-
Postów
2 688 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
-
Wygrane w rankingu
3
Treść opublikowana przez Dekaos Dondi
-
Klinklank Wred wychodzi ze nory, klnąc w żywe kamienie. Staje słupka, popatruje wokół wściekłym ogonkiem, na którego końcu widnieje gałka oczna (drugiej gałki nie ma, bo nie ma drugiego ogonka) po czym zaczyna gderać, a co gorsza, klinklać. Kraina tekstu i wszystko co po niej biega, zatyka uszy, jeżeli takowe posiada, a inni wyczuwają wkurzające drgania kropek nad i, oraz chaotyczny powiew, wnerwionych interpunkcji. Trudno sprecyzować wygląd stworzeń, co tak cierpieć muszą, gdyż tego po prostu, opisać nie sposób. Dlatego ci wszyscy, co spozierają spoza strony, muszą sobie jakoś radzić, angażując wyobraźnię, lub co tam chcą, ku takowej pomocy. Tak czy siak, nie można zaprzeczyć, iż wspomniany na początku opka, to najgorszy wróg, gdyż uprzykrza wszystkim życie, na dodatek czerpiąc z tego profity: radosnej, bezczelnej satysfakcji, którą przechowuje na zewnętrznej stronie wewnętrznej tożsamości. Poza tym szarpie rubasznie członków społeczności, za boże poszycie, podkłada nogi, pluje na nich i stroi w kierunku przechodzących, głupawe grymasy czymś w rodzaju twarzy. Ale to wszystko pikuś, w porównaniu z namolnym, jęczącym klinklaniem. Jednak najbardziej lubi gnębić, małe, biedne zwierzątko, o uroczym imieniu: Juju. Są całe korce wszelakich uprzykrzeń, co mu z satysfakcją, serwuje. Tym bardziej, że gnębiony ma wyczulony słuch, a przez to słyszy niestety wyraźnie. Pewnego razu, wspomniany gnębiony, mruczy do siebie: dość tego, po czym odwiedza Wróżkę Bezzębuszkę, co to mieszka w wierszu obok, w niewielkiej chatce, pomiędzy przerzutnią, a metaforą oraz tym, co autor miał na myśli. Drobna kobiecina, wręcza kwiatek i rzecze, że gdy ową florą, dotknie łobuza, to ten chociaż przestanie klinklać, a może i jakieś inne następstwa przydatne, nastąpią. Niestety. Pech chce, że w czasie powrotu do prozy życia, ucieszonemu zagradza drogę, złowieszcza reklama, pokaźnych rozmiarów, co powtarza w kółko to samo, a ponadto ma wielkie zębiska, pośród których buszuje apetyt, na takie małe, pyszne Jujki. Radość małego Jujka przeobrażona w strach, radzi mu, by uciekał jak najszybciej. Nie można zaprzeczyć, wszakże stwór jest nie tylko odrażający, ale cuchnie od niego zjełczałymi mediami. Wyciekają z reklamy jako smrodliwe krople. Właśnie zwiewa co sił w nibynogach, dysząc otworami gębowymi oraz pozostałymi, jeżeli takowe posiada. Słyszy za sobą złowieszcze ryki, zachęcające do kupna. Ciekawe czego? To raczej taktyczna zmyłka, by uśpić czujność ofiary. Szczęście w nieszczęściu, że chociaż krople spadają obok. Żałuje też, że autor niekumaty, gdyż w przeciwnym razie, wprowadził by do akcji, pozostałe zwierzątka, lub coś podobnego, w celu zjednoczenia, przeciwko wspólnemu wrogowi. Nawet dialogów brak i pogadać nie ma z kim. Ech… mruczy uciekinier, to by było zbyt oklepane. Nagle z owych rozmyślań wygania go niepokojący widok, co dostrzega przed chwilę przed sobą. Krawędź strony. A za nią otchłań. Świat zupełnie odmienny, w którym nie można przeżyć. I w tym właśnie momencie, kiedy wykasowanie akapitową kosą, patrzy Jujkowi w nibyoczy, ów słyszy coś, co doskonale zna ze słyszenia. Upierdliwe dźwięki. Pomimo strachu, gdyż stoi blisko krawędzi, spogląda do tyłu. Jest tak, jak domniemał. Klinklank Wred stoi obok reklamy i przeraźliwie klinkla. Owa zatyka nibyuszy i zaczyna zanikać, w mlaskających