-
Postów
2 591 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
-
Wygrane w rankingu
3
Treść opublikowana przez Dekaos Dondi
-
Ten Cudowny Sarkazm
Dekaos Dondi odpowiedział(a) na Dekaos Dondi utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
Glorgio Alani↔Dzięki:)↔Szczerze gdy pisałem, miał... lecz teraz, już nie ma. W sensie ogólnym jest. Zmieniłem początek i dodałem zwrotkę:)↔Pozdrawiam:) -
Tekst satyryczny ----------------- witaj sarkaźmie skarbnicą jesteś turbo empatii i zalet wszystkich mało kochany byłeś ty pewnie przeto szanujesz człowieczych bliźnich my tu maluczcy biada nam biada gdy mądrość tekstów gdzieś mamy nieraz wtedy iloraz ci tekst odsłania bezmiłość w sercu może uwierać dziś w nas jest troska o twoje zdrowie aż łzy plumplają a oczy pieką ty się puknąłeś w leciutką głowę by wyjątkowe usłyszeć echo wszelakie troski nie pragniesz wcale odreagować na innych złotko gdy w zamyśleniu kwitnie zakalec by ego ciasto znowu urosło twój cudny sarkazm nas opromienia inteligencją poza pojęcie więc nie ustawaj w słodyczy pieniach wszak spójrz czytamy księgi namiętnie kiedyś zapewne staniesz przed Bogiem bądź przeto sobą żwawo przepięknie otrzymasz godną wieczną nagrodę a my tablicę damy na grobie tyś przecudownym był naszym wieszczem
-
Rolek↔Dzięki:)↔Nie miałem na myśli, kogokolwiek personalnie, jeno spojrzenie ogólne na ludzką naturę. Swoją własną, także:)↔Pozdrawiam:)
-
Tekst satyryczny. Nie bardzo wiedziałem, czy wrzucić jako rymowaną prozę, czy jako wiersz" --------------- Prawdopiewco, prawdopiewco ucieczki od ciebie nas nie łechcą. Pragniemy cię wielbić, modły zanosić ku tobie, każdy rozsądny powie to człowiek. Na twój widok, z miłością szaleć, a słowa jak ciepłe bułki, łykać wytrwale. Uwielbienie nasze, coraz szersze kręgi zatacza. Twoja racja, twoja racja, twoja bardzo wielka racja. W mordę. Aż tak? O tak! Wychwalać i czcić cię będziemy, przez całe wieki nie możesz zaprzeczyć. Drodzy wyznawcy, jak zapewne wiecie jedyną słuszną prawdą wciąż się chlubię. Bądźcie roztropni, chłońcie wszystko, co mówię. Bo kiedy umrę, umrze też prawda. Zostanie nienawiść i ludzka pogarda . Cały świat w chaosie i gruzach legnie. Życie się skończy, tak wszystkim potrzebne. Kto wam powie gdzie miłość, gdzie nie. Kto wam objawi prawdy filary, Żal was ogarnie i zamęt cały. Nie pytajcie o moje wady, wszak każdego, rzucić mogę kamieniem. W dupę nie trafię, to chociaż w ciemię. Prawdopiewco, prawdopiewco. Nas twoje prawdy już nie łechcą. Od dziś co gadałeś, to mamy w dupie. Cieszy nas bardzo, że o tym wiesz, przygłupie! A to czemu? Jam w udręce. Nasze umysły są strute wielce, twoją nauką jakże złudną. Nam doprawdy uwierzyć trudno, gdyż dane nam było, ujrzeć twoje wnętrze. One brudne, tym bardziej nie święte. A wasze to niby czyste jest? Ha ha ha !!! A gdzie tam !!! Sto razy gorsze niż twoje, tylko wiesz… Niby co? Cóż. Widzimy, że zrozumieć tobie nie łatwo. I ty chciałeś zostać naszym zbawcą. --------------------------------------- Należę do tych, co jak te bałwany, wierzyli w jego prawdę. A my głupki słuchali. Stoperów w uszach, nie miał żaden. To nam się już nie opłaca. Teraz słuchajcie mnie. Skarbnicę prawdziwych prawd. Tak powiadam wam. O tak! Tyś prawdopiewcą naszym umiłowanym. Ku tobie ślemy wielbiące peany! Roztropnie czynicie, skoro wielu z was, na moją prawdę się nawraca. Moja racja, moja racja, moja bardzo wielka racja.
