Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Dekaos Dondi

Użytkownicy
  • Postów

    2 591
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

  • Wygrane w rankingu

    3

Treść opublikowana przez Dekaos Dondi

  1. Mam niecodzienny sen. Widzę w nim przepiękną gilotynę. Powierzchnia lśni, wyrzeźbiona z przezroczystego lodu, w którym migoczą promienie słońca. Sprawia wrażenie przeistoczonej w tajemnicę. Nagle, będąc nicością, dostrzegam siebie. Położono mnie normalnie, jak na ścięcie. Nie mam głowy. Przylepiona do srebrzystej skośnej wskazówki, spoziera z góry otwartymi oczami. Ostrze zaczyna spadać, a kiedy jest na wysokości samotnej szyi, oddaje resztę ciału, a ono wstaję i podchodzi do łóżka. Kładzie się... ....i zasypiam. Widzę klepsydrę. Szybuje równolegle do ziemi. Piasek po obu stronach, leży niczym w trumnach. Postanawiam jakoś zrozumieć ów sen, lecz najpierw macam głowę, by sprawdzić, czy faktycznie powróciła na swoje miejsce.
  2. gdy umrzesz... hmm... możliwe, że brak śmierci ciebie pochłonie więc nie marudź, że to już koniec a jak żyć będziesz bez końca? hmm... tego nikt nie wie to przypuszczalnie zależy już od ciebie
  3. Światło Księżyca pędzi z niebywałą prędkością poprzez otchłań kosmosu, wpada przez okno i siada na przezroczystym szyber dachu okazałej trumny. — Puk puk, czas wstawać –– puka paluszkiem promiennym w szklany daszek, budząc tym samym starego Wampira, męża nie całkiem świętej pamięci, Hemoglobinki oraz dziadka rezolutnej wnuczki: Białokrwinki. Właściciel łóżeczka zgodnie z tradycją, otwiera najpierw pierwsze oko, by widział które otworzyć jako drugie, po czym odchyla wieko przyczepione na zawiasach i wyłazi na zewnątrz. Pech chce, że przy zamykaniu, przyskrzynia palec, co sprawia, iż od razu złazi paznokieć z opuszka. Teraz ma nie tylko jeden kieł, ale także popsuty środkowy. Jednak delektowanie psychiki smutkiem i ciućkaniem krwi z rannej kwaterki w kształcie trumienki, zostaje brutalnie przerwane. Fałdy piżamy, śmiesznie acz stanowczo, tarmosi Białokrwinka, wspomniana wyżej ukochana wnuczka, gdyż nie ma innej. –– Dziadku. Przestań w tej chwili ciućkać i mlaskać, bo wiesz że tego nienawidzę oraz nie znoszę! –– wysławia kwestię naglącą. –– A poza tym –– dodaje –– przyprowadziłam gościa. To taki biedny, dzieckowy Wilkołaczek, który zostanie z nami, bo nie może powrócić do stanu ludzia. –– Ludzia? Po jakiemu ty gadasz, moja ty ob. To nie jest prawidłowy język człowiekowy. I przestań szarpać za mą szatę, bo przez ciebie kilka kropel krwi uroniłem. –– No cóż… przepraszam. Przyznaje, że słyszałam stukanie skrzepów o podłogę. –– No co? Zazdrościsz mi cukierków na stare lata? Nieznośna jesteś i tyle. A pamiętasz jak… –– Tak pamiętam, ale teraz choć. Chyba słyszysz jak cicho wyje, bo samotny. Jeszcze kupę zrobi z tej rozpaczy. –– Co? Kupę? W moim domu? No jazda. Idziemy. Przestań się guzdrać. –– Dziadku. Kto tu się guzdra. –– No ja. Mówię przecież. –– Dziadku… ech. Ta krew była przeterminowana, tak? –– Może. Nie spojrzałem na termin przydatności, na wieczku. Tymczasem niewielki, włochaty gość, z tej całej zgryzoty i głodu, pożera wszystkie myszy, hodowane na specjalną krew, do specjalnych drinków, które Stary Wampir tak uwielbia sączyć w tajemnicy przed wnuczką. A zatem teraz nie może udzielić Wilkołaczkowi reprymendy tęsknej, gdyż ciekawa świata Białokrwinka, by natychmiast zapytała: „Czemu”? –– Dziadku. Zobacz jaki fajny. Gdy dorośnie… –– Pokręcona dziewucho. Dorośnie? To jak długo masz zamiar owe maleństwo gościć w naszym domku? –– No… to znaczy, gdy powróci do stanu ludzia, to raczej sam