-
Postów
2 591 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
-
Wygrane w rankingu
3
Treść opublikowana przez Dekaos Dondi
-
pan sernik był chory i wyrósł kiepsko przyszedł makowiec uzdrowić piosenką lecz tak mamrotał strzelając makiem że sernik skwaśniał słuchając takiej poczuł się gorzej nie wrócił do zdrowia wręcz przeciwnie jeszcze bardziej zachorował
-
Lustro Śladów
Dekaos Dondi odpowiedział(a) na Dekaos Dondi utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
Rafael Marius↔Dzięki:)↔Coś w tym jest, co rzekłeś. Zapewne:)↔Pozdrawiam:~) Waldemar_Talar_Talar↔Dzięki:)↔Hmm... raczej nie jestem stabilny, w sensie formy i treści:)↔Pozdrawiam :~) -
Manek↔Dzięki:)↔Jest jak jest. To jeno zabawa:))↔Może być i tak i siak:) Przeoczyłem Twój wpis niechcący:)↔Pozdrawiam:)
-
budzi się znowu w miękkiej kołysce z wosku złotego wycieka wciąż zło uśpiona złudą lękiem spowita jak pająk muchę chce wyssać ją światło księżyca ciemną swą stroną słowa cichutkie spowija całunem ledwo słyszalne o pomoc proszą choć wiatr zza oknem szumieć wciąż umie lalko kochana tak to już jest że w ciszy krzykiem potrafi być szept
-
niedopowiedziany początkiem brzask mgłą się snuje przed wzrokiem jutrzenki krople rosy kawałkami czasu spowite łzami spływają nieuniknionej przeszłości nasączając kamień początkiem wspomnień zielonkawy nalot burzy pomniki życia ostatni oddech schowany w ciszy tęsknot w postrzępionym umyśle skalpelem wycina zakrzywione linie przezroczystych ścian schowanych w szarości barwy przestrzeni kamienne stokrotki ociężałe w kielichu z babiego lata utkanym mroźnej słodkiej zimy wylewają sok z jabłek lepiący podłogę śladem przebaczenia spojrzeń rwanych pajęczyn żelaznych krat banału wschodu bez słońca balsam krawędzi łagodzi cierniowe słowa wybawia krew z niedoskonałej czerni zamkniętej w białych włosach na grzebieniu o prześwitach w tombakowej tajemnicy rzuca kostką co liczbą dzieli zwierciadło dławi ciemność w srebrnych cząstkach lśnieniem rozrywa obraz w powtórzeniach bez złudnych horyzontów morderców świtu
-
Miewam różne pomysły, ale na homofony nie wpadłem. Podpatrzyłem:) Od dzisiaj przy niedzieli, już nic nas nie dzieli. Tym bardziej ta droga, którą kazałem zrobić, choć była bardzo droga. Ma po czym jeździć, żona moja droga. Nawet dzisiaj, tak dla jaj, odkurzyła kurze, co leżały na kurze. A poza tym właśnie mi gada, że wieczorem utłucze tego gada żywiąc nadzieje, że na widły go nadzieje.
-
wytańczyć w morzu serca obrzeża śladem na piasku szaleństwem plaży gdzie czas żagluje fale pozmieniał pośród pluskania kolorem nieba o wieloryba fontannie marzyć wyżłobić w toni serca obrzeża zapytać rybę co lśnienie zmienia w promieniach słońca gorącej twarzy lecz czas wciąż płynie i tu i teraz odcisnąć ślady bursztyn pozbierać zastygłą przeszłość w nim zauważyć wyrzeźbić w bryzie serce choć nieraz tam błękit piosnkę wiatrem powiela wilgoć ziarenek sączy obrazy o przemijaniu znowu czas śpiewa na horyzoncie za mgłą by trzeba może się w bajce magia nadarzy co w tańcu serca wyśni obrzeża a czas niech spływa bo znów pozmienia
-
