek! Jak się masz? Lucyfer zazgrzytał zębami, zaryczał straszliwie i wyrwawszy widły z rąk jednego z gwardzistów (jak potem się dowiedziałem – szwabskich) cisnął nimi w moją stronę. Widły w jakiś niepojęty sposób prześliznęły się pomiędzy prętami klatki, chybiły jednak celu – strąciły jedynie cylinder z głowy jednego z bliźniaków. Dojrzałem na niej dodatkową parę – dla odmiany – jelenich rogów. Gawiedź wybuchła gromkim śmiechem, a ja nie mogłem sobie darować odrobiny szyderstwa i, trącając go w bok, rzekłem: – Ty, jednojajowiec! Te rogi, to jeszcze z ziemi, czy dopiero tutaj przyprawiła ci je twoja ukochana? – Czekaj no ty! Tylko wyjdziemy z sądu, to tak ci dam popalić, że mnie na całą wieczność zapamiętasz. – Nie strasz. Przy twoim ptasim móżdżku, za pięć minut zapomnisz o wszystkim. A propos, masz może co zapalić? Pogrzebał w kieszeni portek i wyjął z niej duże pudło pełne skrętów. – Masz, jaraj. Może ci zaszkodzą... – Zaszkodzą? – zarechotałem. – Przez całe życie mi nie szkodziły, a teraz, gdy już nie żyję miałyby mi zaszkodzić. Puknij się w ten swój pusty łeb, to może kolejna para rogów ci wyrośnie. Zwróciłem teraz wzrok w kierunku, stołu, za którym zasiadał skład sędziowski. Środkowe miejsce zajmowała diablica ze szczątkowymi śladami przekwitłej przed setkami lat urody. Na oczach miała dwie pary okularów, a z jej szyi zwisał łańcuch, jakim zwykło się przywiązywać krowy. Na końcu łańcucha był przymocowany, wykonany z jakiegoś dziwnego lśniącego luminescencyjnym światłem, przypominającym blask starego, czarno – białego telewizora wisior, w kształcie pentagramu. Na głowie miała spiczasty kapelusz czarownic, przyozdobiony cekinami, sowim piórem oraz rozpostartymi skrzydłami nietoperza. Między zębami trzymała wielką fajkę, kopcąc z niej niemiłosiernie. Aż na mój koniec sali dochodził smród marychy. Jej dwaj pomagierzy wyglądali, jakby dopiero co wyleźli ze śmietników, w których poszukiwali czegoś mocno nadpsutego do zeżarcia. Asheroth objaśnił mnie szeptem, że mały, to J.J.Kohl, a wielki – Robertus Cannibalus. Spojrzałem jeszcze w kierunku oskarżyciela – elegancki wymuskany, pod krawacikiem, ale w jego ślepiach dostrzegłem błyskawice, mordę zaś wykrzywiał ironiczny uśmiech – o ile ten grymas w ogóle można by określić mianem uśmiechu. Chyba jako jedyny spośród obecnych na sali nic nie palił, co chwilę natomiast demonstracyjnie rozpylał z ciśnieniowego pojemnika wokół siebie chmurkę jakiejś substancji. – Odświeżacz powietrza o zapachu krowiego łajna – zwrócił się do mnie Asheroth. Sędzina uderzyła młotem w stół. – Zamknąć mordy! Głos ma prokurator. Rudkin wstał ze swojego miejsca, wysmarkał się na podłogę i rozpoczął swoją przemowę: – Pierdolony trybunale i ty, ochujała przyzbo krzywo przysięgłych... W oczach sędziów i dwunastu gniewnych diabłów dostrzegłem wyraz uznania. – No widzi pan – zwrócił się do mnie Asheroth – od razu uzyskał przewagę. Trudno mi będzie wymyślić bardziej efektowne wejście. Może pan ma jakiś pomysł? – Coś pokombinuję. – ...celem niniejszego posiedzenia trybunału – kontynuował oskarżyciel – jest osądzenie i skazanie tego marnego oszusta, którego widzicie siedzącego w naszym Homoo... Przestałem słuchać. Zacząłem analizować całe swoje życie. Jaki właściwie byłem? Na co swoim postępowaniem zasłużyłem? Z zamyślenia wyrwał mnie głos Asherotha. – Człowieku, ważą się twoje losy, a ty śpisz!? – Nie, nie śpię, tylko