-
Postów
2 591 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
-
Wygrane w rankingu
3
Treść opublikowana przez Dekaos Dondi
-
Czarownica
Dekaos Dondi odpowiedział(a) na Dekaos Dondi utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
@Justyna Adamczewska Justyna Adamczewska↔Dzięki:)↔No taki miał ogólnie być jakby:)↔Pozdrawiam:) -
na drucie kolczastym przebaczenia truchło skrzepnięta krew rdzy natchnieniem zmienia kwiatuszki w cuchnące jutro rozszarpuje śpiew skowronka już nuty zwiędłe postrzępione pięciolinia w bagno wsiąka trupie mięso moim obiadem zlepia ego słodkim rozkładem
-
Mówili na ciebie czarownica. Że niby pająki, przystrajasz brokatem. Czynisz wiele nie tak jak inni. I masz domek na kurzej łapce. Tańczysz wesoło o brzasku. Spijasz nektar z kwiatów. a promienie słońca, zaplatasz na smutnych twarzach. Drzewa przytulasz wszystkie. Rozmawiasz ze zwierzętami. Nocą spoglądasz, na jasną i ciemną księżyca stronę. Za dnia obłoki z błękitu, zmieniasz w watę cukrową. Dzieci częstujesz. Lecz kiedyś spadłaś i leżysz bez życia. Ktoś podciął nóżkę twojej chatki. Może ta, na którą nie mówili czarownica.
-
Zjedzmy Sąsiada
Dekaos Dondi odpowiedział(a) na Dekaos Dondi utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
@Grażynka Grażynko↔Dzięki:)↔Na świecie, wśród ludzi, wszystko możliwe. Stety... lub niestety:) Pozdrawiam i też spokojnych dni życzę:) -
Drogie dzieci. Nadszedł wreszcie, tak długo przez was oczekiwany dzień, kiedy to spotykamy się w bajkowym domku, a ja jestem waszą ukochaną wróżką. Za chwilę rozdam ciasteczka. Każde ma wyjąć niespodziankę, przylepić na nią swoje zdjęcie, wrzucić do urny i dopiero później zjeść słodkie opakowanie. Dziecko, które znajdzie najdziwniejszą, otrzyma zadośćuczynienie. Sama jestem bardzo ciekawa, co tam wyszperacie. –– Wróżko! Ona się prawie udławiła. Od razu zaczęła jeść i bohater bajki utknął w przełyku, ale wyrzygała, aż cuchnącą cieczą buchnęło, gdy walnęłam ją w plecy. –– Przecież mówiłam. Najpierw zajrzeć! A co to za niespodzianka? –– Tomcio Paluch. –– A zatem nagrodę otrzymuje Agatka.
-
są chwile jasne jak słońce szczęśliwych dni początek krople rosy strumienie ożywcze każde złe słowo znośniejsze jakoś mniej przykre wykrzyczeć każe pochmurny dzień e tam spoko nie jest tak źle lecz chichot losu dźwigać zmusza przeznaczenie wtedy bywa że łatwo nie jest żądać od siebie tak wiele celebrować chwile istotne gdy czasu paciorki wciąż przesuwane jakby chciały o czymś przypomnieć to taka tradycja zazwyczaj
-
>~>≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈<~< brukiew jestem z domu karp-iel chociaż ciało mam obdarte to spoglądam w morza kresy ku ślepłotce by wzrok cieszyć zaraz wskoczę w rafę z nacią więc nie mówcie po co na co w koralowych niech mnie łechce pragnę poczuć jego płetwę będę wzdychać do ślepłotki żeby wreszcie był zazdrosny i wykrzyczał z fali hukiem pokochałem boską brukiew! a ja ciebie jak kapustę w toń pobiegnę i nie puszczę tam gdzie luby się ukrywa bo mi palma dziś odbiła >~>≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈<~< wygoniło mnie rzodkiewkę gdzieś na plażę bo mam chętkę wielofisia widzę chyba które wdzięki swe obmywa małpa z palmy podpowiada nie dla ciebie szkoda gadać on jest duży tyś malutka zresztą popłyń skoroś smutna słońce praży twoją skórkę on cię schłodzi pryśnie ciutkę tyś czerwona jak cegiełka wielką miłość zapamiętasz brukiew widzę droga małpko nadal leży czy nam warto różne myśli mam ja w miąższu dziwne wszystko od początku >~>≈≈≈≈≈≈≈≈≈≈<~< rata ta ta rata ta ta zakochana ja sałata szprokoń pływa gdzieś na falach w nim ja cała zabujała brukiew rzodkiew ruchy ruchy czy miłości mam was uczyć spójrzcie na mnie na sałatę szprokoń pragnie właśnie takiej trza nam żwawo w mig zadziałać pofiglować gdzieś na falach... … patrzcie pyrka cudna piękna czas zakochać się w jej łętach oj sałatko słusznie śpiewasz wszędzie dobrze gdzie nas nie ma chociaż plaży tutaj wcale marzyć można na straganie
-
Żółte Koło, Jaskiniowiec I Cała Reszta
