Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Dekaos Dondi

Użytkownicy
  • Postów

    2 688
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

  • Wygrane w rankingu

    3

Treść opublikowana przez Dekaos Dondi

  1. @Konrad Koper Konrad Koper→Dzięki za przewrotny:)↔Pozdrawiam:)
  2. Podmieniłem tekst. Szmaciana Lalka siedzi oparta o samotny domek. Przed chwilą strasznie padało. Ciało doszczętnie przemoknięte i zimne jest przyklejone do ściany. Marzy o tym, by móc się osuszyć w ciepłym miejscu, gdyż odczuwa przenikliwy chłód. Wielu przechodzi obok, ale każdy jej nie widzi lub nie chce zauważyć, gdyż bliższa koszula ciału. Nagle smutną twarz, rozpromienia radosny uśmiech nadziei. Dobry człowiek przystaje. – Biedna tyś. Widzę, że bardzo cierpisz. Masz za dużo w sobie wody. Bierze ją w swoje dłonie i z całych miłosiernych sił, wykręca. Odkłada z czułością na miejsce i odchodzi. Słońce wyszło za chmury. Ciepłe promienie ogrzewają martwe ciało Lalki.
  3. Jest zazwyczaj ciemny i ponury. Jak to strych. Nawet promieniom słońca, nie łatwo się gramolić przez brudne okienko, wciśnięte w skośny świat dachu. Na domiar złego - akurat w tym miejscu, włochaty tłusty Pająk, urządził sobie przędzalnie lepkich nici. Pajęczyna ugina się lekko, jakby pod ciężarem światła, rzucanego przez miodowe słońce. Nie wszystkim kwantom udaje się od razu wydostać z tego pogmatwanego świata. Niektóre z nich muszą się nieźle natrudzić, by lecieć dalej, obijając się po kątach. Lub o mysz. No właśnie. Piękna szara Mysz siedzi na biegunie kołyski, wcinając kawałek sera. Twardy on, jak stado wysuszonych gum do żucia. A dziury jeszcze twardsze. Gdyby się takim puknąć w czoło, to ino noża szukać trzeba, by do guza przyłożyć, srebrny balsam. Nie wiadomo skąd żółtego dziurkacza wzięła, bo milczy na ten temat jak zaklęta w rybę. Tak na co dzień nie potrafię mówić po myszemu. Ale skoro jestem Kształtem Narratorskim, błądzącym po tej zakurzonej krainie, to powinienem znać myszowatą mowę, oraz każdą inną. No i znam. – Jaśnie pani Mysz – odzywam się, chociaż jestem tutaj tylko słowami, albo aż – Pani siedzi na biegunie północnym, czy południowym? Pytana rzuca okiem w kierunku usłyszanych słów, następnie bierze do łapek grudkę mąki i jeszcze tym mi przywala, prosto w – Jaśnie. Literka: J – leci kawałek w dół, wbijając się z impetem – w ser. – aśnie pani Mysz. Tylko spokojnie. To niechcący. Przepraszam. Proszę mi oddać...tą laseczkę. Myszankówna znowu na mnie patrzy ruszając wrogo ogonkiem. Ale nie własnym, tylko swego przyjaciela – Pana Szczura. A on jest wielki, jakby nigdy nie był małym. Na dodatek zakochany w wyżej wymienionej. Tylko strychnina mogłaby przerwać ten proces. Widzę, że chce na mnie skoczyć. Po chwili przekonuję się, że nie tylko chce. Już na mnie skoczył. Rozproszył mój tekst całkowicie. Pełno mnie wszędzie.To tu, to tam fruwam. Nawet na pajęczynie, zaplatały się literki. Pan Pająk myśląc, że to muchy, owija mnie tym lepkim czymś. Nie mogę się wypowiedzieć, gdyż słowa są posklejane – także strachem. Pająkowi przykleiła się do głowy literka: P. Do dzisiaj nie wiem, skąd cwana wiedziała, że to akurat – Pająk. Przecież jej nie powiedziałem. Widocznie poznała po jego trzewiczkach, zawiązanych