Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Dekaos Dondi

Użytkownicy
  • Postów

    2 770
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

  • Wygrane w rankingu

    3

Treść opublikowana przez Dekaos Dondi

  1. kałamarz zyskał wolność niezamknięty wcale pióro straciło tożsamość wyparował atrament
  2. Konrad Koper↔Dzięki:)↔Pozdrawiam! :)
  3. Inna wersja dawnego teksu Od jakiegoś czasu czuję podniecenie rdzy. Zwisające strzępki zupełnie sztywne, wypełnione pożądliwym zapachem smarów, wibrują nieustannie na metalowym ciele. Faktycznie. Ciele ze mnie. Zamiast zagaić seksoblasznie, to stoję w porzuconym magazynie, wśród innych – z połączeń nitowych – do mnie podobnych, jak ta kupa złomu. A przecież jestem całkiem sprawny. Najsprawniejszy. Tylko raz po raz, słyszę niepokojące zgrzyty w gęstych, powabnych gąsienicach. Dźwigają mój skrzywiony wszędzie korpus z pogniecionym baniaczkiem, na uwięzi wierzchołka. Jednak wyczucie piękna, nadal szemrze w płynach napędzających, a tak romantycznie i zwiewnie szeleszczą na twardych, nabrzmiałych nitach, że w zasadzie cały czas, towarzyszą mi zachęcające do działań, wzwody oporników nieopornych. Program działa jeszcze jako tako. Zasilanie też. Tylko o czym ja synapsiałem. No właśnie. Oparta o przeciwległą ścianę, stoi ona. Lśniąca, o gładkich przegubach, tudzież wpustkach pod uroczą blaszanką, z dwoma figlarnymi światełkami. Mrugają przymilnie drucianymi powiekami, lecz nie mam pewności, czy do mnie, czy do tej starodawnej pogiętej parówy, dyszącej w kącie pod gwizdkiem, w którego kiedyś poszła cała para. No nic. Szkoda marnować programu. Ruszam w kierunku lśniącemu marzeniu. Parówa zaczyna groźnie pohukiwać i dymić zazdrością. Mam ją w rowku, między dwoma częściami tylnymi. I tak nie ma możliwości ruchu, gdyż okrągłe kończyny zdemontowane. Natomiast moje gąsienice gąsiują coraz szybciej i szybciej. Słyszę rozgniatanie ziarenek piasku, zapach oliwy na popękanym betonie i tuptanie uciekających szczurów. Już niedługo, moje dotkną jej. Bardziej pulchnych, z gładkiego żelastwa, rzeźbione oczekiwaniem na wspólne spełnienie, aż wiórki iskrzące polecą. Ojej. Jestem w roboczo-maszynowym niebie. Ona zasuwa mi naprzeciw. Ponętne wizjery, mrugają gdziekolwiek, napędzane tęsknotą. Jeszcze trochę. Troszeczkę. Bum. Wielkie bum. Zgrzyty metalu o metal, wilgotne smarowną miłością. Słyszę elektroniczne słowa: – Odkręcaj moje śrubki. – A ty najdroższa złap mnie wysięgnikiem za wystający pręt. – Ten pręt? Powiedz kochanie, potwierdź, że ten. – Tak kochanie. O ten chodzi. Cholera, nie aż tak, bo jeszcze mi urwiesz. – Jam napalona wspomnieniem kuźni. – Jam też, ale zachowajmy spokój. Trochę gry wstępnej, nie zaszkodzi. – Do części z tyłu z grą. Pragnę dotykać twojej pulsującej rdzy. Odkręcaj wszystkie śrubki me. – Już to mówiłaś. To znaczy o śrubkach. – Blacha z tym. Zdejmuj pokrywki z moich złącz. Odsłoń bardziej czułe elementy. – Poczekaj chwilę. Zaplątałem pręt w zasilające przewody. – Jakie one podniecająco śliskie. Muszę pomacać. – A daj se luz w trybikach. Macaj mój pręt. – O faktycznie. Coraz bardziej palący, gdy przesuwam po nim zakończeniem wysięgnika. Czuję gorący żar w kopułkach orgablasznych. Byle tylko bezpieczniki nie wywaliły, jak ostatnio. – Jak to ostatnio? Zrobiłaś to z parówą? – Do dupy w