Babcia Cicikowa od samego rana gdera i mamrocze, nerwowo gładząc ciciki na głowie. W końcu wyciąga z lodówki Mroźnego Skrzata. Tak samo jak babcia Cicikowa, też jest nerwowy, gdyż jakieś stare babsko, wytaśtało zmarznięte ciało, z błogich zimnych pieleszy, bezczelnie chuchając z nozdrzy ciepłym chuchem. — Przestań się wiercić głupi Skrzacie –– marudzi babcia, trzymając wierzgającego za sztywnego sopla. ––Położę cię na zapiecku, byś nieco odtajał. –– Puść mnie głupia babo –– wrzeszczy dźwigany w kierunku ciepłoty, kierując zimny wzrok spod chrupiących od mrozu rzęs. –– Chcesz żeby dostał dziurawych płuc od gorąca? –– Cicho być pożyczkowy! –– Tylko nie pożyczkowy. Nie dosyć, że odwrotnie świrnięta, to jeszcze gatunki bajek myli. Babcia za takie frechowne słowa, odłamuje wiszącemu sopla i trzyma go teraz za skrzypiące od zimna, wystające kłaki. –– Jak trochę odtajesz, to się chociaż na coś przydasz –– mówi agresorka, tarmosząc pypcia w lewej dziurce nosa. –– Wcale nie jestem ciekawy, na co! A do czego” –– Od tego mrozu, poprzez kapelusz na mózg ci padło i fałdy myślaków wygładziło, bo zaplątane pytania zadajesz. Zaraz cię wykręcę nad początkiem kota. Mało deszczu ostatnio. Jeno wąsy na razie wzeszły. Za chwilę taszczy wierzgającego, trzymając go lewą ręką za boże poszycie, gdyż u prawej paluszki ćwiczy, by do wykręcania sprawne były. Po chwili przekłada pakunek do prawej ręki, by gimnastykować owe paluszki, u tej dłoni co dźwigała. Skrzat nawet nie marudzi, że przekładaniec, gdyż pytanie mu z ust wychodzi, podciągając się na oszronionym pytajniku: –– Nad początkiem kota? –– Mroźnego Skrzata aż zdziwko odciepliło na śnieżynce. –– To ty masz kota? –– Nie. Dopiero sadzonkę, ale wilgoci mu brakuje w korzennym zadzie. –– A co mnie do jego czterech. Mało mam problemów z tobą, to jeszcze jakiś florakot? I przestań wykręcać członki me, bo mam w głowie kręćka! –– Wiem, że masz, bo bredzisz jak pokręcony. Sadzonkę kota trza podlać, bo inaczej nie wyrośnie. Chyba, że ty wyłapiesz te nieznośne Bimbole, poszlachtujesz i zamrozisz w kawałkach. Przydadzą się jako chłodne dzwonki do drinków cicikowych. –– Nie będę wyłapywać paskudnych bimboli, a tym bardziej szlachtować. Znowu mi brodę odgryzą. –– Przecież ci odrosła. Oczy mam, to słyszę, że widzę ten wnerwiający szelest. –– Ale z tyłu odrosła i nie na twarzy –– mamroce zdegustowany Skrzat do cna zbrodziały. –– O właśnie. Brodę też wykręcę. Dużo wody w niej. A kłaki przydadzą się do roślinnego Kota, na futro i od tego czasu z dużej litery. Wtem wielkie zamieszanie i skrzydlato–nożny chrobot. To Bimbole wylazły ze wszystkich zakamarków. Nawet jeden ukradł wąsa, wschodzącemu kotu i włożył sobie. Cała reszta fruwa i biega gdzie popadnie. Przewracają naczynia kuchenne, wyjadają żabie udka przeznaczone do kumkających wywarów, pośród gdakających kurzajek. Huśtają się na świetle omuszałej lampy, gryzą błyskotliwe fotony, wyjadają gwoździe ze ścian, przez to wnerwione przodki spadają na tyłki wgniatając klepisko, bo peneli nie dowieźli. Wiele ladaco wierci się w cicikach na głowie, a jeszcze inne wtranżalają lód z uszu Mroźnego Skrzata. –– Kobieto! –– wrzeszczy wspomniany maluch w poprzednim akapicie –– zrób coś wreszcie. I jak w ogóle te paskudy wyglądają –– dodaje zimno, zmrożonym językiem. –– A skąd mi wiedzieć, głupku. Gdy są pochowane, to niewidoczne, a gdy atakują, to jeno smugi. Trudno rzec o wyglądzie