warkoczykami z uroczych pajęczynek. To wszystko o czym mowa, to moje myśli na głos myślące. Te póki co są bezpieczne, w mojej wirtualnej czaszkuni, wśród nerwów. Nimi od teraz będę relacjonować. Po chwili zjawia się Pan Kot i zjada Panią Mysz. A zatem mam jednego bohatera mniej do obgadania. Może to i dobrze, bo jednak słów mi trochę brakuję. Kątem wirtualnego oka widzę, że Pan Szczur rzuca się na Pana Kota. Nie można mu się dziwić. Przecież razem z Panią Mysz, pręgowana bestia, zjadła kawałek sera, na którego Pan Szczur miał ochotę. Z pyszczka Pana Kota. zwisa niestrawiony ogonek Pani Mysz. Szczur ciągnie go wytrwale, w swoim kierunku, nie bacząc na to, że już mu brakuje połowy wąsów oraz części twarzy. {Z takim pyszczkiem, Pani Mysz by go chciała, ale tylko przez pomyłkę} Ma jednak przemożny apetyt na ser. Śnił o nim po nocach, a na jawie – marzył. O ukochanej też oczywiście. Nie mógł rozdzielać jednego od drugiego. To by było – nierozważne. Stary but stojący w kącie, wywala język na to całe zamieszanie. Jednak nie chce go strzępić, na próżne rozmowy. Sznurowadła wnerwione bardzo, wyłażą i włażą do okrągłych dziurek i nie mogą za czorta skończyć tych całych wślizganek. Mieszają się bardzo i żadna do swojej trafić nie może. Złociste obrączki dziurek, już dość mają, tego wiecznego odbijania przesuwających się sznurków, w swoim błyszczącym obwodzie. Podeszwa jest spokojna. Dużo już w życiu przeszła. Nic jej nie rusza. A jednak tak. Gołąb się przyrajdał. Wchodzi do buta i zaczyna gruchać piórka. Liczy je i liczy. Piórek jest dużo, a na dodatek strasznie się wiercą, gdy je dziób tarmosi. Przez to Pan Gołąb ciągle się myli i bardziej rusza - wnerwiając but. Pan Szczur piszczy groźnie, chcąc wystraszyć Pana Gołębia, co mu miejsce zajął. Pan Kot nie chce puścić ogonka. Pan Szczur - też. Przez szparę w drzwiach przeciska się Pan Wąż. Slalonem zbliża się do Pan Kota i Pan Szczura, by po chwili pozbawić ich radości oddychania. Tacy są zajęci sobą nawzajem i ogonkiem Pani Mysz , że dopiero teraz spostrzegają... że nie żyją. Pan Wąż, nie wywinie się z tego, co zrobił. Na zielonej półce, stoi Aparat w Kolorze Słońca. Miał refleks. Nie tylko świetlny w obiektywie. Przed chwilą pstryknął migawką, przywołując zdjęcie. Wlazło do środka, ale musiało się rozpychać łokciami, bo było strasznie ciasno. Lecz po chwilce czasu, prostokątny kawałek świata, usnął na matrycy. Duchy Bohaterów Nieżyjących, zaczynają krążyć w tej ciekawiej komnacie, po samo sklepienie - albo i wyżej - bo to przecież duchy. Nawet przez wspomnienie sęka w desce się przecisną, albo nawet przez wszystko. Niepotrzebnie żywię obawy o moją pracę, jako Narratora. Gdybym nie żywił, to bałbym się mniej. One duchami, ja w pewnym sensie – też. Są przebiegłe. Łypią na mnie jadowicie. Chociaż Pan Wąż, jako żyw pełza, szukając ofiar wśród żywych stworzeń. Pani Sprawiedliwość, śpi smacznie w kącie, między Zbrodnią a Karą. Duchy czynią prawdziwą zadymę. Trudno mi oddychać, w tym całym - zaduchu. Najpierw dobierają się do mojego rozproszenia. Połykają wszystkie słowa. Dławią się trochę interpunkcją, gdy kropki i przecinki, łaskoczą gęste fluidy. Nawet te z pajęczyny – odwinęły. Pająk jest wściekły, ale tylko tyle