kawałkach. Widocznie to dla niej za wielka nowość i nie jest przyzwyczajona. Po chwili na krainie tekstu, nie ma nawet po niej śladu, natomiast o dziwo jest dialog: –– Mam pytanie. Chciałeś mi uratować życie, czy zlikwidować reklamę, było nie było, konkurentkę? –– A jak myślisz? –– Sam nie wiem, ale dzięki. Nie przypuszczałem, że właśnie ty mnie uratujesz. Każdy inny, ale ty? –– „Nie spodziewałem… „ wiesz co Jujek. Przestań mi tu wciskać oklepane farmazony. To banalne. Fajny kwiatek. –– Proszę. Weź go. Jako symbol mojej wdzięczności. * W ten oto sposób, nastąpiła pewna zmiana. W sumie nie wiadomo, czy dobra, czy przeciwnie. Na pewno było bardziej nudno, aczkolwiek, gdy wróżkę zjadło kiedyś nie wiadomo co, a prezent zwiądł… * –– Uwaga, uwaga. Mam świetną, ekscytującą wiadomość. Otóż z połowę akapitu, wystąpi dla was, najbardziej wnerwiająca kapela wszech czasów↔Klinklank Wred. I wbrew przyjętym regułom, najpierw wykona, swój najbardziej znany przebój↔Klinklank Wred. * –– Przecież im radziłem, żeby dali na końcu.
-
1
-
tożsamość nie zawsze krystaliczna bywa mokrą szmatką ciemniejszą choć woda przezroczysta * zrozumieć wszystko chciał mędrzec rzekł: nie zdołasz zastrzelić wiatr
-
1
-
Ana↔Dzięki:)↔Czasami odpowiadam dość szybko, a czasami po jakimś czasie. Ale staram się ,jeżeli nie zapomnę. Tak. Bogata wyobraźnia, bywa przydatna, ale też może być bardzo uciążliwa:)↔Pozdrawiam :~)
-
garncarz formował glinę miał marzenie by zrobić coś zupełnie inne stworzył dzieło w wyjątkowość zaklęte nie przebiły go w pięknie inne twory żadne lecz był zupełnie nieprzydatny jako garnek
-
Plecionka – 3
Dekaos Dondi odpowiedział(a) na Dekaos Dondi utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
Error_erros↔Dzięki:)↔ Jam już taki niestabilne skołowaciały, w rodzajach tekstów:)↔Pozdrawiam:)) * Kwintesensja:)↔Dzięki:)↔ To jednak przesada, aczkolwiek "ogromne" mnie cieszy:)↔Pozdrawiam:) -
Plecionka – 3
Dekaos Dondi odpowiedział(a) na Dekaos Dondi utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
Ana↔Oj tam:~)↔Jam nie zawsze tak. Jeno zależy, co mnie napadnie:) Pozdrawiam😂😶→skradłem:)) -
wianuszka ścierwo w szczurzych stokrotkach rozkłada piękno zepsute smrodem za oknem promyk kwiatek napotkał gdy twarz dostała siekierą w głowę na placu zabaw radosne wszystkie wesoło skaczą duzi i mali pachnący porwał śliczną dziewczynkę i gdzieś ją bydlak w krzakach dziurawi pogięte ciało krwią przełyk dławi płynące fale wiatr tuli rzewnie ktoś komuś słowem serce rozwalił na moście kłódki miłością spięte kwiaty skowronka śpiewem kołyszą pamiętnik płonie zimne wspomnienia lizak zalepia dziecko słodyczą samotność kogoś znowu zarzyna pszczółki dziś w sadzie bzykają wiosnę ozdobić jabłoń przyjdzie nam pięknie jemu to rosną jest mu radośnie przy jabłku trzeba dać zawisienkę poblask księżyca gnicie rozprasza dziecko usypia matkę w kołysce ktoś komuś nagle mówi przepraszam czerwień zakłóca cięcie srebrzyste kochane światło przytula zewsząd żywy wisiorek powróz odnalazł na szczęściu wisi całe lusterko strzępki niechciane krwawy ambaras szuka topielca rozkład w odmętach martwe źrenice wśród złotych rybek śmierć pośród toni ślicznie zaklęta lilijka wodna rośnie przez szybę na niebie słońce baranków wiele ktoś komuś wkłada do gardła ciernie żebrak dostaje swoją operę skalpel i szyjka kokardy czerwień calutkie życie do śmierci pewne zwłoki pod ziemią z drewna kubraczek na której ścieżce króliku biegniesz czy ktoś po tobie dzisiaj zapłacze?