nicponi. Wyciągaj młodzie zza pazuchy! Ale mi już! –– A na Bimbola ci młodzie –– marudzi niewyraźnie zapytany, wypluwając flaki pogryzionego agresora. –– Pod sadzonkę kota włożę. Szybciej wyrośnie i wyłapie atakujący burdel. Kot wyrasta jak na drożdżach, tylko trudno stwierdzić z jakich roślin się składa. Zamiast futra ma pokręcone liście, cztery łapy to grubaśne gałęzie z sękami jako przeguby, głowa ma wygląd wiechcia z wiechciowatymi uszami, lecz ogon jest przydatny i nadzwyczaj powabnie przyczepny, gdyż nagle wszystkie nieznośniki, jak jeden mąż, przyczepiają się do przedłużenia kociego tyłka. — Miau, durna hodowczyni –– miauczy Kot, wyrwany z grudkami ziemi na końcach łap. –– Cicho głupi Kocie –– dodaje zbieraczka plonu. ––Miał Kotek pusty ogonek i już nie ma. –– Bierz te pokraki, bo go obgryzą z korowej otoczki. Przyczepiły się jak rzep do psiego ogona! –– Tyś Kot. Nie pies. Przestań mi tu miauczeć. –– Miau, durna. I jeszcze urwałaś mikorzeń! –– A co to: mikorzeń? Pierwsze słyszę. Nie dosyć, że dziwnie mechaty, to jeszcze roślinny analfabeta, co mówi razem, zamiast oddzielnie. Marudząca na biedaka, chce się nadal cieszyć, lecz nagle słyszy pukanie do drzwi. Kogo tu Bimbole o tej porze niosą – znowu gdera jak na początku bajki. Jednak drzwi otwiera. Słyszy oniemiała, nabrzmiałe wykrzyknikiem słowa: –– Oddawaj babo moje dzieci. Chyba widzisz, kim jestem i się lękasz. –– O! Co za niespodzianka. Popatrz wykręcony Skrzacie i na wpół zwiędły Kocie, kogo tu przyniosło. Starego Bimbola. Ojca naszych słodkich Bimboli. –– Skąd wiesz przemądrzała jędzo, że ja to ja? –– pyta ten co go zdziwko chapnęło. –– Niewiele żeś większy od swoich dzieci. Trudno nie rozpoznać. Na ogonie Kota z dużej litery były, przez to wiem, jak wyglądają. –– Jeszcze niektóre są –– dodaje wspomniany. –– To znaczy te zdechłe, co się zakrztusiły mchem. –– Moje dzieci na jakimś omszałym, przerośniętym byle jak kocie i właśnie, że małą literą, tak dodam arogancko. Wypraszam sobie takie zniesławienie! –– zabimbolił bezczelnie groźnie, że aż mu pianka z rozszerzonych chrap, wyciekła. –– Nie na jakimś, jeno wyjątkowym, roślinnym, podlewanym wyciskiem ze Skrzata. A tak w ogóle to już ich tam nie ma. Na choinkę te żywe powiesiłam. Zamiast bombek. Ciebie też powieszę. A właściwie będziesz czubkiem. Po tych słowach, zmarnowana kobiecina, łapie za coś ojca dzieci, wchodzi na stołek i zaczyna go nadziewać, na wierzchołek choinki. –– A łaj –– wydziera się nadziewany Stary Bimbol, niczym czekolada bakaliami. –– Toż to wbijanie na pal, wstrętna sadystko. –– Nie narzekaj. Jakbyś miał większą dupę, to by bardziej bolało. Mroźny Skrzat korzystając z zamieszania, wchodzi do lodówki, by przyjść do siebie i na chłodno przemyśleć przeszłe wydarzenia. Jednak pewien szczegół, zmienia nagle szczęśliwe zakończenie bajki. A właściwe szczegóły. Wstrętne Bimbole mają wybuchowo wściekłe miny, który ni stąd ni zowąd, wybuchają. * Babcia Cicikowa, siedzi na spopielonych zgliszczach, obgryzając z mięsa piszczel pieczonego Skrzata, chrupiąc w międzyczasie ugotowane Bimole, duszone w sałatce roślinnej z rozbebeszonego Kota, a Stary Bimbol umorusany popiołem, zostaje na ocalałym czubku choinki. Będzie służył jako strach na wróble cicikowe.