tawot. Żartowałam. Przestałeś ściągać, więc musiałam cię podrasować zdradą. Macaj wreszcie kapsułki wszelkich doznań mych. Wsadź tam pręt. Zaczynasz brać przykład z plastikowego lenia, a mnie rolki buzują zębatkami. – Spoko! Odkręcam ci wilgotną przykrywkę. Aż metalowe paluszki mam spocone od podniecenia. Błądzą po twoich gładkich wypustkach i nitach. – Kochanie, o czym ty bredzisz? Wypraszam sobie! Jam nie z nitowanych pochodzę. Jam poziom wyżej technicznie. Wytłoczona z części całości. Od braku seksoweny, padło ci na obwody. No nic. Wjeżdżam na ciebie. Rozgrzać ci żelastwo i smarowniki. Czujesz jak moja gąsienica, pieści twój pręt? – Ciągle tylko o pręcie mym nawijasz. O mało co, a byś mi urwała. Pamiętasz? – To tak dla jajożeliw, posmarowanych wilgotnym, lepkim smarem. Droczenie to jeno. A zresztą w razie czego, w częściach zapasowych jest ich pełno, bo ten twój faktycznie lichy i łatwo urwać. – Akurat lichy! Chciałabyś. Taki wspaniały i sprawny jak mój, jest tylko jeden w całym magazynie. – Oczywiście kochanie. No wreszcie! Konwersacja wspomagająca podziałała. Ojej, ojej, zgrzyt, zgrzyt, pisk, pisk, ojej, jak dobrze. Oliwka mi wrze. Czujesz iskry pożądliwości na swoim korpusie? Wiem, że tak. Wreszcie go wsadziłeś do czeluści, wiercących doznania me. Taki mi bosko. Metalowo. Rdzawo. Ojej ojej! – Przestań aż tak skrzypieć, bo ze skupieniem mam problem. No nie. Gwiżdżesz nawet! – Nie podnieca cię to? Pogięło ci osłony, czy jak? – Oczywiście najdroższa. Po sam czubek wizjera. Aż blachówę mam gorącą. Dotknij, to zakrzykniesz: a łaj! – Ojej ojej – wolę jak już. – Zgrzyt, zgrzyt, pisk, pisk. Chyba dochodzę. – Gdzie? Kochanie, nie odchodź. W takim momencie. Cholera, ale trysnęłaś olejem. – Z twojego pręcika też nieźle wystrzeliło smarem. – Cały wizjer mi zapaćkałaś. Nie widzę ciebie. Gdzie jesteś? – Tu… pomacaj… o nie. Słyszysz. Przyjechali. – Kto? – Złomiarze. *** – Spójrz Balchówko na tamtych. Nowo wrzuceni. Zmarnowani tacy. Pognieceni. – Nic dziwnego, że ich tu przywieźli. Pamiętasz, jak z nami było? – No ba. Te twoje śrubki. – I twój pręt. – Fajna para z nich. Robot i Robocica. Jeszcze drgają trochę. Może mało im. – Myślisz o tym samym co ja. – Hmm… właśnie. Jakiś wspólny… iskrzący czworobok. Co o tym sądzisz? – Aż mi spręciło pręt…
  4. jestem lecącym kamieniem kierunku i tak nie zmienię nie wiem kto winien a kto nie w sumie mam to gdzieś jest jak jest po prostu lecę na spotkanie z człowiekiem
  5. świńskie ciało leży w chlewie i tak sobie ryjkiem myśli czy się w końcu me marzenie chociaż w gnoju raptem ziści na cholerę w dupie szynki lub kotlety z kością takie mój ogonek wciąż samotny kto za uszkiem mnie podrapie kupy śmierdzą bezustannie ja normalnie mam przesrane gdzie kultura w mym obejściu tyle czasu niesprzątane lecz mi nagle drżą podroby obleczone ciepłym tłuszczem krowa stoi tam na progu ja miłością się wnet spuszczę ale z pana zacny knurek tak przystojnie urodzony jam jest krówka jak cukierek jest pan gotów na amory czarno białe twoje łaty podniecają moje mięsa nie stój w progu bo to wróży zatroskanie i nieszczęścia ty za pewne droga krówko wszelkich zalet kryjesz wiele już po samych oczach widzę że gdzie trzeba masz intelekt bardzom rada że to słyszę ten uroczy wszak komplement lecz na próżno byś nie chrząkał jam nie głupia bita w ciemię ja miłością cię obdarzę twe wymiona i racice już w bajorku taplam coś tam będzie chyże i umyte panie świnko pan świntuszek spąsowiały łaty wszystkie muszę muczeć by zapytać pan tak rzecze naumyślnie spocznij krówko na sianeczku ja do ciebie wnet przybieżę by miłością żwawo pięknie wspólnie klepać naszą biedę * no niestety trzeba kończyć o ich losach dalsze mowy krówce wprawdzie darowano lecz z amanta są wyroby