rozmyślam. – Wychodzi pan za kaucją. – Kaucja? Ale ja przecież nie mam ani grosza. – Nie ma sprawy. Założę za ciebie – nieoczekiwanie przeszedł na „ty”. – Dużo? – Milion hellarów, to w przeliczeniu na ziemskie pieniądze, około sześćset sześćdziesiąt sześć tysięcy dolarów amerykańskich. – To kupa forsy! Skąd pan weźmie tyle kasy? – Człowieku, czy ty masz pojęcie ilu fałszerzy siedzi u nas? Z nudów, nieustannie produkują fałszywki w dowolnej walucie. – I co, sąd przyjmie kaucję w lewej forsie? – Oczywiście, że przyjmie. Tutaj wszystko jest diabła warte. Nabierałem coraz większego szacunku do tego człowieka. Tfu... – diabła. – Przepraszam, panie mecenasie. Gdzie pan studiował prawo, jeśli wolno mi zapytać? – W Uniwersytecie imienia Zaułka Łgarza. – Nie słyszałem, ale to chyba musi być piekielnie dobra uczelnia... – Najlepsza. – Padać na pyski! – rozległ się głos woźnego – Jego Wysokość Arcyksiążę Piekieł wychodzi. Rytuał z początku rozprawy powtórzył się, tyle że w odwrotnej kolejności. Ja jednak postanowiłem się nie podporządkować. – Do zoba, Lucek! Tym razem się nie zdenerwował, a nawet uniósł nieznacznie lewą rękę na pożegnanie, czego oczywiście wszystkie diabły trzymające mordy przytulone do posadzki nie mogły zauważyć. Po chwili sala zaczęła się opróżniać. Mój adwokat chwycił teczkę. – No to nara, panie Leszku – wrócił do formy „pan”. – Zaraz, zaraz. Mówił pan, że wychodzę za kaucją! – Niech pan nie będzie taki w gorącej smole kąpany. Muszę najpierw wpłacić kaucję. Za jakąś godzinkę będzie pan wolny. – No to w porządku. Czekam. Rzeczywiście, po mniej więcej godzinie Asheroth przyszedł z nadzorcą, który otworzył klatkę, wypuszczając z niej mnie, wraz z Borutą i Rokitą. Moi diabli-stróże pożegnali się dosyć serdecznie, życząc pomyślności. A nie mówiłem, że szybko zapomną? – Panie Leszku, – powiedział Asheroth – ma pan tutaj adres hotelu i trochę gotówki. Jutro o dziesiątej proszę przyjść na dalszy ciąg rozprawy. Będzie pan siedział obok mnie. Wręczył mi zwitek banknotów i chciał odejść. Aha, niech pan koniecznie kupi jakieś ubranie – przecież nie będzie pan przez cały proces występował w piżamie. Dopiero w tym momencie uświadomiłem sobie, że nie jestem odpowiednio ubrany. Całe szczęście, że nie sypiam nago... – Fałszywe? – zapytałem, trzymając w garści pieniądze. – Coś pan? Tam fałszywek nie biorą. – Dziękuję, panie mecenasie. Będę pana dozgonnym dłużnikiem. – Dozgonnym?... – uśmiechnął się jakoś dziwnie i odszedł. Wyszedłem przed halę sądu. Przed bramą stał jakiś diabeł w mundurze, więc zapytałem go o drogę do hotelu. – Zapomniałem – odrzekł. – Ale mogę sobie przypomnieć... – spojrzał na mnie wyczekująco. – Ile kosztuje twoja pamięć? – Jak od ciebie... – otaksował mnie spojrzeniem – pięć hellarów. Wręczyłem mu piątaka, po czym uzyskałem dokładną informację, jak mam tam trafić. Udałem się więc we wskazanym kierunku i po chwili znalazłem się na ruchliwej ulicy. Kręciło się na niej mnóstwo diabłów i diablic – wszyscy pijani, lub na chaju. Awantury i bijatyki trwały na każdym prawie rogu. Wtedy ujrzałem tych dwoje: stali trzymając się za ręce i wymieniając pocałunki. Nagle rozległ się głos syreny i po chwili do kochanków podjechała cysterna z migającymi na czerwono kogutami. Z kabiny wyskoczyło trzech mundurowych, w pasiastych krawatach Samoochrony, którzy natychmiast spałowali zakochaną parkę, po czym wrzucili ich do cysterny. Jeden z łapsów podszedł