ucieknie. Nieprawdaż? Przynajmniej ja bym tak uczyniła, by nie zostać ze zramolałym wampirem, który mnie wyciućka do suchości. –– Zramolałym? –– O jejku! Żartowałam przecież. –– Fajnie tu –– przyjaźnie zawył obgadywany. –– Przepraszam Wać Wampira za te myszy, ale były takie apetyczne, a ja głodny… no i tak, tego tam. –– Dziadku? O jakich myszach on mówi? Znowu kombinowałeś zakazane drinki, pod moją nieobecność. Przyznaj się w tej chwili. –– A niby do czego? Co ci przyszło do głowy, kochana Tętniczko. –– Ja już dziadka dobrze znam. Babcia Hemoglobinka, też miała problemy z mężem. –– Znaczy ze mną? Kto by pomyślał. –– Dziadku… ech. Po tych słowach, Białokrwinka i Wilkołaczek, zaczynają wspaniałą zabawę. Polega na wyganianiu wszystkich zaległych myszy, poza domostwo, by dziadek częściej mówił do rzeczy, a rzadziej: od. Oczywiście, bez przesady. Wnuczka tak naprawdę bardzo kocha figlarnego dziadka, całym tętniącym sercem i pajęczyną żył. Jednak zabawę zakłóca niespodziewany gość. Po prostu puka i wchodzi, chociaż nie wie, czy proszony. –– Dzień dobry. Wszedłem. –– Właśnie widzę –– zaskrzeczał groźnie właściciel, błyskając jedynym kłem. –– Ktoś ty? –– Puchajtek jestem. Szukam małe co nieco. Miodu znaczy. –– Masz szczęście, że tylko groźnie wyglądam. –– Pan wygląda jak wygląda. Tak jest z każdym, co sobie wygląda, jak wygląda. –– Co? Nieważne. Miodu nie mamy, jeno trochę gęstej krwi w beczułce zostało. Możesz wziąć i wyjeść. –– A słodka? –– Puchajtku –– wtrąca Białokrwinka –– ależ oczywiście. Wyciśnięta ze słodkich pszczółek. –– Mogę zjeść tłustego misia? –– pyta Wilkołaczek. –– Nie możesz zjeść słodkiego misia –– wrzeszczy Wilciu, co też akurat przyszedł. –– Nie jesteś u siebie. –– A ty niby jesteś? –– warczy Wampir kłem. –– Co tu robisz? –– Babci szukam? –– Hemoglobinki? Dawno nie żyje. Widzisz łezkę w mym oku. –– Chyba jednak zjem tłustego misia. –– Tej babci, co ma duże uszy, wielkie kły i ogon? –– To ty siebie szukasz? Mieszasz w bajce –– dodaje poważnie Puchajtek, nabierając łapą gęstą krew z pysznymi grudkami. –– Dobry miodzik. Miodzio –– po tych słowach wali beczułką chętnego na jego ciało. –– A łaj –– jęczy maleństwo wilkołakowe. –– Obiad mnie bije. –– Dzień dobry. Królcia Śnieżek jestem. Dziwnie mi jakoś. Jabłko wiedźmowe spożyłam. Chyba zasnę. I zasypia. Stary Wampir widząc coraz większe zamieszanie, jest coraz bardziej nerwowy, aczkolwiek przyjaźnie nastawiony. Dlatego każdego gościa –– oprócz wnuczki –– gryzie jeno w ucho, by ich trochę przystopować, lecz nie odgryźć. Przez to Królcie Śnieżek budzi ze snu. Lecz nagle wpada siedmiu i pół krasnala, robiąc wielki bałagan. Po chwili dołącza urodziwe dziewczę i kopie swój ciuszek, a za moment młodzieniec z pantofelkiem. Wilciu wychodzi, bo nie znalazł babci. Za to przyfruwa szara kaczuszka, co mówi, że ma w sobie pięknego łabędzia. –– Nie chce misia. Zjem łabędzia –– mówi wiadomo kto. –– Byś już przestał –– też umie wyć Piotruś Palusznik. –– Popieram –– dodaje Jędzosia. –– Ja też. Ja też –– kwili Celininiteczka W międzyczasie Białokrwinka wyjada z beczułki Puchajtkowi, lecz ten jej krzywdy nie robi, bo to jednak krewna groźnego wampira, który siedzi zrezygnowany w kącie, ciućkjąc szkarłatne cukierki, popijając myszowym drinkiem. Po namyśle idzie zrezygnowany do swojego pokoju, wchodzi do trumny, zamyka wieko oraz oczy, by wreszcie spokoju zaznać. * Ktoś puka w szyberdach. * –– No co… kto tam? –– To ja. Promień księżyca. Dosyć spania. Czas wstawać. –– Chcesz powiedzieć, że ta cała heca… –– Nie wiem i nie chce powiedzieć? Promieniem jestem, a te nie mówią. –– No tak… nie mówią.