Dekaos Dondi opublikował(a) utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Zachodzące Słońce omiata swoją gasnącą, czerwonawą poświatą, ogromne Żółte Koło, stojące na pustkowiu. Jego dolna część, jest trochę zanurzona w gruncie. Dlatego nie ma wyglądu pełnego koła, aczkolwiek tylko głupi by pomyślał, że ma do czynienia z kwadratem. Ta dziwna żółtawa rzecz, ma może z dwadzieścia metrów średnicy i z pięć grubości. Lekko się chyboce na boki, w powiewach ciepłego wiatru. Aż dziwne, nieprawdaż? Taka wielka i ciężka, a się trochę wierci od byle podmuchu. A może coś tam w środku kombinuje? Licho ją wie. Jej powierzchnia jest nie za twarda i nie za miękka. A poza tym strasznie śmierdzi. Właśnie ów smród, budzi mnie: Pana Jaskiniowca, w mojej jaskini. Co prawda, okolicę można nazwać: pustkowiem… ale nie zupełnym. Jednak coś na niej jest {oprócz koła oczywiście} a mianowicie: skały, pagórki, zwierzęta oraz początek ludzkości, czyli ja: wyżej wspomniany. Teraz jestem pierwotnie wnerwiony. Wściekła woń, wchodzi swoimi smrodliwymi nóżkami do mojego domku. Niby to dziura w skale, ale jednak musiałem się sporo nadłubać innym kawałkiem skały, bardziej twardej i wytrzymałej, zanim wydłubałem co trzeba. Ale byłem cierpliwy a muskularny jestem nadal. Całe życie górę miętosiłem, aż powstała na tyle obszerna jama, że mogłem w nią cały wejść i po trzydziestoletniej robocie, trochę wreszcie spocony odpocząć. Co dopiero położyłem swoją głowę na kamiennej maczudze… i masz ci los… smród, jakby szablasty bąka puścił i okoliczne małpy. Nie czuję się małpą. Co to to nie! Wiem, że stoję wyżej. Ponad nimi. Zaczynam mruczeć przekleństwa, bo słów jeszcze nikt nie wykombinował. Ale jednak nimi myślę. Co u diabła? Wychodzę ze swojej kamiennej komnaty, by zobaczyć: co to za cholerstwo tak cuchnie. Zatykam początek nosa, który ma tylko jedną dziurkę i właśnie ewoluuje, by mieć kiedyś dwie, ale guzik to daje. Czuję to świństwo nadal, jakby mnie gówno oblazło i oklepało że wszystkich stron, swoją wkurzającą wonią. Małpy jak to małpy, też przyszły, ale w białych maseczkach na ryjkach. Zazdroszczę im takiego pomysłu, bo coś mi w głowie lekko kołuje, do czego te dodatkowe twarze służą. Czyżby przegoniły moje myślenie? Nie, to niemożliwe. To ja stoję na najwyższym szczeblu rozwoju. One dopiero dobiegają do drabiny. A jednak… skąd to wzięły lub z czego zrobiły? Dlaczego umiały? Widzę, że idą do żółtego koła i go obwąchują. Co za durne małpy. Po co one to robią? Co im z tego przyjdzie? Co innego ja. Też zaczynam tam iść, by chociaż dotknąć tego dziwa. Nie wiadomo skąd tu ono. Nic nie było i nagle jest. Z innego drzewa złażą dalsze małpy. Trochę większe i bardziej wyprostowane. Ale nie aż takie prostaki, podobne do mnie. Trzymają przy uszach dziwaczne klapki. Coś do nich mruczą. Nie wiem, że to słowa, ale nimi myślę. Na diabła im takie głupoty. Małpy gadają do telefonów komórkowych. Słowami? A co to za paskudztwo, te: telefony? Skąd znam takie słowo, skoro wcale słów nie znam. I skąd one znają? Wszystkie mają takie gadżety. Poza tym są ubrane. Wcale nie gołe, jak święty turecki. Jaki znowu turecki? Chyba głupieje z wolna. Dobrze, że nie szybko. Nie, ja nie mogę zgłupieć. Jestem mądrzejszy. Na samym szczycie rozwoju. Hałas robi się nie do wytrzymania. Nie dosyć, że smród, to jeszcze to. Na dodatek przyłażą mamuty, co to na kłach mają doczepione anteny satelitarne, a przed gębą, na aluminiowym wsporniku: ekran. Na cholerę im takie wielkie okulary. Okulary? I dlaczego dumam słowami, chociaż nie wiem, co to jest. I po diabła, wciąż powtarzam w myślach...