może. Nawet literkę: P mu ukradły. Podfruwają do desek w dachu, budząc stare duchy, co tam sobie całe wieki spały. Obudzone są wnerwione, do szpiku zmurszałych kości. Zaczynają wściekle falować. Rzucają na mnie oczami minionych wieków. Zjawiają się inne zjawy, nie wiadomo czego. Trudno mi podjąć decyzję, kogo mam się faktycznie bać. Jestem niezdecydowany. Tam fluid, tam fluidka. Tworzy się jedna wielka – fluidkarnia. Mam pomysł, żeby zwiać niezauważony, w tym całym świecie kształtnej pary. Ale jak zwieje, to przepadnie mi premia znacznych rozmiarów. Trwam na posterunku. Spostrzegły mnie. Ledwo dyszę ze strachu. Mój wirtualny mózg, zaczyna wrzeć. Krople pamięci przepalają podłogę… i licho wie, gdzie lecą. Tylko jeden litościwy duch, podnosi mnie na duchu. Lecz inne wredne, strącają mnie z piedestału nadziei. Niby mnie nie ma, lecz jestem jednak. Czy przeżyje, rzecz to nie pewna. Odymiają mnie, ze wszystkich możliwych stron. Wchłaniają się do mojego wirtualnego umysłu, a nawet gdzie popadnie. Tak samo jak dym, wlatujący do komina, na filmie puszczonym od tyłu. Mam wrażenie, że głupieje. I słusznie. One zresztą też. Umysły – Myszy, Kota i Szczura… i Tych Spod Dachu – oraz Innych Przybłędów, pomieszane z moim. To dopiero bajzel! Mam apetyt na ser...na mysz...na mielone ze szczura… na słowa – pająków… buta… ogonka... sznurowadeł… piór gołębia… sęka z dachu… jelit narratora... ~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~ Wyłączcie go wreszcie!!! Coś mu się miesza!!! Co to za projekcja!!! Szkoda prądu !!!
  4. mam ja buty mam ja buty co sięgają mi do pępka przez to brzuch flakami stęka muszę kupić buty nowe drażni bardzo twarda skóra te po prostu są do picu nie chce takich w moim życiu wtedy ze mnie jest pokraka wciąż na boki tułów kiwam chyba zaraz się zapatrzę na dziewczynę też ma takie wciąż narzeka nie dziwota kiedyś weszła w żyto żyzne podrapała sobie ręce teraz żyje w swej udręce przez te buty jak wieżowce nawet pośród nieużytków dosięgały jej do ramion już jej mówię tuląc całą tylko skradnę ja onuce po zmaganiach w sklepach tylu wnet dostałem ja po twarzy teraz leżę z nią na plaży romantycznie tu i chłodno aż tu skorpion bestia głupia ukuł mnie tak prosto w palec my nie chcemy być tu wcale mamy skwierczeć tak na boso nasze mózgi bardzo strute po co tu zawracać bryzę jam muszelkę nawet liżę wtem horyzont ukazuję piękne buty w liczbie cztery co pasują nam jak ulał lecz musimy się wypulać coś nas gryzie ja pierdzielę idźmy wreszcie stąd w butach lecz na koniec wiersza powiem leci w buty se na zdrowie nie dostaje ja odcisków kiedy w miękkim są klepisku
  5. @ais Aisiu→Gdyby proza była metaforą stóp, →to są to stopy, w butach wiersza:)→Nie tylko Darwin... chyba?:)
  6. @ais Aisiu→A niech to. Przeoczyłem Cię w odpowiedzi:) Ale nie specjalnie:) Może faktycznie masz racje. Nie mnie oceniać przecie :))
  7. Dekaos Dondi

    Nie chce stanąć

    — Kochanie, dlaczego nie chce ci stanąć? – Przecież widzisz, że robię wszystko, co w mojej mocy. – Pomóc tobie? Może go bardziej nacisnę, co? – To nic nie da. – Ale mnie się bardzo chce. – Mnie jeszcze bardziej. – Ojejku! Fajnie! Jednak stanął! – Benzyna się skończyła. – I to przy lesie. Biegnę siku. – Poczekaj! Ja też!