  4. w łódce z tęsknoty na morzu wspomnień pływał bez przerwy nie mógł zapomnieć
  5. przytulić ciszę choć nie rozbrzmiewa spękaną ziemią gdzie pada deszcz i to co rani fałszywym niebem schować do lustra pokochać też chronić od śmierci myśli zbłąkane chociaż w zaułkach koszuli śnią po tak naprawdę to co kochamy bywa że w cieniu zostaje wciąż nucić piosenkę lecz nie zaśpiewać dłoń ranić brzytwą na morzu łez bo czasem smutkiem ogacić trzeba drzewko nadziei gdzie uśmiech jest
  6. powiedz poranku jak długo lśnić będziesz mgłą na łąkami kroplami rosy ktoś łzy porzucił cierpienia miał dosyć tylko zgliszcza drogowskazów czy jeszcze wierzyć że drogę wskażą czy kiedyś znowu samotna jutrzenka zaświeci jasno przestanie się lękać bo horyzont przecięty skalpelem zakrwawił kwiaty odebrał tak wiele ze wszystkich ścieżek ślady wyrzucił by już nie wiedzieć jak powrócić
  7. różne są blaski tego świata w tym wiele złudnych co umysł przytłacza błyszczą skrzywioną swą aureolą i tak metodycznie ego nam biorą jaskrawość każe wyć w zachwycie lecz wrzącą obłudą wypala źrenice przesadna jasność do oczu się wlewa aż człowiek ślepnie nie tam gdzie trzeba bo w takim blasku klaun na zboczu uśmiech szyderczy to chichot losu nie każde lśnienie miłością spowite gdy ciemność schronieniem ratuje nam życie * gdyby latarkę mieć z czarnym światłem smugę skierowaćw jaskrawość właśnie w szarości zadać pytanie sobie czy tu właściwą dostrzegam drogę?
  8. {Prolog} Leżę sobie. Co mi innego pozostało. Siłą woli przerzucam, raz na lewo raz na prawo i patrzę ciekawie. Doprawdy nie wiem jak to możliwe. ------------------------------------------------- Jestem w bibliotece. Biorę upragnioną książkę. Poprzednik tak ją oświnił, że przykleja się do rąk. –– Pani szanowana. Książka mnie molestuje. Żądam ratunku! * Zorganizowano salę operacyjną. Nic nie dało. Czuję wewnątrz ciała: kartki, literki i treść. * –– Drodzy studenci. To pierwszy taki przypadek w historii medycyny. –– Ooo… tam… zakładka mu wystaje. * Spoczywam w domu. Brak perspektyw na wyleczenie. * –– Poczytaj mi mamo tatusia. Na pewno jest książeczką z bajkami. –– Niestety dziecko. Atlasem anatomii.
  9. jednemu człowiekowi ziści się ładnie innego nagle raptem zabraknie bo życie takie ano właśnie to miało być na sto procent akurat durniu jam chichot losu ciebie zaskoczę a to co zdarzyć nie miało się wcale radości przynosi i to nie małe bo wolna wolna kurde molek ma czasami wolną wolę a zatem Wam życzę by w przyszłym roku jak będzie to czas pokażę wolna wola wolnej woli nie miała za wiele w przesadnym nadmiarze
  10. Szare mgły snują się leniwie nad poranną łąką. Całość sprawia wrażenie niewielkiej zatoczki, otoczonej zewsząd gęstym lasem. Jest tym, który musi wyzwolić i wskazać drogę. Czeka, aż się pojawią. Cierpliwość to jego szczególna cecha. Są. Najpierw jedna, później następna. Przebijają mgłę w różnych miejscach. Przestały kurczowo trzymać ziemię. Zwrócone ku niebu, uwierzyły, że mogą odkleić ręce od lepkich, ziemskich powinności. Nie mogą już czegokolwiek naprawić lub zepsuć. Teraz wszystko zależy od niewiadomej. Dotyka każdej. Zamienia w błękitną, jasną poświatę. Ostatnie brakujące części, szybują do swego przeznaczenia. * Odpoczywa. Czeka. Jakiś czas temu, spełnił swoją misję. Czy jego dłoń przebije mgłę?