że myślę. Po co mi to. Mało to mam zmartwień na głowie. Ale jednak muszę. Stoję wyżej w hierarchii. A oni wszyscy doszczętnie powariowali. Maczugą takich lać i tyle. Jeszcze toporkiem kamiennym po łbach dołożyć. Przestaną mieć durnowate pomysły. Tylko mi w głowie mieszają. Tyle czasu był święty spokój. Tylko odgłosy mojego stukania w skałę, przez trzydzieści lat było słychać. A teraz co? Dupa, smród i zamieszanie. Podchodzi tygrys szablasty. Ma łagodne usposobienie. Łagodne? Chyba go z lekka pogięło? To znaczy dla mnie tak lepiej, bo jeszcze trochę pożyje. Tygrys staje na dwóch łapach. Z prostokątnej małej rzeczy, wylatują jakieś dźwięki. Szablasty nadal stoi, lecz zaczyna się ruszać. Robić jakieś wygibasy. Małpy też. Nagle widzę kolejne dziwo: coś jedzie na dwóch… takich samych, jak to wielkie żółte. Nagle wiem, że to rower. Rower? Istota podobna do mnie, przy mnie przystaje, pytając o coś. Może jak dojechać na stacje benzynową. Co to w ogóle jest ta: benzyna. Można się chociaż upić takim czymś? Albo co najmniej, zapalić do tego pomysłu? Ja słów nie znam, tak żeby na głos gadać, chociaż stoję wyżej, ponad nimi. I znowu ze mnie chwalipięta,wciąż to samo nawijam, jak mamut węża na kieł. Co będzie mi tu mruczał nad uchem, jak mucha do kupy gnoju. Ten z roweru, wyciąga pudełko i do niego gada. Podchodzi małpa i coś mu tłumaczy. Po chwili, on odjeżdża. A Wielkie Żółte Koło, nadal stoi. Tylko trochę bardziej wiruje. Ma na sobie kupę śladów różnych łap. Zostało dotknięte, przez nas wszystkich tu obecnych. A dokuczliwa woń, nawet przez maski przelazła. A może jeszcze wtedy masek nie było. Pojawiły się później. * Czas i przestrzeń nieustanie się tutaj zagina. Coś z nią nie tak. Sekundy, dni, lata, wieki… jakby wszystko wymieszane. Przeszłość, teraźniejszość, przyszłość, do jednego worka wrzucone. * Ogromny statek kosmiczny, wyłania się nad ową Planetą, jakby nie wiadomo skąd. Wisi dokładnie nad Żółtym Kołem. Niektórzy go widzą, inni nie. Jedni słyszą jakiś szum, drudzy wcale. Żółte Koło nadal wiruje, tylko szybciej. Na dole osuwają się z niego grudki piasku. Wiatr jak diabli od tego obracania. Dostajemy rozwiewanym smrodem po naszych mordach. Małpy nawet maski zdejmują ze zdziwienia. Ja nie widzę żadnego kołowania, ale o nim wiem. Dla mnie, jest nieruchome. Mamutom, coś się chyba wydaje, bo kręcą w kółko głowami. Szablasty przestaje tańczyć, ale nie wiadomo dlaczego. Stoi na czterech łapach, podpierając się ogonem. Żółte zaczyna świecić jasnym blaskiem. A może już kiedyś tu świeciło i śmierdziało. Nikt tego nie wie. Nawet taki ktoś jak: ja Wszyscy do tego zjawiska podbiegają, chociaż niektórzy, tylko dlatego, że inni gdzieś biegną, więc oni też... myk, myk, w tym samym kierunku. Doprawdy… jak stado baranów. Koło zaczyna się unosić, pozostawiając łukowate wgniecenie. Jest coraz mniejsze i mniejsze, aż wreszcie znika, w tym wielkim klamocie, co wisi nad nami. Od powstałego podmuchu, teren się wyrównuje, jakby tu nigdy nic nie stało. I bardzo dobrze. Czort go brał! Wreszcie cisza i spokój. * [ * Dyskusja hen wysoko, nad Żółtym Kołem *] – Na próżno żeśmy im ten ser podarowali. Nauczyli się to czy tamto wytwarzać, korzystać z dobrodziejstw naszej cywilizacji, ale jak widać, nie wszyscy. – Ten głupek… no ten, co to wiercił skałę, wszystko popsuł. Namieszał im w głowach. -- Cholerny jaskiniowiec. – Małpy chociaż zeszły z drzewa. Maski zrobiły, telefony. – Ale jak ich używali. Sam widziałeś. – Mamuty też pojętne. – Żebyś wiedział. Tylko po co im te ekrany przed łbami? Przecież mogły się potknąć. – Ale ten szablasty. To super. Chociaż jakiś taki...drgający. – Ech… i wszystko o kant czarnej dziury rozbite. -- Chciałeś powiedzieć: dupy? – Też. – A tak żeśmy się starali, żeby to był ser: długo dojrzewający. By dać im czas na różne przemyślenia…chociaż z drugiej strony, uszczęśliwiać kogoś na siłę, to jak gołemu gacie założyć. – Co komu założyć?... w zasadzie można powiedzieć, że największy problem mieliśmy z początkiem człowieka. – Żebyś wiedział. A przecież jako jedyny, smrodem obudzony... i najwięcej go wchłonął. – I co z tego. Sam bardziej śmierdział. Był o tym przekonany. Ciągle się tym chwalił. Nasz smród miał w zadzie. – Swój też. Obydwa tam były. – Ale tylko jeden został. – Zapewne. – Taaa… Wsysajmy Ser i odlatujmy. – Może gdzie indziej, zalążek człowieka nam nie przeszkodzi. – Raczej to jego