  8. @Sylwester_Lasota Sylwester_Lasota→Dzięki za 1/2 serduszka. Położę przy lusterku i będę mieć całe:)) Już taki różnorodny tekstowo jestem:)↔Pozdrawiam:)
  9. —?/– Jestem ławką wyciosaną z lodu. Stoję na jakimś zadupiu. Mroźny wiatr wyje między szczebelkami. Mam w sobie bąbelki powietrza. Puste i pełne zarazem. Nieopodal leży truchło ptaka. Twarde i ciemne z otwartym dziobem. Może na końcu wzywał pomocy. Nie odczuwam lęku, przed całkowitym roztopieniem, byle przy okazji nie roztopiło sensu, jakie samo ukształtowało. Po długim czasie oczekiwania, usiadło na mnie dwoje ludzi. Nie wiem czy dobrzy czy źli. Może po prostu zwyczajni. Kiedyś usiadł ktoś inny. Zmroził mnie tak, że zaczęłam skrzypieć. Walnął kamieniem w dechę. Porozrzucał kryształki mojej duszy. Podeptał brudnym butem. Nie zniszczył tak naprawdę. Tyle zła nie ma żaden człowiek. Leżą osobno, lecz nadal we mnie. Teraz jest inaczej. Ta miłość mnie wewnętrznie roztapia. Choć nie całkiem przezroczysta. Też ma pęknięcia. Tak samo jest ze mną. Nie jestem idealną ławką i nigdy nie byłam. Nadal w mnie pełno drzazg i twardych sęków. Ostre żyletki lodu, ranią wiele ptaków. Cóż mam na to poradzić. Przecież nie mogę ich zmusić, by usiadły pode mną, gdzie trochę cieplej. Mają wybór. Mogą lecieć gdzie chcą. Jeszcze niedawno, kusiłam ich swoim blaskiem, rozświetlonym od środka szarym światłem. Tak naprawdę pustymi bąbelkami, z zatrutym powietrzem wewnątrz. Wcześniej bym tego nigdy nie powiedziała. Miałam zamrożoną prawdę. Szczególnie przed samą sobą. Stoję tu już bardzo długo. Czekam, bym przestała się ślizgać, po cienkim lodzie samej siebie. Nie załamać się, by nie utonąć. Ci dwoje chyba to sprawią. Ogrzeją. Zmienią. Tak. Przyznaję. To chłodna kalkulacja, ale mam nadzieje że pomoże. Faktycznie topnieję. Chyba płaczę. Jeszcze zimnymi łzami, ale jest już lepiej. Nie zdają sobie sprawy, ile dobra dla mnie roztopili. A wystarczyło tak niewiele. Po prostu na mnie usiąść. Bezwarunkowo. Gdybym była kożuchem, to bym na nich zawisła, by podziękować. Oddać ciepło. Są niespokojni. Dziwni. Lecz nie ciskają we mnie kamieniami. Odchodzą. Stają się dwoma punktami, na moim wspomnieniu. Jeszcze nie białym, ale jaśniejszym, od wolnego cienia, którego rzucam na ich ślady. Całą krainę ogrzewa coś, czego nie potrafię nazwać. Po oparciach spływają strumyczki, niczym krew z rozciętej żyły, która otwarła się dla mnie. I za mnie. Lecz nie to ciepło, jest prawdziwą przyczyną mojej przemiany, której jeszcze do końca nie rozumiem. W pobliżu wyrasta szary kwiatek. Z każdą chwilą staję się bielszy. Bąbelki nie są już puste, gdyż nie ma ich wcale. Jesteśmy źródłem. Wchłaniam płatki duszy, w zimne ciało ptaka. Ożywa. Lśni. Rozpościera skrzydła. Odlatuje, tworząc za sobą wstęgę rzeki. Może kiedyś ci dwoje, a później inni ludzie, popłyną w niej z dzisiaj do jutra Do roztopienia.
  10. Zegar złoty czas na tarczy zegara nie błyszczy krótko ani długo lecz zawsze za wcześnie traci blask wskazówki na okrągło błądzą w kółko nie zmylą drogi lecz szarość mechanizmu nakręca przemijanie w jedną stronę ku niewiadomej gdzie kukułka zakuka po raz ostatni Nostalgia W szklanym naczyniu, letni cymbał. Zgrzyta. Piszczy. Czasem kupę uwali, by tożsamość zachować. Poza krawędź nie spada. Nie tłucze ścianek. Brzdęk rozmazany. Ku sobie. Do znudzenia ślimaka. Totalnych odgłosów żadnych. Jedynie pośpiewać można to Gdzie w nas zniknęły, te katastrofy, w których prawdziwie o coś szło.
