Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Marek Hipnotyzer

Użytkownicy
  • Postów

    780
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Treść opublikowana przez Marek Hipnotyzer

  1. „24 Grudnia, 24 Grudnia…” – powtarzałem sobie w głowie, jadąc autobusem. Ostatnio analizowałem na poważnie, czyli naukowo, nazwy świąt. Odkąd, zgodnie z poprawnością polityczną, zaczęliśmy nazywać wszelkie święta logicznie i sterylnie: czyli według reguły – „dzień miesiąca + nazwa miesiąca Wielką literą” - moja praca stała się po prostu pracą księgowego, który nie musi interpretować skomplikowanych nazw kulturowych, a tylko je rejestrować. Ale ta data jednak jakoś magicznie brzęczała mi w głowie. 24-ego Grudnia jadę sobie autobusem do domu, a obrazy za oknem przelatują bez znaczenia. Potem rzut oka na kierowcę. Niezbyt zmęczony pracą, nie widać po nim kofeinowej nadpobudliwości. Dziwne, jest 18.30. Jeszcze kilka minut, rozmazało się za oknem drzewo, altanka, przystanek „na żądanie”. Stop. Widzę człowieka, jak kolejny obiekt bez znaczenia – chowa głowę w kołnierze starego, znoszonego płaszcza. To po prostu nieznajomy, myślę. Miał twarz, która mimo swojego wychudzenia, była subtelna i łagodna. Tę łagodność można było wyczytać z jego zmarszczonych w rozterce brwi. Cienki szalik nie chronił przed zamiecią jego szyi, nie miał czapki. Był nieogolony, miał czarny, szczecinowaty zarost. Kontrastował on z łagodnymi oczyma. Szedł sam przez zamieć, obok ulicy Sosnowej. Już od wczesnego popołudnia wypatrywał świateł w oknach domów. W cieple, bijącym z rozświetlonych wśród wieczora okiem, było coś magnetycznego, a nawet metafizycznego. Nic z metafizyki nie było za to w jego drętwiejących z zimna palcach. W głowie miał obraz tego, czego oczy nie mogły zweryfikować: czuł, że jego palce robiły się powoli sino-niebieskie. Mrok wieczora rozjaśniały od czasu do czasu światła przejeżdżających samochodów, ukazując grozę zamieci w pełni. Mijając kolejne płoty i furtki dobrze chronionych willi, powtarzał jak modlitwę jedną jedyną myśl w głowie : może choć dzisiaj, może tego wieczora ktoś zrozumie, co to znaczy nie mieć nikogo…być nikim, być niczyim. Skręcił w lewo, w schludną uliczkę, pełną zamarzniętych wierzb płaczących. W oddali zaszczekał gdzieś pies ( bokser - na ucho) . Szedł dalej, pół oparty o dębowy płot, pół kulejący na prawą nogę. Wtedy nagle spojrzał na dom, który, sądząc po blasku jego oczu, mógł być dla niego znajomy, ale nie był. Jakby zaskoczony tym co widzi, szedł blisko ogrodzenia tej posesji. Szedł powoli i w ciszy. Nagle naparł swym skołatanym barkiem na furtkę żeliwną, na której błyszczał napis „FABRYKA BRAM – IMIELIN” . Skrzypiąc, furtka się otwarła. Podekscytowany szedł ścieżką ku drzwiom wejściowym domu , oddalonym o dobre piętnaście metrów. Drzwi otwarły się od środka i wysunęła się z niej chłopięca postać średniego wzrostu. --- To pan? – zapytał dość głośno młodzieniec – To ty, z a b ł ą k a n y w ę d r o w c z e? – powtórzył z ironicznym patosem, jakby starając się robić sobie żarty ze swojego zbyt wysokiego głosu. --- Chyba tak… - odpowiedział niepewnie. --- To zapraszam – odparł młodzian. Posuwał się powoli, patrząc pod nogi i kręcąc głową, jakby starał się przebudzić ze snu. Ale, tak naprawdę, spełniał zapisany w głowie plan. Szedł swoją drogą jak jakiś schizofreniczny kot. Nie cieszył się specjalnie, gdy drzwi się otwarły na dobre. --- Zapraszam – powtórzył młodzian z szerokim uśmiechem. Twarz wędrowca rozjaśniła się światłem