Biłem się z moimi myślami i do drzwi stukałem wnętrza,
by otworzyć duszy sezamy,dla tej iskry żaru głosu z serca
sam sobie zadawałem baty,co w głowie"dzięcioł stukał"to ucha,
by wytępić wszelkie obrzydłe,paskudne robactwo,z tego to kornika.
Język niewyparzony ustom,mi zdrętwiał,w słowie złego mowa,
do stu zdechłych wielorybów krzyknąłem!dać"Małpie to bana-na"
czym zawinił?o panie Ty widziałeś!Czy,tam była-moja winy krzywda
z pokuty uderzyła z nagła i spadła z kamienia,uderzyła mnie grzesznika.
Nie wiedziałem,co z czasem zrobić pisałem więc wierszydła
skakały obrzydłe gryzmoły,jak żaby zielone bajorom w stawidła
"wyrósł mi kaktus na ręce"i kuł,aż drżała sama bezwolnie moja ręka
zebrały się chmury,na niebie deszcz lunął,a szybą odbijała kroplami woda.
I tak się to kątom tłukłem,po wszelkim straconym czasie,tego złego dnia
wychodziłem w relaks,na spacer łąkami zielonym szukałem wiosny z kwiecia,
tam uspokajałem wszelkie czarne idące burze,w błyskawicach prądami z groma
chciałem się zapaść,pod ziemię ulecieć,gdzieś,w tą próżną nicości zniknąć,ze świata.
Wszelako wróciła równowaga,na ciele,z duszy,z umysł oprzytomniał w realia
robiłem wszystko,aby nie myśleć,ale myśl,za mną chodziła,jak cień z tego i anioła
wmawiałem sobie będzie lepiej człowieku,a stole układałem,w te karty owego to tarota
czas z wolna płynął,w ten przeklęty zegar z kukułką,a ta wykukiwał moją niepewność jutra.