  11. @dmnkgl Dmnkgl→Dzięki:)→Otóż to. Gra słów, bywa przydatna:)→Pozdrawiam:) @[email protected] Grzegorz-kot67@o2pl→Dzięki i też wiele dobrego życzę:)↔Pozdrawiam:) @ais Aisu→Dzięki:)→Taki tytuł widnieje w NStylu w górnym pasku:)→A zatem nie był inny:)) Chociaż lubię czasami zmieniać:)↔Pozdrawiam:) @puszczyk Puszczyk→Dzięki:)→No to fajnie, że fajnie:)↔Pozdrawiam:)
  12. – Czy na waszej Ziemi, mieszkają rozumne istoty? Pytam, bo nasz świat jest bardzo mały. Poza mną, to tylko moja rodzina jest rozumna. We mnie się wdała, rzecz jasna. A o co pytałem? – Czy na waszej… – Aha. Czy na waszej planecie… – Tak. Jestem Naczelnym… – U nas też są naczelne. Trzymamy je w klatkach. – Naczelnym Dyrektorem Kontaktów Pozaziemskich. – Ach tak. Prądnice z was. Elektrycy. No i co z tymi kontaktami. Zbyt jest? – Panie Kosmito Kochany. Jesteśmy rozumne byty. – Są jeszcze odbyty. U nas to bardzo przydatne. Służą do wydalania... – Wiem do czego służą. Rozumiem, że z was... tak samo leci jak z nas. – Z nas szybciej. Mamy inny klimat. – No cóż... chyba nasza pierwsza, międzygalaktyczna rozmowa, nie będzie dotyczyć, takich przyziemnych spraw… – No przecież siedzimy wysoko. Jakich tam przyziemnych. A ti ti ti Ziemianinie. – A tak a propos...a ti ti ti...czym się żywicie, na tej waszej planecie? – A co!? Nie widać? – To co z... domniemam otworu gębowego zwisa, to... – Kawałek mojej rodziny. Z tych mniej rozumnych, ma się rozumieć. – Zjadacie się nawzajem? A fuj! Czego was tam uczą, w tej waszej galaktyce ? – A wy jesteście lepsi. Też zjadacie różne... jak to wy nazywacie? Mam na końcu czułka… – Pogłowie. – Mam tobie dać? Skoro chcesz, to mogę ci ze szpona przywalić. – Zwierzątka zjadamy. One nie myślą, że są. Istnieją po to, żebyśmy mieli co jeść i z głodu nie pomarli. Rozumiesz Kosmito ty? – Myślą nie myślą, tak samo smakują. Co za różnica? – A gdyby ciebie ktoś zjadł, to co? Byłbyś zadowolony? – Jestem trujący dla wszystkich obcych ras. – Czyli, żeby się o tym przekonać, trzeba najpierw ciebie zjeść, tak? – Tak. Ale mi tu wbiłeś białego karła w kolano. – Ty nie masz kolana. – Zapożyczyłem, żeby mieć powiedzenie. – Aha. Mam pytanie: jak się rozmnażacie? – Przez podział. – Przez podział? – Przez podział majątku. Równomierny z dwóch stron. – Przecież was tam prawie nie ma. Tylko ty i twoja rodzina. – Mam dziesięć miliardów braci i jedną siostrę. Chwali się, co!? – Jedną siostrę. To ona ma przechlapane. Nie dokuczacie jej? – A gdzie tam. Jest naszą uroczą Galaktyczką. Fajowe imię, no nie? – Tak. I co? Nie będzie miała siostrzyczek? – Ależ tak. Dopiero się starzy rozkręcają. Daleko im jeszcze do horyzontu zdarzeń. – Byle ich do czarnej dziury nie zassało.. – Nawet gdyby, to jest nasz dużo. – No niby tak. A inwazję na obcą planetę planujecie? – No przecież po tu jestem. – Dobre sobie. Jak to jest inwazja, to ja jestem Władcą Słonecznego Wiatru. – Spójrz przez powiększający lufcik. – Właśnie patrzę. – I co widzisz? – Chwila. Muszę poczekać, aż mi światełko, obraz przywlecze. Tylko was. – A poza tym? – Znowu was. – A jeszcze raz poza tym? – Tylko was. – He he. Władca Słonecznego Wiatru z ciebie. – Na to wychodzi. – Tak się zastanawiam... jak ciebie przyrządzę.
