Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Oxyvia

Użytkownicy
  • Postów

    9 152
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

  • Wygrane w rankingu

    18

Treść opublikowana przez Oxyvia

  1. Niku, bardzo Ci dziękuję za przeczytanie i komentarz. Spróbuję odpowiedzieć punkt po punkcie: Pociechy są strasznie konwencjonalne i wyświechtane. Ale poprawiłam dzieciątka na kurczaczki. Lepiej? Tu też próbowałam być trochę bardziej oryginalna, ale widocznie nie wyszło. Poprawiłam na: "dopóki rzecz nie zaszła aż do ślubu". Może być? Pisownia, którą tu zastosowałam, jest prawidłowa. Nie może być to jedno słowo bez myślnika lub bez odstępu i nie można napisać "arab" z małej litery. Sorry, w trakcie pisania rozmawiałam przez telefon z moją kumpelką Dorotą i utrwaliło mi się imię w czaszce... ;-) Poprawiłam. Wiesz, wolę jednak pozostawić tak, jak było. Bo wtedy owo "Tak" brzmi bardziej dobitnie i z przekonaniem. Dowód na takiej podstawie, że po prostu ta "bajka" się wydarzyła - to jest dowodem, że takie bajeczne historie się zdarzają. Bardzo mnie cieszy, że tekst podoba Ci się! Dziękuję serdecznie jeszcze raz i pozdrawiam. :-)
  2. Przeczytałam całość, obie części. Wciągnęło mnie jak nie wiem, jak rzadko który tekst. :-) Dobrze, że nie ma tu ocen odautorskich. Czytelnik może sam sobie wartościować przedstawiony świat i bohaterów. Żal mi głupiej Celinki, ale cóż - jak było powiedziane w opowiadaniu: upadek miała zapisany w genach i nieodwracalnie wpojony przez ojca-alkoholika. Gdyby nawet główny bohater uratował ją przed Ziutkiem (który też nie był szczęściarzem), to ona i tak by jakoś do swojego upadku doszła. Dokładnie tak. Niezmiernie trudno jest się wyrwać z tego zaklętego kręgu pijactwa i przestępczości, jeśli człowiek został w nim stworzony i wychowany. Bez przesady mogę powiedzieć, że opowiadanie jest dla mnie wstrząsające. Ale niestety masz sporo literówek i błędów interpunkcyjnych. Szkoda, bo to utrudnia czytanie i płynne przeżywanie treści. Życzę dalszych sukcesów. :-)
  3. Taka, jakiej każdy zazdrości innym, bo bardzo rzadko trafia się coś tak pięknego i niezwykłego. A jednak ta bajka wydarzyła się naprawdę. Obie z Helką jesteśmy tzw. „pannami z dzieckiem”. To taka społeczna kategoria, przypisanie do pewnego nieakceptowanego stada. Panny z dziećmi są odrzucane, maltretowane przez ojców i matki, nietolerowane w miejscach pracy, bezrobotne, zdane na łaskę i „dobre serce” rodziny lub szefa, który czasem taką zatrudni, ale nigdy nie okaże jej szacunku. Panny z dzieckiem są też wiecznie na językach sąsiadek, a czasem także sąsiadów. Są nielubiane za nic, podejrzewane o wszystko i spychane wszędzie na margines. Traf chciał, że akurat ja i Helka znalazłyśmy się w tej samej sytuacji na tej samej klatce schodowej. Zamieszkałyśmy w tym samym budynku z naszymi maleńkimi dziećmi. Ja miałam córeczkę, ona – synka. Ja – raczej ciemnowłosa i dość ciemnoskóra, a córeczka – jasna naturalna blondynka. Hela – jasnowłosa i bladoskóra, a syn – pół-Arab. Oboje nasze dzieci – bez względu na różnice kolorystyczne – były i są przepiękne, wyjątkowej urody (oczywiście). Pamiętam, jak kiedyś pod dom zajechała syrenka 104 czy może już 105 i zatrąbiła, a potem ja z maleńką Kasią zjechałyśmy windą na dół i wsiadłyśmy do samochodu, upchnąwszy wcześniej do bagażnika różne kółka ratunkowe, baseniki plastikowe, wiaderka, łopatki, ręczniki, termosy itp. Później kilka starszych sąsiadek nie odpowiadało mi ani słowa na „dzień dobry”, nie poznawały mnie. Aż któregoś razu w „przymusowej” rozmowie z sąsiadką w windzie (no bo w windzie trzeba było jakoś się zachować i zamienić kilka słów ze mną) napomknęłam coś niechcący o moim ojcu, który czasami nas zabiera nad Zalew albo nad rzekę. Sąsiadka się zdziwiła: „Ojciec???” Ja odrzekłam także zdziwiona: „Tak, ojciec...