-
Błękitne Wnętrze Kostnicy
Dekaos Dondi odpowiedział(a) na Dekaos Dondi utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Aff↔Dzięki:)↔A wiesz, że o filmie pomyślałem też:)↔Animowanym, by łatwiej ukazać niektóre sceny. Chociażby wylot motyli i przeobrażenia grobów. No i finał. Kropla spada na cmentarz, a zaś ujęcie... dłoni z czerwoną różą, co różnobarwną się staje... dziewczę idzie przez pryzmat... przeistacza się w kwiat w biały... i rzuca płatki ku niebu... a reszta, to już jak kto zrozumie. Pozdrawiam:)) -
Trochę inna wersja dawnego tekstu Zaistnieli razem. Ona i on. We własnym świecie, którego wybrali. Obiektywnie rzecz biorąc, szałas przez nich zbudowany, był bardzo brzydki, sklecony z gałęzi oraz z różnych innych osobliwości, będącymi skrawkami wyspy. Mimo tego, stanowił dla nich: wspaniały pałac. Piękny w swojej prostocie i urzekającym, niespiesznym wyglądzie. Kiedy padał deszcz, przeciekał niemiłosiernie. Gdy świeciło słońce, było w nim za gorąco. Wychodzili więc na zewnątrz przytuleni do siebie. Zdawali sobie sprawę, że właśnie tutaj są naprawdę szczęśliwi. Spacerowali po żółtej plaży, słuchali plusku fal, za każdym razem podziwiając wszystko wokół, jakby na nowo. A kiedy słońce stukało na okrągło w horyzont, wytwarzając ciepłą poświatę o barwie pomarańcz, siadywali na trawę, by obserwować różnokolorowe iskierki, tańczące wśród srebrzystej toni. Słowa leżały leniwie obok, w kołysce zdań, tyle razy wypowiedzianych, by za chwilę zasnąć cichutko w krainie potrzebnego milczenia. To że byli blisko siebie, w zupełności wystarczało. Niemilczenie mogłoby podciąć eteryczne skrzydełka myślowych doznań i uczuć, fruwających między nimi. Tam gdzieś daleko, ludzie zupełnie powariowali, zmieniając świat na podobno lepszy. Soczyste owoce, uśmiechem zdobiły smak, gdy je spożywali. Ślady wilgotnych zębów, tworzyły specyficzny wzorek, niepodobny do żadnych tworów, będący w otoczeniu. Wyspa stanowiła ostatni bastion czystego powietrza, a oni mieli wielkie szczęście tutaj przebywać, gdzie wszystko było takie prawdziwe i takie niezastąpione. Krzywe zwierciadła z fałszywymi odbiciami, zostawili po tamtej stronie. Nie zakłócali trwania wyspy. Ona im też. Żyli we wzajemnym poszanowaniu i symbiozie. Prawdziwie się: radowali, kłócili, kochali i smucili. Niekiedy, mimo wszystko, nostalgia tęsknoty za tamtym światem, którego znienawidzili, a nie mogli zapomnieć, sączyła w umysły, nadprogramowe doznania. A kiedy słońce chowało łagodny blask, za odległą linię horyzontu, powracali do szałasu. Do kolebki nowej, jak im się wydawało i w co wierzyli, historii. Leżała na zielonych liściach, wśród ziarenek piasku, a echa w muszelkach, taktownie nuciły miłosne piosenki. Całował ją delikatnie, muskał lekko – jak koliber skrzydełkami, słodki od owoców wiatr – żeby za chwilę rękami błądzić po zielonej łące, między wilgotnymi wzniesieniami rozkosznej krainy. Ona czyniła to samo, lecz trochę inaczej. Marzyła o jaskini, do której wchodzi ukochany z wielką