  13. o motorniczym opowiem wam bajkę choć zakończenie nie całkiem jest fajne tramwajem przez lata z pasją kierował aż w końcu biedak się w pętli zakochał jeździł na niej po szynach powabnych lśniących wilgotnych smukłych i ładnych lecz rozebrano kiedyś pętle dla niego straszne wręcz niepojęte wnet wymieniono na inną oną a on z rozpaczy we łzach utonął już nie słyszał ślicznych odgłosów takiej miłości zastąpić nie sposób pewnego ranka ciało odcięto wisiał na pętli nad nową pętlą w drewnianej trumnie na kształt tramwaju do grobu włożono skromnie pomału gdzie wewnątrz leży przy zimnych zwłokach kawałek szyny z pętli co kochał
  14. Faza pierwsza. Wiedział, że to kiedyś nastąpi. Częściowa awaria obwodów i metalowych narządów. Sprężynek, śrubek, przekładni i żarówkowych oczu. One jedne działają bez zarzutu. Leży w rowie na brzegu lasu, porzucony i niepotrzebny. A przecież tak bardzo kochał ludzi. Nie mógł im zrobić krzywdy, nawet gdyby chciał. Na szczęście, kieszeń z narzędziami reperującymi, została nie uszkodzona. W zasadzie ma do zamocowania, tylko jedną nogę i rękę. Trochę przesadził z tą awarią. Największy problem stanowią sterowniki. Myśleć nadal może, a zatem wierzy, że sygnały dotrą gdzie trzeba, otworzą szufladę, a reszta naprawi się automatycznie. Wie że nadzieja wyłączy się ostatnia. Póki co, trzyma go przy działaniu oraz wiara w to, co widzi przed sobą na horyzoncie. Musi tam dotrzeć i zostać razem z nimi. Szczęśliwy. Faza druga. Jeszcze tylko jedna noga została do przekręcenia. Wszystko idzie zgodnie z planem. Jakiś czas temu, z pojemnika wyjechały odpowiednie mini roboty. Takie jak on. Przyłożyły się do pracy tak bardzo, że zostało już nie wiele. Słychać wciąż metalowe odgłosy, trzaski i brzęczenia. Tak bardzo go to cieszy. Znowu spogląda na horyzont. Są nadal w tym samym miejscu. Przecież wzrok ma dobry. Na pewno go nie zawiedzie. Faza trzecia. Koniec! Może wstać i zacząć iść, w tamtym upragnionym kierunku, gdzie czeka go nowy dom i otoczenie oraz jemu podobni. Za jakiś czas pokona połowę drogi, chociaż niektóre obwody i śrubki strasznie dokuczają. Niestety, olej z niego wycieka. Wlecze się na resztkach, chociaż ma wrażenie, że przemieszcza się bardzo szybko. Wierzy jednak, że tam gdzie się udaje, jest go pod dostatkiem. Strasznie bolą go oczy, nawet czuje jak przezroczyste kulki, obijają się o metalowe wgłębienia, a cienkie druciki, wydają cichy metaliczny dźwięk. A przecież widzi doskonale i coraz wyraźniej. Nawet jakiś ruch, którego przedtem nie dostrzegał. Nie myśli o tym za dużo. Najważniejsze, że zostało zaledwie kilkadziesiąt kroków i będzie na jakże wytęsknionym miejscu. Faza czwarta. Osiągnął cel. Spogląda wokół, ciesząc oczy upragnionym widokiem, chociaż jest trochę inaczej, niż sobie wyobrażał. Przede wszystkim nikt go nie wita. Wszyscy są dziwnie nieruchomi i dziwnie wyglądają. Tak jakoś inaczej. Żaden nie podejdzie, by go przywitać, chociaż jest ich bardzo wiele. W oczach pojawia się znowu metaliczny ból, jakby ktoś piasku naspał lub opiłków żelaza. Czyżby pomylił drogę? Te kształty takie inne, nie podobne do tego co pamiętał. Dopiero teraz zdaje sobie sprawę, że z jego wzrokiem – któremu tak bardzo zaufał – jest coś nie w porządku. Nie wie, czy dopiero teraz, czy już przedtem coś iskrzyło. Rozgląda się nadal i pomału zaczyna rozumieć, lecz jeszcze nie do końca, chce w to uwierzyć. Nadzieja nadal działa jak trzeba, dlatego wierzy, że jednak właściwie się naprawił. Nagle widzi cień wokół. Coś nad nim wisi. Faza piąta. Jakiś metalowy stwór, przykleił się do jego pleców. Słyszy dziwny syk i wielki magnes unosi go do zgniatarki. Po kilku zaledwie chwilach, jest nie dużym, nie bardzo foremnym sześcianem. Nie musi spełniać żadnych norm. Po co? To tylko złomowisko. Faza szósta. Od jakiegoś czasu, cisza i spokój. Jedynie wiatr zwiewa płatki rdzy. Szybują trochę, by po chwili osiąść na błyszczącej, od oleju ziemi. Faza siódma. Wewnątrz sześcianu słychać cichy trzask. Nadzieja się wyłączyła. Faza ósma. Słońce wyjrzało zza chmur. Metalową powierzchnię, rozjaśnia ciepły promień. O >==([])==< ||||||||| [] [] [] [] .
