Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Dekaos Dondi

Użytkownicy
  • Postów

    2 591
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

  • Wygrane w rankingu

    3

Treść opublikowana przez Dekaos Dondi

  1. na skrzyżowaniu cierpienia sadzonka drzewa zawisła splugawiona miłość czysta bez selekcji zemsty zawiści do szkarłatu przyschła tak po prostu za wszystkich * kiedyś drzewo owoce policzy każdy pieśń inną skowronka usłyszy ? ????????? ?Ȥ ƠƘⱭȤJӀ ŚⱲӀĄƬ ? ?ⱲӀҼLƘⱭƝƠƇƝƳƇӇ? ?ŻƳƇȤĘ ⱲՏȤƳՏƬƘӀⱮ? ?ՏȤƇȤҼƓỚLƝӀҼ ȤƊRƠⱲӀⱭ? ?ƝⱭ ƊⱭLՏȤҼ LⱭƬⱭ ƬҼŻ? ?????????????
  2. Jestem Zając Wielkanocny. Wywracam się z jajkami i z czymkolwiek. W tym cały kłopot. Roznoszę dzieciom łakocie w koszyczku, gdy przychodzi na to czas. Albo raczej mieszankę – od czasu do czasu – gdy akurat padam na pysk, wlatując pyszczkiem do wspomnianej kobiałki. Dlaczego zostałem Zającem Wielkanocnym Ekstra – zapytacie. Po prostu miałem trudne dzieciństwo. Po trudnym dzieciństwie, trudną młodość. Po trudnej młodości – już wszystko miałem trudne. Pracowałem jako zamiatacz ulic, pomywajec, pucybut, listonosz. Aż wreszcie – przez pomyłkę – wysmarowałem czarną pastą, długie szare uszy, po sam czubek ich skromności – a że do tych uszów doczepiony był Stary Skromny Zając – to w ten sposób go poznałem [później to już go wszyscy rozpoznawali – chyba wiecie po czym]. Stary Zając – w ramach kary – kopnął mnie w zadek w czasie mycia uszu, następnie wybaczył i rzekł do mnie: "Rzuć to wszystko w stado diabłów. Tak będzie lepiej dla ciebie, dla mnie i ludzkości całej. Zostań Zającem Wielkanocnym Ekstra. Znajdziesz szacunek i poważanie wśród latorośli wszelakiej. Prześladować cię będą, roześmiane mordki, w dobrym tego słowa, słodkim znaczeniu. No co! Ruchy ruchy. Nie czyń sobie jaj z dzieci. Słowo się rzekło" Rzuciłem wszystko w diabły, które w popłochu uciekły, bo nawet sam diabeł nie wytrzyma, gdy rzucić w niego wszystkim. Zostałem Zającem Wielkanocnym Ekstra. Z wrażenia padłem na miedzę i ten tik pozostał mi do dzisiaj. Strasznie mieszam w koszyku, ale gdy z całego serca pragnę, to nawet wiem... co i po co! Dzieci często nie wiedzą co jedzą. Ale swój honor mam. Nie rezygnuję. Kiedyś jakiś rodzic, krzyknął mi prosto do ucha: „Hej zając!!! Ta cała wiklina tworząca twój koszyk, jest mniej poplątana, niż twoje wyobrażenie, o tym co robisz.” Hmm. Tyle mnie to wszystko obchodzi, co mego ogona z tyłu. Zwykłe, ludzkie gadanie. Zapomniałem wam powiedzieć, że złym ludziom, podkładam zgniłe pyry. Zgniłe bardziej mnie cieszy, kiedy mogę to oddać złemu człowiekowi [no chyba,że się pomylę i oddam dobremu]. A poza tym zgniłą pyrę trudniej stłuc. Za co? Obojętnie za co. Gość dostaje prezent w całości. W końcu to też ssak. Taki jak ja. Dlatego przeważnie jako całość, trafiają do adresata – zazwyczaj starego łobuza z niewyparzoną gębą. Różne przypadki chodzą po ludziach i zającach, tz: po zającach , ludziach i reszcie. Nie odchodzę z pracy. Jestem zawzięty. Co by biedne dzieci zrobiły, bez wywrotowca. Na szczęście dla niewielu jest nas wielu. Nawet te bystre [jak zające] berbecie, niewiedzą dokładnie, który z nas namieszał, z sercem dla nich na łapce. Odbieram telefon. Słyszę: „Mój syneczek kochany, chciałby dostać czekoladowego zajączka, ale tylko z białej czekolady. W innym kolorze sobie nie życzy, mój – jak już nadmieniłam uprzednio – skarbek”. Albo taka mowa: „ Ja mamuśka, nie życzę sobie – z brązowej, żółtej, szarej, w kratki, w paski – tylko z odpowiedniej, dla mojej córeczki, która drapie mnie po twarzy, gdy mówię inaczej”. Och ci ludzie! Jak oni swoje młode wychowują. Może w końcu zabraknąć – no dobra – nie całkiem zgniłych ziemniaczków oraz innych warzyw we wspomnianym stanie. O zgrozo! Chyba się przerzucę na banany. Właściwie nie. Szkoda. Jeszcze to złowieszcze słowo: „szarej”. Chyba wyrwę je z kontekstu, by za chwilę udawać, że moje serce niekrwawi – nieporanione – oraz ślady moich umęczonych stóp – plus honor. Kiedyś wszedłem na dach i wrzuciłem całą mieszankę, prosto z góry przez komin, żeby dzieciaki pomyślały, że nie jestem jakiś tam zwykły, tylko Racjonalizator Ekstra, z inwencją własną. Koszyk poleciał – jak już wspomniałem – prosto,wzdłuż wewnętrznych ścianek komina, który na końcu był kominkiem. Tzn: nie koszyk, tylko komin. Po chwili – wczesnym rankiem – wszyscy wybiegli z okolicznych domostw, by podziwiać niecodzienne zjawisko – czyli mnie. Gdy się jako tako rozbudzili, zaczęli gadać prawie po ludzku: – Patrzcie ! Zając na dachu – wrzasnął tatuś – To Zając Wielkanocny – umiał też wrzasnąć synuś – Jaki tam Wielkanocny. Wielkanocne wchodzą drzwiami, jak na ludzi przystało. – To zwykły szarak, chodzący po dachach – dodał dziadek chodzący po drzewach, który z takowego spadł rozbudzony, by spojrzeć trzeźwo na świat. – Ja ci dam drzewa, opilcu jeden – wydarła się babcia, spojrzawszy