głupie myślenie: co to nie ja. – Takiego to maczugą w łeb i po sprawie. – No nie, panowie. Tak nie wypada. Nie jesteśmy barbarzyńcami, spod spalonej gwiazdy. – A co z nimi tam na dole? – Po prostu, to wszystko im zniknie. Zapomną zupełnie. To już nie nasz problem, kto zdominuje planetę i co kiedyś wymyślą. – Ale potrwa to na pewno dłużej. – Może to i lepiej. Kiedyś tu wrócimy. – Jeżeli będzie do czego. – To się okaże. – Nie dla wszystkich myszy ser. – Niektórym może zaszkodzić. – Taaa… a jeśli nie tak śmierdział, jak powinien, bo za mało żeśmy wysiłku włożyli w jego produkcję? Za mało serca, miłości...no wiecie... – Kapitanie! Proszę nie robić sobie wyrzutów. Śmierdział właściwie, tylko oni niewłaściwie wąchali. -
Do poniższej rymowanki, zainspirowała mnie książka: „Wyborny trup” autorstwa↔Agustiny Bazterricy ---------------------------------------------- to paskudne wciąż nas więcej ten innego ciągle trąca trza zaradzić coś na prędce problemowi temu sprostać rozbrzmiewają wszelkie media już rządowe wieści tętnią bliźnich zacząć jeść nam trzeba bo zatrute zwierząt mięso ludzie wierzą w brednie owe zgodnie z planem coś mu utnę sąsiad smaczny to wam powiem a przy domu jakoś luźniej rośnie pobyt zatem trwoga bliźnich jakoś nie wystarcza ludzkie bydło trza hodować do ubojni wnet dostarczać by ogłuszyć pałką w głowę lecz nie zabić tak za prędko każdy znawca wam to powie smak utraci całe mięso później kłaki trza oskrobać zdjąć uważnie skórki różne odpowiednio poszlachtować wyjąć z czaszki prima móżdżek rozciąć brzuszek i podroby powyciągać na nierdzewkę by nie było w zyskach szkody nie zmarnować coś koniecznie mamo tato głodny jestem złap samicę smaczna żywa a jak będziesz pragnął jeszcze możesz dupcię poobgryzać to są ludzie nikt nie rzecze i podobne słowa żadne gdy kupujesz wiesz to przecież mięsko wszamam wszak ''specjalne'' uszka w sosie całkiem świeże pyszna szynka z oczną gałką i kutasik w majonezie jedz kochanie smaczne warto ach paluszki palce lizać i nereczka ta soczysta udko lekkie można trzymać bo to z łona prosto przysmak pobyt większy z każdą chwilą dużo więcej wnet zapłaci gdyż najbardziej smakiem słyną delikatne niemowlaki * gdzie jest człowiek nikt nie woła bo to trwało lata całe nagle ziemia wyludniona pozjadali się nawzajem
-
Wtedy ojciec stawia jabłko na głowie syna swego. A syn nieposłuszny, zamiast czekać na wystrzał z łuku, pospiesza daleko precz. Po drodze wtranżala większość jabłka, razem z ogonkiem i owiniętym nań robaczkiem. – Gdzie ja jestem, gdzie ja błądzę – piszczy cienkim, przytłumionym głosikiem, wnerwione maleństwo. – Wypluj mnie och wypluj, zachłanna bestio. Nie dosyć ci było jabłka. Musiałeś jeszcze taką niewinność w twoje pierdzące kichy tkać. Jest ci chociaż wstyd? Syn – wszakże niezrozumiale, bo ma w ustach swoich resztki jabłka – chce odpowiedzieć, ale słyszy wołanie ojca swego. – Cięciwa pękła. Niepotrzebnie uciekłeś, smyku. Pal licho jabłko. Po chwili do ojca dociera darcie syna: – Ocyganiłem cię stary. Zostawiłem środek, ale w niego i tak nie trafisz. – Nie bądź taki pewny, synu. Wracaj tutaj w te pędy, by wspomnieniem jabłuszka, trochę główkę nakryć. Sztorcem do błękitu i podbrzusza skowronka. Syn niebawem przybywa, jak mu ojciec nakazał, jednakowoż nie z chęcią, lecz do spokoju świętego. Przed powrotem gościa pierworodnego do rodzinnych pieleszy, ojciec grzebie w oku i cięciwę na sprawną wymienia, która swą długość do tyłu wytęża, by strzałę wolnością i świstem obdarzyć. Kładzie syn na głowie swojej, resztki jabłka w pionowej postaci i czeka znudzony, popatrując niedbale. A ojciec, mając wprawne oko w strzelaniu do celu, wnet syna trafia prosto w środek czoła jego, chociaż tarczy tam nie było oraz innych ułatwień naprowadzających. Będąc zdenerwowanym wielce wynikłą sytuacją, sztuczne oko zaangażował, by na pewno trafić tam gdzie trzeba. Tak oto powstał morał: „Nie zostawiaj ogryzka, bo cię mogą powystrzelać”
-