-
... znowu płaczesz deszczem z nieba w pokręconych kanalikach brudne łzy pogniecione papierki od zakrwawionych cukierków zza rozbitej szyby i samotne gorzkie kolejnych wgłębień od sklepień podeszwy o różnych rozmiarach złudzeń ciężarze wzorze nie ponosisz odpowiedzialności za wyrzeźbione wędrówką ślady wiem też że się nigdy nie podźwigniesz wydeptano twoją tożsamość
-
Okradziony Mikołaj
Dekaos Dondi odpowiedział(a) na Dekaos Dondi utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
Stary_Kredens↔Dzięki:)↔Faktycznie trochę kulawy, ale to miało być... tak na luzie:)) Pozdrawiam:) * Alicja_Wysocka↔Dzięki:)↔Ano słusznie prawisz:) Dopieścić by można. Zapewne:)) Pozdrawiam:) * Rafael Marius↔Dzięki:)↔Bo z tymi krasnalami różnie bywa:))↔Pozdrawiam:) -
Trochę inna wersja ------------------ stałem na zewnątrz płochy wśród cieni trąbki zagrzmiały trza drzwi zamykać chciałem naprawić przeprosić zmienić czas tego minął jam tu zawitał byłem człowieczkiem pewnym i dumnym teraz dygocę jak pył malusi świadomy siły tak niepojętej co jak robaczka może mnie zdusić biegnę wciąż słysząc myśli kłębiące może dam radę cosik naprawić za późno człeku ja nie znam ciebie aż echo z rozpaczy zgrzyta zębami resztki nadziei ciemność wtranżala że aż mam ciarki w udręce tonę w oddali widzę łunę czerwoną brama piekiełek mnie wnet pochłonie diabeł rogaty przy wielkim kotle wlewa już smołę siarczyście wrzącą lecz oskóruje najpierw grzesznika a z resztek dobra oskrobie chochlą widły ładuje w me ciało grzeszne wrzuca choć kwiczę bo mi za ciepło jednak nie tonę bym nie zapomniał że będę pływał przez całą wieczność bo coś gorszego od grzania dupy pieczony umysł trawi skwierczący smutna bezsilność żadnej nadziei że owa kara się kiedyś skończy * pobudka brachu długo pospałeś zatem wstaję chociaż niechętnie coś mi gdzieś świta szansę dostałem drugą ostatnią nie będzie więcej
-
mikołaju gdzie masz prezenty? okradł mnie inny mikołaj świrnięty prezenty wsypał do sani swoich i zwierzaki spiesznie pogonił a przedtem poszczuł reniferem to ja mu rzekłem, a leć pan w... ch⛄️⛄️⛄️⛄️ę kochane dzieci nie powiem w co bo bardzo brzydkie słowo to nie dostaniecie podarków dzisiaj pusty worek mi jeno zwisa ⛄️ w kącie oczka smutnie patrzą aż kłaczki w brodzie rzewne płaczą a czerwona czapka zwiędła oklapła jak pusta purchawka ⛄️ nagle słyszy dzieckowe słowa nie miej takiej smutnej miny my tej biedzie zaradzimy każde dziecko w miech wkłada coś tam żeby pełniusi mógł on dostać po chwili taszczą ciężki worek gość tonął w rozpaczy to w samą porę tak oto mikołaj prawie święty nie rozdał prezentów lecz dostał prezenty a dzieci się cieszą radością piękną bo mikołaja mogli uśmiechnąć
-
Ciepłe łzy piekarza skapują na niedopieczoną bułkę. Siedzi smutny, pośród świeżych bochenków chleba, by zgłębić sens istnienia. Nagle czuję delikatny podmuch, od którego drobinki maku, zaczynają wirować, by ułożyć słowa. I nagle wie co ma zrobić. Piecze najpiękniejszego i większego, najlepiej jak umie. Nawet śliczne wzorki rzeźbi na kształt kotków i piesków. Wychodzi z piekarni. Chociaż na zewnątrz chłód doskwiera, to w sercu czuje dziwne, radosne ciepło, a jednocześnie przeczucie, iż wyrusza w ostatnią drogę. Odszukanie adresu, nie sprawia mu żadnego problemu. Początkowo spoglądają na niego, jak na wariata, lecz po krótkim wzajemnym wytłumaczeniu, zapraszają do mieszkania. Po chwili może choremu dziecku, wręczyć wymarzony prezent i nacieszyć wzrok rozanielonym spojrzeniem. Jednak gdy wychodzi, to nagle umiera, lecz z uśmiechem na ustach. * Teraz ze świeżo wypieczonej chmurki, przyczepionej do nieba, widzi swój grób. Za każdym razem wzruszony bardziej, niczym ciasto na młodziach. Wie teraz o wiele więcej, dlatego jest pewien, że owemu dziecku bardzo by smakował, a jednak ozdobiło ślicznie, by było mu raźniej. Czując nad sobą Obecność, spogląda z wypiekami na twarzy, na przyczepiony do krzyża obwarzanek, z śladem dziecięcych zębów.