maczugą. Obija ściany, robi małe dziurki, z którego tryskają rześkie strumyczki. A później jest rzeka, wodospad, morze i grzmiące bałwany, których nie trzeba się bać, tylko sobie odpocząć. Pocałunki trwały naprawdę długo. Jej usta pachnące bananami, a jego świeżo przypaloną dziczyzną, jeszcze długo były fort pocztą, dalszych rozkosznych działań. Nawet języki trzy grosze z opery wrzuciły, do sklepienia sali koncertowej, gdzie dyrygent poruszał batutą. Za nic w świecie nie chciały się oderwać, z uroczym cmoknięciem. Kropelki spoconego potu, bombardowały chodzące owady, po poszczególnych zaułkach wtopionych w jedno drugie, ciał. Wilgotne pociaki tańcowały na pofałdowanych krajobrazach, tudzież wzniesieniach i dolinach, z gęstą roślinnością. Muchy bzykały miłosną uwerturę, a trzmiele: arie. Pasikoniki podskakiwały, dostosowując się do rytmu, takiej czy innej gimnastyki. Namiętnie chłonęła ich wyspa. Była dziewicza. Ale tylko ona. Stanowili jedno. Lecz wystającą ziemię otaczało morze. Pragnęli nie zapomnieć żadnej chwili i żadnego odgłosu, przerywanego świergotem ptaków i małp. Ciała nadal przytulone do miłości, jak skórka do banana, wyrażały właściwie wszystko. Szczególnie tutaj, na tej właśnie wyspie, gdzie odrobinki przemijania, niczym poduszkowiec, szybowały nad piaszczystą plażą, omijając taktownie zajętą przestrzeń. A zatem czas ich nie gonił. Za leniwy i zauroczony, smęcił jeno uroczo. Wymagania czaso-przestrzeni na własne życzenie, zakopał w piasku. Tak jak: Ona i On. Też byli wygnańcami, samych siebie. Na wyspę spełnień. Tylko jedno zakłócało im świat. Wszechobecne i nachalne reklamy na niebie. I to, co ewentualnie mogło wyjść z morskich głębin.
-
*~Uwierzyć w skowronka~* zatańcz skowronku w błękitnej piosnce póki wzlatywać możesz pod niebem fruwaj wysoko później odpoczniesz tak jakoś raźniej gdy słychać ciebie słońca promienie zaczaruj trelem jak w struny harfy muskaj skrzydłami wszak jeszcze kwiatów zostanie wiele gdy podmuch wiatru barwy ocali w strumieniu ryby nie spłycą słowa śniegi zakwitną wnet na zielono a zatem warto chociaż spróbować choć krew zostanie zawsze czerwoną
-
Malowane Echa
Dekaos Dondi odpowiedział(a) na Dekaos Dondi utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
Ana↔Dzięki:)↔Zaiste wierzę, w nieśmiertelność:)↔ Miałem jednak na myśli "ziemski czas" Przykładowo: wiesz, że ma Cię nie być za powiedzmy↔pól roku, a za pół roku→klepsydra odwrócona i sobie nadal żyjesz jeszcze.... i cieszysz się:)) Oczywiście w Wieczności czas nie istnieje. Bo bez względu ile minie i tak zostanie nieskończenie wiele. A czas jest od→do:)↔Pozdrawiam:) * Kwiatuszek↔Dzięki:)↔Za bardzo ładną wizję czasu. Czas jak rzeka. Płynie i płynie. Raz lepiej, raz gorzej. I wodospady bywają. Ale na drugim brzegu, czas umiera, a my żyjemy nadal. Tak jak wyżej rzekłem. Jeno to są moje odczucia. inni człeki, mogą mieć inne:) Pozdrawiam:)) -