  11. @Karina Westfall Karina Westfall↔Ano. W rzeczy samej:))↔Pozdrawiam:)
  12. @ais Aisiu↔Ojejku. Kto mnie tu odwiedził. Mogłaś śpiewać nieco głośniej, by zagłuszyć petardy. Sąsiedzi by wystrzelili, a słyszeli by gromki, anielski śpiew:))) To nie podobne do petard↔pomyśleli by zdziwieni:)↔Pozdrawiam i też Zdrowia:)
  13. Na ile potrafiłem, tekst prawie zgodny z linią melodyczną→''Catch The Rainbow'' - Rainbow ∞ kołysze wiatr gdzieś pośród gwiazd pyta o sens czy świat go ma powróci tu w uśpiony czas rozbudzi sen o brzasku dnia ∞ czy ten klucz otworzy diament w nim odpowiedź lśnieniem we mgle choć ufałeś tajemnym cieniom lecz wiesz wciąż śnisz sen ten otwórz drzwi by szukać tu w ciszy słów witać dzień zgłębić sens w sobie świt
  14. @Justyna Adamczewska Justyna Adamczewska↔Dzięki:)↔No fakt. Cały tekst, to metafora/ metafory czegoś. Bo gdyby rozumieć dosłownie↔ to np. tego typu skuteczne ratowanie, byłoby raczej mało prawdopodobne:)↔Pozdrawiam i bez ''korony'' ↔Roku 2021 życzę:))
  15. Nazywano go: Poduszeczką, gdyż nosił sprężysty materac. Jegomość posiadał umiejętność, która dawała czas, by zdążyć położyć w odpowiednim miejscu i zapobiec nieszczęściu. Wielu dorosłych i dzieci uratował, co wypadły z okienka. Kiedyś napotkał człowieka, a ten materac z zawiści spalił, gdyż nie potrafił być takim dobrym, jak on. Pewnego razu wyżej omówiony i tak podreptał tam, gdzie go zmysł poniósł. Zdążył bez materaca, lecz był tłusty. Facet spadł i przeżył. – Miał pan szczęście. – Hmm. – Zgubił materac, to podłożył siebie. – Nie rozumiem. – Czego? – Wiedział kto leci? – Co? On ratował wszystkich. – Akurat. A niby taki dobry. Będę ponawiać próby do usranej śmierci.
  16. @Wieslaw_J._Korzeniowski Wiesławie_J_Korzeniowski↔Dzięki:)↔Czasami lubię w takim ''czarnym humorze" Rożnie to bywa:)↔Pozdrawiam:))
  17. @opal Opal↔Dzięki:)↔I bardzo dobrze, że nie zasmuci:))↔Pozdrawiam:)
  18. @Justyna Adamczewska Justyna Adamczewska↔Dzięki:)↔Szczerze mówiąc, nie lubię tłumaczyć, co miałem na myśli. Chyba ciekawiej, gdy każdy rozumie po swojemu↔zdaniem mym rzecz jasna. Tekst nieco do linii melodycznej↔Epitaph↔King Crimson↔ten klimat mi pasował:)↔Pozdrawiam:) I też miłego wieczoru życzę:))
  19. przy grobie tu w umyśle jest toni obecny długi czas napis ten co tak boli zasłania realny świat w skrawek barw trudno tak niedawno jeszcze był wspólne dni twarze też czy wróci do nich znów a gdyby rozśmieszyć nagle śmierć mówiąc jej za chwilę zabiję cię twoją kosą przetnę rozłąki dar może chociaż spróbować ją pokonać napis ten diamentu biel przemienia w lśnienie łzy szybuje w błękit poza czas jak kiedyś w czasie snu blisko nieba imię nazwisko to przenika tajemna moc może tam życie lepsze jest wietrze co o tym wiesz przy grobie tu myślą ciałem jest obecny długi czas czy wierzyć ma że spotka ciebie znów gdzie jesteś któż to wie a jeśli tam gdzie umarł czas nie wracaj do cierpień swych czy warto znów na takim świecie umierać drugi raz a gdyby rozśmieszyć nagle śmierć mówiąc jej za chwilę zabiję cię twoją kosą przetnę rozłąki dar uwierz nigdy nie wygrasz z nią tej gry