  6. Poprzez przyćmiony blask zapalonej świecy, widzę Twoją zamyśloną twarz. Nie… to tylko cienie, ranią bez bólu, szarymi figlarnymi kształtami. Pełno ich na tajemniczej twarzy, na myślach na całej ciebie. Nic nie czujesz? Nie masz wrażenia, że ciebie dotykają? Nie, to tylko złudzenie ułuda, wynikająca z kłębowiska ćmaków i światła wewnątrz pierścienia, którego stworzyły. Żebyś i ty mogła odczuwać ich bliskość. Dzielić radość przebywania w tej samej komnacie. Chociaż właściwie nie wiesz czy jest ci dobrze czy jest ci źle. Chcesz uciekać lub zostać pragniesz, w zwątpienie wierząc. Widzisz ćmaka. Leci w kierunku płomienia. Wyciągasz rękę żeby go powstrzymać. Nic z tego. Za późno. Jednego cienia mniej na twojej twarzy. Nie odczuwasz fizycznej samotności, ale wiesz że już go nie ma przy tobie. Odtańczył ostatni taniec. Światło zapragnęło go mieć w objęciach. Został spalony przeżarty przez ogień. Przecież to widziałaś. Krótką maleńką błyskawicę bólu, z ledwo zauważalną nutką nadziei. Ten mały otworzony pyszczek, który tak zwyczajnie po ćmakowemu wołał pomocy. Lecz jego wołanie pochłonął płomień. Światło świecy przygasa. Mniej widzę. Podchodzę bliżej. Macham ręką w tym miejscu, gdzie jesteś. Całkowita nicość. Tylko cienie tworzące twoją twarz. Całą ciebie. Gaśnie świeca. Szary świt. Wstaje nowy dzień.
  7. we wnętrzu styropianowej duszy sklejona wspólna lekkość ogrzewa dom złudnym ciepłem no chyba że fundament postawi kropkę nad zmotywowanym i
  8. Violetta↔Dzięki↔To jest – jak wspomniałem – trochę inna wersja, od pierwotnej:)↔Pozdrawiam:)
  9. Trochę inna wersja przyrzekam kochana powrócimy nad truskawkowe morze spleść nasze ciepłe oddechy przepełnione zapachem bryzy o smaku zielonych szypułek jeśli będziesz chciała zatrzymasz je dłużej źrenicą gdzie promień słońca zatańczy żółtym błękitem twoje wilgotne usta z drobinkami plaży moje z echem muszelki co pachnie płatkami koralowych róż rozwiniemy dywan z konfitur truskawkowych fal spełnieniem namiętnej plecionki pod okiem bałwanów szemrzących przyzwoitek z białymi grzywami przypływ odpływ * w koszyczkach z dłoni tańczą drobinki piasku splecione razem i osobno
  10. wiem światło mam w tyle rozświetla częściowo drogę słusznie kombinuję tak o wiele łatwiej nie muszę mrużyć oczu gdyż nie oślepia mniejsza szansa potknięcia trudu dźwigania kolejnych prób rzuca przede mną płaską przy ziemi w której kiedyś spocznę ciemniejszą smugę wersje mnie nigdy jej nie przegonię mogę być kimkolwiek w masce jestem lecz jedno wiem będzie zawsze na wierzchu tu i tam czymkolwiek zakryję
  11. To rzecz jasna... skrajny skrót myślowy. Miau ksywkę: kot. Pomagał bliźnim, lecz najpierw pytał: a co ja z tego będę… miau? Kiedyś znaleziono go nagiego. Cierpiał z flakami na wierzchu, prosząc o skrócenie męczarni. W końcu jeden przystanął. Kot, grzejąc dłonie o ciepłe wnętrzności, usłyszał: –– Zabić cię? A co ja z tego będę miau. Wdzięczność trupa?