@Vanilla Vanilla↔Dzięki:)↔Może próbował wypluć, ale nie zdążył. To znaczy marchewka wyleciała na zewnątrz... no ale:)↔Pozdrawiam:)
-
Mielonka / Śnieżynka
Dekaos Dondi odpowiedział(a) na Dekaos Dondi utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
Vanilla↔Dzięki:)↔Fruwanie przeważnie jest fajne. Świat z innej perspektywy:))↔Pozdrawiam:) -
marchewkową ścianę ma wokół tu zaczyna pożerać królik mur by wyjść na zewnątrz podjąć trud przełazi przez dziurę wolny jest lecz z przejedzenia pękł
-
przyszło wędrówkę zacząć od nowa tam gdzie horyzont niebo dotyka trzepot skrzydeł nasącza błękitem w kwaśnych owocach słodkie marzenia odkryte przykryciem w nocy gdy księżyc ciemną stronę zawstydzony przed słońcem chowa srebrną twarz w rzece obywa a rak do tyłu chodzi nadal iść dalej na drodze przed brzaskiem ślady zostawiać
-
zimne i skute lodem skrzypią melodię mróz na klawiszach nakrycie króla pod rozłożystym drzewem zwłoki owoców gaj południowy obrana pomarańcza wilgotne zęby stomatolog ma przerwę między zębami ogląda szczęki nitki na gałkach nawleczone horyzonty igła w źrenicy niebieski hamak w kieliszku kolor winny buja w migdałach tory do nieba szatkowanie kapusty główki w koszykach wiśniowe sady do kości wyszarpane szpakowaty pan zegary nasze zdeptane nowomodą ślady na czasie <Aneks> czy klasycznie mam? ha i ku pię poradnik ha i ku źwa mać °°°°°°°°°°°°°°°°°°° taka ludzka natura czasem wiele zmienia gdy po kształcie dymu kształt komina oceniasz * ogrzano bałwanka z serca dobroci skąd ta kałuża bałwanku – co ci? * długimi miarkami mierzył cudze grzeszki a swoje gdy z miarek pozostały resztki
-
Nastrojowa muzyka rozbrzmiewa wokół. Jestem królem. Waszym królem. Spójrzcie kochani, na schludne królewskie szaty – słowa rozbrzmiewają wśród siedzących i chodzących, to tu to tam. Codzienny rytuał jest wszystkim dobrze znany. Zawsze tak jest. Codziennie. Czy widzicie pojebańcy, jaki jestem dla was kulturalny. Przecież mogłem powiedzieć zupełnie coś innego – gestykuluje jak zwykle rękami, pokazując na siebie. A ty się tak nie kiwaj, jak na drągu. Tak mogłem powiedzieć. Lecz nie powiedziałem. Czy widzicie, że jestem waszym królem? – tym razem śpiewa, wypowiedzianą kwestię. No co tam babciu. Po co jesz z pustego talerza. Porąbało cię? Po tu jestem, żeby wam o tym przypominać. A ty przestań sterczeć przy oknie. Jeszcze cały widok pognieciesz. Co tam widzisz? Brak kultury widzisz. Gówno światowe widzisz. A tu mnie widzisz – tym razem wskazuje nogą, na zamknięte drzwi, jakby chciał je wyważyć. Spójrzcie. Są zamknięte. I dobrze. A teraz usiądę na tronie – mówiąc to siada, na podłodze. No co wy. Te karty nie mają obrazków. Na cholerę nimi gracie. Pojebało wam. Bierzcie ze mnie przykład. Czy wspominałem wam o moim kulturalnym zachowaniu. Nie? To posłuchajcie. Jestem bardzo kulturalny. Aż mnie rodzina wysłała tutaj. No nie. Co tam dziadku wyprawisz. Przestań tańczyć wokół ścian, bo kręćka dostaniesz. Fajny dowcip pełen kultury. Szczególnie tu. Macie racje, pokrętasie – zaczyna tańczyć razem z dziadkiem. Ten od okna też się przyłącza do zabawy. Jeszcze taki jeden, co chodzi na czterech i szczeka. Panie dziadku, nie wywijaj tak laską, bo jeszcze śmigło będzie i wystartujesz. A tu sufity nierówne. No nie. Co my wyprawiamy – prawie że płacze z rozpaczy. Przecież jestem królem. Gówno prawda, że nagim. Cha cha, zaraz wam moje berło kulturalnie wyciągnę – zaczyna gmerać w swoich szatach. A ta co znowu. Dziewczyno nie liż ścian. To nie są lody. Rozumiem. Mogłaś się pomylić. Są żółte. Zajebisty kolor. Taki królewski. Pasuje do nas – zaczyna sam lizać ściany, by po chwili grać pustymi kartami. Wiecie co. Złóżcie mi pokłon. Jestem waszym królem. Czy wam już o tym kulturalnie mówiłem – prawie znowu płacze rozżalony. Czy ktoś może pożyczyć chusteczkę. Spadaj z tym miły dziadku. Na diabła mi zasłona z okna. A tak w ogóle, kiedy się wreszcie uspokoicie. Zamiast podziwiać moją królewskość. Tak, wiem, jesteś lokomotywą. Dlatego ciągle gwiżdżesz i dyszysz. A ty tam, przestań się spuszczać po wełnie, bo