Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Dekaos Dondi

Użytkownicy
  • Postów

    2 770
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

  • Wygrane w rankingu

    3

Treść opublikowana przez Dekaos Dondi

  1. kiedy powrócisz wietrze zbłąkany do zgubnych skrzydeł z dala od nieba teraz powiewem nucisz plugawym piosenkę w której słowo umiera po cóż szybować nisko choć pięknie kiedy to cienie tłumią wzbijanie gdzie w mroczny kokon nuty zaklęte po raz kolejny stuka poranek wierzę że wrócisz zbłąkany wietrze do zgubnych skrzydeł z dala od nieba proszę niech powiew twój dziś uplecie piosenkę którą można zaśpiewać
  2. po uśmiechniętej smutku stronie gdzie jeszcze bólu lecz nie tak źle a zresztą kiedyś będzie koniec albo początek któż to wie
  3. Zwabiła mnie ławka w parku. Zwyczajna, z lekka spróchniała, obesrana przez ptaki. Miałem wrażenie, iż zaprasza, żebym na niej usiadł. Tak też uczyniłem. Zmierzch pomału zapadał, zatrzymując ostanie promienie słońca. Siedziałem już jakąś chwilę, myśląc o niczym, aż nagle przyfrunęły i zaczęły chodzić, nie przede mną, lecz kawałek obok. Poczułem też czyjąś obecność. Odruchowo spojrzałem w kierunku końca ławki. Nikogo, tylko chodzące gołębie. Jakby na coś czekały. Po jakimś czasie, odfrunęły, a ja znowu siedziałem sam. Nie wiedziałem, co o tym myśleć. Wtem zauważyłem przechodnia. Przystanął. Spoglądał chwilę w moim kierunku, jakby sobie coś przypominał. Zaryzykowałem. A niech to. Co najwyżej pomyśli, że ma wariata przed sobą. Opowiedziałem mu o tym, czego byłem świadkiem. Po chwili usłyszałem: –– Pana babcia, przychodziła tutaj karmić gołębie. Dzień w dzień. Aż w końcu kiedyś nie przyszła. Lecz one przylatują.
  4. Trochę inna wersja dawnego tekstu. Niepokoi mnie ciche chrobotanie oraz dziwne szeleszczące dźwięki. Środek nocy. Migoczący neon za oknem, rozświetla co chwila bałagan w pokoju, kolorowym, przytłumionym blaskiem. Wczoraj byłem wnerwiony. Nie ważne na co i z jakiej przyczyny. Tak zupełnie na całego. Teraz odczuwam niepokojący spokój. Dlaczego – myślę sobie. Jeszcze niedawno meble bym chętnie potrzaskał i każdego, kto by przyszedł. Skąd dobiegają owe odgłosy, na tych swoich upierdliwych nóżkach? Jakby jakieś pomrukiwanie, drapanie, wściekłe popiskiwania. To na pewno szczur siedzi gdzieś w kącie. Tylko w którym? U mnie jak zwykle: artystyczny nieład. Zwierciadło nieokiełzanej psychiki. Aczkolwiek wcale nie mam ochoty, przeistoczyć ego w mordercę szczura. Może jedynie wygonić lub ogon odciąć i wąsy powyrywać. Co ze mną? Dlaczego myślę tak łagodnie. Jestem zaspany, a zatem wolno, niczym w lepkiej mazi, dochodzę do wniosku, że to całe chrobotanie dobiega z wnętrza szafy. Ze środkowej zamkniętej półki. Wiem na pewno, że tam nic nie ma. Wczoraj szaleńczo rozkojarzony, wszystko z wnętrza wywaliłem. Pamiętam tylko, że później odczułem dziwny, błogi spokój, jakby mi nieboszczykiem przywalono. No nic, myślę sobie: wstawaj wariacie i sprawdź, co tam w środku siedzi i jak wlazło przez zamknięte drzwi. Wstaje. Włączam po omacku ulubioną staroć: „Brain damage’’ Pink Floyd. Mam tylko jedną wgraną na rozbudzenie. Pomyłka wykluczona. Zapalam lampkę na stoliku, ciągnąc