na dziadka, wzięta nie wiadomo skąd. – Mówcie do mnie – krzyknął zając – bo się obrażę. – Nie dosyć, że narobił bałaganu, to jeszcze bezczelny z niego stwór – dodał ktoś – Może i stwór, ale rozdawniczy – pisnęła córeczka – Jesteście niemożliwi. Wrzucił nam słodycze. Wszystko co miał najlepszego. A wy tacy podli i ladaco!!! – O właśnie – przytaknął zając. – Cicho bądź ty... bocianie od siedmiu boleści. – Kto to powiedział? – Nie wiadomo. – On ma legitymacje! Może się okazać! – Kto, bocian? A co jemu do tego. – Pokaż legitymacje, szaraku jeden! – Tylko nie szaraku. Wypraszam sobie. Bo zejdę i komuś przywalę. Jak miedzę kocham. – Zamknij się pasztet! – Co?! – Właśnie to! – Cicho tam !! Niech pokaże referencje !! – kto to powiedział? – Proszę bardzo. Mogę pokazać. Ale dacie mi za to... no powiedzmy... kilka łbów kapuścianych. Nie powinniście mieć z tym problemu. – Za tą mieszankę sadzową!? Babciu, dawaj flintę – zagrzmiał dziadek. – Pijany jesteś? Zająca na chałupie widzisz? – A co! Inni też widzą. A niby z kim gadają? – Ja tam widzę szarą szmatę. Wiatr przywiał. – Hej babciu – zagrzmiał Zając. – Jaka tam szara szmata… no cóż… starszych kobiet bić nie będę, ale wnuczce przywalić mogę. – Mnie? Za co? Ja w ciebie wierzę. – Ja też wierzę, a dasz więcej? – dodał synek – Co tu się wyprawia – wydarło się zgromadzenie sąsiadów. – Zając na dachu. – Wielkanocny. – Niech sobie siedzi. Zawadza on komu? – A jak odleci? – Kto, zając? Dużo mógłbym jeszcze opowiadać, ale wcinam kapuściane główki i trudno mi się skupić, na dwóch rzeczach jednocześnie. Przestałem wcinać. Pokazałem w końcu potrzebne papiery, gdyż sytuacja zaczęła być krytyczna. Stąd to całe zamieszanie w obiektywnej relacji. – Nic nie widać – zagrzmiał tłum – za daleko te papiery! – Mógłbym wam rzucić, ale sami widzicie, że akurat przelatuje stado gęsi i zapewne każda z nich postanowi całość przeczytać – a mówię wam, że warto – a w takich okolicznościach możecie nawet czekać, do następnych świąt. W końcu ktoś zdobył lornetkę i to mnie uratowało. Oczywiście i tak dostałem po „szaraku” gdyż „posadziłem” jadło, dla tych berbeciów, stworzeń pociesznych. Uciekając, usłyszałem sympatyczny, niczym wiosenny zefirek – głosik: – Od razu było widać, że to przebieraniec wielkanocny. Ale nikt mnie nie wierzył! Wyciąć wszelkie drzewa w pień – domyśliłem się, że to był głos babci, bo dziadek uważnie słuchał. – Co za ładny zajączek. Jakie śliczne oczęta. Wielkanocny zapewne. Taki zmarnowany. Tak się natrudził, wchodząc na dach. A to wszystko dla dobra tych biednych dzieci. Niech sobie tam kuca ,biedactwo zmarnowane, co wszystko oddało, nawet koszyk, narzędzie pracy – rzekła sąsiadka, która zawsze mówi w czasie teraźniejszym i po czasie – stojąc samotnie przed chałupą, patrząc na opustoszały dach. Trzeba wam jeszcze wiedzieć, że oprócz omówionej profesji, jestem jak mało kto, Tytanem Poezji Stosowanej. Takiego skromnego – jak ja zająca, z takimi zdolnościami – nie ma na całym świecie. Na co dzień, w ciągu roku, gdy nie jestem Zającem Wielkanocnym Ekstra, buszuję po ogródkach i warzywniakach, wracając do korzeni – przeważnie na handel. Trzeba z czegoś jakoś żyć. Nie mogę pomrzeć z głodu. Na słodycze dla dzieciaków, też odłożyć muszę [ można odliczyć od podatku ]. Jak mówi poeta, czyli ja: „ Koniec głupot! Popadam w otchłań twórczego milczenia”
  3. @CafeLatte CafeLatte→No właśnie. Stąd wniosek→lepiej się nie zakochać w swoim obiedzie:)) Pozdrawiam:)
  4. @CafeLatte CafeLatte→Masz w sumie racje. Gdyby wybaczenie sobie, przyrównać do podcięcia gałęzi, na której się siedzi, to od strony pnia, byłoby trudniej. Tak jakoś by kusiło, żeby z drugiej strony odciąć. Metaforycznie rzecz jasna. Pozdrawiam:)
  5. Za wtedy radą pewnej Osoby, wyrzuciłem teraz kilka zaimków. 29.8.18 samotna się błąka między ludźmi psami szczuty obraz wredny dźwiga pogardę wciąż odtrącana oddała by duszę nawet całą tak bardzo pragnie być kochaną miłość nienawiść pycha i fałsz rzuty kamieniem trafiane w cel pozory za prawdę brane wciąż myśli pytanie gdyż ma obawę czy pasuję do tych zabawek widzi człowieka z empatią wielką przylgnie do niego może usłyszy koniec wędrówki zostań ze mną odtrącił jednak marzenia skryte samotne z tobą byłoby życie wracaj lepiej realnie na ziemię pomyśl kim jesteś by zrozumieć zapewne pragniesz los odmienić lecz nie samotny on wśród ludzi tożsamość twoją wnet zagubi wtem na drodze człowieka spotka co już niestety za nikim nie czeka swoją tęsknotę zmieszała z jego pozwolił na to by z nim została samotna samotność nie jest sama