babci zakłócasz dzierganie miękkich cegieł. Wybudujemy tutaj bezpieczny domek. Nie taki jak teraz. Pełna kultura. A mnie pałac. Wszyscy będziecie dziergać. Bo jak mnie będzie wesoło, to wam też. Tak jak teraz. Kobieto, po co skaczesz do lampy. No tak zapomniałem. Jesteś ćmą. Całkiem ładną. Lgniesz do światła – tym razem ją podsadza, trzymając za tyłek. A ty co się od okna odwróciłeś. Zazdrosny jesteś. To też sobie złap. Babciu, nie wstawaj. Powiedziałaś, że za chwilę umrzesz. To fajnie, że jednak nie. Chyba ją puszczę. Bo ciężka. Dziadku. A sio. Precz z łapami od ćmy. Bo tylko jej skrzydła pognieciesz. Kultury w was tyle, co ćwierć kota napłakało, jednym okiem. My tu się wesoło bawimy, a przecież jestem królem. Mnie nie wypada, być pojebańcami, takimi jak wy. Nie obrażam was. Ale gdzie tam. Czuje się tu jak u siebie. A wiecie co. Mam dla was dobrą nowinę. Jutro będę Bogiem Wszechmogącym – nagle drzwi się otwierają. Tak tak, panie królu. Jutro będziesz Bogiem – słyszy kulturalne słowa. Właśnie. Co racja, to racja – gestykulacje zwiększa z każdą chwilę. Spójrzcie na tamtego. Siedzi tylko i patrzy w jeden punkt. Kulturalny facet. Wygląda jak wielki, biały posąg. Ej panie posąg. Będziesz prorokiem. Od dzisiaj masz rozpowiadać o moim przyjściu. Że jutro mnie zobaczą, a do tego czasu, mają się kultury nauczyć, gdyż cała reszta będzie wyrzucona poza żółty pokój. Oczywiście, panie królu, ale proszę go tak nie szarpać. On już wie, kim ma być. Raz pan powiedział, to wystarczy. A teraz czas na gigusia. Słyszycie, dostanę gigusia. Giguś jest fajny. Będę jak nowo narodzony. No właśnie, panie królu. Uspokoisz się. Odpoczniesz. A jutro znowu będziesz królem. Kulturalnym Bogiem – poprawia dumnie. Oczywiście, Bogiem. A my nadal będziemy waszymi aniołami.
-
@[email protected] [email protected]↔No faktycznie. Przyznaję. Czasami byłby mi potrzebny "detoks" :)) Don Gego↔to też niezły nick byłby:)↔A Dekaos to podobno śpiewak jakiś↔Dondi↔to aligator. A zatem jestem↔śpiewającym aligatorem↔Pozdrawiam:)
-
@[email protected] Grzegorz-kot672o2.pl↔Dzięki:)↔To drabble x 2, ale zupełnie niezamierzone:) Właśnie zerkłem. Ma 201 słów P. S↔Masz skomplikowany nick. Niczym niełatwe hasło :) Pozdrawiam:))
-
Sumiasta Wróżka, z wąsami spadającymi na policzki, obok pypcia na zielonym nosie w kształcie kępki leśnego mchu, paluchami żółtymi od palenia skrętów, mającym wewnątrz suszone mniszki, formuje z błyskiem w trójkątnym oku, Pana Wróżaka. Kawałki drewienek robią za nóżki, skrawki witek wierzbowych, za ręce, a cząstka młodego grzyba za tułów. Oczy stanowią łuski rybie, a usta ulepione z rozciapcianych czerwonych jagód. Głowa pozostaje jeszcze pustym orzechem laskowym, w czapeczce żołędziowej. Wystarczy już tylko wetknąć mały kijek w odpowiednie, podbrzuszne miejsce. Na półce obok suszonych żab, nitek pajęczych i wywaru z kiszek krasnoludka, leży rozumny kłębek trawy. Sumiasta Wróżka, właśnie kończy męczącą prace, odganiając śpiewającego gacka na trzy czwarte. Jest dla niej pociechą w księżycowe, samotne noce. Podchodzi zdyszana oraz spocona jak mysz na brodawce, do półki wyrzeźbionej z nie wiadomo czego. Zerka uważnie nosem z trzecim okiem. Został tylko mózg do włożenia. Unosi go delikatnie i wraca do Pana Wróżaka, by odciąć ząbkowanym pazurem, górną część czapeczki, włożyć zieloną wiązkę i zamknąć dębowe wieko. Popełnia jednak błąd. W tym całym podnieceniu, wkłada do środka źdźbło zawiązane na pętelkę. Odtąd żyją długo i szczęśliwie, ale śmieszne są spacery. Pan Wróżak, nigdy nie maszeruje prosto. Co chwila musi robić pętelki, kółeczka lub coś podobnego. W końcu Pani Wróżka, której w głowie wieczna karuzela, na każdej dreptance i w sytuacjach księżycowych, wyjmuje mózg z łupinki orzecha. Jednak ślimakowi na skorupkę to wszystko. Tylko wzmaga sytuację. Częstotliwość kółeczek, jeszcze bardziej męcząca. Lecz mimo wszystko, żyją długo i szczęśliwie, bo w bajkach i wesołym miasteczku, wszystko możliwe. Nawet raz po raz i luba od pętelki nie stroni.