(?)” Od tej pory znów sąsiadki zaczęły mi się odkłaniać… Było nam (mnie i Helce) źle na świecie. Ale też i dobrze. Miałyśmy ukochane dzieci, piękne, podziwiane przez nieznajomych. Kobiety na ulicy piszczały na widok naszych kurczaczków w wózkach. Panie w urzędach uśmiechały się słodko na widok zdjęć naszych maleństw do paszportu czy innego dowodu tożsamości. Byłyśmy dumne, choć nie miałyśmy za bardzo co jeść i nie raz – nie dwa karmiłyśmy się suchym chlebem i wodą. Tak było, choć mało które małżeństwo w to wierzy. Faceci na ogół wierzyli. Myśleli, że podrywamy ich głównie z tego powodu, że nasze budżetówkowe pensje nie wystarczają nam na utrzymanie dzieci. Nie wiedzieli nic o tym, że człowiekowi – oprócz pieniędzy – niezbędna jest do życia także miłość. Nie czytali książek psychologicznych na ten temat, no więc skąd mogli wiedzieć? Tak więc nie miałyśmy powodzenia. Nic dziwnego, no bo w końcu po co komu od razu miłość matki i dziecka?... Codziennie, zwłaszcza conocnie, przyklejałyśmy policzki do zimnych poduszek i marzyłyśmy o wielkiej, życiodajnej miłości. Po wielekroć nasze poduszki były nasiąknięte łzami. Wielokrotnie nie udawało się nam zasnąć przed zapłakanym świtem. Aż kiedyś, gdy nasze dzieci były chyba w czwartej klasie szkoły podstawowej (i każde z nich chciało mieć ojca), dowiedziałam się czegoś tak wspaniałego, że miało to barwę cukierkowej sensacji. Nagle Hela zaprosiła mnie na wesele! Swoje własne! Coś takiego! Okazało się, że poznała jakiś rok temu Igora. Nic mi nie mówiła wcześniej, no bo widywałyśmy się dość rzadko, a poza tym przecież tylu już było tych facetów i każdy okazywał się niewypałem – że nie było sensu powiadamiać przyjaciół o następnym. Dopóki rzecz nie zaszła aż do ślubu... A było to tak. Igor (który ma to samo imię, co syn Heli, oraz to samo nazwisko przypadkiem, co ja i moja Kasia) został zapoznany z Helką przez jej znajomych. Zakochał się z wzajemnością. Oświadczył się dziewczynie z panieńskim synem, na którego ona nie brała nawet alimentów. Postanowił, że usynowi to arabskie dziecko, da mu ojcostwo – i tak zrobił. (A wiadomo, jak w naszym kraju patrzy się na matki nieślubnych dzieci o arabskiej urodzie). Mały Igor był najszczęśliwszym chłopcem na świecie. Nie widziałam dotąd dziecka, które tak bardzo doceniałoby posiadanie ojca i tak niewymownie byłoby z niego dumne. Igora juniora od tej pory zaczęto nazywać Iguś albo Młody, a seniora normalnie: Igor. Byłam na weselu (oczywiście). Bawiliśmy się wszyscy świetnie do białego rana. Polubiłam Igora jak szwagra, od razu wydał mi się bardzo porządnym człowiekiem – został zaakceptowany. Po przyjęciu przez Igusia nazwiska Kamieński, zaczęto go w klasie łączyć z moją córką i traktować ich jak bliską rodzinę. Wielokrotnie zdarzało się, że kiedy nauczycielki zadawały pracę domową, a na lekcji nie było któregoś z nich, mówiły np.: „Kasiu, powtórz to wszystko Igusiowi” albo: „Iguś, wytłumacz to Kasi”. A nasze dzieci mówiły i powtarzały, co trzeba, oczywiście. Moja Kasia była radosna i dumna z tego powodu, że nagle trafił jej się brat, którego zawsze pragnęła. Była zachwycona, że Iguś opiekuje się nią jak siostrą i że ma to samo nazwisko, i że panie nauczycielki każą jej pilnować, żeby Iguś odrobił lekcje. Powiększyła się jej maleńka – jak dotąd – rodzina. Dzieci zaprzyjaźniły się bardziej niż dotychczas: jeszcze częściej bywały u siebie, razem spędzały czas na przerwach, wybiegały wspólnie na boisko, odrabiały razem niektóre