  12. Zmieniłem trochę Poczekaj chwilę, gdziekolwiek jesteś. Wypiję herbatę, gdy fusy opadną na dno, a słońce zawiśnie na horyzoncie niczym gorąca pomarańcza. Pomiędzy morzem południowym, zapachem słodkiego lśnienia, a rannym marzeniem, ciepły wiatr szepce list od ciebie, że odbicie od trampoliny szklanki, wróci lustrzaną plażą. Bez śladów wyciśniętych, na fundamentach piaskowych zamków. Z czarnymi dziurami bez kluczy. Pewnie pamiętasz, nasze wspólne powiedzenie. Gdy nam palma odbije, to wskaże kierunek. Może tym razem będzie inaczej. Zaprosi mnie do ciebie, w nowe otwarcie. Lecz proszę. Poczekaj jeszcze chwilę, gdziekolwiek jesteś. Najpierw wypiję herbatę, gdy fusy opadną na dno, a słońce zawiśnie na horyzoncie niczym gorąca pomarańcza.
  13. Nata_Kruk↔A niech to→ Przeoczyłem, że już ich nie ma na m świecie. Ale za pewne na tamtym, też mają dla kogo grać, a jednocześnie→być prawdziwie sobą:))
  14. Babcia siedziała wysoko. Robiła na drutach czapeczkę dla męża. Drgała przy tym jak jabłko, co jeszcze nie spadło daleko od jabłoni. Dziadek był naprawiaczem szkód. Biegał po słupach, niczym góralki po pionowych ścianach. Raz tylko spadł, ale akurat babcia zeszła, więc zleciał na żonę. Jego ślubna - mająca przyzwoite rozmiary - posłużyła jako poduszka powietrzna. Dziadek co prawda przeżył, ale i tak swoje po członkach dostał. Mówił później kolegom rozżalonym głosem, że już by wolał wylądować twarzą na chodniku, niż uzyskać tego typu przebaczenie od żony swojej. Chociaż trzeba przyznać, że babcia i tak potraktowała go łagodnie. A na pewno bardziej litościwie, niż wtedy, gdy przez pomyłkę – tak mówił dziadek – wziął ślubne obrączki, bo chciał sprawdzić, czy dżdżownice potrafią pląsać w: hula – hop. Już za sam pomysł dostał po łbie. Dżdżownice nie dostały, bo jak zobaczyły babcię, to smyrnęły, byle dalej. A zatem babcia siedziała na wysokościach i nie miała zamiaru szybować w dół. Natomiast przyspieszyła produkcję czapeczki, która zaczęła być niebezpiecznie nisko nad chodnikiem. Jeden nieznośny sąsiad, pociągnął – tak dla jaj - za pomponik, który mu wiewał nad głową. Babcia nie spadła, bo wykombinowała wielkie klamerki, którymi dyrduny do drutów przyczepiła. Ewentualne kopnięcie przez prąd, babcinego zadka, też nie wchodziło w rachubę, bo prędzej ona jego, niż on ją. Była też roztropną kobietą, jako że była przyczepiona myślami do jaskółek. Jednemu ptaszkowi oko wykuła, bo podszedł za blisko. Sam sobie winien – pomyślała. Po co przyszedł po drucie na drut. Ptaszek odleciał, ale nie bardzo wiedział, gdzie sobie leci. Usiadł po drugiej stronie babci… by po chwili stracić – drugie oko. Babcię wzięła litość nad ptaszkiem, więc skróciła jego cierpienie, robiąc z piórkowego ciałka – drugi pomponik.A dziadek stał na dole i zakrywał odruchowo oczy. *** Innym razem sytuacja była podobna, aczkolwiek odwrotna. Zgodnie postanowili, że babcia będzie statkiem kosmicznym, a dziadek – kosmodromem. Słoneczko rześko prażyło wszystko co popadnie, kiedy poszli do lasu po gałęzie. Kiedy wrócili, babcia przywlekła ogromny karton