do mnie. – Dokumenty! – Nie mam. – A, to w porządku. – Jak to, w porządku? – zdziwiłem się. – A gdybym miał dokumenty, to nie byłoby w porządku? – Widać, że jesteś tu nowy. Oczywiście, że nie. Tutaj nikt nie ma dokumentów. Tylko szpiedzy stamtąd – wskazał kciukiem w górę – mają. Fałszywe, oczywiście. Czyli ktoś, kto ma dokumenty jest szpiegiem. – Jak to, szpiegują was? Po jakiego czorta? – No, wiesz, tam bez przerwy wybuchają jakieś rebelie. Anioły ciągle narzekają na nudy i na nienadążanie za trendami mody. Wkurza ich ponadto nieustanne śpiewanie, granie na harfie, a brzmiący cymbał doprowadza ich do anielskiej białej gorączki. Ich szefostwo postanowiło przeprowadzić gruntowną modernizację systemu, ale nie potrafią nic wymyślić, usiłują więc wykraść nasze know-how. Pełno tych szpiegów teraz odsiaduje w naszych więzieniach. I, wyobraź sobie, nawet specjalnie nie narzekają. No, to trzymaj się. Życzę ci przesranej nocy. Załapałem styl i odrzekłem. – Ciebie niech też szlag trafi, głupi popierdoleńcu. Samoochroniarz zasalutował i wsiadł do szoferki. Cysterna odjechała, a ja zacząłem rozglądać się za jakimś sklepem. cdn Pierwszą część można przeczytać w dziale "Z" -
Legenda o Skrzydlatym Gitarzyście
Leszek_Dentman odpowiedział(a) na Mona Liza utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Lubię bajki- nawet zdarzyło mi się kilka popełnić, przeczytałem więc twoją opowieść z przyjemnością, choć z poczuciem pewnego niedosytu. Niby nie mam się czego czepić ale, coś mi tu nie pasuje. Może to, że jest napisana w sposób przypominujący scenariusz słuchowiska- bajka o bajce. Nie widzi mi się również fakt, że królewnę rozszarpały wilki, a karę poniósł grajek, tylko za to, że się w niej nie zakochał. Kowal zawinił- cygana powiesili. -
Przypadkowo zakochana
Leszek_Dentman odpowiedział(a) na Magda Dagda utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
A mnie się ta historyjka spodobała. Tekst napisany poprawnie, z uczuciem i wyczuciem. Nie oczekiwałem od niego żadnego suspensu- i tak ma być. Co sie tyczy sposobu ubierania u młodzieży- to przecież wcale nie musi on oznaczać przynależności do jakiejkolwiek grupy, lecz bywa próbą podkreślenia pewnej odmienności, by nie powiedzieć przekory. Dlatego uważam, że osoba ubrana w kurtkę z ćwiekami, glany i inne atrybuty przynależne pewnym subkulturom może być w środku naprawdę miłą, sympatyczną i wrażliwą (niekiedy- może po prostu nieco zagubioną) osobą. Trzymaj sie ciepło i snuj dalej swoje opowieści. -
Załóżmy, że było to na terenie Parku Narodowego, a tam nie poluje się wcale. Wilk syty i owca cała.
-
Kaes, ty kroku Gabi nie śledź. Lepiejj czytaj jej opowiadania.
-
Cieszę się, że się wam podoba. Krzysiek- czytałeś dziady 4 1/2, bo nic się nie wypowiadasz.
-
Nie chciałem czekać na "P", a poza tym u mnie, od wczoraj nie chce się otwierać- wyświetla sie komunikat o błędzie. Otwiera się, co prawda, na proza.org , ale tm z każdego wpisu wychodzą "krzaki". Jeśłi uda mi się stworzyć jakąś kontynuację szopki, to pewnie znajdziesz się tam, ty Pedro i jeszcze kilka innych forumowiczów. Na razie nie mam jeszcze pełnej wizji tego opoiadania, ale pisze się... Próbuję zrobić coś z jajem, ale również z głową- a to niełatwe zadanie.
-
Inne:Prywatne wiadomości. Kiedy masz wiadomość jest podświetlone na czerwono (chyba). Odnośnie litery "ź" - sprawdź jak masz ustawioną klawiaturę- powinna być polska-programisty.