  6. Tego Pan Lis się nie spodziewał. Naprawdę→nie! Ależ skąd! Wśród zwierząt był traktowany dwojako. Jedni widzieli go jako takiego, a drudzy→jako innego. Lecz on… no cóż… nic sobie z tego nie robił. A dlaczego? Ano dlatego, że był wesołym liskiem. Co prawda, trochę zagubioną owieczką, która wybranych zwierzątek nie lubiła, ale jednak reasumując, faunie nie wadził. Aż nagle pewnego dnia, w jego rozchwiane serce, trafiła pierzasta strzała amora. Tak wielka i ciężka od miłości, że aż usiadł na swym rudym zadzie, burząc puszystą i jednokierunkową, karnację ogona. Nic dziwnego, że się zakochał. Chociaż sytuacja takiego związku, była wbrew naturze, to jednak dzielnie przezwyciężył wewnętrzne instynkty oraz takie czy inne, słowa ostrzegawcze. Szczególnie kierowane do Gąski. Ta jednak, zauroczona powabnym futrem, koloru złocistego miodu i bzykających pszczółek, nie zważała na jakieś durne gdakanie, głupich kur. Zakochana, po sam dziób możliwości gęsiego serduszka, widziała jeno: rudo–białą, świetlaną przyszłość. Nawet w nocy i o każdej porze dnia. Zwiewna i delikatna w gęganiu, jakby zefirkiem śliczne obrazy malowała, tym bardziej wzbudzała powabną chuć. A on, Pan Lis, czuł do niej to samo. Palący, pospieszny pociąg pożądania, na wspólnym torze miłości, aż po horyzont zdarzeń. No właśnie. Zdarzeń. Przez jakiś czas, żyli długo i szczęśliwie. Nawet pozostałe zwierzęta, zachodziły w głowę, jak to możliwe. Wiele razy obserwowały wzruszone, jak idą złączeni skrzydłem i łapą na łące, wśród barwnych kwiatów, wtuleni w śpiew skowronka oraz wpatrzeni w jutrzenkę lub we wschody, a innym razem zachody słoneczka, które ogrzewało wszystkich równo. Lecz pewnego dnia, biedny Pan Lis przeżył prawdziwy szok. Zobaczył z daleka, jak jego wybranka, jedzie na barana na baranie. Jak ona mogła – zadygotało wrzące ze złości i żalu, lisie serce. – Tak mnie zdradzić haniebnie. I to z kim? Z kupą wełny pokręconej. Nie pomogło tłumaczenie biednej, że jeno chciała się przejechać na oklep po łące. Tak po prostu. Dla jaj. Jednak z uwagi na to, iż jego prawdziwa natura, była nieco skomplikowana, po jakimś czasie rzekł ukochanej, że jej przebacza na swój sposób. Ba. Nawet weźmie na przechadzkę do lasu. Będzie dla niej zrywać jagódki i co tam jeszcze. A nawet popieści ogonem, tam gdzie stoi wielki Buk. No cóż. Zakończenie jest banalne. Zaczęto wypytywać Pana Lisa, gdzie się podziała jego ukochana, bo coś ich razem ostatnio nie widać. Pan Lis, zawsze w takiej sytuacji odpowiadał, z rudą łezką w oku, że ukochana go zostawiła. Odeszła na zawsze. Mimo, że wybaczył jazdę na baranie. I zawsze dodawał nostalgicznie, że była taka… piękna, zwiewna, krucha i dobra.
  7. @puszczyk Dzięki:)→Ano są potknięcia:) Jak coś mnie napadnie → chociaż i tak cały czas napada – to poprawię:) Ważne żeby humor zachować:))→Pozdrawiam:)
  8. ? jestem bestią gorącym zwierzęciem moje trzewia są żaroodporne strawią nie wszystko lecz bardzo wiele do pracy się palą są bardzo głodne karmazynowym pyskiem pożeram co mogę strawić ziejącym żarem uwielbiam gdy mienie trzeszczy i skrzypi zapada się we mnie nic nie ocalę nadal pochłaniam zostawiam pożogę mnie tam nie parzą ludzkie lamenty wiruję światłością ciemną zabójczą strawić i zniszczyć to cel mój święty z jednej strony zabieram i wchłaniam moje wnętrzności jak gwiazdy płoną a z ciepłej dziury niczym dmuchawce popiołem szarym soczyście zioną jest mi cieplutko z rozkoszy wyje wrzątek me lico piecze soczyście deski zlatują ciało gdzieś spływa krew się gotuje lub oko rozpryśnie słyszę ja głosy wściekłości i żalu strumienie zimna me ciało chłodzą co wy tam głupie ludziki skaczecie wasze nogi po zgliszczach chodzą jestem uparty choć mnie tłumicie w wielu miejscach wystawiam języki czerwona z wściekłości jest moja gęba na pył przerobię te wasze krzyki ? cholera jasna zlitujcie się ludzie dajcie mi dożyć chociaż poranka błagam przebaczcie włóżcie mnie prędko choćby na knota małego kaganka
  9. @elka Dzięki:)→To fajnie, że polubiłaś charakterną Tunię. Nie łatwo być innym:)) A innym żyć... z innym. Tekst wbrew pozorom, można rozumieć na wiele sposobów. I może dotyczyć różnych relacji międzyludzkich.→Pozdrawiam:) @puszczyk Dzięki:)→To jeno tekst satyryczno→metaforyczny przecie. Jak to bywa w życiu.→Pozdrawiam:) @Gosława @akwamen Dzięki:)→Przegapiłem podziękować. Czasami mi trybiki trzeszczą.→Pozdrawiam:)
  10. @CafeLatte CafeLatte→Dzięki:)→Bo jak już napisałem gdzie indziej, czasami bardziej się męczy ten, co się mści, niż ten, kogo zemsta dotyczy→Pozdrawiam:)
  11. @CafeLatte CafeLatte→Dzięki:))→Pozdrawiam:))
  12. Dekaos Dondi

    Poziome Schody

    ? ? zaczynam schodzić po schodach ? śliskie bo oblodzone może dam radę ? w podeszwy wbiłem gwoździe pomagają ? gówno prawda na czwartym zahaczam o kota ? zesmykuję się na piąty stopień łapię ręką poręcz ? w dłoń wchodzi drzazga dlatego jestem na szóstym ? kot leci na siódmy stuka puk puk zamrożonym ciałem ? z góry lecą na mnie chłodne trupy jestem na ósmym dupa ? boli mnie już na dziewiątym reszta twardych zimnych zwłok ?? przelatuje obok wreszcie cholerny poziom jak tu bezpiecznie schodzić...?