wewnątrz stukają ziarenka drobinki czasu na szklanych ściankach malują echa kap kap sączą się chwile jak wrzące skrawki szkła na dnie zastygłe puk puk coraz więcej spadają nieczułe obojętne tam bliżej nieba wciąż nieprzerwanie dół górę zmienia i nie wiadomo czy los śmierci wyrwie by jeszcze darować odwrócić klepsydrę
-
Na cmentarzu o zmierzchu, panuje zazwyczaj grobowa cisza. Ma to zapewne związek z faktem, iż z krtani nieboszczyków, plecionek kości lub kupek prochu, raczej żadne dźwięki między grobami, rozkładać się nie mogą. A jednak dzisiaj, w ten ciepły, przytulny podwieczorek, jest deczko inaczej. Może nie tyle dotyczy to dźwięków, lecz dziwnej, błękitnej poświaty, prześwitującej od jakiegoś czasu, przez niewielkie okna kostnicy, oraz trzepotu czarnych skrzydeł, dźwigających ciała kruków. Nadlatują ze wszystkich stron, siadają w ciężkiej bezgłośni, na zarośniętym mchem dachu, oraz okolicznych drzewach i żaden nawet dzioba nie otworzy, by zakrakać. Jakby zlęknione na coś czekały, przyklejone póki co, musowym zaproszeniem na tajemne spotkanie, przez biesiadników wpół drogi, pomiędzy światami. Którzy będą się przeciskać, na drugą stronę cmentarnej rzeki, gdzie czas już nie płynie, chociaż piranie owszem. Niektórych nie przepuszczą, by rozszarpać szczęśliwe zmartwychwstanie. Nagle okna kostnicy, samoczynnie otwierają szklane okowy. Czarne smugi w poświacie księżyca, obleczone w skrzydła, noszone podmuchem wiatru, zaczynają wlatywać do środka. Tłoczą się niemiłosiernie, czarnym kłębowiskiem ocierając ściany. Ranią siebie nawzajem, lecz i tak nie wszystkim ptakom jest dane wlecieć. Wiele ciał, jako obłoki pierzastego pyłu, osiada na gałęziach, tworząc podłużne całuny mrocznego śniegu, przyozdobione strzępkami skrzepłej krwi, przez które gdzieniegdzie prześwituje zieloność. Na obrzeżu cmentarza, starzec wyplata koszyki, lecz wiatr je nieustannie rozwiewa. Wtapia w gałęzie drzew, nierozpoznane. Niewielka dziewczynka w białej sukience, pojawia się jak spod ziemi. Każdy mijany przez nią grób, zmienia swoją strukturę. Niektóre migoczą ciepłym blaskiem, inne płoną jak pochodnie lub pozostają bez zmian. Z kostnicy wychodzi inna postać, w czerwono zielonej szacie. Jako że błękitne światło pada od tyłu, widać wielki cień, na kurtynie z mgły, która sama siebie zaistniała. Lecz postać nie idzie w tym kierunku, tylko w przeciwnym. Patrzy w stronę Księżyca. Z żółtej pełni zwisa kropla krwi. Zaczyna spadać w kierunku ziemi. W tym samym czasie, dziewczynka wchodzi do wnętrza budynku. Zamyka za sobą drzwi. Z okien wylatują biało szare motyle. Szybują nad cmentarzem. Siadają na grobach. Wiele na tych co płoną. Jakby musiały. Ogień ich jednak nie spala, tylko zwęgla skrzydła. Spadająca kropla tworzy okrągły cień. Większy i większy. W końcu pochłania cały cmentarz, gęstą, pachnącą czerwienią... ... o brzasku, na oszronionej łące, spowitej migoczącą, wielobarwną mgłą, po drugiej stronie pryzmatu, dziecko przytula pąk białej róży. Rozkwita w trzymających dłoniach, nieskończonością płatków. Gdy pierwszy promień słońca, opromienia jej twarz, rzuca go w kierunku nieba.