-
Pamiętacie. Zrobiliście śliczną huśtawkę. Specjalnie dla mnie. Wzlatywałam na niej ku niebu, Aż kiedyś tam zostałam, bo spadłam i umarłam. Podobno złamałam szyję. Teraz stąd spoglądam. Czasami wśród kropli deszczu są moje łzy. Tak bardzo za wami tęsknię i jeszcze mocniej kocham. Proszę. Huśtajcie się często. Najpierw ty mamusiu, a później tatuś.
-
Konrad Koper↔Dzięki:)↔Ech... bez przesady:))↔Pozdrawiam:) * Asia Rukmini→Dzięki:)↔Można by tak rzec. Czasami mam dziwne myśli:)↔Pozdrawiam:)) * Rafael Marius↔Dzięki:)↔Może tu nie tylko o przyzwyczajenie chodzi. Chociaż sam nie wiem:))↔Pozdrawiam:)
-
Asia Rukmini↔Dzięki:)↔Tak szczerze nie bardzo wiedziałem, jak to zakończyć. Jakoś tak wyszło:)↔Pozdrawiam * Starzec↔Dzięki:)↔A to okoliczności zbieg zaistniał. To dobrze, że to przesada, a nie real:)↔Pozdrawiam:))
-
Marcin Szymański↔Dzięki:)↔No raczej duże. Sam mam problem, jak to zrozumieć:)↔Pozdrawiam:)
-
Człowieku! Czego ty wciąż szukasz na pustym stadionie? Mojego ulubionego, pustego miejsca. Przecież wokół masz tego od cholery... Wiem, że mam. Dlatego tak trudno mi odnaleźć.
-
Kwiatuszku:)↔Dzięki:)↔Bo to właściwie , piosnka jakby:)↔Pozdrawiam:) * Error erros↔Dzięki:)↔Mnie też miło, że miło się czytało:)↔Pozdrawiam:) * Waldemar_Talar_Talar↔Dzięki:)↔Z tą ciszą, w ostatniej chwili, mnie napadło. Gdy zacząłem, to jeszcze nie. Choć czasami wymyślam zakończenie i dopasowuje tekst, by był taki finał:)↔Pozdrawiam
-
Niereformowalny Obrażacz
Dekaos Dondi odpowiedział(a) na Dekaos Dondi utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
Marcin Szymański↔Dzięki:)↔Ano mam już tak, że czasami dziwnie piszę:)→Acz świadomie. Póki co:) Pozdrawiam -
Konrad Koper↔Dzięki:)↔Wiem. też się wzruszyłem:)↔Pozdrawiam:)
-
zgarbiony starzec idzie ścieżyną sens jego życia rozwiewa wciąż wiatr nuci piosenkę tamtą jedyną to jego wspomnienie wszystko co ma ≈•≈•≈ choć nogi bolą nadal wędruje uśmiech ze łzami razem splecione coś pięknego dostrzega przy drodze kładzie wśród kwiatów marzenie swoje strudzony wielce jakby zasypia wtem widzi w dali śliczną dziewczynę wraca myślą w krainę młodości do dzisiaj dźwiga w sercu swą winę często śpiewała jak anioł z nieba poza krawędź jej ręki nie podał hałas sumienia dręczy wciąż umysł do końca życia będzie żałować ≈•≈•≈ nie rozpoznaje już świata tego tak bardzo pragnie znów ją usłyszeć lecz sam już nie wie czy wiatr tak szumi czy to piosenka nuci mu ciszę
-
Niereformowalny Obrażacz
Dekaos Dondi odpowiedział(a) na Dekaos Dondi utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
Rafael Marius↔Dzięki:)↔ Słusznie rzeczesz. To może być coś w rodzaju nałogu. Nie pomyślałem:)↔Pozdrawiam:) * Manek↔Dzięki:)↔ Ano może lepiej się powstrzymać, bo to i chyba nic nie zmieni, w tym zakresie:)↔Pozdrawiam -
Coś taka smutna, Kukiełko. Podskakujesz na pięknej scenie, wyjątkowej, jakich niewiele. Publiczność klaszcze, tobie właśnie. Lecz z twoich oczu, łzy płyną, strumieniem niekrótkim. Jak mogę pomóc? Odetnij sznurki.