lekcje; Iguś uczył Kasię judo i karate, gdyż to akurat w tym czasie trenował. Hela też była niesłychanie szczęśliwa. Mówiła, że mąż jest mądry, ma wyższe wykształcenie, pracuje w renomowanej firmie, nieźle zarabia i te de. Byli zakochani w sobie, to było widać bez okularów. Niebawem urodziła im się córeczka. Nazwali ją Alicją. Bałam się o Igusia-juniora, czy nie będzie zazdrosny, czy rodzice go nie odepchną na boczny tor – bo takie rzeczy czasem mają miejsce w rodzinach, gdzie drugie dziecko jest dużo młodsze od pierwszego. Jednak okazało się, że Iguś przyjął tę nowinę jako dobrą – ucieszył się. Zaopiekował się nową siostrą, jakby była jego własnym dzieckiem. Radość i szczęście emanowało nadal z jego twarzy. Po kilku latach małżeństwa Helka ciągle mówiła: - Popatrz, to już cztery lata, jak jesteśmy razem, a ja nie żałuję. Na razie nie mam na co narzekać. - To rzadkie i wyjątkowe! – zachwycałam się. Kiedyś opowiadała taką historię, typową dla ich wzajemnych stosunków: - Przyjechała teściowa na dwa tygodnie. Mówię ci, co ja miałam z tą kobietą! We wszystko mi się wtrącała, wszystko komentowała, oceniała, wszystko było źle i głupio, we wszystkim mi doradzała i nakazywała swoje mądrości! A mój Igor nie odzywał się na to, nie bronił mnie! Wiem, że był między młotem a kowadłem i nie chciał podpadać matce, ale kiedyś nie wytrzymałam, jak to ja, i wygarnęłam mu, że powinien trzymać moją stronę i bronić mnie, bo jestem jego żoną, i że co on sobie w ogóle myśli, wiesz. Na to on spokojnie, jak to Igor: „Jeśli nie podoba ci się moja postawa, to możemy się rozwieść”. Na to ja wtedy huzia na niego: „Zwariowałeś?! Rozwieść się?! Czyś ty z byka spadł?! Nie po to za ciebie wyszłam, żeby się rozwodzić! Więcej mi takich rzeczy nie gadaj! Ani się waż! Rozumiesz?!” Uśmiałam się. Zazdrościłam im tej miłości. Ale po przyjacielsku, z najlepszymi życzeniami na teraz i na zawsze. Od ich ślubu minęło ze dwanaście lat. Któregoś dnia Helka naraz obwieściła mi, że się rozwodzą. Powiedziała mi to równie nagle i niespodziewanie, jak kiedyś to, że biorą ślub. Nie mogłam uwierzyć, w pierwszej chwili myślałam, że żartuje! Niestety nie żartowała. - Wiesz, Igor dochrapał się funkcji kierowniczej, jest dyrektorem apartamentu, więc znika w pracy na całe dnie, wraca późną nocą, czasami po wódce, kiedy w pracy mają jakąś imprezkę... Mówiłam mu wiele razy, że ja tego nie mogę tolerować. Albo jest moim mężem i ojcem dzieci, albo go nie ma w domu. Mówiłam, że w takim układzie rozwiodę się z nim, bo nie wytrzymam tego. Ale on mi nie wierzył. W końcu wniosłam sprawę rozwodową... Poszło błyskawicznie. To była moja ostatnia rozmowa z Helką w cztery oczy. Później wyprowadziła się wraz z Alusią do innego miasta, do swojego dawnego przyjaciela. A „mały” Iguś zamieszkał ze swoją narzeczoną. Kiedyś minęłam w bramie domu „dużego” Igora. Przywitał się ze mną z dobrodusznym uśmiechem, jak zwykle. Przystanął, jakby chciał mi coś powiedzieć... ale zrezygnował i odszedł w swoją stronę. Więcej go nie spotkałam. Pewnie i on już tu nie mieszka – to było mieszkanie Helki. Tak się często kończą prawdziwe bajki. Dlaczego? Kto temu winien? Kto tu zrobił błąd? Komu pierwszemu się znudziło? Kto kogo skrzywdził? Dlaczego ludzie muszą zepsuć nawet najpiękniejsze historie, jakie im się przytrafiają? Takie pytania mimowolnie same pchają się do głowy. Niepotrzebne i skazane na wieczny brak odpowiedzi. Bezradne, jak postronni obserwatorzy. I jak dzieci. Mimo wszystko ta historia jest dla mnie optymistyczna i budująca. Tak. Bo udowadnia, że jednak bajeczne historie zdarzają się w życiu. I przecież wcale niekoniecznie musimy je sobie zepsuć.