za dyndający ogonek. Po drodze tę na suficie. Goła, słabowita żarówka, lekko drga w okowach koronkowej pajęczyny, od ślamazarnych kroków, którymi miękko stukam w szmacianym paputku, potykając nogi o wczorajszy bajzel. Ogłupiały pająk, fajczy odwłok na gorącym szkle. Mam jeden papeć na nodze. Drugi pilnuje łóżka. Zbyt cenne i przytulne, żeby zostawiać taki skarb, bez ochrony. Światło neonu, powtórzeniami rozświetla zamkniętą szafę, notorycznie mrugając. Też zaczynam mrugać. Jakoś tak raźniej w rannej sytuacji, mieć znajomego od mrugania. Podchodzę bliżej. Hałas wewnątrz taki, jakby diabli nowych klientów w kotłach gotowali. Bieganina z kąta w kąt. Skołowane drzwi, drgają na zewnątrz wybrzuszeniem, uderzane od wewnątrz. Co do cholery. Teraz trochę spokojniej. Nagranie urywa nagle dźwięki, jakby niema strzała, trafiła w serce muzyki. Cholerny sprzęt. Powolutku otwieram. Nagle cisza. Zupełna. Zamykam. Znowu słyszę jakieś szuranie. Powtórnie otwieram. Bezgłos w pustej półce. Co mam robić? Włożyć rękę? Jasne, że tak! Próżne obawy. Mam drugą w zapasie, gdyby co. To po prostu halucynacje słuchowe. Chyba jednak nie. Zamykam. Przykładam dłoń do drzwi. Czuję wypchnięcia drewna pod dłonią, lecz nic nie słyszę. Otwieram. Wkładam rękę. Nic. No to wkładam drugą. Nagle coś po niej przebiega. Wyraźnie czuje wspomnienie szpiczastych nóżek. Nie wiem ile, bo za szybko przemknęły. Po drugiej też. Bez żadnego odgłosu. Nie wiem co, bo nic nie dostrzegam. Żadnego stworzenia lub czegoś tam. Myślę sobie: rąk nie cofnę. Poczekam na rozwój sytuacji i wyciągnę tylko wnioski. Dłuższy czas spokój. Słyszę jedynie tykanie zegara i śpiew ptaszka za oknem. Zaczyna świtać i mi świtać w głowie, że coś jest nie tak. Nagle z prawej strony półki, dobiega przeraźliwy wściekły dźwięk. Dłonie momentalnie zostają pogryzione. W pomroku półki, widzę bezwstydne kości, gdyż zieją szaro różową nagością. Wyję niczym porąbany pień. Nie mogę kończyn cofnąć. Te stworzenia są bardzo silne. Mam wrażenie, że wydłużyły szpiczaste zęby, by związać mi dłonie, a końcówki przyszpilić do półki. Nie mogę namacać jak wyglądają, bo ręce mam zajęte drgającym bezruchem. Wyżej na szczęście nie włażą. A może jednak… w inny sposób. Nadal ich nie widzę. Tylko odczuwam straszliwy ból. Neon monotonnie mruga, leniwie oświetlając całą sytuacje, zaspanym światłem. Ma głęboko gdzieś cierpienie wariata. Robi swoje. Został do tego zbudowany, by migać i wnerwiać porządnych ludzi nad ranem. Nagle wszystko ustaje. Jakby nie było żadnych zdarzeń. Dłonie wyglądają urokliwie dla mięsożerców. Kapie z nich krew, niczym woda z tętnicy kranu. Odłamek kości stuknął właśnie o półkę. Zwisają z nich strzępki skóry. Żółtawe, przyklejone motylki, w czerwonych kubraczkach. Jeden zaczyna krążyć wokół mnie, niczym pieprzony, upierdliwy satelita. Czuje wilgotny podmuch. Łapię go resztą dłoni. Pragnę rzucić na wolne miejsce podłogi. Przylega do mokrej kości. Macham i macham. Wreszcie spada. Przydeptuję paskuda papciem. Czuje: sprężystą, śliską miękkość pod podeszwą. Wierci ciało, popiskując. Nawet wykukuje spod papcia. Myśli cwaniak, że odleci. Jeszcze czego. Dociskam bardziej, by wyszedł flak. Przestaje. Co