i razem z dziadkiem, zaniosła na stodołę. Kłopot polegał na tym, że dach był raczej pochyły. Ale jakoś podołali, przywlec karton i chrust – by położyć to wszystko przy kominie. Babcia wlazła do statku, a dziadek nakrył gałęziami. Miały symbolizować, wszelką maszynerię i przyrządy nawigacyjne. Astronautka przed podróżą, jednego sobie golnęła, a zatem nawet nieważkość zaczęła odczuwać. Dziadek nie mógł. Kosmodromowi nie wypada. A poza tym musiał bezpiecznie zejść z dachu. Jego żonie nic nie groziło – gdy włazili – bo nawet gdyby spadła, to tylko Ziemię by wgniotła, gdyż była obleczona w amortyzację. A nawet gdyby zobaczyła gwiazdy, to w końcu nic dziwnego, podczas takiej zabawy. Dziadek powrócił na matkę Ziemię. Napisał na glebie, że spory obszar wokół niego, należy do statków kosmicznych, a osobom nieupoważnionym wstęp wzbroniony. Chociażby ze względu, na własne bezpieczeństwo. Nagle zauważył zieloną krowę. Szła w jego kierunku, rozdeptując ostrzeżnie. Nie miała rogów, tylko czułki, oraz sześć i pól nogi, a oczy wokół głowy. Kopyt też nie miała, tylko płetwy. A ponadto, okulary na takim czymś, co przypominało ludzki nos.Nie wspomniałem o tym, ale kosmodrom – co prawda przed przygodą – trunku w kiszkach swoich nie ugościł, ale za to wąchał, nie pamiętając, co. Dziadek jednak nie był w ciemię bity oraz do przesady otumaniony. Zielone zjawisko, nie było jego żoną. Luba miała za chwilę na nim bezpiecznie wylądować, mając cztery nogi, a nie – sześć. Wiedział, że zostanie wgnieciony w pas startowy, ale chyba przeżyje i będą mogli wspólnie wspominać kosmiczną przygodę. Lotnisko leżało i leżało – i nic. Dlatego po chwili spoczywało brzuchem do nieboskłonu. Dlatego ujrzał swoją żonę, jak rozmawia z bocianem. Krzyknął do niej: – Daj sobie spokój z tym ptakiem. Leć na mnie. Jak długo mam czekać. Po tej wypowiedzi, ponownie zmienił pozycję, plecami do góry. Poczuł nagle, że coś na nim stoi. No wreszcie wylądowała – pomyślał sobie – ale dlaczego dziobnęła mnie w pas startowy. Spojrzał nagle uważniej. Zobaczył bociana, trzymającego żabę. No tak, znowu główkował, nie napisałem, że żabom także wstęp wzbroniony. Po chwili, coś go wgniotło w płytę. Miał na sobie statek kosmiczny, z którym już przeżył kilkadziesiąt lat i o dziwo, wciąż żył. Dlatego ujrzał, albo raczej pomyślał, że ukochana żona, postawiła pierwszą nogę, na nowo odkrytej planecie. On też jakoś wyszedł spod, ale wdepnął w bardziej przyziemny aspekt nowego świata. Dziadek był nieco zmieniony na umyśle, od przygniecenia, a babcia, do upadku. Zatem krzyknął: jest tu życie. Babcia w tym czasie, znalazła jajko. Siadła na nim i czekała, co wysiedzi. Później, chociaż byli posunięci w latach, zaczęli zaludniać nieznaną planetę, na swój niecodzienny sposób, lecz pomylili kierunki i weszli na Drogę Mleczną, gdzie 50% było mleka w mleku, a cała reszta bardziej wesoła, aż im te rejony coś przypominały. Tylko powietrze jakieś takie nieziemskie, aż w głowach wirowały urocze mroczki i nie tylko, coraz bardziej. Było im prawie tak, jak u siebie w domu i na obejściu.