hallu. Podniósł powoli wzrok i zobaczył przestronny przedpokój, cały w eleganckiej boazerii. Próg przekraczał niepewnie. Poczuł, że robi mu się ciepło i zaczyna się pocić. Wtem zza rogu hallu wyszła młoda, niska dziewczyna o wyraźnych rysach i uśmiechnęła się swoimi bieluchnymi zębami. --- O! Już Pan jest… - powiedziała – zaraz siadamy do w i e c z e r z y – uśmiechnęła się z przekąsem – jest też miejsce dla Pana… Powoli i niepewnie rzucił płaszcz na garderobę. Miał wrażenie, że mimo wszystko nie czuje się w tym domu mile widziany. Nie wiedział, gdzie podziali się dorośli. Bo to były wyraźnie dzieci – rozpieszczone nastolatki, z głowami pełnymi głupot, a jednak tak pewni siebie. „Czy ja też kiedyś taki byłem ?” – pytał sam siebie w duchu. Na pewno nie był taki jak ta długowłosa dziewczyna, która powitała go złośliwym, nieszczerym uśmiechem, a teraz kazała mu usiąść wygodnie w fotelu. Miała około dziewiętnastu lat, ale była niska i już na pierwszy rzut oka przemądrzała. ---- Tata i mama załatwiają jeszcze „swoje sprawy” w sypialni – powiedziała dwuznacznie i bez związku z czymkolwiek. --- Ale spokojnie, nie nastąpiły żadne opóźnienie --- dodała głosem stewardessy --- …Jak pan widzi kol…kolacja jest już gotowa w pełni, a dzielenie się opłatkiem, że względów zdroworozsądkowych, darujemy sobie dzisiaj… Stół był długi i dębowy, bez ostrych kantów ( szczególnie przydatne przy alkoholowych przyjęciach ). Otaczały go cztery skórzane fotele oraz arcywygodna kanapa, w tym samym, ciemnobrązowym kolarze. Natomiast potrawy na stole wyglądały trochę bezosobowo, jakby właśnie doręczyła je firma cateringowa. Ale każdy życzyłby sobie takiej Wieczerzy. W centrum stołu stał Karp na Słodko, tonący w galarecie otoczonej garścią pierwszej jakości, francuskich rodzynek. Wokół karpia stały w półmiskach sałatki we wszystkich kolorach tęczy - wegetariański przepych w najlepszym rodzaju. Dalej szły bardziej tradycyjne potrawy : łazanki, uszka i barszcz, oraz tradycyjny karp w panierce, który jednak wyglądał jak biedny krewny ze wsi, tuż obok łososia ( sic ! ) oraz jesiotra, otoczonego, naturalnie, kawiorem, przywiezionym z niepodległej części Ukrainy. Wędrowiec patrzył na stół i z bólem przełykał ślinę. W końcu do pokoju wkroczyli rodzice. On – gruby brodacz. „RYSZARD!” – przedstawił się samym imieniem, za to dużymi literami. Zaraz po nim weszła, ufarbowana na czarno, schludnie ubrana pani, lat około czterdziestu – z wysoko uniesionym podbródkiem, spoglądająca z góry, nie kryjąca jednak ciepła i dobroci w oczach. „Martyna” – przedstawiła się cicho. Obydwoje usiedli na kanapie i niemal równocześnie, robiąc przy tym miłe gesty rękami , powiedzieli: --- Zapraszamy do wieczerzy… --- Ja i mój brat - wtrąciła z uśmiechem dziewczyna - też życzymy Panu smacznego, mam nadzieję, że nacieszy się Pan tą chwilą ciepła. Jak Pan Widzi czekaliśmy na Pana. Przepraszamy za brak tradycyjnego opłatka, to nie z braku…hmhhh…. „kultury religijnej” , my po prostu – zawahała się chwilę – życzymy Panu tylko - smacznego. Zachowywał się kulturalnie, robił co mógł by nie jeść zbyt szybko. Wszyscy go obserwowali, a on nie chciał żenować ich widokiem jego trzęsących się rąk. Jadł powoli i miarowo. Na końcu delikatnie delektował się kieliszkiem białego wina. Rozpływał się powoli w tym cieple rodzinnym, które nie miało w sobie nic z komercji czerwonych Mikołajów, ale też nie było tak naprawdę symbolem żadnej miłości. To było takie obojętne, letnie ciepło, do którego człowiek z bólem przywyka, jeśli