  4. No właśnie, myślę i czuję tak samo. Bóg nie jest moim hasłem, bo jestem niewierząca, ale ojczyzna jest dla mnie cenną wartością, honor także (nie tylko własny, oczywiście). Dlatego nieprawdą jest, że te pojęcia są nierozerwalne. Nie dla mnie. A skoro istnieją w narodzie ludzie, dla których te pojęcia są jak najbardziej osobne i dla których nie wszystkie one stanowią jakąś wartość, to nie powinny figurować na sztandarach, będących symbolami całego narodu. Bo to właśnie jest nietolerancja - tu akurat wobec ateistów. Natomiast usunięcie słowa "Bóg" z narodowych sztandarów wcale nie oznacza nietolerancji wobec ludzi wierzących. Nieumieszczanie na sztandarach jakichkolwiek nazw wartości - religijnych czy świeckich, wszystko jedno - nie oznacza przecież, że nakazuje się ludziom odrzucenie tych wartości lub też milczenie o nich. Nie; one tylko nie są wspólne dla całego narodu. Jeśli chodzi o Twoją propozycję traktowania słowa "Bóg" na sztandarach jako szacunku dla tradycji - w takim razie słuszniejsze byłoby umieszczenie bardziej ogólnego słowa: "tradycja" właśnie. "Tradycja, honor, ojczyzna" - tak mogłoby być. W końcu każdy zna i kultywuje jakieś narodowe tradycje, niekoniecznie religijne. Piszesz, że cieszysz się z dyskusji i że każdy ma prawo do wyrażania swojego zdania. Ale jednocześnie odpisujesz swojemu pierwszemu oponentowi z przekąsem - jako "moherowa babcia Zosia". Nikt tak Cię nie nazwał ani nawet tego nie sugerował, więc przekąs niepotrzebny... Pozdrawiam.
  5. Lepszy wspólny bałagan i pranie brudów niż bałagan samotny, w którym też pralka może się niespodziewanie zepsuć... Życie to budowanie, burzenie i odbudowywanie, i tak w kółko. Życzę, żeby pralka jak najpóźniej się zepsuła, a najlepiej żeby przeżyła Peelów. :-)
  6. Już to kiedyś czytałam i bardzo mi się spodobał. Nadal mi się bardzo podoba. :-) Muszę tylko czepnąć się literówki czy tez błędu gramatycznego: "a w życiu każdego mężczyzny przychodzi taka chwila gdy czuj[color=#FF0000]ę[/color] się już dorosły" - czuje (wszakże on - osoba trzecia - a nie ja).