  20. Śnieżne lśnienie emanuje z migoczących, ozdobnych sań. Wraz z zaprzęgiem reniferów i kierowcą na koźle, zawisły nad celem. Gdyby spojrzeć z dołu, można by ujrzeć księżyc, między rogami pierwszej i drugiej pary zwierzaków. Jest cicha noc. Nie ma kto zakłócać rozdawania prezentów. Ofiarodawca z tobołkiem na plecach, dobrodusznie sapiąc, schodzi po drabince utkanej z małych gwiazdek. Obraca kilka razy, lecz nie narzeka. Dobry z niego gwiazdorek. Skrupulatnie wykonuje polecenie, usłyszane od Szefa: „Pamiętaj! Masz zostawiać prezenty, wyłącznie przed tymi chatkami, w których wnętrzach są zupełnie grzeczne dzieci’’ Odlatującym saniom, macha skrzydełkiem na pożegnanie, kamienny aniołek, stojący na jednym z nagrobków.
  21. a gdyby tak z koloru modraka kawałek nieba na łące położyć podeprzeć kłosem złocistym jak słońce a dmuchawcem tak delikatnym jak chmurką białą błękit ozdobić krople rosy zebrać na listkach jak diamenty zawiesić o brzasku złotą jutrzenkę wyrzeźbić z pragnienia oraz nuty samotnej harmonii by na płatkach szarych kwiatów zagrały światłu kolce róży przytulić do dłoni krew wypłynie lecz wnet powróci zasklepi ranę balsam oddany a ślad czerwieni w cieniu białym choć boleć będzie nie zasmuci
  22. @Gosława Gosława↔Dzięki:)↔Przede wszystkim, za ''szczególnie'' Z resztę komentarza, zresztą też:)) Pozdrawiam:)
  23. miłość jak kryształ mą duszę ozdabia nacieki szamba zdarzają się też pycha nienawiść no i pogarda a z drugiej strony przeciwnie śnię uśmiech na twarzy i dobre słowo a momentami pomocy chęć lecz ciału koszula jednak bliższa może nie zawsze no cóż przeważnie raczej zazwyczaj hamuje nagle zapał ten jestem znów sobą mieszam po ludzku dobre nijakie średnie złe czy coś zaradzę hmm… możliwe... a bo ja wiem sprawdzam jak zwykle tak szczerze codziennie w hybrydę zaklęty głupcy gadają że niby jestem
  24. wiszę na tobie choinko kaleczę zieloność z każdą chwilką cukrowy aniołek z ostrą krawędzią po odłamanym skrzydle szpecę ozdoby cudne nie chcę byś przez mnie żywicą płakała będzie ci trudniej dlatego proszę żegnaj powiedz zrzuć cierpienie na podłogę bo kocham ciebie mocno choć nigdy nie przytulisz gałązką
  25. O! Co za śliczna kołderka na mchu! – pomyślał Lisek Gwiazdorek. – Tylko hmm… to by była kradzież. No chyba że, ktoś mi ofiaruje. O! Dziewczynka sama w chatce. – O! Gwiazdorek! Co masz dla mnie? – Piękną kołderkę. – Po diabła! Leżę pod pierzynką. – Niewątpliwie. – Weź ją sobie. Mówiąc to, wyskoczyła z łóżeczka i obdarła liska ze skórki. – A łaj! Czemu? – Podarunek byłby bez sensu, gdybyś został bez zmian. Nie mogłabym dać. Rozumiesz? – Zimno. – Załóż kołderkę. Będzie grzać gołego, jak moją szyjkę lisi kołnierzyk. Każdy ma o czym marzył. – Hmm… Gwiazdorek wyszedł. Został z gęsią skórką. – Ukradłeś prezent, który zgubiłam. *** – Weź ją sobie...
×
×
  • Dodaj nową pozycję...