  15. Nata_Kruk↔Dzięki:)↔Ja niby też mam odpychacze kawałków płynącej wody, ale czasami jakieś takie... hmm:)) Pozdrawiam:)
  16. Poranki↔Dzięki:)↔Też za wierszyk o uschniętym, jak ten liść, poecie:)↔Ano goni i czasami trza na przekór, spowalniać i już:)↔Pozdrawiam:) *** Nata_Kruk↔Dzięki:)↔Dał głos→lubię tak nieszablonowo czasem:)↔Nie mam nic przeciwko takiej obsadzie. Niech biorą i wystawią jednoaktówkę. Co do wyroku, to po takim przewodzie, nie miałem za bardzo pomysłu. Zresztą to pozostawia możliwość, własnego wyroku, według uznania czytelniczego:)↔Pozdrawiam:)
  17. Lirycznytraktorzysta↔Dzięki:)↔Otóż to. Nie tak łatwo, z istotą sadu. Szczególnie z wygłodniałą:) Pozdrawiam:)
  18. pytasz uparcie w kółko o to samo lecz za każdym razem wciąż nie słyszysz tej samej odpowiedzi zapytaj w końcu tak żebyś chociaż usłyszał cokolwiek
  19. szelest wplątany w ciszę piołun oddechu zakłóca biel napędu kryształki skrzepłej krwi stukają o przyszłość napraw nuty zanim je wchłonie muzyka po co słyszeć fałszywe dźwięki spragnione fale unoszą samotne złudzenia nie wszystkie utoną w spełnieniu poza spojrzeniem patrzysz sercem jeszcze możesz mimo utraty słodkiego owocu lecz proszę odklej spojrzenie od horyzontu póki ono jest wysoko bierz wiosła płyń dalej chyba że chcesz nie wątpisz pragniesz spłonąć gdy szczyt góry owiewa wiatr z podnóża pierwszych śladów
  20. Pan Poeta napisał wiersz, lecz jego niebezpieczny związek z Panem Fotoradarem, przysporzył mu tylko kłopotów. Pan Fotoradar, pomimo że czuł miętę do piszącego, zmierzył co leżało w jego gestii. Prędkość napisania wiersza, została znacznie przekroczona, przynajmniej o kilka wersów do przodu. Autor miał zupełnie inne zdanie na ów temat, lecz Pan Fotoradar, skierował sprawę do sądu, oskarżając wspomnianego, o zniesławienie Dobra Poezji. Na przewodzie sądowym, niczym jaskółki, zasiadła publika. Poeci i Policjanci. A później był początek rozprawy. Głos dał najpierw, Pan Sędzia. – Sprawa w sprawie Pana Poety, oskarżonego, o zniesławienie Dobra Poezji. Po chwili dał głos Prokurator: – Oskarżony jest sprawcą haniebnego czynu. Napisał wiersz z prędkością niedozwoloną, przez co wyszło jak wyszło. Tego czytać nie sposób. Wnoszę o najwyższy wymiar kary. Zerwanie naszywek i degradacja do Prozaika. Następnie dał głos Obrońca. – Mój klient, nic takiego nie zrobił. Prędkości nie przekroczył, chociażby dlatego, że jest melancholikiem i wiersze długo tworzy. Najlepszy dowód, że jeszcze oskarżonego wiersza, nie skończył. Nadal pisze. Ponadto wnoszę, o sprawdzenie daty ważności przydatności do mierzenia prędkości, Panu Fotoradarowi, gdyż jestem pewien, że nadaje się na złom. Wysoki sądzie – wrzasnął zbulwersowany prokurator. – Wypraszam sobie takie traktowanie Pana Fotoradara. Jest jak najbardziej sprawny, a oskarżony, pisze już za pewne, dziesiąty wiersz! – Tak, tak, dziesiąty – zaczęli pomstować Policjanci. – To cały czas ten sam wiersz – potwierdzili głośno Poeci. Nagle zgodnie obaj panowie, Obrońca i Prokurator, powołali na świadka Pana Fotoradara. Prokurator zaczął pytania zadawać: – Czy świadek zmierzył uczciwie? – Oczywiście –– odpowiedział zapytany. – Czy oskarżony przekroczył prędkość i przez to wyszedł kicz? Wysoki sądzie, sprzeciw – zagrzmiał Obrońca. – Pan Prokurator swoim pytaniem sugeruje świadkowi odpowiedź, jaką chce usłyszeć. – Podtrzymuje sprzeciw –– przytaknął wysoki sąd. Z uwagi na to, że na sali było słychać coraz większe zniecierpliwienie, pan Sędzia dał głos zadawania pytań, Obrońcy. – Czy Świadek na pewno nie ma defektu? – Nie mam. – A kiedy miał Świadek ostatnio przegląd? Wysoki sądzie, sprzeciw – tym razem zagrzmiał Prokurator. – To prywatna sprawa mojego klienta, kiedy miał przegląd. Przecież gdyby miał defekt, to by mówił od rzeczy. A nie mówi. – Wysoki sądzie – przerwał Obrońca – nie mówi, ale bezczelnie kłamie. Proszę spojrzeć. Właśnie mój klient skończył pisać wiersz, o Kwiatach co nucą piosenkę o kwitnieniu. – O jakim kwitnieniu – wrzasnęli Policjanci. – Spójrzcie na doniczki na parapetach. Wszystkie kwiaty zwiędły. – To metafora, matoły jedne – dali upust wzburzeniu Poeci. Wtem dało się słyszeć pukanie młotka na uspokojenie. Cisza jakoś nastała, którą to Sędzia przerwał ogłoszeniem wyroku.