  15. @Ilona Rutkowska Ilona Rutkowska→Dzięki:) ↔Chyba tak? Byle nie za często, mimo wszystko:)↔Pozdrawiam:)
  16. Poniższy tekst już kiedyś wrzuciłem, lecz zapomniałem. >>> jedno drzewo jest samotne choć w ogromnym lesie stoi inne szumią wszystkie razem swe gałęzie plączą wspólnie na nich ptaszki drą się zacnie by wzajemnie chwalić jajka takie śliczne cudne piękne jak pisanki więc są dumne >>> lecz szanuje ten drzewostan choć nie wiąże swe konary gdzie nie rośnie tam jest lepiej trzeszczy dziwnie swoją korą koniec wieńczy czubek cały >>> gdy marudzi stadem sęków dzięcioł w złości słowa puka skrzypisz jęczysz i biadolisz dziel z innymi słoje w pieńku tamte także chrupie drukarz >>> słysząc radę postanawia zmiany w życiu swoim wcielić chociaż trudno to próbuje miało szansę nie zdążyło przyszli ludzie drzewo ścieli >>> cząstkę lasu śmierć obeszła ale większość nawet nie wie że tu kiedyś rosło takie co różniło się od innych i nie znało nawet siebie
  17. @Wieslaw_J._Korzeniowski Wiesław_J_Korzeniowski→Dzięki:) Najpierw wrzuciłem↔pierwszy→później dołożyłem drugi. Ale może drugi wycofam, bo chyba trochę klimatem, nie pasuje do pierwszego:)) Jeszcze nie wiem? Pozdrawiam:)
  18. @valeria Valeria→Dzięki:)→Chciałem, żeby to był taki... normalny opis. Bo przeważnie piszę... hmm :)) Pozdrawiam:)
  19. Jako mała dziewczynka, często chodziłam z babcią nad rzekę. Mieszkaliśmy niedaleko w małym domku. Rodzice zginęli w wypadku samochodowym. Nie chciała powiedzieć, jak to naprawdę było. Dziadek lubił przesiadywać na bujanym fotelu przed drzwiami i palić fajkę. Nie lubił chodzić tam gdzie my. Kiedyś go o to zapytałam. Powiedział tylko, że nieszczęścia chodzą parami. Nic więcej nie wyjaśnił. Babcia też nie chciała powiedzieć, ale nad rzekę, chętnie ze mną chodziła. Na przeciwległym brzegu, był las i tylko trochę domów stało. Często siedziałam z babcią, pod naszym ulubionym drzewem, którego gałęzie dotykały wody. Opowiadała różne ciekawe historie. Kiedyś pokazała ręką drugi brzeg i powiedziała, że tam mieszka rzeczna wróżka. Byłam już na tyle dorosłą dziewczynką, że w żadne wróżki nie wierzyłam, ale słuchać bardzo lubiłam. Babcia zawsze pachniała jaśminem i najbardziej lubiła chleb z pomidorem i rzodkiewką. Ja chociaż byłam dziewczynką, to najbardziej lubiłam chleb z wątrobianką i serem. Dziadek czasami mówił, że śmieję się jak do sera. Też go lubiłam, lecz babcie chyba bardziej, na którą dziadek często marudził. Babcia opowiadała, że owa wróżka, często rzuca kwiaty do wody, a kiedy przypłyną na nasz brzeg, to znaczy że osoby, których już nie ma, o nas pamiętają. Widzą nas z nieba. Pytałam często, gdzie jest niebo. Babcia tylko kiwała smutno głową. Nic nie mówiła, ale widziałam, że też by chciała wiedzieć, tak samo jak ja. Napój wyciśnięty z jabłek i chleb z miodem, był często naszym poczęstunkiem.Kiedyś siedzieliśmy jak zwykle na brzegu, słuchając przepływający fal. Babcia okleiła nieuważnie rękę miodem i płukała później w rzece. Mnie się jakoś udało, cały miód zlizać. Czasami nawet łowiliśmy ryby na taką śmieszną wędkę, zrobioną przez dziadka. Babcia jednak każdą wypuszczała. Było jej żal tych wszystkich rybek. Chociaż przyznaję, że czasami miałam ochotę je usmażyć i z apetytem zjeść. Dzisiaj jestem dorosłą kobietą. Właśnie siedzę w naszym ulubionym miejscu. Babcia dawno umarła. Dziadek też. Tylko drzewo, jest takie jak dawniej. Mam męża i dwójkę dzieci. Często ich tutaj przyprowadzam. Dzisiaj jednak przyszłam sama. Chyba źle zrobiłam, że bez nich, ale tak jakoś chciałam i nie wiem sama dlaczego. Może kiedyś opowiem im o tym. O kwiatach, które przypłynęły z drugiej strony rzeki.