nie spędził nigdy nocy na ulicy. Wkrótce zrobiło mu się z powrotem zimno. Minęła 22.35…. --- Myślę, że już n a j w y ż s z y c z a s – powiedział Ryszard, pan domu, wpatrując się w niego swoimi wielkimi, brązowymi oczyma. Nie było w nim odrobiny chamstwa. --- No, hmm – spojrzał na zegar na ścianie – rzeczywiście. --- Żona przyniesie dokument, a Pan niech wyjmie z płaszcza swój. – polecił zwięźle Ryszard. Wędrowiec ruszył żwawo do garderoby, czując że prysnął ciepły nastrój wieczora. Wyjął z ze swojego znoszonego płaszcza zgiętą In folio zwykłą białą kartkę formatu A4 i wrócił do salonu. Zastał tam uśmiechniętą rodzinkę, która w skupieniu obserwowała to jego, to znów leżący na opuszczonej przez jedzenie części ławy - dokument. Był porządnie wydrukowany, na grubym, kredowym papierze. W prawym górnym rogu połyskiwał hologram, z kolorowym motywem krzyża na tle zamku. Wędrowiec usiadł i wziął „certyfikat” do ręki. Mówił on, pomijając to, co było małym druczkiem, tyle: JA, ……………………………….. , zaświadczam, że będąc strudzonym drogą, lecz zdrowym na ciele, zmożonym głodem, lecz zdrowym na umyślę ( duchu ) zostałem dnia 24 Grudnia 20… roku szczęśliwym gościem wigilijnym rodziny Państwa Ozimeckich. Wszystko odbyło się zgodnie z niżej wymienionymi zasadami, których źródło można znaleźć w poniższym fragmencie zaczerpniętym z Nowego Testamentu. ( tu następował fragment zaczynający się od słów „Byłem głodny, a nakarmiliście mnie” ) Niniejszym potwierdzam zdolność Państwa Ozimeckich do bezinteresownego miłosierdzia ( podpis ) Załączniki: Załącznikiem było ksero dowodu osobistego, które znajdowało się na przyniesionej przez niego kartce. W zamian za nie dostał swoją kopię „umowy wigilijnej” oraz obfitą kanapkę z sałatą i łososiem. Po północy opuścił dom Państwa Ozimeckich, sunąc gdzieś w dal poprzez zamieć. 25 – ego Grudnia jechałem autobusem tej samej linii w drugim kierunku, do centrum miasta. Gapiłem się na przetłuszczone włosy jakiegoś, wsuwającego jabłko, małego facecika. Potem mały ustąpił miejsca staruszce, jakiś nastolatek spojrzał na mnie gniewnie, kierowca przyśpieszył. W końcu dotarłem do centrum, gdzie na dworcu PKP sprawdzałem cenę biletu do Zakopanego. Nieopodal budki informacyjnej, leżał na brudnym kocu ten sam nieznajomy, którego widziałem dzień wcześniej z okna autobusu. Krył się przed chłodem wiejącym od peronów, przyciskając się do murku, obok którego się usadowił. Jadł z wolna kanapkę, zawiniętą w jakiś świecący, niby- certyfikat. Jeszcze parę chwil, jeszcze parę dni… KONIEC
  2. Życie jako rzecz to obuch walący przez łeb Nienawiść to jedyne uczucie które mnoży się przez dzielenie pęka balon pełen krwi sączą się scenariusze minionych alternatywnych chwil i dziw bierze Cię gdy za tym wszystkim znajdziesz wybaczenie
  3. Pan Jan, który chciał być też Naj rozpoczął od fabryki jaj doszedł do milionów czym inkwizytorów z Komisji wnerwił i nasz głupi kraj ;P
  4. Nie chcę Cię zranić byś była jak... zatrzymany w biegu wiatr niestety taki to świat w którym wszystkim nam brakuje szczęściaAA! taki to świat że wychodzi ze mnie Mr. Hyde i grzeszę, bo chcę księże*, bo życie jest złe! czy są piniądze czy nie warszafka ostro bawi się i nikt obejrzeć się nie chce na jakiś biedny regiooOOn na kujawsko - pomorskie lub Śląsk szczególnie tę jego część gdzie choroby weneryczne i wungiel zbiera się, by mieć na chleb tam też w barze śpiewa pan: "Czerwony jak cegła, nieświeży jak DŻEM muszę mieć, muszę ją mieć" * Wołacz od "ksiądz" np. "Stój, księże!"