-
2
-
Tekst satyryczny ------------- ja tak lubię wciąż obrażać nie pozwolę się zniechęcić tak też czynię tak uważam wszak ci inni pierdolnięci kunszt w perfekcji me zadanie ćwiczę zatem jakże chętnie w porównaniu z głupim chłamem jakże wielkim jestem mędrcem on me jaźnie dziś obraża epitety rzuca same jak ja biedny mam uważać zidiociały jest na amen dziś ujrzałem w nocy zjawę serce było lękiem strute mroczny anioł rzekł niebawem zadufanyś w sobie dupek do czeluści mnie wnet wrzuca by szacunku tam nauczyć bardzo chętnie bym posłuchał ale wokół pojebusy
-
na skraju krawędzi brudne istnienie kołyską czy chociaż zrozumiem by z ostatniej chwili nie upaść ściany za blisko
-
Rześkie słoneczko ogrzewa mą twarz. Stoję na mostku nad niewielką rzeczką. I nagle jakby coś we mnie wstąpiło. Muszę to zrobić, by potwierdzić umysłową frustrację. Zdejmuję żółtą czapkę i daszkiem do przodu, rzucam w nurt. No właśnie! Płynie jak czas. Za chwilę zniknie pod mostkiem i wypłynie po drugiej stronie. Żeby tak można, pod owym mostkiem… Ech! Po co i na co. I tak będzie płynąć i nic paskuda, nie zatrzyma. Czy na pewno – słyszę głos wewnątrz czaszki. – Idź przed siebie – dodaje ów po chwili. – Nowy sklepik pobudowali. Nie myśląc wiele, zaczynam maszerować z duszą na ramieniu. A jeśli to prawda i ktoś faktycznie potrafi zatrzymać czas? Macam odruchowo po kieszeniach. Nie mam karty, ale w zamian, znaczną gotówkę. Jakieś czary – kombinuję roztrzęsioną psychiką. – No nic. Widocznie przeznaczenie tak chciało. Ni stąd ni zowąd, dostrzegam obiecany sklepik oraz to, że jestem w niewielkim miasteczku. Jakieś dziwnie mi znajome. Nie roztrząsam tematu, myśląc o możliwości spełnienia marzenia. Niewielu ludzi spotykam po drodze. A jednak wewnętrzny głos, nie nawijał głupot na uszy, co owe słowa słuchały. Spoglądam na szyld. Lakoniczny bardzo→”Sprzedawca Niepłynącego Czasu” Aż klaszczę w dłonie. Masz ci los. To coś dla mnie. Patrzę też odruchowo w okolice dłoni. Mam na ręce starodawny zegarek. Jest godzina sześć po szóstej, gdy wchodzę do wewnątrz, po sześciu stopniach, w dół. Tym razem, jestem deczko zdziwiony. Sklepik prawie pusty. Nie licząc małego pomarszczonego człowieczka, co wygląda, niczym wyrzeźbiony z korca zgniłych jabłek, w czapeczce na kształt zegarka bez wskazówek, siedzącego przy niewielkim, okrągłym biurku. Na obrzeżach widnieje dwanaście liczb, strasznie pokancerowanych. Z tyłu dostrzegam najzwyklejsze drzwi, bez żadnych ozdób. –– Witam cię, młody człowieku –– słyszę miły głosik. –– Wiem co tobie trzeba i co mnie trzeba. Mnie gotówki – powiązanej z pewnym faktem natury niematerialnej – a tobie niepłynącego czasu. Chyba nie masz mi za złe, że tak bezpośrednio wyłuszczyłem sprawę? –– Skądże znowu –– mówię tak bardzo podekscytowany, że nawet nie pytam, o naturę „natury niematerialnej.” –– A zatem nie marnujmy czasu… he he… dajesz gotówkę i wchodzisz za te drzwi. Tam jest ładny ogródek, w którym czas nie płynie, chociaż strumyk, owszem. Jedzenia i picia, też wystarczy na długo. Nawet bardzo długo. Może nawet spotkasz innych ludzi, żeby ci nie było nudno oraz różne inne atrakcje. –– Nawet lata całe, mogę tam być i się… nie zestarzeję? –– pytam z niedowierzaniem. –– Oczywiście. Ze mnie porządna firma. Tylko radzę dokładnie przeczytać umowę, a w razie wątpliwości, dopytać o szczegóły. Nie w głowie mi, ingerencja w wolną