  13. JҽƖօł ? Prolog Stoję naprzeciwko domu, przed którym rozpościera się rozległy ogród. Jest pełnia lata. Spoglądam na wiele przeróżnych kwiatów. Przeważa kolor żółty. Jak małe słoneczka zesłane na ziemię, umilają swoim widokiem przybrudzone ściany. Na płocie obok furtki widzę niewielką tabliczkę. Widnieje na niej obrazek, przedstawiający małego pieska. Namalowany jest ręką dziecka. Trochę już wyblakły i pobrudzony. Można jednak domniemać, ile kochającego dziecięcego serca, kryje w sobie ów rysunek. Tak sobie tkwię przed domem, wracając myślami do tamtych chwil, kiedy to rozmawiałem z małą dziewczynką oraz z jej rodzicami. Wiele lat wcześniej Mam trochę w sobie dziennikarskich ciągotek. Dlatego zaciekawiła mnie ta historia. Postanowiłem z owym dzieckiem porozmawiać. Miała wtedy około siedmiu lat. Wygadana jak mało kto, ale tylko w sytuacji, kiedy ona tak postanowiła. Jak nie chciała gadać, to siedziała zacięta i już. Na szczęście tamtego dnia, była skora do rozmowy. Siedzieliśmy na ogrodowych krzesełkach, po obu stronach gipsowego krasnalka i gadaliśmy. Rozmowa z Zuzią – Powiedz mi, czy bardzo kochasz twojego pieska? – Bardzo. Najwięcej na świecie. Tatuś go nazwał Jeloł, bo jest prawie żółty. Rodziców też kocham, ale jego tak… po psiemu. Rozumie pan mnie? Bo jak byś nie zrozumiał, to po namyśle powtórzę… jak będę chciała. – Oczywiście, że rozumiem. – Na pewno, czy kłamiesz? – Ależ nie kłamię. Przyrzekam. – Ja czasami skłamię, jak mnie coś zmusi. – Aha. Nie ładnie tak kłamać. – Wieeem. – Powiedz... czy on rzeczywiście… ożył? – Naprawdę tak. Nie wierzysz? – Wierzę. Opowiedz mi o tym. Jak to było? – Mówiłam już, że bardzo go kocham. Pamięta pan? – Pamiętam. – Często z nim wychodzę na ogród, robić rzucankę chwytliwą. – Rzucankę chwytliwą? A co to? – Rzucam kijka na odległość ile tylko mogę, a on śmiesznie po niego biegnie i mi w zębach przynosi. To ja mu znowu z pyska… – Nie ładnie tak mówić: z pyska. – Mój tatuś też czasami do mamusi mówi: daj pyska, kochanie. No i co powiesz? – Nic nie powiem, bo też do swojej tak mówię. No i co z tą… rzucanką? – Kiedyś rzuciłam z całych sił, aż kijek poleciał przez wielką dziurę do sąsiada. Za płotem były takie krzaki zupełnie krzakowate. On tam sobie pobiegł i długo nie wracał, a ja czekałam i czekałam. Wołałam, żeby się nie wygłupiał, bo się pogniewam, ale nic to nie dało. Siedział tam i już. Nie widziałam go, więc podeszłam w to miejsce, żeby sprawdzić co tam wyprawia… – Bałaś się wtedy? – Trochę tak, bo nie wiedziałam, co się z nim stało. – No i co się stało? Powiesz mi? – Nie zobaczyłam jego, tylko szmacianą zabawkę. Wyglądała jak mój piesek. Popłakałam się jak… stary bóbr. Po chwili pomyślałam sobie, że to na pewno on, tylko zmieniony. Wyniosłam go na środek ogrodu, położyłam na trawie i rzuciłam kijek. Ale on nie chciał po niego biec. Tylko leżał i nic. Złapałam go, przytuliłam i szeptałam mu do ucha, żeby ożył i znowu był moim kochanym pieskiem. – Było ci bardzo smutno, tak? – Co za głupie pytanie. Pan mógłby się wstydzić, tego powiedzenia. – Przepraszam. – No już dobrze. Nie gniewam się przecież. Z ojcem – To musiało być dla niej wielkim szokiem. – Tak. Bardzo to przeżywała. Kiedy wtedy wyszedłem, córka stała jak wmurowana. Patrzyła na zwłoki pieska… – A właściwie co się stało? – Nie było mnie przy tym. Widocznie jak skoczył po kijka, poślizgnął się i uderzył głową o ostry kamień. O tym mógł świadczyć krwawy ślad. Ona wolała widzieć szmaciankę w kształcie pieska, niż uwierzyć, że widzi jego zwłoki. Kiedy to się stało, patrzyłem przez okno. Widziałem, jak go z krzaków niesie, kładzie na ziemi, daje wąchać kijka i później tym kijkiem rzuca. Ale piesek za nim nie pobiegł. W pierwszej chwili myślałem, że po prostu usnął. Z matką – Dla pani zapewne, też to była trudna sytuacja? – Niewątpliwie. Gdybym wiedziała, co się stało, to bym wyszła z mężem zobaczyć. Ale nie wiedziałam. Robiłam obiad. Mąż poszedł sam. Kiedy zobaczyłam ich w drzwiach, to jakbym dostała obuchem. Córka trzymała na rękach swojego pieska. Dopiero po chwili się zorientowałam, że nie żyje. A właściwie mąż mi po cichu powiedział. Dodał jeszcze, że dla niej jest to szmaciana zabawka. Nie wiedziałam co robić. Córka chciała go położyć do swego łóżeczka. Powiedziałam jej, że pobrudzi pościel. A ona mi na to, że szmatki są czyste i pobrudzić nie mogą. Nie chciała mi go oddać. To była jakaś absurdalna sytuacja. Musieliśmy udawać, że mamy do czynienia z zabawką, jednocześnie wiedząc, że tak naprawdę chodzi o zdechłego psa. Tak to wtedy wyglądało. Z Zuzią – Powiedz mi, jak to było, kiedy wróciłaś z tatusiem i pieskiem do domu. – Mama była bardzo zdenerwowana. Chciała mi wyrwać zabawkę. Nie chciałam oddać. Usłyszałam, że coś ze szmatek cieknie. Powiedziałam, że nic nie cieknie. Może jedynie moje łzy, bo dużo na nią płakałam. W końcu tatuś przyniósł karton z piwnicy. Położyłam w nim pieska, żeby sobie odpoczął. Mamusia i tatuś poszli do pokoju. Widocznie chcieli pogadać, ale tak, żebym nie słyszała, co sobie tam mówią. Z ojcem – No i co było dalej. Jak wybrnęliście z tej sytuacji. – Trudno było. Naprawdę. Córka w końcu poszła spać. My wzięliśmy karton i poszliśmy do ogrodu go zakopać. Przecież nie mógł leżeć w mieszkaniu. Rano obudził nas przeraźliwy płacz. Wiem, że to dziwnie brzmi, ale tak to właśnie było. Wbiegła do naszego pokoju i zaczęła krzyczeć: gdzie jest mój szmaciany piesek, coście z