-
Pięć jest paluszków z cukru zrobionych, w tym jeden słony, postawiony. Mistrz co wyrzeźbił paluszki dziś te, nie zauważył, że z nim coś źle. Miały na torcie robić za świeczki, przyozdobić torcik przepiękny. Wnet przyszli goście i inne człeki, by oczy widokiem swym nacieszyć. Z piątką na karku, fajnusie dziecko, też spoglądało na owe piękno. Nawet klaskało z uciechy żwawo że widzi dziwa jakich mało I wszyscy w kółko też podziwiali, wzrokiem uszami i głowami Tylko ten brzydal wzbudzał wciąż niechęć, bo taki prostak był on przecież. Lecz kiedy śpiewano radosną piosnkę, cztery paluszki smagły ogniem. Trysnął na żółto z opuszków ciepłych aż się przybyłym wnet przypiekły To duch ognisty przyfrunął nagle, a miał on serce, złe zajadłe. Lecz jeno w słodkim rześkim powiewie, czuł się odważny, pewny siebie. Wtem jednak spojrzał i się zatrwożył, ujrzał paluszek wnet środkowy. A na dodatek, ze słonym tchnieniem, co go walnęło, mocno w ciemię. Szybciutko zdmuchnął gorący swój żar spierdzielił w diabły, zgaszony zwiał. A ów paluszek ma na paznokciu, przesłodkie słowa, tyś fajny gościu.
-
Sposób na Duszę
Dekaos Dondi odpowiedział(a) na Dekaos Dondi utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
Walvit↔Dzięki:)↔Może faktycznie przecinki, tudzież kropki by się czasem przydały, ale raczej nie stosuje w wierszach. Tym bardziej, że zasad interpunkcji, jeszcze nie pojąłem:))↔Pozdrawiam:) * Manek↔Dzięki:)↔To fajnie, skoro tak:))↔Pozdrawiam:) * Alicja Wysocka↔Dzięki:)↔Twój avek, też super. Taki bajkowy:))↔Pozdrawiam:) * Leszczym↔Dzięki:)↔No na pewno prawie, a nie zawsze. Pełna zgoda:))↔Pozdrawiam:) * Jacek Suchowicz↔Dzięki:)↔Świetny ciąg dalszy Twój wiersz. Poszedł w diabły, ów bies:)) Pozdrawiam:) -
Sposób na Duszę
Dekaos Dondi odpowiedział(a) na Dekaos Dondi utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
Marek.zak1↔Dzięki:)↔Ów tekst już tu jest. Jednakowoż zrównałem ilość sylab do 10, bo teraz jestem mniej głupi, niż przedtem byłem. Chyba?:)) Pozdrawiam:) *** Rafael Marius↔Dzięki:)↔Zapewne coś w tym jest na rzeczy. Lub na piekle:))↔Pozdrawiam -
Myszka i Dżdżowniczy Wiedźm
Dekaos Dondi odpowiedział(a) na Dekaos Dondi utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Leszczym↔Dzięki:)↔To bardzo nieładnie, być takim niegrzecznym i nie chcieć widzieć, co się nabroiło:)))↔Pozdrawiam:)) -
Tekst powtórkowy, trochę zmieniony ^^^ piekielny smutek diabłów dziś piecze wielu szatanom to myśli pląta zabrakło duszy jednej człowieczej by plan wyrobić na kres miesiąca bystrzak się zgłosił cwane ma myśli rogi głaciutkie słodkie spojrzenie ogon dokładnie codziennie czyści ogólnie mówiąc nie bity w ciemię właśnie tłumaczy radzie piekielnej zdobędę dla was najpóźniej jutro jak wiecie mądry diabeł jest ze mnie nawet w kociołkach nie będzie smutno poszedł on w diabły z piekła wszak rodem człowieczy wygląd przyjął ukradkiem rogi włochate ma też i brodę oraz kopytka błyszczące gładkie widzi młodzieńca urody słusznej oddaj swą duszę to ciupciać będziesz nie jedną śliczną na ciebie wpuszczę rozkoszy zaznasz więcej niż wszędzie na nic kuszenie gadanie sprośne tłucze on czorta pięścią po gębie przywala butem siarczyście w mosznę i jeszcze w dupę poprawił chętnie )^^^( lecz bies jest cwany przestaje jęczeć zresztą z pomysłów w piekle on słynie wymyśla szybko nie duma wielce oddania skarbu dam mu przyczynę odchodzi płacząc choć okiem błyska do ciebie wrócę tak myśli sobie włożę duszyczkę wnet do koszyczka słowa miłości ty wnet wypowiesz )^^^( młodzieniec słyszy słowa anielskie oddaj mi duszę jam twoją będę widzi cud biuścik i lico piękne że aż mu stanął bo dostał chętkę nie tylko duszę oddam ja tobie całe swe ciało i członki wszystkie możesz polegać na moim słowie jeśli cię zdradzę niechaj mi skiśnie *^^^* już w siódmym niebie gry wstępnej trzeba pieści ją całą nawet jej łydkę aż nagle czuje i wnet dostrzega nóżka się kończy czarnym kopytkiem