wolę. Bez niej… mniejsza z tym. Jestem taki podniecony, tym co mnie czeka, że owszem, umowę czytam, ale bardziej wzrokiem, niż umysłem. Oczywiście, nie dopytuję… „o mniejsze z tym.”Tym niemniej, przykuwa moją uwagę, jedno zdanie, że wyjdę o tej samej godzinie, co wszedłem. To mnie uspokaja, chociaż może nie powinno. Może powinienem dopytać. Zadać najważniejsze pytanie. Nie zadaję. Płacę należność i wchodzę do ogródka. Epilog Jestem na zewnątrz. W miasteczku. Spoglądam na zegarek. Dokładnie sześć po szóstej. Tak jak zapewniało pismo umowy. Czuję, że dość długo przeżyłem w ogródku. Absolutnie nie żałuję tego braku czasu, co tam spędziłem. Także tych miłych chwil, w określonych sferach doznań. Niepokoją mnie tylko dwa fakty. Po pierwsze: sklepik znikł oraz drzwi i ogródek za mną, łącznie z zawartością. Po drugie: nie odczuwam ciężaru na ramieniu, chociaż nie bardzo wiem, czego. Jednak niepokój szybko mija, gdy w oknie wystawowym dostrzegam lustro. Nie zestarzałem się ani trochę. Pozostałem rześkim i młodym, jak owo słoneczko na początku opowieści, zanim usłyszałem wabiący głos. Normalnie skaczę z radości. Aż w tej całej euforii, przytulam i całuję jakąś obcą staruszkę. Kiedy kończę, owa starsza pani wyjmuję okulary, zakłada na nos i pyta jakby nigdy nic: –– Tatusiu! To ty? Gdzie się tak długo podziewałeś? I tłucze mnie laską po głowie.
-
Leszczym↔Dzięki:)↔Tak mnie nagle coś napadło:)↔Pozdrawiam:)
-
Z okazji Dnia Kobiet
Dekaos Dondi odpowiedział(a) na Dekaos Dondi utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
Kwiatuszku↔Dzięki:)↔A zatem miło mi i fajnie, że miłe i fajne:)↔Pozdrawiam * Elephant↔Dzięki:)↔Zaiste uroczy wierszyk:)↔Pozdrawiam:) -
Konrad Koper↔Dzięki:)↔Pozdrawiam:)
-
Wtedy ojciec, postawił jabłko na głowie syna swego. A ów nieposłuszny, zamiast czekać na wystrzał z łuku, pospieszył daleko precz, w swoje upodobanie. Po drodze wtranżolił większość jabłka, razem z ogonkiem i owiniętym nań robaczkiem. – Gdzie ja jestem, gdzie ja błądzę – piszczało cienkim, przytłumionym głosikiem, wnerwione maleństwo. – Wypluj mnie och wypluj, zachłanna bestio. Nie dosyć ci było jabłka. Musiałeś jeszcze taką niewinność, w twoje pierdzące kichy tkać. Jest ci chociaż wstyd? Syn – wszakże niezrozumiale, bo miał w ustach swoich resztki jabłka – chciał odpowiedzieć, ale usłyszał wołanie ojca swego: – Cięciwa mi pękła. Niepotrzebnie uciekłeś, smyku. Pal licho jabłko. Po chwili ojciec usłyszał darcie syna: – Ocyganiłem cię ojcze. Zostawiłem środek, ale w niego i tak nie trafisz. – Nie bądź taki pewny, synu. Przybądź tutaj w te pędy, by wspomnieniem jabłuszka, trochę główkę nakryć. Sztorcem do błękitu i podbrzusza skowronka. Syn niebawem się zjawił, jak mu ojciec nakazał, jednakowoż nie z chęcią, lecz dla spokoju świętego. Zanim gościu pierworodny, powrócił do pieleszy swoich, ojciec cięciwę na sprawną wymienił, co do tyłu wytęża gibkość swoją, by strzałę wolnością i świstem obdarzyć. Postawił syn na głowie swojej, resztki jabłka w pionowej postaci i czekał znudzony, popatrując niedbale. A ojciec, mając wprawne oko w strzelaniu do celu, wnet syna trafił prosto w czoło jego, chociaż ixa tam nie było oraz innych ułatwień naprowadzających. Będąc zdenerwowanym wielce wynikłą sytuacją, sztuczne oko zaangażował, by trafić tam gdzie trzeba. Tak oto powstał morał: „Nie zostawiaj ogryzka, bo cię mogą powystrzelać”