-
Inne wersja ----------- podpalić chcieli wodę zmoczył hubkę deszcz dostali wnet po buziach że ogień chcieli skraść czy sufit prosty jest no chyba nie żółtawa łuna mokra wrze widzą ludzie dziwy nie chcą wierzyć w to wciąż w płomieniach tkwi jakby smok stał tu wariatami są wiedzą przecież że bywa w życiu co nie może fajczy się w złotym blasku brudna kropla o miłości śni nie paruje na przekór zdziwieniu trzeszczą durnoty no jak tak można boski żarze to nie sprawiedliwe my diamenty aż tyle a jednak ogień sprawia że wciąż cała choć niby sama na chwilę
-
Drabble↔Słuchałem Mistrza <*> Zostanę na Drzewie
Dekaos Dondi opublikował(a) utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Z wielką uwagą chłonę mowę Starego Mistrza, by cokolwiek nie umknęło mojej uwadze. Powiedział, żebym zważał na wszystko. Kiedy skończy, to przejdziemy do innego pokoju. Tam zada mi kilka pytań. Jeżeli odpowiem, to zostanę jego uczniem. Czas pytań i odpowiedzi. –– Powiedz, jakie przedmioty zasłaniały trochę stołu i co przedstawiał obraz, wiszący na ścianie? –– Ależ Mistrzu. Całym sobą byłem skupiony na twoich słowach, a ty mnie pytasz o błahostki? –– To co tam mówiłem, było zupełnie nieistotne. A nawet, zmyłką. Pomyślałeś schematycznie: „będzie pytać, o czym mówił.” Wierzyłem, że kto jak to, ale ty spojrzysz szerzej. Na całość. Bardzo mnie zawiodłeś. Zostanę na Drzewie Jako obserwator z innej planety, widzę dwa dorosłe osobniki. Pragną zwabić niedorosłego, lecz młody nie zamiaru ulec natrętnym nawoływaniom. –– Synu. W tej chwili stamtąd złaź. Słuchaj taty. My prawie ludźmi, a ty pragniesz do końca życia, małpą być? Przecież i tak mówisz. –– Szkoda, bo was słyszę. O! Dostrzegam, jak dorośli pokazują zbuntowanemu: czarny, prostokątny kamień. –– Twoja matka błaga cię, zejdź. Wchłoń inteligentną przyszłość, ze lśniącej, gładkiej powierzchni. –– Przestańcie durnotę wciskać w banan. Stąd wchłonąłem i swoje wiem. –– No cóż. Skoro chcesz pozostać na poziomie umysłowym dziadków... –– Chcę, bo nie chcę zostać członkiem rodzaju ludzkiego. Na cholerę mi ten cały bajzel. -
wierzyć w marzenia biało srebrzyste choć księżyc ciemną stroną spowija nieraz i chlebem przełyk zachłyśniesz gdy wodę w dłoni pragniesz zatrzymać jabłka na zboczu śnią o stokrotkach drzewo powyżej stoi w płomieniach będzie znów w domu pyszna szarlotka wszak zgniły lukier zeskrobać trzeba w źrenicy światy w powieki cieniu pryzmat rozczepia cząstki po kątach okruszki brudząc pytają czemu przyjdzie nam znowu głębiej zaglądać nie widać śladów na wietrze żadnych bierzcie i jedzcie bo przecież wiecie że jeszcze torcik dostanie każdy ciasto jest pyszne lecz braknie świeczek
-
a gdyby wiosnę piosnką pomacać gdzie ty nieznośna tęsknimy wracaj żeby przyczepić pąki na drzewach hen tam skowronka by nam zaśpiewał liście wypłoszyć z drzewnych golasów słoneczko wyżej wrócić zawczasu dzionki rozwłóczyć by było jaśniej a dni pochmurne niech dunder trzaśnie rozniecić chuci miłości płomień żeby ludzkości nie było koniec zieleni wszędzie rozwiesić całun żeby nam raźniej było pomału a starsi średni i dzieci małe miały twarzyczki też roześmiane by do zwierzątek i roślin wszelkich starczyło miejsca na świecie pięknym... … no ale gdyby nie było zimy to z wiosny byśmy się mniej cieszyli
-
w ogrodzie na środku największe piękne póki co w strunie czasu zamknięty tajemny świat wybór masz miękkie krągłe powabne białą kartkę dziurawi cyrkiel koło zakreślił pojadła supernowa geometrii rozumy nie wszystkie zerwanie szypułka pękła soczek tryska trysekcja kąta kwadratura koła no nie to nasza tęskna zmora a ja rzeknę popatrz zmiażdżyliśmy piętę nie odwrotnie miało być wiesz co kochanie ach niegrzeczna ty wiem nie tylko my mamy przesrane na wieki wieków amen