nim zrobili, oddajcie go, jesteście wstrętni, nienawidzę was...i temu podobne słowa. Dopiero jak usłyszała, że oddaliśmy pieska do pana doktora, bo mu się uszko odklejało i ogonek ledwo trzymał, to się jakoś po godzinie uspokoiła. Tylko że powstał nowy problem. – Skąd wziąć tego typu zabawkę. – Właśnie. Szczęście w nieszczęściu, że mieliśmy znajomą, co takie zabawki robiła. Miała wielki talent w tym zakresie. Jako że wiedzieliśmy jak taki piesek musi wyglądać, bo nam córka dokładnie o tym powiedziała, nie było z tym problemu. – Oczywiście was pytała , kiedy wreszcie wróci? – Codziennie, co chwilę… można powiedzieć. Aż w końcu go dostała. – I co, bardzo się cieszyła? – Bardzo. Powiedziała, że wygląda nawet lepiej taki ozdrowiony. Ale znowu… – … pojawił się problem? Z Zuzią – Bardzo się cieszyłaś, jak go dostałaś z powrotem? – Znowu głupie pytanie. Mówiłam już tobie, że mnie się głupich pytań nie zadaje. No chyba wiesz? – Wiem. Przepraszam. Mów dalej. – Byłam jakby w niebie. Wyglądał pięknie. Mogłam go znowu kochać i z nim się bawić. – W rzucankę? – No właśnie o to chodzi, że nie chciał. – Co nie chciał? – Kładłam go na trawę, rzucałam kijek, ale on nie chciał przynieść. A przecież pan doktor go wyleczył. Tak mi rodzice powiedzieli. Było mi go żal. Znowu rzuciłam i mu naszeptałam, że pobiegnę za niego. I tak sobie biegałam, a on patrzył i się cieszył. Z matką – Zapytam o to samo, co córkę. Co było dalej? – To nie mogło tak dłużej trwać. Pluszaka, którego kupiliśmy, traktowała, jakby był żywym pieskiem. Dawała mu pić, jeść...ale najgorsze dla nas były te...jak to ona określała… – ...rzucanki chwytliwe? – Tak. Patrzyliśmy przez okno i nam się serce krajało. Z ojcem – Pewnego razu wyszedłem na ogród, a ona znowu biegała. W pewnym momencie usłyszałem, jak mówi do pieska: skoro jesteś chory, to ja będę biegać za ciebie. Na pewno wiele razy mu to powtarzała. To było wyczerpujące dla naszej psychiki. Tak patrzeć, jak się męczy. Ale może ona inaczej to odbierała. Z matką – I w końcu kupiliście jej żywego pieska? – Tak. – Była zadowolona. Okazała wielką radość z tego, że wreszcie ożył? – W zasadzie tak. – Nie bardzo rozumiem. – Gdy go dostała, to bardzo mocno przytuliła i powiedziała coś dziwnego. – Dziwnego? – Dziwnego jak na dziecko. – To znaczy, co? – Zacytuję jej słowa: ’’Będziesz już wciąż ze mną, a nawet gdybyś kiedyś nie żył, to się zemścisz” – Tak powiedziała? Zemścisz? Na kim? – A skąd mam wiedzieć. W naszym domu takiego słowa raczej nie usłyszała. Po dziesięciu latach. Rozmowa Zuzi z sąsiadem. – Witam cię gołąbeczko. Ty jesteś zapewne tą małą dziewczynką, której byłem sąsiadem. Jak widzisz, po dziesięciu latach wróciłem. Strasznie się cieszę, że cię widzę. Co u ciebie słychać? – Nie chce z panem rozmawiać. Wynoś się pan z moich oczu. – Ej! Co tobie. Znam cię od dziecka. Miałaś takiego żółtego pieska. Nazywałaś go… Jeloł… czy jakoś tak. Pamiętam go dobrze… – Nic dziwnego. Bo pan go zabił! – Co? Ja go zabiłem? Co ty chrzanisz? Opanuj się dziecko! – Nie jestem już dzieckiem. Pamiętam, że zawsze panu przeszkadzał. A szczególnie jego szczekanie, kiedy się z nim bawiłam w... – … rzucankę chwytliwą? – Coś takiego. Morderca a pamięta. – Ale co ty… – Wleciał wtedy w krzaki. Pan mógł czekać w jakimś kącie na okazję. Wystarczyło raz kamieniem w głowę i święty spokój. Żadnego szczekania. Psiobójca psychopata. Wynocha! Ale już! Po wielu, wielu latach. Rozmowa dwóch sąsiadek. – Słyszałaś co się stało na pogrzebie? – Jakim pogrzebie? Kogo? – No tego sąsiada… od tych, co mieli tego żółtego pieska. – Aha! Tego co wrócił w ojczyste strony. Dziwny typ. – Na dodatek teraz nieżywy. Podobno na jego pogrzebie, kiedy jeszcze trumna była na wierzchu, było słychać jakiś szum. – Szum? Mało to szumu wokół. – Ale ten był nietypowy jak na pogrzeb. – To znaczy jaki? – Jakby kupa szmat , ocierała się o drewno. – Nie otwarto trumny? – No coś ty. Mogło im się przesłyszeć... ale to nie wszystko. – Domyślam się. – Ludzie gadają, że na cmentarzu, gdy robi się ciemno, można zauważyć chodzącą kukłę wielkości człowieka. Składa się z takich żółtawych brudnych łachów… – Droga sąsiadko! To na pewno jakieś zwidy. A zresztą, skoro żółta, to nie aż taka straszna, no nie? – Niby nie... ale też gadają, że ma rozerwane gardło, z którego wystają jakieś czerwone szmatki lub coś tam. Jakby pies rozszarpał. ?
  14. gdzie jesteś muzo z rozmyślań moich czy kiedyś znowu serce ukoisz zranione udręką zbolałe tęsknotą pytam się po co poszłaś daleko sztandary z tobą wietrznie łopoczą wróg cię kochanie wygnał zawistny lecz ja w miłości jak lilia czysty własnymi dłońmi w płótnie dziergałem imię twoje we dnie i w nocy prawie nie spałem a teraz niosę sztandar na łące gdzie kłosy złote są też zające biało czerwone co to biegają tam i z powrotem orły bociany maki szkarłatne a w dali snopki zboża wydatne lecz łany szumią ojczystym śpiewem że przecież ona już nie dla ciebie odeszła biedna różowym świtem w kropelkach rosy spowita żytem a kiedy słońce było czerwone to odpoczęła pod pięknym klonem i pod następnym i jeszcze i jeszcze bo wspominało prześliczne dziewczę * tylko skowronek krwawo mi śpiewa uklęknij i módl się o zemstę z nieba
  15. @AOU No właściwie masz racje, w słowach Twych. Miłość to kret! 50 twarzy→ A każda dba, żeby nie było nam nudno:)) A zatem stojąc w rozlazłej kupie → bo ciasno nie można wołajmy dziękczynnym społem→D z i ę k u j e m y !!!