  5. Kwiaty zasnęły bezgłośnie pod śniegiem otulone jego zimnym ciałem Wiedzą, że on pozostanie odrzuciły bez żalu nadzieję Zimny wicher szeptem rzekł im: Czas na zmianę... w samotności która nie pamięta momentu pełni w pełni rozkwita niepewność pole - szczęśliwe - jak ciężka praca uciekam z niego do pełnego dwuznaczności miasta biorę Cię za rękę nie rośnij po drodze jak dwa szczury przeklęte przegryziemy sznury łaczące - duszę z ciałem widzę już tylko łagodną parę padających sobie w ramiona...
  6. W Laponii początek dziecięcej frustracji bo Mikołaj przesadził w komercjalizacji swój "target" - małych klientów kusi "degustacją" prezentów nawet nie pozwala "skorzystać z promocji".
  7. Rozrabiał Mikołaj w Laponii ciesząc się, że nikt go nie goni aż renifer i bałwan oraz duży elf Roman w Mikołajgate są zamieszani
  8. w nadmuchanej przestrzenią sali siedział przy fortepianie i delikatnie pełnymi nowszalancji palcami policzkował powszechnie znanego twórcę siedemnastowiecznego techno wyszedłem z pałacu gdy oznajmił mi dobitnie: "Ja bębnie palcami a Ty pisz. Ale jak piszesz o cierpieniu to w tekście nie ma być tego cierpienia" potem gwiazdy - nad jeziorem zadały mi zadanie domowe -sen ale nie mogłem zanim z mokrym piórem nie posiedziełem chwilę nad biała kartką nie ufajcie romantykom
  9. mam 100 złotych kupuję książkę liczę strony pieniądze 200 85 liczę czas 24 godziny na dobę minus osiem na sen minus 3 na posiłki zostaje 13 to pechowo mam przeczytać ksiązkę 100 stron do obiadu kolejne 100 po minęła 14.30 przeczytałem 20 jest 2.30 w nocy nie śpię przeczytałem 25 stron nawet na pointę wiersza nie mam pomysłu jakie to przygnębiające ale sobie tragedię wyliczyłem
  10. ...lubię te spotkania, doktorze... nie muszę się silić na nadmierną elokwencję i ciekawość ( znaczy, nie muszę być ciekawy ). Gdybym nie miał swojego doktora Szumana, stałbym się poetą i pisałbym: co mi ślina na język przyniesie ( a nawet więcej ) * Dzisiaj mam, dla odmiany, ochotę opowiedzieć Panu o moim starym. Opowiem, w jaki sposób straciłem przy nim wrażliwość. To był sposób nieświadomy, bezwiedny... nie miałem na to wpływu, tak jak nie ma się wpływu na to, że zaczyna się kląć jak szewc. To po prostu przychodzi; uważasz się za "kulturalną" osobę, a potem rzucasz taką wiązankę w obecnosci kobiety i nic nie pomoże czerwienienie, nic nie pomoże fakt, że wcześniej czytałes jej na głos Pawlikowską - Jasnorzewską: jedna "kurwa" zabija cały "pozytyzwny efekt" , chyba że akurat się z nią spotykasz... Straciłem wrażliwość. Pewnego dnia się obudziełem i nie było po niej najmniejszego śladu. Był tylko maskowany cynizm, który przecież nie jest tak do końca zły, ale wpędza w samotność. Ojciec wrócił do domu "z zakupów" i zaczął opowiadać matce swoje przygody: --- Poszłem na pocztę i tam spotkałem Krysie - jaka to jest miła i szlachetna kobieta, i jaka ładna na buzi, jaka miła i dzieci ma ładne. Potem spotkałem na poczcie Kicka ( to nasz sąsiad z góry ) - Jak to spotkałeś? - zapytała matka --- Normalnie, stał za mną w kolejce. Przyszedł coś odebrać, czy nadać - nie wiem. W każdym razie zaczął mi się mądrzyć, że żle Cię traktuje. Trzeba Panu wiedzieć, że dzień wcześniej rodzice strasznie się pokłocili ( urządzali sobie takie awantury regularnie ) Nie wiem, czy bił matkę, nie było mnie w domu, ale jestem sobie w wstanie wyobrazić jak to wyglądało. Kicek? Kicek jest naszym sąsiadem z góry. Skromny, małomówny wdowiec, który już raczej przebolał