-
Tej nocy obudziłem się z poczuciem niezwykłej lekkości, tak jakbym unosił się w powietrzu… Obróciłem się na brzuch i otworzyłem oczy. Rzeczywiście unosiłem się pod sufitem swojego pokoju. Dostrzegłem leżącą na łóżku postać. Przyjrzałem się bliżej. To przecież ja! Zaraz, zaraz… Jeśli tamto na dole – to ja, to kim JA jestem. A jeśli JA jestem ja, to kim jest ten ktoś na dole? Dziwna sprawa… Wygląda na to, że jest mnie dwóch, ale przecież nigdy nie było mnie dwóch. Chciałem się podrapać po głowie, lecz stwierdziłem, że nie mam się podrapać czym, ani po czym. Wtedy, jak grom z jasnego nieba dotarła do mnie prawda. UMARŁEM!. To na dole to moje ciało, a ja jestem duchem. Duchem!? Zatrzęsło mną ze strachu. Od dziecka potwornie bałem się duchów. Szybko jednak doszedłem do siebie. Niby czego mam się bać? Samego siebie? Paranoja. Ciekawe też, dlaczego na mnie padło… Zawsze zdrowy jak ryba, a jeśli kiedykolwiek chorowałem, to z przepicia. Tryb życia to w ogóle prowadziłem niezbyt higieniczny, ale żeby tak ni stąd, ni zowąd… Moje rozmyślania przerwał jakiś dziwny dźwięk. Dzwon? Nie, nie dzwon. Ale jednak dzwoniący. Kojarzył mi się z moimi pobytami na wsi. Tak, to jest dźwięk studziennego łańcucha. Ale przecież tutaj nie ma żadnej studni. Pokój z wolna zaczęło wypełniać dziwne światło, które zaczęło formować tunel. Naczytałem się o takich sprawach, więc wiedziałem, że muszę podążyć nim. Ale… Coś nie tak… Tunel ma być ciemny, a na jego końcu powinno być światełko, a tu jest na odwrót. Albo ci wszyscy, którzy gadali o życiu po życiu zmyślali, albo… O, nie! Mam to w dupie! Nie idę! Jednakże jakaś siła zmusiła mnie, bym wstąpił w jasność. Zacząłem się poruszać – zrazu wolno, potem coraz szybciej, aż w końcu z zawrotną prędkością zbliżałem się do ciemnego punktu na końcu świetlistego szlaku. Gdzie tu jest hamulec? – pomyślałem. A poduszki powietrzne? Okazało się, iż te wszystkie urządzenia nie są potrzebne, zacząłem bowiem zwalniać, aż zatrzymałem się przed rozsypującą się ze starości drewnianą bramą, nad którą mrugał wielki neon LASCIATE OGNI SPERANZA VOI CH'ENTRATE Może trochę przekręciłem, ale niektóre litery nie świeciły. Co to może znaczyć? Łaciate ognie… nie, liściate ognie. Aha! Liściaste ognie. Znaczy się, palą ogień z drewna drzew liściastych. A dalej… szperanka… szperaczka. Nie, to chyba szperka, czyli słonina, albo boczek. Na tym ogniu pieką boczek. Mniam! Voi… voi. Może wio!? Entrata, to jak enter w komputerze. Czyli: wejdź, a przypieczemy ci boczek na ogniu z drzewa liściastego. Fajnie. Czuję głód – przecież nie zdążyłem zjeść śniadania. Zastukałem w bramę. Nic. Zastukałem mocniej. Nadal nic. Zacząłem pięściami walić z całej siły i krzyczeć, by mi otworzono. Na koniec, ktoś odchylił nieco jedną, źle przymocowaną de-skę. – Czego!? – warknął. – Jak to czego? Otwórz! – Po kiego diabła żeś tu przylazł? – Wyglądasz na debila i gadasz jak debil. Nie przylazłem, tylko jakaś wasza diabelska poczta mnie tu przysłała. Ja się wcale nie wpraszałem, ale teraz ten tunel, którym przybyłem zniknął. – No, dobra, – uchylił jedno skrzydło bramy – właź! Gdy tylko przekroczyłem piekielną bramę, pode-szło do mnie dwóch podobnych do siebie, jak dwie krople wody diabłów. Różnili się tylko strojami – jeden miał na głowie