  16. @AOU Fajnie Cię widzieć:)→Też go nie rozumiem. Miota się. Zmienia nicki, zmienia teksty lub kasuje jak się przestraszy? I po co to wszystko? Może się w ten sposób... dowartościowuje? To taki śmieszek nasz kochany:)) ''Wielobogumił''→indri→eneasz→antoinette→DoDi→kituś... kto zgadnie, jaki będzie następny? Pozdrawiam:)
  17. @Jan Paweł D. (Krakelura) Dzięki za przeczytanie:)→Dlatego tytuł jest w "cudzysłowie'' Czasami jest tak, że zemsta jest większym problem do tego, który się mści, niż do tego, który ją otrzymuje. I w dużej mierze, jest ''przywilejem" ludzi o nikłym poczuciu humoru i słabych psychicznie. Rodzajem dowartościowania. Takie zdanie me:)↔Pozdrawiam:) @Faina Dzięki:)→To nie przystoi takie straszne twarze publicznie okazywać:) O mało co, bym zszedł z tego padołu. Jam wystraszony wielce:)) Pozdrawiam:)
  18. Jestem nastoletnim synem rodziców. Siedzę w piwnicy. Wybudowałem jednorazową machinę do podróży w czasie. Taką...tam i z powrotem. Ojciec nie wynosi śmieci. Mama się złości, a taka atmosfera kłótni, ma zgubny wpływ na prawidłowe ukształtowanie młodego człowieka. Jest rok 2020. * Ustalam pewne fakty. Ląduję w roku 1980. Ojciec→rocznik 1979. Podchodzę do wózka i mówię→twoja gruchawka chce, żebyś za czterdzieści lat, nabrał chęci na wynoszenie ŚⱮӀҼƇӀ. Akcentuję ostatnie słowo. Info podprogowe. Matka nie zdążyła zareagować. * 2020. – Kochanie! Idę wynieść. – Choryś ? – Gruchawka mi kazała. Tak coś nagle jarzę w umyślę. – Jezus Maria! Dziś słyszałem→mam mieszkać z wariatem? Siedzę w piwnicy... ––?/––
  19. Tekst satyryczny :) on wzorowy chrześcijanin dusza jego blisko nieba co przytuli i pochwali ale czasem sił już nie ma kocha bliźnich prawie wszystkich jak to fajnie że jest z nami lecz niektórzy nie po myśli tych idiotów chce odchamić zatem każdy niech się korze wszak on przecie w trzech osobach albo nawet w dużo może mocą swoją przebił boga... … oraz czaszkę mózg wypłynął gdy pochwalnych słuchał hymnów teraz biedny z głupią miną czyżby nawrót fiksum dyrdum? dla normalnych jest przestrogą niechaj ludy to usłyszą: znów gadają między sobą i wzajemnie jajka liżą chociaż rozum niby boży lecz daleko on nie sięga zapalczywy biedak chory musi grzebać w cudzych księgach *** z was to głupcy i durnota wyśmiewając taką miłość czyż nie lepiej słusznie kochać wielbić kryształ z wielką siłą trzeba wielbić z aprobatą chłonąć słowa i naukę a nie machać głupio łapą mówiąc mam ja durnia w dupie tego pienia nie zadusisz uderzają w boskie tony gdyby złapać i wydusić święty syrop masz klonowy to istota miłosierna wielostronna i kochana choć nie obca także zemsta gdy o bliźnim lubi kłamać swoich wad wszak nie posiada święty prawie z piedestału zatem warto palcem wskazać i brać przykład z ideału * och wy ludy zniewolone życie wasze krótkie płytkie dróg niesłusznych będzie koniec gdy miłości jego łykniesz macie gdzieś przestrogi mowę chociaż prorok do was mówi chylcie czoła swe w pokorze bo was pycha w końcu zgubi każda jego wszak osoba przypierdzieli wam jutrzenką wszystkich razem będzie piona nawracajcie się wy prędko moc się zbliża z klonów armią i każdemu przyjdzie skonać szansę waszą widzę czarno jak dziewicza pęknie błona
  20. – Nie mówię Ci, że masz nie kochać twoich z domu, twojego kota, twojej ryby i kogo tam jeszcze chcesz. Nie mówię ci, żebyś o nich nie myślała, nie odwiedzała, żeby oni nie odwiedzali nas... ale do ciężkiej cholery... żeby aż tak. Wyszłaś za mąż za mnie czy za swoją idealną rodzinę. Nie mam nic przeciwko nim. Nawet ich kocham i szanuję. Są chwile, że na sen mi przychodzą. Ale na litość boską, nie chcę ich mieć wciąż na naszej głowie. W ten sposób zaprzepaścimy… – Uspokój się skarbie. Obiecaj, że nie będziesz taki nerwowy, gdy przyjdą twoi ulubieńcy… – A cholera by cię. – Co… by cię. – Wzięła. – Aha. Bądź tak dobry i włóż majonezik do sałatki. – Jeszcze czego. – Dołóż pomidorków. – Mniemam, że jeszcze coś powiesz. – Uprasuj moją bluzeczkę. Tylko nie popaćkaj majonezikiem. – Sama sobie uprasuj i popaćkaj majonezikiem. – Kaprysisz skarbie. – Gdzieś mam żelazko. – Nie zauważyłam. – Pranie, sprzątanie, łażenie za ciepłymi bułeczkami i te paskudne pudełka białego świństwa. – Nie krzycz tak, bo rybkę spłoszysz. – Przynajmniej tak głupio nie gada jak ty. – Chciałabym ci przypomnieć, o krawacie w paski. Obiecałeś przecież. A nasze rybki nie mówią. – Obiecałem, że założę raz na miesiąc. To byłby drugi raz. – Mamy już drugi miesiąc. – Akurat! Trzydziesty kwiecień, dwudziesta trzecia pięćdziesiąt pięć, to jeszcze nie maj. – A widzisz. Dobiega północ. – Postawię płot i nie dobiegnie, paskud jeden. – A ja temu płotu z bucika przywalę. – No dobrze. To kiedy mają zamiar przyjechać? Wczesnym bladym świtem. A może nas na ryby wyciągną. Z ciepłego łóżeczka, z ciepłego jaśka, z cieplutkiej żony. Stanowczo się na to nie godzę. Mówię przecież. – Cholera też mówię! – Co? Co powiedziałaś? Od kiedy używasz moich zwrotów? Od kogo się tego nauczyłaś? Mów mi zaraz! – Chciałam cię tylko wyzwolić z transu, żebyś nie był taki spięty, uparty, zestresowany, tolerancyjny… – Co ja słyszę? Uparty, tolerancyjny... śniadanie z nimi, obiad z nimi, kolacja – zgadnij z kim – wycieczki rowerowe. W końcu do łóżeczka nam wejdą, żeby bacznie obserwować, czy