-
Na podstawie fragmentu nieukończonego, dawnego opka. ------------------------------------------------------------------- idę nad przepaścią po zielonym promieniu dostrzegam kołyskę jest ogromna stoję blisko słyszę głośne chlupotanie i gęsty szum krew przelewa się przez brzegi ścieka po nieruchomej łodydze cienkie pasemka ciepłej czerwieni znikają na dole we mgle bez żadnego echa bo martwe patrzę na zakrwawione dłonie w końcu jestem przedstawicielem homo – nie zawsze – sapiens z wnętrza wystaje czarny sztylet na nim postrzępione początki kwiatów przyklejone do ostrza zamordowaną szansą mimo wszystko pragną uciec by dalej rosnąć nic z tego srebrna krawędź ostatnich chwil jest przeszkodą nie do przejścia nie zaglądam do środka brakuje odwagi i możliwości wejścia ostre pasemka świadomości przenikają do czeluści umysłu a właściwie jaka to różnica rzeczywistość czy halucynacja tak samo boli a jednak pod prześwitującą drogą przelatuje zielona kukułka kołuje w dół szybuje nisko nad zwiędłymi przebiśniegami
-
丂长尺乙丫尸工 𠘨卂 刀卂匚卄凵
Dekaos Dondi odpowiedział(a) na Dekaos Dondi utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
Waldemar_Talar_Talar↔Dzięki:)↔To miło mi. Nie przeczę:))↔Pozdrawiam:) -
[Prolog] Gdy byłem małym chłopcem, rodzice często powtarzali, żebym pamiętał to co ważne, a to co nieważne, odrzucał. Teraz gdy jestem dorosłym, nadal nie wiem, o czym warto, a o czym nie. Na szczęście istnieje Pałac Pamięci. Paradoksalnie żaden z nas nie pamięta, kiedy go wybudowano i z czyjej inicjatywy. Mogłem o wiele wcześniej odwiedzić to miejsce, ale krążyły – i nadal krążą – pogłoski, że jego mury, skrywają pewną tajemnicę. Kolejnym paradoksem jest fakt, że wielu tych, co stamtąd wróciło, niewiele pamięta ze swoich przeżyć, a jednocześnie zachowują się jakoś dziwnie. Niby ci sami, lecz trochę inni. Wiele razy spoglądałem na ten Pałac z daleka, aż wreszcie ciekawość, osiągnęła punkt kulminacyjny. Postanowiłem tam się wybrać i obadać sprawę, a moje spostrzeżenia zapisywać. ------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------ Pałac znajduje się na tle pustego horyzontu. Pozostałą część ogromnej łąki, która go otacza, zajmuje las, z przerwą na nasze niewielkie miasteczko. Nie zabieram ze sobą prowiantu na drogę. Niby po co? To w końcu nie aż tak daleko. Ziemia dźwiga ślady początku wędrówki. Nie dostrzegam go dokładnie. Zakryty woalką z mgły, wygląda jak przyczajone zwierzę, szykujące się do skoku. Szczerze mówiąc, boję się trochę. Wiem dokąd zmierzam, ale nie wiem, co tam zastanę. Właściwie nie jest to żaden Pałac. Niewielka budowla o nieokreślonym kształcie, z jednym oknem, z którego wydobywa się nikłe światło. Skąd o tym wiem? Przecież jestem jeszcze daleko od niego. No właśnie. Od ''niego''. Dlaczego tak pomyślałem Przecież to nie jest żywa istota. Smuga światła, niczym zorza snująca się przy ziemi, zbliża się do mnie. Zaczynam sobie przypominać sytuacje z życia, o których już dawno zapomniałem lub chciałem zapomnieć. Rozumiem wiele spraw, których nie rozumiałem. Co zrobiłem źle, a co dobrze. Ile wyrządziłem krzywd, a ile dałem radości. Im jestem bliżej, tym więcej tego we