czapkę „krakuskę” i tradycyjne, krakowskie spodnie, drugi zaś – cylinder i porcięta w łowickie pasy. Diabły – bliźniaki… Bracia Kaczkowscy? Bracia Gołodupce? Widać diabły potrafią czytać w myślach, jeden z nich odezwał się bowiem: – Rokita i Boruta, do usług. Chwycili mnie pod ramiona i zaczęli gdzieś prowadzić. – Gdzież to mnie prowadzicie, panowie? – No, patrz – Boruta zwrócił się do Rokity (a może na odwrót) – wygląda na inteligenta, a głupi jak anioł. Na sąd, baranie. Ten baran, to niby mam być ja… – Ja baran? Coś mi się zdaje, że to nie ja mam ba-ranie rogi, tylko wy – zakute łby. Wkurzyli się. Jeden z nich (Boruta, lub Rokita) przywalił mi w szczenę, a drugi (Rokita, albo Boruta) dał kopa w klejnoty. Poczułem ból. Skoro mnie boli, to chyba jednak nie umarłem. Nic już nie rozumiem… Kiedy jednak opuściłem wzrok i dojrzałem kopytka, w miejscu moich stóp – pojąłem. Ale nie ma tego złego, co nie wyszłoby na dobre – przynajmniej pozbyłem się grzybicy paznokci. No tak, powoli za-mieniam się w diabła. Powlekli mnie dalej, aż doszliśmy do jakiejś wielkiej, jakby fabrycznej hali. – Co to za budynek? – Nie widzisz, że hala? To znaczy – gmach sądu. – Widzę, ale chodzi mi o to, że odnoszę wrażenie, jakbym go już gdzieś wcześniej widział. – Patrzajcie diabły! – zaśmiał się Boruta – On ma jeszcze jakieś resztki świadomości. To była jedna z hal w hucie Lenina. To skąd się tu wzięła? – Huta Lenina, to było piekło, więc jej miejsce jest w piekle. A co nie podoba się? – Wręcz przeciwnie – odrzekłem z przekąsem. – It’s beautiful. – Jeszcze? – zainteresował się ten, który potraktował mnie nogą. – Co jeszcze? – Boli fiut? – Nie o to mi… Tylko odrobinę – nie miałem zamiaru bawić się w tłumacza. Wciągnęli mnie do środka i zamknęli w klatce. Zająłem miejsce na ławie, a moi „diabły stróże” zasiedli po bokach. Po chwili do ławki znajdującej się przed klatką podszedł jakiś diabeł, o dostojnym wyglądzie, wsunął pomiędzy pręty klatki swą szponiastą łapę i rzekł: – Jestem Benignus Asheroth – advocatus diaboli. Będę pańskim obrońcą z urzędu. Dodam nieskromnie, iż najlepszym – jedynym zresztą obrońcą w piekle. Podałem mu rękę. – Miło poznać, mecenasie. Skoro jest pan jedy-nym obrońcą, to jak pan sobie radzi z całą zgrają dusz potępionych, które niewątpliwie tutaj trafiają. Przecież to musi zajmować sporo czasu? – I tak, i nie. Czas jest relatywny. To, co pozornie zdaje się trwać długo, jest w stosunku do wieczności tylko mgnieniem oka. – Rozumiem – odrzekłem, choć, prawdę mówiąc miałem taki mętlik w głowie, że nic nie rozumiałem. Asheroth zajął miejsce na swojej ławie i zaczął przeglądać stertę papierów leżącą na stole, ja zaś rozejrzałem się wokół. Hala wypełniona była diabłami i diablicami. Te ostatnie różniły się od samców tym, że nie miały rogów. Niektóre unosiły w górę transparenty z napisami o różnej treści. Jedne głosiły, że zasługuję na dno piekieł, inne, bym się stąd wynosił, a jedna ma-ła, dosyć urocza diabliczka nieśmiało podtrzymywała w rękach klubowy szalik z napisem: LESZEK JEDYNYM PRAWDZIWYM MĘŻCZYZNĄ W PIEKLE!!! Nie udało mi się z oddali rozpoznać barw klubowych, ale wyglądało to na szalik „DOTYŁU” Kacze Dupy. Cdn, o ile jeszcze coś wymyślę. P.S. Mam nadzieję, że nie opierniczy mnie jakiś wielbiciel Dantego.