za bardzo nie miętoszę ich ukochanej córeczki. Albo ja albo żaden, psia mać. – Chcesz sznekę od wczoraj? – Znowu z glancem? – Oj świntuszek. Ty byś wolał gołą – Już wolę z glancem. – Smakuje ci? – Czy mi smakuje? Stara i twarda, ale pożeram wzrokiem. – Myślałam, że tym co zwykle – Tym co zwykle, robię co innego. Powinnaś o tym wiedzieć, będąc moją żoną. Chciałbym ci też nadmienić, że zapomniałaś o jakimkolwiek obiedzie. Nie wspomnę już kota. Oraz śniadania. Zjadłem starą bułkę namoczoną w wodzie a kot zdechł – A widzisz. Wodę uszykowałam. – Akurat. Wypiłem kotu. – To się nie dziw, że zdechł z pragnienia. – Jak mu brałem, to już był trup. Żywemu bym się nie odważył. Swój rozum mam. – Kochanie! Przestań się tak unosić. A kiedy spadniesz, to sobie wreszcie uświadom, że nie będę żadną kurką domową, co spełnia wszelkie urojenia, swojego ukochanego kogucika. A tak w ogóle, to od kiedy jesteś taki małostkowy? – Od dzisiaj. Od dzisiaj jestem taki małostkowy. Po stokroć małostkowy – Czy ty wiesz, o czym ja mówię. – Wiem kochanie. I wiem, że dostałem apetyt na rosół. – To sobie złap i przestań marudzić – Nic nie leci obok mnie. Czy tego nie widzisz? – Jak mogę widzieć, coś czego nie ma? – Ty zawsze obrócisz kota ogonem. Tym bardziej, że teraz łatwiej. – Możemy iść do baru. – Możemy iść do baru. Wczesnym szarym świtem, całą kupą do baru. Żeby ludzie sobie pomyśleli, że to stado obudzonych duchów, krąży głodne po mieście i straszy rosoły i pół śniętych kelnerów. A później wszamać, wypluć kości i po sprawie. Zachłanny ludojadek z ciebie. – „Pod Kowadłem’’ jest zwykle pusto. – To niebezpieczne. – To tylko nazwa. – Ale ciężka. – Czepiasz się! – A tak. Żebyś wiedziała. – Wiesz co ci powiem. – Nie jestem ciekaw. – Zamknę się w sypialni. – Słucham. – Moi rodzice nie przyjadą. Zadowolony? – Jak mogą być tacy bezczelni. Za kogo się oni uważają. Oczywiście rozumiem! Nie chcą odwiedzać takiego zięcia. To jest świńskie świństwo, z ich strony. Po co się tak wystroiłem jak wariat. Jak głupi fircyk. Na co rozpaliłem w kominku i poparzyłem małego, tym cholernym pogrzebaczem. Po co tytłałem łapy w sałatce i ukradłem kotu jedzenie? To miało być wszystko dla nich. Z dobroci serca… – Powiedziałeś, że kot zdechł. – Ale tylko w połowie. – Co ty gadasz? – Chyba kot wie lepiej, czy zdechł czy nie. – Oczywiście kochanie. Co tam ja. Kot wie lepiej. Ciąg dalej te swoje… wzwody. – Chyba wywody? – No nie. Mojemu mężowi, na uszy padło. – … – Dlaczego milczysz tak głośno? I tak by można bez końca...
  21. w stęchłym lesie rozkłada się snuje na moich piórach nie ma jej nawet w inny umysł wlecieć zrozumieć no cóż przepraszam nie w tym się pławię tam coś podrzucę bez żadnych emocji znowu gdzie indziej bez żalu podłożę co mnie obchodzi że były moje beze mnie wyrośnie z nich ptaków korzec dziobem stuknę to stuknę mocno skrzydłem ranię to ranię krwiście ważne że ego w samozachwycie na sośnie wysokiej oślepi zabłyśnie szybuje w lesie drzew nie widząc roztacza zgniły empatii torus zimna bezduszna obojętna wypchana kalectwem cuculus canorus Trwały Ślad w mordę walnięto krwawiło obficie jak diabli bolało na białą koszulę czerwienią kapało lecz nawał wnet minął zapomnienie zagojenie dalsze życie ~ kartka psychiki zgięta jak wiatrem drzewostan paznokciem bardziej jeszcze przejechana doduszona między palec a blatu kleszcze chociaż teraz niby gładka trwały ślad pozostał
  22. Jeszcze jedno.Wiersz jest w cudzysłowie, bo to nie jest pierwotna forma, jaką napisałem. Jednak po dwóch latach, uznałem, że ta jest lepsza.
  23. @VaruVaeri VaruVaeri→Dzięki:)→Też zacne rozważania. Może być jeszcze wartki strumień świadomości, co zatrzymuje np→przeciwności życiowe, lecz ''skowronek'' kradnie ''spokój sumienia'', bo jakoś tak się wszystko pomieszało, że tylko próby rozplątania zostały... i nic ponadto... a co ja miałem na myśli... hmm?:)) Pozdrawiam:)
  24. @Sylwester_Lasota Sylwester_Lasota→Dzięki:)→Wiem, że czasami dziwnie piszę. Każdy ma inną wyobraźnie. I dobrze. Bo inaczej→nudy na pudy→w tym sensie. Tym bardziej, że różne rodzaje tekstów mi w głowie. A rozważania całkiem zacne,lecz w poezji wszystko jest możliwe.Jak w bajce:)) Pozdrawiam:) @CafeLatte CafeLatte→Dzięki:)→No faktycznie. Przeważnie wiersze, nie można brać dosłownie. Chociaż czasami tak. To dziedzina, gdzie wszystkie chwyty wyrażenia, tego czy owego→dozwolone:) P.S→Tak na marginesie→mam tu jedno konto. Zresztą wszędzie jedno i niezmienny jedyny nick:) Pozdrawiam:)