mi tu będzie… coś ucieka w głąb szafy. Czuję zajęte ręce, oślizgłym zwiewaniem. A jednak wlazły wyżej, tylko na szczęście były najedzone i są w odwrocie. Nagle znowu jestem spokojny. Zamykam drzwi. Na rękach nic nie czuję, oprócz zimna. Zdjęto z nich część wilgotnej kołderki. Wtem słyszę w głowię coś w rodzaju słów: – Byłeś wściekły i wywaliłeś wszystko z półki. Paskudne wredne myśli opuściły ciebie. Zostały w szafie, przeistoczone w coś, na pograniczu: myśli i materii, jako niewidoczne stworzenia. Odwiedziły twoje rączki. Sam widziałeś z jakim skutkiem. – Nic nie widziałem. – Przepraszam. – To co mam robić, do diabła? – Akurat w twojej sytuacji diabeł jest niewinny. Ty sam. Tylko ty. Sposób jest banalny. Nie otwieraj szafy, wynieś ją na zewnątrz i spal. Oczywiście najpierw owiń dłonie, żebyś nie pobrudził dywanu. – Dywanu? – To taki żart. – Ale ona ciężka jest. – Zrób to. Będziesz miał siłę, ale musisz uwierzyć, że ją masz, a szafa zwątpić! – To wszystko? – Nie. – To znaczy? – Bardziej panuj nad emocjami, bo szaf nie starczy. Rozumiesz? – Ni w ząb. – To taka metafora. – Meta… co? – Pomyśl o zębach zwierzątek. – Nadal nie kumam. – To czas na przebudzenie. Boś głupi i nie jarzysz. – Ale neon, co mnie oświetla, tak. – Co z tobą? Pogięło cię? – Nie. Ale pogryzło. – No właśnie. – Co właśnie? – No nie! Spadam z tej durnoty. – Może podejdę do łóżeczka. Będzie mniej bolało, gdy spadniesz, kochany głosie. – Stul twarz i słuchaj. Panuj nad sobą. I zrób coś z tymi dłońmi! – Spoko. Wyschną. A skórka odrośnie. Moja krew!!! – Ciebie czegoś nauczyć, to jak zastrzelić wiatr.
  5. jestem z tobą w ogrodzie w powiewie wiatru śladach na trawie pamiętasz piłam ziołową herbatę ty niezgrabnie plotłeś wianek mówiąc pachniesz sokiem wiśniowym miałeś czubek nosa pobrudzony miodem wokół zakwitał czas w białych kwiatach jabłoni jeszcze tyle miał wydać owców trawa była śliska od rosy ozdobiłeś kamień czerwonymi nitkami za wcześnie zerwane spływały ku ziemi tak wiem spojrzałeś wtedy w niebo kołyszę cię teraz w ciszy między światami tobie pewnie niewygodnie przepraszam kochanie nie mnie przeciąć chwile
  6. czuła wiosna że trudno z boku zostać zalet nie poznać kwitnienia żniwo zbiera zimę w... sopel kopnęła
  7. migotliwa nitka pajęczyny posypana srebrnym lukrem księżycowej poświaty na niej ledwo widoczne wgniecenia oderwane od niestabilnej płaszczyzny szybują we mgle na odrobinkach niespełnionych marzeń niesione przez nowo narodzone piosenki bez wypowiedzianych słów kształtują krainę niedostępnych całości dla niechcianych zagubionych oczu reszta zniewolona w szczególnych szkatułkach czasu pod spodem przepaść bez początku tajemniczym horyzontem drga nieustannie a jednak złotawo-pomarańczowe płatki światła szybują na miękkich liściach przemijania niczym nutki muzyki po klawiaturze przyrody między ściankami upływających chwil śnią w kołysce echa by kiedyś powrócić w nieskończonych powtórzeniach