mnie. Uświadamiam sobie relacje z ludźmi... tylko z mojej strony, bez uwzględnienia.. jej odczuć i pragnień... gdy mój egoizm, był mieczem obusiecznym. Dziwne. Pałac jest mniej widoczny. A przecież zbliżam się do celu. Powinienem widzieć wyraźniej i dokładniej. Jakby się rozmywał... jakby go ubywało. Czyżby wnikał we mnie... zbudowany z myśli, których starałem się pozbyć, jeżeli nie mogłem zapomnieć. Jedno jest pewne. Odmienia mnie. Mam nadzieję, że na lepsze, a nie na gorsze. Kawałek po kawałku, jednocześnie płacąc za to, swoim znikaniem. Zorza nadal krąży wokół mnie. Jestem już bardzo blisko. Mgła dawno zniknęła. Mimo to, niewiele widzę z tego, co chciałem ujrzeć. Widocznie już teraz mam spojrzeć w zakamarki umysłu. Tam jest większa część Pałacu. Stoję przed prawie przezroczystą ścianą. Nadal nie potrafię określić wyglądu. Zresztą niewiele z niego zostało. Czyżbym aż od tylu spraw... aż tak uciekał? Z okna jeszcze się wylewa mały strumyczek przytłumionego światła. Obmywa moje stopy. Dziwnie się czuję. Nie chcę tego. Nie jestem tego godny. Inni tak, ale nie ja. Dotykam resztki ściany. Znika pod moją dłonią. Widzę pustkę przed sobą, lecz nie w sobie. Odchodzę z tego miejsca. Nie wiem, jaki jestem. Muszę to wszystko przemyśleć. Z jednej strony czuję się... podbudowany, a z drugiej mam wrażenie... jakby część mnie zniknęła na zawsze. Jestem blisko miasteczka. Spoglądam do tyłu. Pałac powrócił. Znajduje się dokładnie w tym samym miejscu, co na początku wędrówki. Cierpliwie oczekuje następnego wędrowca. Cicho, skromnie, na uboczu. Nikogo nie przywołuje na siłę. Daje wybór. Skąd o tym wiem? Nie wiem. Teraz rozumiem tych wszystkich, którzy wrócili... i byli jacyś inni. Wiele zlekceważyli lub chcieli zapomnieć, lecz pałac im o tym przypomniał. Chcę wierzyć, że zmienił lub będzie zmieniał nas na lepsze. Ile jest takich budowli na świecie oraz ilu podejmie taką podróż? Tylko jak długo będą się pojawiać na nowo? A może w końcu znikną na dobre?
-
丂长尺乙丫尸工 𠘨卂 刀卂匚卄凵
Dekaos Dondi odpowiedział(a) na Dekaos Dondi utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
Sylwester Lasota↔Dzięki za wiersz nawiązujący. Wiele prawdy w tym, zaiste:) Ciebie zawsze pamiętam jako pierwszego, komentującego mój tekst↔ "Wybór":)) Pozdrawiam:)) -
Żebym chociaż umiał
Dekaos Dondi odpowiedział(a) na Dekaos Dondi utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
Rafale Marius↔Dotknąłeś słowem komentarza, istoty problemu. Trza dać coś z siebie, a nie jeno leżeć na plaży i mieć nadzieje, że piasek na plaży urośnie i ktoś za mnie, skleci wymarzone zamki z piasku. Nie piję do kogokolwiek. To jeno metafora, która też moje wady zawiera:) Pozdrawiam:)) -
skrzypi na dachu skrzypi tam wciąż kiedy skrzypiący pójdzie wnet stąd skrzypi chrobocze niczym w piekle kiedy zakończy skrzypieć wiecznie oj jakie ładne skrzypienie och! chyba posłucham zostanę o! kocie kociuniu to mysza zła zawału dostanę zjedz ją raz dwa gnaty ci skrzypią stare już są lecz proszę kotku skończ z myszą tą przepiękna piosnka słowicza jest lecz przy skrzypieniu to tylko jęk chociaż poskrzypisz na daszek wejdź przestanie skrzypieć gryzonia zjedz * miau miau zgroza miau poeta popadł w transoszał skrzypi on piórem kaczym na desce wariat nas straszy przedurnym wierszem