  7. A nie myślałeś o czymś takim? [url]//www.joemonster.org/filmy/5992/_Lezacy_policjant_domowej_produkcji[/url]
  8. O, na to nie wpadłam! Pewnie dlatego, że doskonale znam te napoje Helleny. :-) Kiedy czegoś w wierszu nie rozumiem (jakiegoś słowa czy zwrotu), to zawsze najpierw szukam go w Internecie, a dopiero kiedy tam nie znajdę wyjaśnienia, pytam o to autora. Współczuję Peelowi związku z taką Helleną! Ale... czy naprawdę istnieją wszystkiemu winne diablice? :-)
  9. I mimo tych modlitw, i mimo tych błagań, i mimo tych datków na tacy, świat ciągle niezdrowy i wciąż niedomaga, i my od zarania jednacy. Pozdrawiam także majowo i ciepło. ;-)
  10. No przecież Ci się udają, Janusz! No wiesz?! Nie przymawiaj się tak przymilnie o pochwały!... ;-D
  11. Ha ha ha! Jak dobrze czasem pomarzyć, co?... I właściwie nie wiadomo, czy ta żona to dobre zjawisko - bo każe powrócić z manowców niespełnialnych mrzonek do rzeczywistości - czy to zła hetera, do której człek został przyspawany ślubnie i już nie wolno mu niczego nowego skosztować?... ;-)
  12. Właściwie nie rozumiem związku tytułu z resztą wiersza - dlaczego nazwa fabryki czy marki? Aż zerknęłam do Internetu: Hellena Z Nonsensopedii, polskiej encyklopedii humoru: Przedsiębiorstwo Produkcyjne Hellena S.A. – doskonale znana w Polsce i okolicach firma produkująca napoje gazowane, które składają się przynajmniej w 50% z gazu. Smaki: Czerwona – każdy koneser wie, że czerwona Hellena to dobra Hellena. Równocześnie warto zauważyć, że jest to najczęściej występujący kolor tego zacnego napoju. Biała – najdelikatniejszy smak i aromat powodują, że różni się od czerwonej jedynie kolorem i natężeniem gazu. Z rzadka spotykana i ogólnie mało dostępna. Najwybitniejsi znawcy Helleny cenią ją bardzo wysoko. Żółta – najmarniejsza z Hellen, słaba, nisko gazowana i ogólnie pija ją tylko ci, którzy się nie znają na Hellenie. Zielona – lemon limited edition. Tylko najstarsi koneserzy widzieli ją w realu i są to niepotwierdzone plotki. W stolicy pojawiły się o złotówkę droższe od swych sióstr zielone piękności. Ponoć pochodzą z partii eksportowej tegoż nektaru na Marsa. Technika picia: Hellenę należy pić na raz, bez zostawiania otwartej na dłużej niż 3 godziny, gdyż traci wartości odżywcze i poziom nasycenia gazu. Rynek Na starych dobrych plakietkach na Hellenie było dokładnie napisane: Podbija rynki USA i Kanady. Od 2007 napis ten zniknął – widocznie napój podbił już do końca rynki tych krajów i trzyma tam absolutny monopol. Grupa społeczna najchętniej sięgająca po Hellenę to rolnicy, politycy i mistrzowie jogi. I jeszcze: Wprost Numer: 29/2005 (1181) Hellena kaliska Hellenę utopił niezatapialny właściciel. Niezatapialny - mówiono przez piętnaście lat w Kaliszu o właścicielu Helleny Zenonie Sroczyńskim (38. na liście 100 najbogatszych Polaków "Wprost"). Kilka tygodni temu niezatapialny gdzieś zniknął. Znajomym miał powiedzieć, że jedzie za granicę szukać inwestorów dla tonącej Helleny, jednego z największych w Polsce producentów soków i napojów. Sroczyński lubił podkreślać, że do swoich milionów doszedł sam i także samodzielnie obroni się przed międzynarodową konkurencją, która, kiedy nie mogła go pokonać na rynku, próbowała go kupić. Zerwane negocjacje z holenderskim Refresco i decyzja sądu o ogłoszeniu upadłości firmy spowodowały, że mit niezatapialnego upadł. Konkurenci są przekonani, że Hellena zostanie uratowana, ale bez Sroczyńskiego i jego świty. Helena plus Helena W PRL Sroczyński był dyrektorem PKS, a potem Wojewódzkiego Przedsiębiorstwa Handlu Wewnętrznego. Wielkiego majątku się wtedy nie dorobił; gdy w 1989 r. rozpoczynał biznes, miał jednak własny dom i niezły samochód. Właśnie jego osobisty majątek był poręczeniem pod kredyt, za który kupił we Włoszech pierwszą linię do produkcji napojów. Interes szybko się rozwijał, a właściciel firmy, która nazwę wzięła od imion jego matki i teściowej (stąd dwa "l"), nie był dusigroszem. Na przykład otoczył opieką utalentowaną pływaczkę Joannę Anczykowską. Sponsorowany przez niego klub kolarski z Kalisza zdobywał dziesiątki medali. Wśród osób, które kupiły bilet wstępu na torowe mistrzostwa Polski, rozlosowano malucha, więc na stadion miejski w Kaliszu po raz pierwszy przyszły tłumy. Sponsorowanie skończyło się z dnia na dzień w roku 1994. Wtedy właśnie Hellena po raz pierwszy wpadła w tarapaty. Zimne, deszczowe lato spowodowało znaczny spadek sprzedaży napojów i kłopoty z płatnościami. Jeden z największych zagranicznych kontrahentów potrzebował wyroku sądu, żeby odzyskać pieniądze, ale Hellena z pomocą życzliwych banków wyszła z tarapatów, już jako spółka akcyjna. I tyle wiadomo. Może więc w wierszu chodzi o upadłość firmy? Albo o upadłość "biznesu miłości" - jak biznesu napojowego? A może - o rozwód Sroczyńskiego z jego Helleną? Hmmm...