śmierć żony, ale tylko raczej. Małgosia ( Ś.P. żona Kicka, była przyjaciółką mamy) Umarła jakieś pięć lat wcześniej. Taki mój mały przypis, doktorze - retardacja, hehe. - Co mówił ? - zapytała matka --- Mówił, że żonę powinno się szanować, traktować jak kwiatek i że to nieładnie, że tak na Ciebie ryczę, heh. Mówił "musisz dbać o żonę..." - A Ty coś mu powiedział? --- Ja mu powiedział " Tyś tak o swoją dbał, że Ci umarła" - hehe. ---No, ja mu mówię " Tyś tak o swoją dbał, że Ci umarła" - będzie mnie, kurwa, pouczał. Niech Pan teraz opowie o tym kumplom przy piwie. No zacznie się psychoza. K..! Ale czy nie jestem żałosny, to chyba żadna trauma, co? Zaciemnienie * to jest fragment wiersza T.Różewicza. Teraz mi głupio, że zapomniałem o tym przypisie.
  11. otwarte ramiona i zapalone oczy tworzą system w którym każą mi żyć uczucie że jest w porządku jest jak sen wolność jest koszmarem gdy poznałeś jawę ale dokąd? dokąd zmierzamy wspólnie? jeśli nie jesteśmy razem i nie prowadzimy wojny gdzie prowadzi ta droga wiecznych uprzejmości? po cienkiej nitce nad piekielną otchłanią wierzę jeśli mówią jak w tytule ale czy powinienem pytać?
  12. Jeden, co mieszkał w Ramallah Odchodził ostatnio w żallach czy bardzo się wstydzi? pomogli mu Żydzi przenieść się, gdzie panuje Allah?
  13. w Rybniku, jak mi się zdawało do szpitala wariatów zawitało paru wrednych drani którym, hańba to dla nich, "niewiele do szczęścia brakowało"
  14. myślał: trzeba uważać na zgubny wpływ innych ludzi są chorzy, choć może nie wiem - na co przenoszą epidemie wirusa "nie-ja" - moje życie może wtedy jak domino zacząć się przewracać a na końcu już lekko mnie potrącić splątane dziś myśli w jeden krwawy nerw który już nie analizuje ale boli gdzieś w tych ludziach, którzy odeszli historie, które kradną wyobraźnie bo zbyt bolesne i osobiste zdają się to, co najbardziej fascynujące i nie do opisania
  15. Czasami, gdy jest nam tak źle, a potem jest nagle tak dobrze - - to chciałabym, by trwało to stale wspólne słodko-gorzkie życie a ja teraz słowo za słowem stwarzam swoje sumienie droga nasza nie jest niebem ale często to moje zwątpienie staje się jedynym zbawieniem od mdłej monotoni szczęscia dalej tylko śmierć i zdrada dziś, dziś , dziś zatrzymało się widzę, widzę, że jutra nie ma przeszłość zmazały kłamstwa a przyszłość zakrył gęsty cień biała gwiazda w bólu wije się nie ma, jak nigdy nie było - cier-pie-nia mrugnięcie pierwsze do zwąt-pie-nia prowadzi cała naszą rasę śmierć, miłość, miłość - śmierć kochana "Dorwałbym tego A-DA-MA" Po co złożeczyć niebu? po co? ECH!
  16. popieram ....straszne gówno chyba za dużo wódki było w tym torcie
  17. potrząsam głową w prawo i lewo i już jestem - naprawdę - cały twój sok z życia jest dla innych chorych wampirów - dla mnie narkotykiem jest ten świat w który ty też wierzysz, że gdzieś tam jest nie wszyscy już czekać chcą muszą coś widzieć lub w coś wierzyć tylko my potrafimy trwać w próżni trwogi serc rosnących skrzydeł nie ważne ile kobiet miał poeta w antologii poezji to jest wciąż ta sama a jak mówi, że było ich kilka to nie trzeba go czytać, bo skłamał każdy "chciałby" wyciskać życia sok z kobiecych piersi i ust ale tylko tam, gdzie nie ma światła tylko tam, gdzie kończy się życie spójrz na moją kwadratową szczękę! potrząsam głową w prawo i lewo by się w końcu otrząsnąć z tego
  18. nie wiem. nie chce mi się tłumaczyć. asher pewnie wie o co chodzi. to był limeryk z przymrużeniem oka.