- 8 odpowiedzi
-
11
-
Myszka i Dżdżowniczy Wiedźm
Dekaos Dondi odpowiedział(a) na Dekaos Dondi utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
A–typowa-b↔Dzięki:)↔Jam rad, że zatrzymał tekst, bo trochę przydługi jest. Dlatego lubię "kawałkować teksty"↔Łatwiej się czyta, zdaniem mym, bo wydają się krótsze. Podobnie jak z filmem. Im więcej różnych krótkich ujęć, tym się wydaje całość krótsza. Pozdrawiam też serdecznie:)) P.S↔Masz ciekawie sformułowany nick:) -
W niewielkim lesie, w małej norce, obok niedużego świerka, mieszkała Zielona Myszka. Ktoś może zapytać: „Dlaczego zielona”? Już odpowiadam: nie wiadomo. Po prostu tak było i bęc. Owa barwa nie martwiła ją nic a nic. Przeciwnie, cieszyła, gdyż dzięki temu, mogła się niepostrzeżenie skradać, prawie niewidoczna wśród trawy i różnych opadniętych liści. Byłaby całkiem miłym zwierzątkiem, do rany bolesnej przyłóż, gdyby nie paskudna wada, którą pielęgnowała w serduszku: lubiła dokuczać innym mieszkańcom lasu. Kiedyś, w księżycową jasną noc, wyszedł ze swojej norki: Dżdżowniczy Wiedźm, z czerwonymi rogami na czubku i z żółtymi ślepiami, usytuowanymi w szarej, pomarszczonej twarzy. Kiwając pionowo ciałem na przyrośniętym kopycie, odwiedził Zieloną Myszkę, po czym zaczął ją namawiać do różnych figlarnych niecności, które by mogła ofiarować innym. A ona, zamiast przegonić kusiciela na cztery strony polanki, zaczęła niezwłocznie czynić to, do czego długaśny obleśny dupek, przymilnie zachęcał. Na początku psotnej działalności, wszystko wyglądało bardzo niewinnie. Żadnemu zwierzątku tak naprawdę nie zaszkodziła. Dlatego razu pewnego, pisnęła sama do siebie: a co mi szkodzi podokuczać bardziej. A juści – przytaknęło szare flaczysko, zacierając z uciechy dłonie, których nigdy nie miał. Wszelkie nowe psikusy, sprawiały Myszce coraz więcej niebywałej radości. Z każdym dniem, były bardziej wredne i męczące, a wielu niewielkich mieszkańców lasu, popłakało się nawet. Niektóre zwierzaczki próbowały ją powstrzymać, ale ona im więcej dokuczała, tym większą siłę zyskiwała do dalszych działań, nakręcając spiralę podłych czynów. Tym bardziej, że dzięki temu, była na świeczniku i chociaż bardzo zardzewiałym, to jednak. A Dżdżowniczy Wiedźm patrzył na to wszystko brudnożółtymi oczkami, tuptając wesoło kopytkiem o runo. Razu pewnego, gdy zadowolona Zielonka wróciła do swojej norki, spostrzegła w kąciku: tyci białą chusteczkę. Zrazu nie zauważyła, że coś pod nią było. A było. Niewielkiego. Chociaż niby taka odważna, to jakoś nie chciała spojrzeć, co tam sobie jest. I bardzo dobrze. To znaczy: dla niej. Po każdej wyrządzonej krzywdzie, zakryta rzecz się powiększyła. Nawet zaczęła podejrzewać, co to może być, lecz nadal nie miała odwagi odsłonić, by zajrzeć. W końcu tajemniczy podarunek tak wyrósł, że już nie miała wątpliwości, na co zdziwiona patrzy. A patrzyła na okulary, prześlicznie przyozdobione białymi piórkami. Nie namyślając się długo, założyła natychmiast na swój wąsiasty nosek. Od tego czasu nie miała łatwego życia. Oj nie miała! Okularów nie można było zdjąć, czymkolwiek zasłonić, a