  8. Klinklank Wred wychodzi ze nory, klnąc w żywe kamienie. Staje słupka, popatruje wokół wściekłym ogonkiem, na którego końcu widnieje gałka oczna (drugiej gałki nie ma, bo nie ma drugiego ogonka) po czym zaczyna gderać, a co gorsza, klinklać. Kraina tekstu i wszystko co po niej biega, zatyka uszy, jeżeli takowe posiada, a inni wyczuwają wkurzające drgania kropek nad i, oraz chaotyczny powiew, wnerwionych interpunkcji. Trudno sprecyzować wygląd stworzeń, co tak cierpieć muszą, gdyż tego po prostu, opisać nie sposób. Dlatego ci wszyscy, co spozierają spoza strony, muszą sobie jakoś radzić, angażując wyobraźnię, lub co tam chcą, ku takowej pomocy. Tak czy siak, nie można zaprzeczyć, iż wspomniany na początku opka, to najgorszy wróg, gdyż uprzykrza wszystkim życie, na dodatek czerpiąc z tego profity: radosnej, bezczelnej satysfakcji, którą przechowuje na zewnętrznej stronie wewnętrznej tożsamości. Poza tym szarpie rubasznie członków społeczności, za boże poszycie, podkłada nogi, pluje na nich i stroi w kierunku przechodzących, głupawe grymasy czymś w rodzaju twarzy. Ale to wszystko pikuś, w porównaniu z namolnym, jęczącym klinklaniem. Jednak najbardziej lubi gnębić, małe, biedne zwierzątko, o uroczym imieniu: Juju. Są całe korce wszelakich uprzykrzeń, co mu z satysfakcją, serwuje. Tym bardziej, że gnębiony ma wyczulony słuch, a przez to słyszy niestety wyraźnie. Pewnego razu, wspomniany gnębiony, mruczy do siebie: dość tego, po czym odwiedza Wróżkę Bezzębuszkę, co to mieszka w wierszu obok, w niewielkiej chatce, pomiędzy przerzutnią, a metaforą oraz tym, co autor miał na myśli. Drobna kobiecina, wręcza kwiatek i rzecze, że gdy ową florą, dotknie łobuza, to ten chociaż przestanie klinklać, a może i jakieś inne następstwa przydatne, nastąpią. Niestety. Pech chce, że w czasie powrotu do prozy życia, ucieszonemu zagradza drogę, złowieszcza reklama, pokaźnych rozmiarów, co powtarza w kółko to samo, a ponadto ma wielkie zębiska, pośród których buszuje apetyt, na takie małe, pyszne Jujki. Radość małego Jujka przeobrażona w strach, radzi mu, by uciekał jak najszybciej. Nie można zaprzeczyć, wszakże stwór jest nie tylko odrażający, ale cuchnie od niego zjełczałymi mediami. Wyciekają z reklamy jako smrodliwe krople. Właśnie zwiewa co sił w nibynogach, dysząc otworami gębowymi oraz pozostałymi, jeżeli takowe posiada. Słyszy za sobą złowieszcze ryki, zachęcające do kupna. Ciekawe czego? To raczej taktyczna zmyłka, by uśpić czujność ofiary. Szczęście w nieszczęściu, że chociaż krople spadają obok. Żałuje też, że autor niekumaty, gdyż w przeciwnym razie, wprowadził by do akcji, pozostałe zwierzątka, lub coś podobnego, w celu zjednoczenia, przeciwko wspólnemu wrogowi. Nawet dialogów brak i pogadać nie ma z kim. Ech… mruczy uciekinier, to by było zbyt oklepane. Nagle z owych rozmyślań wygania go niepokojący widok, co dostrzega przed chwilę przed sobą. Krawędź strony. A za nią otchłań. Świat zupełnie odmienny, w którym nie można przeżyć. I w tym właśnie momencie, kiedy wykasowanie akapitową kosą, patrzy Jujkowi w nibyoczy, ów słyszy coś, co doskonale zna ze słyszenia. Upierdliwe dźwięki. Pomimo strachu, gdyż stoi blisko krawędzi, spogląda do tyłu. Jest tak, jak domniemał. Klinklank Wred stoi obok reklamy i przeraźliwie klinkla. Owa zatyka nibyuszy i zaczyna zanikać, w mlaskających kawałkach. Widocznie to dla niej za wielka nowość i nie jest przyzwyczajona. Po