  19. Ja, ty, my - nie-ludzie wypchane kukły - nie-ludzie wpadający na siebie z pustymi głowami, wypchani. Krzycz! Nasze głosy wyschły. Gdy Do siebie szepczemy ciche i bez znaczenia jest każde zdanie jak wiatr, co szepcze coś słomie lub tupot szczura na zbitym szkle co nawiedza nasze piwnice. Bekształtne formy, bezkrwiste Cienie, Zdrętwiałe rzesze, gesty kulawe; Tych, co mijają mnie z zamkniętymi oczami, na Królewstwo Śmierci Więc krzycz! bo, jak mówię Zapamiętają nas - jeśli to się stanie nawet nie jako zagubione owce nie jako buntownicze dusze, ale tylko nie - ludzie wypchane kukły, a nie ludzie. "WE ARE THE HOLLOW MEN" T.S. ELLIOT
  20. przecież nie chodzi mi o pozytywne opinie, tylko w ogóle o opinie.
  21. Nikt nie ocenia, nikt literówek nie poprawia :( I tak wygram :)
  22. Idę. Ulica szara, wokól miasteczko uniwersyteckie obejmuje mnie swoimi ramionami. Spoglądam w górę, przechadzając się wzrokiem po tafli wieżowca. Myślę, a właściwie zaczynam go już opisywać. Wieżowiec, ulica, szlabam, gotowymi stają się słowami i zdaniami w mojej głowie. Nagle pustka, trafiam na ścianę, która nie pozwala tego wszystkiego połączyć w jedną historię. Jakiś opór. Odpuszczam... Moja myśl na kilka sekund staje się czysta. Nie jestem duszony przez żaden odcinający od ludzi egocentryzm, bo nie ma się od kogo odcinać - jest pusto na ulicy, nic się nie dzieje, prócz padającego deszczu. ...Spokojnie, odbieraj rzeczywistośc,a opisywanie tego to cieżka praca mocowania się ze słowami...Fryderyk Nietzsche - myśli nasze rodzimy w bólu -- czy jakoś tak... W górę głowa - niedokończony szczyt wieżowca, pole do popisu...ależ tak...Już spada rozpędzony samobójca, leci...leeeeeeeci....jego mózg rozbryzguje się przede mną, lub mnie trafia, zabija i następna scena jest relacją z zaświatów, których przecież nie ma, ale nie ma też tego samobójcy... Mijam wieżowiec i po prostu oglądam w kioskach płyty DVD dołączone do gazet. Na ulicach Ukraina, jakiś facet ( zawał serca? ) idzie ciężkim krokiem, ubrany na czarno... KONIEC Teraz przed wielkim hipermarketem Geant. Wałęsam się, by zabić czas zanim przyjedzie autobus. Wokól panuje ciemność, a ja unoszę w górę głowę. Patrzę na migające lampiony, długi sznur lampionów. Choinka z bombkami, misio z muchą i prezent. Opisaliśmy już świat, więc kim jest podm....fuj! narrator pierwszoosobowy? Dostrzegam świat i staram się go kontemplować, chyba że wciska mi tę cała fullwypasioną ściemę reklamową ( nie jestem już głupim nastolatkiem ) wciska jak KFC kurczaka w pitę ( czy to jest wulgaryzm, skoro występuje na reklamach, na ulicach? - osobny temat ) Narrator właśnie nie kupił w sklepie czegoś, po co ruszył dziś z domu tylek, nie kupił butów, ma dwadzieścia jeden lat, a boi się, co powie na to mama...i już mu minął ten strach, bo wie, że teraz napisze to zdanie, i teraz jest teraz. Jutro zaś będzie jutrzejszy dzień, ale żyjąc, nie mogę o tym pisać... KONIEC KONIEC
  23. Był ogier, Olgierd z Cieszyna którego biedna dziewczyna nie wiedziała, że on nie zważając na srom z klaczami rozpłód zaczyna.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...