  25. Chłopiec nie wiedział, czy się bać i uciekać, czy zostać i być ciekawym. Obrzydlistwo było rzeczywiście – obrzydliwe. Gdyby tylko to brał pod uwagę, to już dawno by go tutaj nie było. Jednak jakaś myśl, nie dawała mu spokoju. Miał wrażenie, że widzi nie wszystko tak jak naprawdę wygląda. Jego dziecięcy umysł, nie mógł tego pojąć. Z jednej strony chciałby jak najszybciej stąd uciec, a z drugiej czuł, że powinien tu zostać. Maszkara była tak dziwaczna, że nawet jego dziecięca wyobraźnia, miała trudności, z określeniem jej wyglądu. Chłopiec wszedł do starego opuszczonego domu, do którego właściwie nikt nie zaglądał. Ale on odwiedzał to miejsce dość często. Tylko po to, żeby połazić, popatrzeć po kątach i wyjść. Coś go tutaj pchało. Lubił atmosferę tego miejsca. Jakby ktoś rozlał jakąś tajemnicę i zapomniał wytrzeć. Brudne skrawki szyb i rdza na wszelkiej maści metalowych rupieciach, dodawała temu miejscu jeszcze większej niesamowitości. Czasami jakiś zabłąkany gołąb wlatywał do środka, ale nie fruwał tu długo. Tylko echo trzepotu jego skrzydeł, zostawało tutaj przez chwilę. Kiedyś widział, jak ów ptak chciał odpocząć na zardzewiałym pręcie, ale w ostatniej chwili – zrezygnował. Jakby się czegoś bał. Nie zdarzyło się, żeby chłopiec spotkał tu kogokolwiek. Aż do dzisiaj. Zauważył TO, jak tylko wszedł. Siedziało przy stercie powyginanych drutów. W pierwszej chwili, od razu chciał uciekać. Ale coś go zastanowiło. Obrzydlistwo miało jakby... oczy. I te oczy były smutne. Tak przynajmniej się jemu wydawało. Zupełnie nie pasowały do całej reszty, która była wstrętna i paskudna. Pomyślał sobie, że gdyby go zaatakowało, to jego dziecięce ciało, zostało by wchłonięte i przeżute. Może jedynie kupka niestrawionych kości by z niego została. A jednak siedział na kawałku cegły i nie mógł się ruszyć. Obrzydlistwo obserwowało go nieustannie. Czasami chłopiec schylał głowę, żeby na to nie patrzeć. Ale ciągle czuł świdrujący wzrok na sobie. Jakby się -To - zastanawiało, co z nim zrobić. Gdy tylko spojrzał przed siebie, widział jego nieruchome oczy. – Pamiętasz swoją matkę? Chłopiec w pierwszej chwili nie wiedział, kto zadał to pytanie. Usłyszał je w swojej głowie. Dopiero po chwili się zorientował, że tylko z Nim tutaj siedzi. Tylko On, mógł je tak zadać. – Mało mamę pamiętam. Umarła jak byłem zupełnie małym. Tylko zdjęcie czasami oglądam. – A wiesz w jaki sposób umarła? – Nie. Nikt mi nie powiedział. – A chcesz wiedzieć? – A muszę? – Nie...Ale wolałbym, żeby… tak. – Czy mnie… straszysz? – Nie. Jeżeli naprawdę nie chcesz, to ci nie powiem. Chłopiec zaczyna się zastanawiać, o co w tym wszystkim chodzi. Czyżby jego mama umarła jakoś dziwnie. Nie tak normalnie jak wszyscy. A może dobrze by było, żebym wiedział. – No i co. Chcesz wiedzieć ? – No dobrze. Chcę. – Ale to nie będzie dla ciebie przyjemne. – Chyba się domyśliłem, że raczej nie. – Twoja mama została tu strasznie pobita i… zresztą mniejsza z tym. Bili ją metalowymi prętami. Było ich czterech. Teraz siedzą za kratkami. Twojej matki, nie zdołano uratować… – To straszne co mówisz. Nie mogę nawet płakać. Może dlatego, że mamę mało pamiętam… ale życzę tym paskudnym ludziom... no wie pan… wszystkich najgorszych rzeczy na świecie. Jak oni mogli pomyśleć, żeby zrobić coś takiego. – No właśnie. Myśleli w tym czasie. Niestety. – Po co mi to mówisz? Tyle to sam wiem. Ja bym im głowy poucinał... – Dlaczego nie pytasz, kim jestem? – Nie chce mi się teraz pytać. Myślę o tym co mi powiedziałeś. Dobrze, że znałem ją tak mało, bo bym teraz… no sam nie wiem. – Możesz mi pomóc, jeżeli zechcesz? – Pomóc? Takiej szkaradzie. Ja przecież nie wiem kim jesteś. Może do końca nie przeżyje tej rozmowy. A jeśli kłamiesz? A właściwie... jakie z ciebie… coś? Po prostu obrzydlistwo i tyle. Rzygać się mi się chce na twój widok. – Nie dziwię się tobie. – To dobrze. – Jestem ich myślami. Tylko oczy są moje. Chłopiec nie wie, co ma powiedzieć. Przecież może w każdej chwili odejść. Szkarada ma takie ciało, że na pewno go nie dogoni. Dlaczego tu z nim siedzi. Po co? Jest ich myślami? Co za głupota! Gada jak wygląda. – Wiem, że trudno to zrozumieć. Ale to prawda. Jestem zlepkiem ich myśli. Tych, które mieli w głowie, kiedy bili twoją matkę. To były naprawdę paskudne myśli. Dlatego wyglądam tak jak wyglądam. Moje ciało jest takie jakie jest. Obrzydliwe. Na dodatek bardzo męczące. Codziennie przeżywam ten sam koszmar. Siedziałem długo w ukryciu. Widziałem, że przychodzisz. Ale nie chciałem ciebie straszyć. Jednak nie mogłem już dłużej wytrzymać. Powiedziałem sobie – może ten chłopiec mi pomoże? – Pomoże? Teraz już wierzę, że bardzo cierpisz. Przepraszam, za niektóre słowa. Ale jak mógłbym tobie pomóc? No jak? – Odpowiedź jest bardzo prosta, ale też… wiele wymaga od ciebie. – Wymaga? Nie rozumiem. – Nie w sensie fizycznym. – A w jakim? – W sensie twojego umysłu, uczuć, duszy...jak zwał tak zwał. – Nadal nie rozumiem. Proszę powiedzieć… tak po prostu… co musiałbym zrobić? – Nie domyślasz się? – Nie. – Wybaczyć. – Wybaczyć? Niby komu? – Im. – Co… im? – Wybaczyć, że zabili twoją matkę. – Co?! – Wiem, że to trudne...ale tylko dzięki temu przestanę cierpieć. Na zawsze. Rozumiesz? -- A moja mama im wybaczyła? -- Nie jestem myślami twojej mamy. A nawet gdyby, to jej myśli odeszły razem z nią. – Czego ty ode mnie żądasz? Żebym wybaczył mordercom? Odbiło ci!? – Nie żądam, tylko proszę. Tylko tak mi pomożesz, ale musisz to zrobić naprawdę. Decyzja należy do ciebie. – Zrobić...naprawdę? -- Jeżeli to uczynisz - sobą, a nie całym sobą, to próżny trud. Rozumiesz? -- Chyba tak... no... raczej... – No i…? – Co? – Wybaczysz? Jeszcze wiele razy w swoim życiu, chłopiec odwiedzał to dziwne miejsce. Nawet wtedy, kiedy był już dorosłym człowiekiem. Lecz nigdy więcej nie zobaczył – Obrzydlistwa. A gdy pewnego razu, wszedł do tego pomieszczenia, ujrzał białego gołębia, który fruwał jakiś czas, by po chwili długo odpoczywać… na metalowym pręcie. Przestał się bać.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...