chwili na krainie tekstu, nie ma nawet po niej śladu, natomiast o dziwo jest dialog: –– Mam pytanie. Chciałeś mi uratować życie, czy zlikwidować reklamę, było nie było, konkurentkę? –– A jak myślisz? –– Sam nie wiem, ale dzięki. Nie przypuszczałem, że właśnie ty mnie uratujesz. Każdy inny, ale ty? –– „Nie spodziewałem… „ wiesz co Jujek. Przestań mi tu wciskać oklepane farmazony. To banalne. Fajny kwiatek. –– Proszę. Weź go. Jako symbol mojej wdzięczności. * W ten oto sposób, nastąpiła pewna zmiana. W sumie nie wiadomo, czy dobra, czy przeciwnie. Na pewno było bardziej nudno, aczkolwiek, gdy wróżkę zjadło kiedyś nie wiadomo co, a prezent zwiądł… * –– Uwaga, uwaga. Mam świetną, ekscytującą wiadomość. Otóż z połowę akapitu, wystąpi dla was, najbardziej wnerwiająca kapela wszech czasów↔Klinklank Wred. I wbrew przyjętym regułom, najpierw wykona, swój najbardziej znany przebój↔Klinklank Wred. * –– Przecież im radziłem, żeby dali na końcu.
  9. tożsamość nie zawsze krystaliczna bywa mokrą szmatką ciemniejszą choć woda przezroczysta * zrozumieć wszystko chciał mędrzec rzekł: nie zdołasz zastrzelić wiatr
  10. Ana↔Dzięki:)↔Czasami odpowiadam dość szybko, a czasami po jakimś czasie. Ale staram się ,jeżeli nie zapomnę. Tak. Bogata wyobraźnia, bywa przydatna, ale też może być bardzo uciążliwa:)↔Pozdrawiam :~)
  11. garncarz formował glinę miał marzenie by zrobić coś zupełnie inne stworzył dzieło w wyjątkowość zaklęte nie przebiły go w pięknie inne twory żadne lecz był zupełnie nieprzydatny jako garnek
  12. Error_erros↔Dzięki:)↔ Jam już taki niestabilne skołowaciały, w rodzajach tekstów:)↔Pozdrawiam:)) * Kwintesensja:)↔Dzięki:)↔ To jednak przesada, aczkolwiek "ogromne" mnie cieszy:)↔Pozdrawiam:)
  13. Ana↔Oj tam:~)↔Jam nie zawsze tak. Jeno zależy, co mnie napadnie:) Pozdrawiam😂😶→skradłem:))
  14. wianuszka ścierwo w szczurzych stokrotkach rozkłada piękno zepsute smrodem za oknem promyk kwiatek napotkał gdy twarz dostała siekierą w głowę na placu zabaw radosne wszystkie wesoło skaczą duzi i mali pachnący porwał śliczną dziewczynkę i gdzieś ją bydlak w krzakach dziurawi pogięte ciało krwią przełyk dławi płynące fale wiatr tuli rzewnie ktoś komuś słowem serce rozwalił na moście kłódki miłością spięte kwiaty skowronka śpiewem kołyszą pamiętnik płonie zimne wspomnienia lizak zalepia dziecko słodyczą samotność kogoś znowu zarzyna pszczółki dziś w sadzie bzykają wiosnę ozdobić jabłoń przyjdzie nam pięknie jemu to rosną jest mu radośnie przy jabłku trzeba dać zawisienkę poblask księżyca gnicie rozprasza dziecko usypia matkę w kołysce ktoś komuś nagle mówi przepraszam czerwień zakłóca cięcie srebrzyste kochane światło przytula zewsząd żywy wisiorek powróz odnalazł na szczęściu wisi całe lusterko strzępki niechciane krwawy ambaras szuka topielca rozkład w odmętach martwe źrenice wśród złotych rybek śmierć pośród toni ślicznie zaklęta lilijka wodna rośnie przez szybę na niebie słońce baranków wiele ktoś komuś wkłada do gardła ciernie żebrak dostaje swoją operę skalpel i szyjka kokardy czerwień calutkie życie do śmierci pewne zwłoki pod ziemią z drewna kubraczek na której ścieżce króliku biegniesz czy ktoś po tobie dzisiaj zapłacze?