  20. @huzarc Huzarc→Dzięki:)→Ja też:~))→Pozdrawiam:)
  21. za oknem za oknem przemokniesz wichura ciemność zamieć chodniki uciśnione śladami butów dla ciebie przytulny pokój miejsce kochane a jednak bierz go bierz wyrzuć znad bezpiecznego parapetu z krawędzi decyzji daj mu skrzydła pofrunie nad miastem kroplami oczy zrasza deszcz szczęścia świdruje namiastkę lecz nagle przestał pióro skrwawione złamane gdzie podziała się reszta ≈Świetliki≈ zamglone światła ku niebu krzyk zamarł w kajdanach ciszy w powstałej przerwie muzyka budzi cichą poczwarkę wierzy że ktoś zechce usłyszeć błękit sklepienia horyzont maluje podniebne sploty tworzących się skrzydeł ślady tęsknot dawno zdeptanych zespala swym lotem motyl kielichy z wiatru wirują samotnych klatek diamenty kwiaty płatkami jednoczą świetliki chwil czasem zrodzonych obrazem w kryształ zaklętym
  22. Małgorzatka była blondynką, o ogorzałej blond fryzurze. Często brudziła się przecierem pomidorowym oraz lubiła wystawiać biust za parapet, na wysokim parterze. Wszyscy o tym wiedzieli i widzieli. Najbardziej chciał widzieć Jasiu, który się w niej zabujał do upadłego. Mama córce codziennie powtarzała, że za często się brudzi i jeszcze wyniknie z tego jakieś nieszczęście. A ona na to nic. Jasiu kiedyś przyszedł pod okno, by znowu popatrzeć. Zapragnął jej ofiarować kwiaty. To znaczy włożyć póki co w rowek, między to co wystawało i wyznać miłość. Małgorzata akurat wyjadała szproty z puszki i się pobrudziła w to miejsce, ale bukietu dosięgnąć nie mogła, chociaż wydłużyła kibić, w kierunku wiązki flory na dole. Jasiu w niecierpliwości nieprzyzwoitej, molestował ją nagabywaniem, że ma się bardziej wychylić w przód. Ona powiedziała z ogonem szproty wystającym z ust, że już więcej nie może, bo za ciężki ma tyłek z tyłu i ją przeważa w kierunku lampy na suficie. Ale po chwili mogła i wypadła. Przy okazji walnęła głową i rybą o płytkę chodnika. Jasiu aż podskoczył na podnieconych seksualnie butach, gdyż się przestraszył dźwięku stuknięcia. Może by ją uratowano, ale wszyscy myśleli, że to przecier czerwony pobrudził sukienkę rozwartą a ona leży do wyschnięcia. Natomiast Jasiu był roztropnym i nie lubił jak coś się marnuje. Wyjadł szprotki z parapetu i niecałą z Małgorzaty a kwiaty trzymał w wodzie i gdy przyszedł czas, to zaniósł na grób z którego już nic nie zwisało oraz śledzia i poszedł szukać innych okien, z których wystawał biust.
  23. @Lidia Maria Concertina Lidia Maria Concertina→No bez przesady:))→Ale rzecz jasna↔ Dzięki:) Pozdrawiam:) @huzarc Huzarc→Dzięki: za "chropowatość słów"→Ciekawe określenie. Plastyczne takie:)) Pozdrawiam:)
  24. @ais Aisiu→No przecie, że pamiętam. Najpierw wymyśliłam tytuł:)→I fakt→dodają urody→naturalnej:) PoZdrówka też:))
  25. @Wieslaw_J._Korzeniowski Wiesław_J_Korzeniowski→Nie ma żadnej:) Jednakowoż przyznaję, że ktoś odruchowo, mógłby odnieść takie wrażenie:) To tzw: "dyplomacja":))) Gdyby dać tytuł pierwszej: Druga... :))→to jest to możliwe.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...