-
Robercie, nie byłeś łaskaw odpowiedzieć na priva, piszę więc komentarz. Masz fantastyczne pomysły i potrafisz je w rewelacyjny sposób przetworzyć na fascynujący tekst. Nie zgadzam się jednak z opinią Pedra, iż w twoim opowiadaniu nie ma błędów, a i korektor nie był zapewne zawodowcem. Zatem do rzeczy: chęc kochania - chęć Zejdz - ź wyciakała - e A pocholerę do mamy - po cholerę ich stosunki nie miały się najlepiej - nie były najlepsze, nie wyglądały najlepiej, o swoim jak to nazywała; zboczeniu - interpunkcja taki dzelny - i wyrzężbioną - wyrzeźbioną poleżć - poleźć Miała właśnie schodzić do salonu - nie wystarczyło:miała właśnie zejść? Wkońu jeśli był zdenerwowany z pewnością nieżle by się jej oberwało - W końcu, jeśli... nieźle Postanowiła zejść jednak do salonu - zmieniłbym na: jednak zejść podjeżdzie - ź (w następnym zdaniu to samo) trzymająć się - trzymając Niewiedzieć - chyba rozłącznie? czuła strach i obawę - strach i obawę? przerażliwy chłód - przeraźliwy chłód Gdyby ją teraz przyłapał. Gdyby zobaczył, że go śledzi. Rozprawił by się z nią tak, że pamiętała by do końca swych dni. - jakieś takie rwane- połącz to może w jedno... usłyszała dzwięk - dźwięk podąrzać - bez komentarza słyszała je wyrażnie - wyraźnie (w kolejnym akapicie to samo) wydaje z siebie pejcz, gdy się nim gwałtownie potrząśnie - chyba zamachnie? osobiście się przekonać i zrobi to - albo podzieliłbym na dwa zdania, albo dał myślnik przed "i" głos należący do jakiegoś mężczyzny. Przestraszyła się nie na żarty, gdyż głos ten z pewnością nie brzmiał, jak głos - głos...głos...głos jeśli Michael ją tu zobaczy, zabije - myślnik w miejsce przecinka stał mężczyzna w długich włosach - stał w długich włosach, czy z długimi włosami? trzymał metalową szablę - nie wystarczy szablę? musi być metalowa? Na drewnianym stole - standartowy stół jest drewbiany. Co innego, gdyby był żelazny, marmurowy, czy jeszcze jakiś inny- wówczas należałoby o tym wspomnieć tak mocno, że jego ręce i nogi wyglądały tak - tak... tak malował się bół - ból co chwila otrzymywał chłostę na brzuch - chłosta stanowi całość i składa się z razów (uderzeń) zapytał mężczyzna w długich włosach - długowłosy Głucha cisza jaka zapanowała - przecinek Z jej oczy spływały łzy - oczu że chciał wysłuchać to, co miała mu do powiedzenia - tego pewnego dnia cie zaszlachtuje - cię za chwilę sie rozpłacze - się ( całe to zdanie jest chyba nieco przydługie...) Brakowało jej go bardziej niz myślała - bardziej, niż czy ma jakies rzeczy - jakieś omało co - o mało co Gdyby nie przyłożenie Michaela jego drużyna - przecinek atego by nie przeżył - a tego miał czelność wykrzyczeć, że przegrali przez Michalela - przecież wygrali! za tą zabawność - zabawność? pejcz długi na dobre półtora metra bardzo przypominający hinduskie baty, jakich używa się na słonie - nie jestem pewien, ale kornak używa chyba kija z jakimś hakiem, czy coś podobnego- ale na pewno nie długiego bata Jak na katoski rytuał przystało - katowski po zadaniu odpowiedniej ilości cierpienia - ilości cierpienia? dawki, porcji? przymróżył - uuuuuuuuuuuuuu! nie dorównywali mu do pięt - frazeologicznie- nie dorastali nie jeden raz - niejeden (chyba?) albo wymiątując od widoku krwi -wymiotując NA widok katostwa - katowstwa Wszyscy członkowie bali się - Wszyscy członkowie (bractwa?) bali się (go?) nic nie wyjdzie na światło dzienne - nie wyjdzie na jaw, lub nie ujrzy światła dziennego Kiedyś dało się z nia - nią skrópułów - uuuuuuuuuuu! kto jest panem i do cholery wiedziała - kto jest panem i- do cholery- wiedziała Patrzył szaleńczym wzrokiem - szaleńczym wzrokiem? Dwóch mężczyzn wybuchło urywanym śmiechem - wybuchnęło (chyba) chudy jak szczapa o odstających uszach - szczapa z uszami? ze swoim nikonem - Nikkonem Walter z całych sił próbował wydostać się z więzów - chyba uwolnić? na bodżce - ź opartymi o ścianę holu - wcześniej, o ile mnie pamięć nie myli, był to wąski korytarz zdżiro - ź kopnął Marte - ę tymbardziej, że buty - tym bardziej pojawił się krzywy uśmiech - krzywy warknął mistrz. wpatrująć się - warknął mistrz, wpatrując się