co gorsza, nie potrafiła zamknąć oczu, w ustanowionym przez okulary, przedziale czasowym. Musiała patrzeć i już. Co prawda tylko od godziny: szóstej po południu, przez sześć godzin i sześć sekund (w tym czasie najbardziej dokuczała wszystkim wokół), ale to i tak było dla niej, kolokwialnie mówiąc, męczące. Chociaż trzeba uczciwie przyznać, że najpierw ją to rajcowało, że hej! Ale dzień w dzień te same obrazy? Oszaleć można! W końcu było tego za wiele. O wiele za wiele. Wprost nie do zniesienia. Lecz cóż mogła poradzić? Nic! Jak już wspomniałem, nawet oczu w tym czasie, nie dała rady zamknąć lub czymkolwiek okularów zasłonić. Codziennie od wspomnianej godziny, musiała oglądać siebie, jak krzywdzi inne zwierzątka. Mimo wszystko, to jeszcze nie było dla niej – z wiadomych względów – aż takie nielubiane. Po prostu fajne powtórki. Ponadto z nią, w pierwszoplanowej roli. I dodatkowo, bez reklam. O wiele bardziej ją dołował fakt, iż widziała dalsze skutki swoich uczynków. Ciąg zdarzeń, które rozpoczęła. Wiele wylanych łez i trudnych do wyleczenia ran. Dostrzegała to wszystko, czego nie była tak naprawdę świadoma, lub nie chciała być. Dokuczała wytrwale, ale co się działo później i jakie były tego konsekwencje, to już nie było jej broszką. Teraz czuła to samo co oni, gdy ich krzywdziła. Nawet ciało bolało w tych samych miejscach. A jeszcze bardziej umysł. Docierało do niej, jaka była wstrętna oraz ile zła wyrządziła. Odczuwała owe podłe uczynki na sobie. Wróciły do niej jak bumerang, w zupełnie innym, szerszym świetle, z podwojoną siłą, raniąc ją tak samo, jak ona raniła. Zatem powzięła postanowienie, by za wszelką cenę naprawić zło, którego stała się przyczyną. Błagać o przebaczenie. O dziwo, nie miała z tym większego problemu. Jedni ją wyrzucali na zbitą mordkę, inni ową mordkę dotkliwie pobili, lecz ona tylko stała i nie miała nic przeciwko. Byli też i tacy, co od łapki przebaczyli. Będąc nadal silną i zawziętą, biegała wiele razy do tych, co w ogóle nie chcieli jej widzieć i wciąż wyrażała skruchę. Pytała też, jak może naprawić wszelkie krzywdy z jej powodu zaistniałe. Niestety, niektórych już nie można było naprawić. Stały się na zawsze rozbitym kryształem. Pomimo tego wszyscy poszkodowani, doceniali dobre chęci. Nawet niektórzy pochwalili ładne okulary, mówiąc: – No, no, no! Co za oksy! Ja nie mogę! Pożyczysz na trochę? – Jak zdejmiesz z mego nosa, to z miłą chęcią oddam – odpowiadała rezolutnie. I tak Zielona Myszka nadal musiała oglądać te wszystkie obrazy… ale teraz trwały krócej. Początek jak zwykle o: szóstej, ale widziała je: sześć godzin i pięć sekund, a nie sześć. I tak każdego następnego dnia, długość transmisji była krótsza o jedną sekundę więcej, a nawet co dwa dni, o dwie. W końcu, pewnego słonecznego popołudnia, mogła okulary zdjąć. Momentalnie stały się bardziej piękniejsze. Odetchnęła z ulgą. Owinęła białą chusteczką i poprzez delikatność lnu, roztrzaskała zawartość, na drobne kawałeczki, tak samo ciężko sapiąc, jak ciężki był kamień, którym dokonała... ...zemsty. W tym samym czasie, usłyszała za sobą, cichy szelest. Spojrzała za siebie. Dżdżowniczy Wiedźm falował ciało na kopytku. Żółte ślepia, obserwowały ją intensywnie. — Dobrze zrobiłaś, niszcząc te wstrętne okulary. Pomyśl, ile musiałaś przez nie wycierpieć, aż tyle godzin dziennie, oglądając te głupawe zwierzaczki, rodem z filmów klasy: b. Ech, tfu, co ja mówię. Z. Zielona Myszka podjęła decyzję, jeszcze mocniej ściskając w łapce, zimny kamień.