-
Chcesz rzucić monetą? Reszka, to spróbujesz ponownie zrozumieć. Jeżeli orzełek, to jeszcze lepiej, gdyż zyskasz dodatkowe siły, większą nadzieję? A czy wiesz na pewno, na co? Reszka. Widzę, że masz ochotę zawisnąć na krawędzi, drugą ręką ściskając spopieloną radość. Poszybować nad swoją twarzą w podmuchach zapomnianych emocji, wzruszeń i zmarnowanych chwil. Jeszcze tak niedawno znaczyły ślady na wyblakłych marzeniach, by w strzępkach czasu niezupełnie spalonych, przemycać kryształki zastraszonych, lecz żywych, wirujących sensów. Czy pamiętasz swoje narodziny? Przed pytaniami o wszystko, gdy jeszcze odpowiedzi, zarówno te oczekiwane jak i niechciane, nie były tobie znane. Przyszły później, zakłóciły błogi spokój rozkrzyczanej kołyski. Widziałeś wtedy zamazane kształty, a później nawet światło w oddali, które wciąż zostawało na horyzoncie. Nigdy na tyle blisko, by mogło ogrzać swoim ciepłem. Zawsze daleko. No wiem przecież. Próbowałeś dogonić promień, a on ranił, wżerał się jak rdza, odpychał i niszczył, by w końcu odpadać skrawkami parodii szczęścia, prawdziwych tęsknot i jeszcze bardziej bolesnych zwątpień. Czy przyznajesz, że na to pozwalałeś. No dobra. I tak wiem. Chcesz rzucić ponownie? Niestety. To samo, co poprzednio. Nie wiesz, co widzisz przed sobą, ale wiesz, że wzrok od tego ucieka. Czasami w szaleństwo zapatrzone w dno, podtrzymujące zgniłego trupa trampoliny. Innym razem na czarodziejskim dywanie źrenicy, pragnące poszybować, wzlecieć jak najwyżej poza cierpienie i przesadny zachwyt. Niekiedy faluje tak bardzo, że nie możesz wiedzieć, czy na szczycie odnajdziesz ścieżkę powrotu, którą morze wciąż zatapia, by unicestwić własne istnienie, czy raczej oblodzoną krawędź. Chwile płyną bardzo szybko, szybciej ode ciebie. Zawsze zostawałeś w tyle, a poranione stopy bolały bardziej niż ból. Tylko co zrobiłeś, żeby temu zapobiec? Wiem. Nie mogłeś od tego uciec. Biegło razem z tobą, a ty widziałeś zadowoloną niby twarz, w zwierciadle pełnym potępienia i pogardy dla wszelkich słabości, które rzucały ziarno na żyzną, lecz złudną, bo nieużyźnioną glebę. Słabą i poniewieraną przez innych. Czyżby? Raczej przede wszystkim, przez ciebie Po raz trzeci? Zaczynasz wątpić? Ja w ciebie, też. Cały czas jesteś owadem na przezroczystej zjeżdżalni, gdzie ścianki tak gładkie, jak te twoje dotychczasowe życie. Proste i równomierne. W końcu tak szybko zjeżdżałeś, że wszystko co pragnąłeś, było niezrozumiałymi smugami. Mówisz, że tak lepiej. Mniej tęskniłeś, mniej cierpiałeś? Akurat. Już ci wierzę. Powiadają, że wszędzie dobrze gdzie nas nie ma. To prawda. Nigdy tam nie byłeś, bo nigdy tam nie szedłeś. Nie wmawiaj więc, że zmyliłeś drogę. Masz pecha. Albo raczej go zapraszasz. Jesteś dla siebie samego coraz większym ciężarem. Niedługo nawet on ciebie opuści, tak samo jak inne odczucia. Co? Jesteś mu wdzięczny, za okazaną siłę, wyrozumiałość i cierpliwość? No nie. Śpiewasz nawet ładnie, lecz już dawno zapomniałeś tytułu piosenki. * Niemożliwe. Rzucasz jeszcze raz? Z dwojga złego, dobre chociaż to. Na swój niedorzeczny sposób, nie chcesz ulec… przeciwnościom? Świetnie, chociaż do ciebie to jakoś nie pasuje. No popatrz. Cud. Orzełek. Twoje na wierzchu. Jeszcze nie wszystko stracone. Masz ci los. Okna nie zamknąłeś. Odfrunął. Tylko echo zostało na żółtej zasłonce.