-
kapią gorące krople wątpliwości skwierczą niby oczywiste prawdy nie wszystkie dania dostępne dla mózgu trzeba się obyć smakiem a obiad stygnie niezrozumiały
-
łąka ukwiecona wiatr wyplata wianki z kwiatów zwiędłych nawet z nimi właśnie tańczy gwiazdy pod sklepieniem świecą mrokiem dali może chociaż jedna potrafi ocalić na zielonej między zając uszedł łowcom biegł on wszakże krzywo a nie łatwo prosto gdzieś na białej kartce wyraz myśli w kratkę żeby być początkiem zdania tego właśnie łódka wciąż dziurawa lecz jakoś nie tonę palec w dno wciśnięty powstrzymuje wodę chciałbym podziękować choć nie widzę reszty jednak mnie owiewa jakiś podmuch rześki przesypana plaża poza morza krawędź podłamane żagle i bałwany nawet a na horyzoncie dal jest mgłą spowita żebym chociaż umiał ów wierszyk odczytać
-
To taka głupota jeno. Są pytania, gdzie odpowiedź zależy od tego, co autor miał na myśli, a paskud nie doprecyzował. A zatem zawsze może powiedzieć, że odpowiedź jest błędna, jak ów rycerz. Na przykład pytanie: Przed drugą, szła pierwsza gęś. Ile szło gęsi? Możliwe odpowiedzi 1)→Banalnie oczywista↔Skoro pierwsza szła przed drugą, to szły↔dwie. 2)↔Szła jedna, bo ta druga, była kurą. 3)↔Szła jedna, bo ta druga stała. A pytanie zawiera↔ile szło? 4)↔Szła jedna, bo chodzi o godzinę: przed drugą w nocy. 5)↔... Rzecz jasna, wszystkie są prawidłowe:)
-
Inauguracja tekstu na tym Portalu:) Pomarańczowy lisek, ma właśnie hycnąć w leśne knieje, lecz wtem oniemiał od nosa, po czubek puszystego ogona. Kilka chwil przed nim, stoi tłuściutka gąska, przylepiona strachem do runa. Nęcąca okoliczność, popycha go w stronę obiadu. W tym samym momencie słyszy trzask i wycie z bólu. To starowinka sarna, zapewne łykowata, wpadła w potrzask. Patrząc zatem na gąskę, rzecze wzruszony: — Gąsko, tyś mi życie uratowała. Dzięki twoim smakowitym wdziękom, nie skręciłem. Mogłem skończyć, jak owe cierpiące zwierzątko. Odejdź o wybawczyni, bez trwogi. * Pod wieczór, lisek zagryza i wynosi z kurnika, kilka tłustych kurek. Przecież musiał sobie jakoś zrekompensować, okazanie wdzięczności.
-
Amber↔Dzięki:)↔Ja dopiero się dowiedziałem po napisaniu, co napisałem:))↔Pozdrawiam:)
-
ech chciałbym napisać dla ciebie wiersz ale sama wiesz jak jest nie zawsze wychodzi wiersz czasami banalnych słów stek obok tego co stanowi wiersz no nie powtarzam słowo wiersz lepiej zakończę ów słów bieg aczkolwiek proszę doceń chociaż to no wiesz.... że chciałem napisać dla ciebie wiersz
-
Rzeźnia Dwunożna
Dekaos Dondi odpowiedział(a) na Dekaos Dondi utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
Tectosmith↔Dzięki:)↔Ja też nie zawsze wszystko łapię, z tego co napisałem. Jakby pisało dwóch. a ten drugi akurat miał wolne:)↔Pozdrawiam:) -
Spotkanie
Dekaos Dondi odpowiedział(a) na Dekaos Dondi utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
Tectosmith↔Dzięki:)↔Skoro tak twierdzisz, to nie przeczę, bo cieszy mnie to:) Pozdrawiam:) -
Tectosmith↔Dzięki:)↔Ja też. Na coś lepszego, co w końcu kiedyś napiszę, jak dożyję owej chwili:) Pozdrawiam:)