-
Kwestia Spojrzenia
Dekaos Dondi odpowiedział(a) na Dekaos Dondi utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
Rafael Marius↔Dzięki:)↔No nie tak strasznie straszne. To jeno przecie, metafory:) Pozdrawiam:)) -
Cor-et-anima↔Dzięki:)↔Właśnie. Wszystkie prawidłowe. A może być więcej:) Pozdrawiam:)) * AnnalraM↔Dzięki:)↔Słusznie prawisz, w takich okolicznościach. A jeśli przed drugą, to za drugą, może jeszcze iść nieskończenie wiele:)↔Pozdrawiam:))
-
rozcinasz wzrokiem horyzont źrenic ze wzgórza tęczówki ściekają sekundy w cieniu powiek na czerwonej posoce z rozciętych tętnic minut płyną pomiędzy pytaniami obok wbitej igły co nie powstrzyma łez czy zdążą zanim kurtyna opadnie w ostatnim zmierzchu do podnóża nieskończoności gdzie zegar bimba kołysankę łabędzi trawiąc ścierwo pobudki a jednak słychać trzepot skrzydeł szybuje do wnętrza upływu stuka kroplą rosy w okrągłe drzwiczki ciemnej plamki może zdąży ją rozwodnić do samego świtu jeszcze trochę czasu darowane zanim skrzepnie w godzinę
-
∞-ˋˏ ༻✿༺ ˎˊ-∞ W otulonej przez drzewa krainie, tańczą luzem gałązki w sukienkach z puszystego mchu i czterolistnych koniczynek. Dęby z wiszącymi zębami w czapeczkach, szumią w rytm pluskającego czasu w płynnych zegarach napędzanych rybami. Z falującej zieloności wznoszą się kropelki muzyki. Przezroczyste oczy ciekawskich motyli. Zatopione w rozkołysanym wzroku szypułki dzikich truskawek, jeszcze bardziej czerwienią krągłe ciała. W naciągniętych włosach wirujących harf, poganiane wiatrem klonowe nosy, katarowym psikaniem wygrywają naturalną melodię. Buszują w kwitnących przypomnieniach o zmurszałych pniach i bolących sękach. Starą dziuplę zraszają wirujące tęsknoty nieuniknionej przeszłości. Niedawno gościły hałaśliwe cząstki życia. Wesoło trzepotały gołymi piórkami, domagając się robaczywych sił. Zmęczone konary drzew z trudem kołyszą czubate czubki. Taniec jeszcze trwa pod batutą rozbudzonej jutrzenki. Rozłożyste górne czapki, ocierają gałęzie o drgający obraz rozgrzany niezłomnością nieba. Potrącają niewyspane baranki, czochrając pierzyny na poduszkach z wiatru. Niektóre wyrwane z zakątków snów, stukają kopytkami o cumulusy, płosząc niewinne skrawki błękitu. Szybują ku ziemi, otwierając kluczem gęsi, fruwające domki z marzeń i kwiatów paproci. W cieniu zaplecionych w ciszę piosenek, spoczywają na stoliku, przykryte okruszkami przyrody, strzępkami złotych liści, zapachem słodkiego poranka, przyklejone do miodowego strumyczka z cierniowymi łodygami róży. Wiklinowy fotel lekko przegniły, podtrzymywany siłą woli własnego skrzypienia, dźwiga na sobie zmartwychwstałą marzannę, w gustownym kapeluszu z wodorostów oraz łusek rybich i marchewek z morskich bałwanów. Uśmiecha się falującymi ustami, w kształcie splecionych triskeli, od przypływu do odpływu po horyzont nieznanych rytmów, przemijania i powrotów oraz chcianych i niechcianych plaż, gdzie kawałki ostrych śmieci, ranią boleśnie stopy, wysączając z nich czerwone nitki. Przebłyski słonecznych promieni i splecionego z czasem echa, tańczą w rozczochranych włosach uplecionych z kryształków lodu. Każdy w inną stronę się ustawia, wskazując kierunek ziarnom z ogrodu, zasłanym koronkową ściółką tajemnicy. Wiele już ptaków odleciało, by wreszcie zrozumieć swoje własne pieśni, ostatnie takty muzyki. Niektóre jeszcze dźwięczą cichutko, lecz porywisty ciepły wiatr rozwiewa je w niewidoczną obecność. Milkną odgłosy trzepotu skrzydeł. Ulatują schowane w piórach. Za chwilę ucichną tutaj niesłyszalne. Kropla rosy przygniata pasikonika, z której za chwilę się napije. Ślady nieskończenie puste czekają na okręgu. Gdy czas zatoczy koło, to pewnie znowu się wypełnią ∞-ˋˏ ༻✿༺ ˎˊ-∞
-
powiedz dlaczego posłuchałeś twoim splątaniem to prawda zawiść lub podziw zyskałeś pośród sznurków i wstążeczek rozwinąłeś siebie przecież tak słusznie modnie bardzo że przestałeś być kłębuszkiem czy było warto?