  21. Gdy byłam małą dziewczynką, dziadek podczas zrywania porzeczek z zielonych krzaczków, wyszeptał mi na ucho coś, co mnie wtedy – pamiętam do dziś – bardzo zaciekawiło. Powiedział, że kwiaty potrafią cicho śpiewać, szeleszcząc do rytmu listkami, lecz tylko grzeczne dziewczynki, mogą piosenkową magię usłyszeć. Babcia, która akurat przyszła, przynosząc moje ulubione konfitury, żebym je uroczo zjadała, wygrzebując paluchami z kubeczka, potwierdziła dziadkowe słowa, czochrając zęby uśmiechem. Wiem z opowiadań, że raczej grzecznym dzieckiem nie byłam. To po prostu wynikało z zwykłej chęci poznawania świata. Wszystko wokół, było takie dziwne, nowe, nieznane. Wszędzie, gdzie tylko potrafiłam, musiałam wejść, do wszystkiego zajrzeć, lub czasami szybko uciekać, gdy akurat coś przestraszyło moją ciekawość Ów dzień pamiętam szczególnie. Siedziałam z dziadkami na ławce w ogrodzie. Słońce już prawie zaszło za horyzont, prześwitując jedynie między gałązkami, a ja miałam być cicho jak myszka pod miotłą, gdyż jak powiedział dziadek, jeżeli będę ciągle gadać jak nakręcona katarynka, to ich nie usłyszę. A zatem umilkłam i czekałam jak urzeczona, tamując oddech by czegokolwiek nie spłoszyć, jednak zwisającymi nogami machać musiałam, gdyż byłam tak bardzo podekscytowana, że wtedy dla mnie, małej dziewczynki, świat zastygł w oczekującej bajce. I właśnie w tej magicznej chwili, babcia akurat musiała chrząknąć, że aż dziadek spojrzał na nią groźnie, aż biedna babcia, chrząknęła ze strachu ponownie, jednak po raz drugi oblekła twarz uśmiechem. Ta aura tajemnicy oczekiwania, tkwi we mnie do dziś. Aż w końcu cisza była tak namacalna, że aż było mi głupio, podrapać swój nos, odgarnąć loczek z czoła i spłoszyć muchę z ręki. Z rozdziawioną buzią, chłonęłam wzrokiem kwiaty i nie w głowie mi były jakieś przyziemne czynności. Przecież czekałam, aż wreszcie zaczną śpiewać. Nawet ptaki ucichły, w tym ciepłym, wiosennym oczekiwaniu. Wiele z tego o czym mówię, wiem z opowiadań dziadków, bo sama byłam wtedy za bardzo przejęta i tak jakoś, z biegiem lat, niektóre zdarzenia uciekły z pamięci, chociaż z tego co wiem, to powinno być przeciwnie. Siedzieliśmy już dłuży czas w absolutnej ciszy i w końcu je usłyszałam. Najpierw rytmiczny szelest listków, a za chwilę cichy śpiew kwiatów. Ruszały płatkami, uwalniając śpiewne słowa, o różnych zapachach, barwach i tonacjach. Wiem, że wtedy święcie wierzyłam, że śpiewają, a nawet widziałam, że tańczą, niektóre splecione w jeden kwiat. Po jakimś czasie, ptaki zaczęły wtórować swoimi trelami. A jeszcze później dziadkowie zaczęli śpiewać i w końcu ja też, dołożyłam śpiewne nuty do koncertu, lecz wtedy nagle umilkły i dziadkowie wybuchnęli głośnym, ciepłym śmiechem. Powiedzieli mi później, że