  15. Pamiętacie. Zrobiliście śliczną huśtawkę. Specjalnie dla mnie. Wzlatywałam na niej ku niebu, Aż kiedyś tam zostałam, bo spadłam i umarłam. Podobno złamałam szyję. Teraz stąd spoglądam. Czasami wśród kropli deszczu są moje łzy. Tak bardzo za wami tęsknię i jeszcze mocniej kocham. Proszę. Huśtajcie się często. Najpierw ty mamusiu, a później tatuś.
  16. Konrad Koper↔Dzięki:)↔Ech... bez przesady:))↔Pozdrawiam:) * Asia Rukmini→Dzięki:)↔Można by tak rzec. Czasami mam dziwne myśli:)↔Pozdrawiam:)) * Rafael Marius↔Dzięki:)↔Może tu nie tylko o przyzwyczajenie chodzi. Chociaż sam nie wiem:))↔Pozdrawiam:)
  17. Asia Rukmini↔Dzięki:)↔Tak szczerze nie bardzo wiedziałem, jak to zakończyć. Jakoś tak wyszło:)↔Pozdrawiam * Starzec↔Dzięki:)↔A to okoliczności zbieg zaistniał. To dobrze, że to przesada, a nie real:)↔Pozdrawiam:))
  18. Marcin Szymański↔Dzięki:)↔No raczej duże. Sam mam problem, jak to zrozumieć:)↔Pozdrawiam:)
  19. Człowieku! Czego ty wciąż szukasz na pustym stadionie? Mojego ulubionego, pustego miejsca. Przecież wokół masz tego od cholery... Wiem, że mam. Dlatego tak trudno mi odnaleźć.
  20. Kwiatuszku:)↔Dzięki:)↔Bo to właściwie , piosnka jakby:)↔Pozdrawiam:) * Error erros↔Dzięki:)↔Mnie też miło, że miło się czytało:)↔Pozdrawiam:) * Waldemar_Talar_Talar↔Dzięki:)↔Z tą ciszą, w ostatniej chwili, mnie napadło. Gdy zacząłem, to jeszcze nie. Choć czasami wymyślam zakończenie i dopasowuje tekst, by był taki finał:)↔Pozdrawiam
  21. Marcin Szymański↔Dzięki:)↔Ano mam już tak, że czasami dziwnie piszę:)→Acz świadomie. Póki co:) Pozdrawiam
  22. Konrad Koper↔Dzięki:)↔Wiem. też się wzruszyłem:)↔Pozdrawiam:)
  23. zgarbiony starzec idzie ścieżyną sens jego życia rozwiewa wciąż wiatr nuci piosenkę tamtą jedyną to jego wspomnienie wszystko co ma ≈•≈•≈ choć nogi bolą nadal wędruje uśmiech ze łzami razem splecione coś pięknego dostrzega przy drodze kładzie wśród kwiatów marzenie swoje strudzony wielce jakby zasypia wtem widzi w dali śliczną dziewczynę wraca myślą w krainę młodości do dzisiaj dźwiga w sercu swą winę często śpiewała jak anioł z nieba poza krawędź jej ręki nie podał hałas sumienia dręczy wciąż umysł do końca życia będzie żałować ≈•≈•≈ nie rozpoznaje już świata tego tak bardzo pragnie znów ją usłyszeć lecz sam już nie wie czy wiatr tak szumi czy to piosenka nuci mu ciszę
  24. Rafael Marius↔Dzięki:)↔ Słusznie rzeczesz. To może być coś w rodzaju nałogu. Nie pomyślałem:)↔Pozdrawiam:) * Manek↔Dzięki:)↔ Ano może lepiej się powstrzymać, bo to i chyba nic nie zmieni, w tym zakresie:)↔Pozdrawiam
  25. Coś taka smutna, Kukiełko. Podskakujesz na pięknej scenie, wyjątkowej, jakich niewiele. Publiczność klaszcze, tobie właśnie. Lecz z twoich oczu, łzy płyną, strumieniem niekrótkim. Jak mogę pomóc? Odetnij sznurki.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...