  13. Ha ha ha! No tak, dużo jest na różnych forach "niedzielnych poetów", którym się wydaje, że są arcymistrzami... Jeśli jeszcze w porę umieją ocenić swoją pisaninę i wyrzucić coś czasem do kosza, to jest nieźle. :-) Ale z moich obserwacji wynika, że im słabszy poeta, tym mnie wyrzuca do kosza. Twój wiersz niezły, podoba mi się jego klimat. :-)
  14. Badziewia? Śliczny jest ten mostek! Dużo ładniejszy niż te ponure kładki warszawskie. :-)
  15. No tak, wiem, wiem. :-) Ale i z babami różnie bywa przeca. ;-)
  16. Januszu, dzięki za odwiedziny i wpis. Dobrze, że wiersz jest jasny i klarowny. Pewnie słabszy niż te, o których piszesz... Aczkolwiek gusta są różne. Jednak nie można pisać przez całe życie samych "mniej słabych" wierszy. ;-) Chyba nawet najwięksi tak nie umieją. Pozdrawiam.
  17. He he! No tak to bywa z tymi facetami. A udają, że takie z nich koguty!... ;-D
  18. Śliczne. Sielanka. Bardzo mi się podoba. "Słowianie - my lubim..." :-)
  19. Ran, dawno nie czytałam niczego, co by aż tak dokładnie wyrażało moje własne myśli i odczucia! Ja nawet czasami nie umiem już się powstrzymać i kiedy mija mnie taki kretyn na ulicy, to za nim wołam: "Cholerny pierdziel!" Ludzie się uśmiechają do mnie miło, ale wiem, że kiedyś mogę od kogoś zarobić w łeb, bo poglądy bywają różne. A jeszcze bardziej się boję, że któregoś razu nie wyrobię i zastrzelę takiego z procy. Dzięki Ci za ten wiersz, bo bardzo rozluźnił moje napięcie w tym temacie.
  20. Miał się nie zdarzyć taki dzień bez końca - czyli dzień, który dla kogoś nigdy się nie skończył, ponieważ ten ktoś odszedł wcześniej? Tak odczytuję. Nigdy nie jesteśmy w pełni przygotowani na coś takiego, na "taki dzień bez końca" - stąd chyba trochę zaskoczenia w pierwszych wersach - miał się przecież nie zdarzyć... ale zapomniał. "Najtrudniej się umiera wiosną". Podoba mi się wiersz.
  21. He he! No właśnie. Stąd to chłopskie rozczarowanie - tyle próśb i ofiar, a świat ciągle jaki był, taki jest... Dzięki za wpis i zrozumienie, i odpozdrawiam, Ranie Gisie. :-)
  22. Literówki. Poza tym podoba mi się wiersz. Zawsze wzruszają mnie ładnie wyrażone tęsknoty za Tymi, których już nie ma, a którzy nas kochali. Ja też od kilkudziesięciu lat co jakiś czas oglądam fotografie Babci i Dziadka, i nigdy nie przestanę za Nimi tęsknić - także wiersz jest również o mnie.
  23. Świetny wiersz. Bardzo mi się podoba. Wzruszył mnie. To właściwie jest poetyckie opowiadanie o zmieniającym się miasteczku rodzinnym, dawno opuszczonym. Świetnie oddane te przemiany i to, co stałe, co się tam nie zmienia.
  24. Aniu, bardzo Ci dziękuję za ten miły komentarz! Bardzo się cieszę, że Ci się podoba i że jest zrozumiały. :-) Pozdrawiam serdecznie.
  25. Tomaszu, ależ mnie ucieszył Twój komentarz! Naprawdę czytasz moje wiersze? Bardzo mi miło! I widzę, że doskonale rozumiesz moje intencje w tym wierszu. :-) Dziękuję.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...