trochę pomyliłam melodię i za bardzo chrypiałam i chyba dlatego przestały, ale jeszcze na pewno kiedyś zaśpiewają. Pamiętam, że wtedy krzyknęłam ze złością, że wcale nie pomyliłam i nie chrypiałam, że to dziadkowie pomylili i chrypieli, a babcia trzeci raz chrząknęła jak prosię i przez to zamilkły. A o czym one w ogóle śpiewały – dodałam wzburzona, jeszcze bardziej dyndają nogami, aż mi bucik spadł, a drugi zwisał, nie wiedząc, co jest grane. *** Babcia niedługo po tym, umarła. Pamiętam, że kiedyś poszłam z dziadkiem, odwiedzić grób. Rosły na nim różnokolorowe kwiaty. A kiedy słońce zaczęło zachodzić, usłyszałam cichy śpiewny szelest. Święcie wierzyłam, że właśnie nucą, głosem mojej babci, jakby gdzieś z daleka, a jednocześnie, blisko. Zapytałam dziadka, czy też słyszy ich śpiew. Skinął tylko głową. Dziadku, a o czym one śpiewają, bo wtedy pamiętasz, nie odpowiedziałeś. O kwitnieniu – wyszeptał tylko, jakby stał przy grobie w innym świecie. *** Teraz sama jestem babcią. Mój mąż zmarł niedawno. Ostatnio usiadłam w ogrodzie, a kiedy słońce zaczęło tulić ogród pomarańczową poświatą, to je usłyszałam. A przynajmniej chciałam wierzyć, że śpiewają jego głosem.
  22. marzył o wolności prawdziwej przez każdą chwilę aż ujrzał obraz magiczny usłyszał: mogę wszystko gdyż jestem wszystkim skoro pragniesz jej pewnie to wejdź we mnie żył niespieszno choć niebeztrosko bez szału zapytał wreszcie jestem wolnym owszem w ramach obrazu
  23. ... jak sądzisz szaty ciepłe pochować bo wiesz chichotem losu bywa aura drzewa podłamie wtem nagle ładna kwieciem tuli gałązki czyste niestety także co nie nam bliskie podły ptaszek tak śpiewa pięknie a tyłem lepkość na głowę ześle cóż jutrzenko może ty rzeknij że lepiej zawitać do geometrii nie po to by smęcić gdyż wartość żadna tylko trójkątem skołować kwadrat
  24. Corleone 11↔Przede wszystkim dzięki za poświęcony czas:) Od końca zacznę ja↔Bardzo wielki pozytywny sens, a może większy nawet. Nie w ramce bycie, jeno po swojemu, zwiększa wenę. Tak jest od początku. Przesadne, zasiedziałe reguły zniewalają. W sensie stylu rzecz jasna. Czasami specjalnie zmieniam szyk wyrazów lub używam takich, co pasują do zdania, jak rzep do motylego skrzydła:)↔Po prostu lubię pisać po swojemu:) Co do interpunkcji, to zasady czarnej magii z białym królikiem w berecie, są o wiele łatwiejsze 🙂 :) Myśli me gdzie indziej błądzą, jak może kiedyś poeta rzekł lub raczej nie:) Ale postaram przecinki zmienić według wskazówek🙂 :~)) P.S↔Corleone... to z tych... Corleone... bom w lęku trochę:)) Pozdrawiam 🙂 :~)
  25. długo spadał z piedestału myślał chętnie dupek ze mnie nigdy więcej poobijał umysł ciało strasznie lecz gdy ból minął rany zagoił znowu zaczął wspinaczkę
×
×
  • Dodaj nową pozycję...