Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Dekaos Dondi

Użytkownicy
  • Postów

    2 770
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

  • Wygrane w rankingu

    3

Treść opublikowana przez Dekaos Dondi

  1. w pół słowa przerwałeś zdanie lecz wierzę że miałeś na myśli całe
  2. kiedy powrócisz wietrze zbłąkany do szumu skrzydeł z dala od nieba teraz powiewem nucisz plugawym piosenkę w której słowo umiera po cóż szybować nisko choć pięknie kiedy to cienie tłumią wzbijanie a jednak w rytmy mrokiem zaklęte po raz kolejny stuka poranek wierzę że wrócisz zbłąkany wietrze do szumu skrzydeł z dala od nieba proszę niech powiew twój dziś uplecie piosenkę którą warto zaśpiewać
  3. Modyfikacja dawnego tekstu Okrągły i ziewający, nieco przytłumiony blask, opieszale zachodzi za ciepły horyzont, malując ogród pomarańczową poświatą. Zatem nic dziwnego, że na niektórych owocowych drzewkach, przycupnęły niczym wróżki, migotliwe cząstki słońca, chociaż niektóre z nich, wolą pływać w oczku wodnym. Siedmioletni chłopiec ani myśli o spaniu. Zabawnie hasa na zielonej trawie. To tam pobiega, to tu podskoczy, lub na ławkę siada i nogami majta, na wszystkie strony świata, by czerpać radość całymi garściami. Jest bardzo wesołym dzieckiem, chyba najbardziej wesołym w całym miasteczku. Wszyscy go lubią, bo wygadany jak na swój wiek i bardzo rezolutny. Ze wszystkich zabawek, najbardziej lubi huśtawkę. Matka kupiła specjalnie dla niego. Wiedziała o marzeniu. Zawsze taką chciał. Teraz obserwuje pociechę z okna. Kocha syna najbardziej na świecie. Powiedział jej kiedyś, że bardzo lubi okoliczny ogród i tak sobie myśli, że być może skrywa jakąś tajemnicę. No właśnie. Widzi, że podbiega do huśtawki, stojącej przy wielkim rozłożystym krzaku, poruszanym ciepłym wiatrem, o zapachu czereśni, naniesionym z pobliskiego drzewka. No gdzie by indziej mógł tak szybko biec? Tylko tam, do tego, za czym najbardziej przepada. Siada na siodełku i zaczyna huśtanie. Coraz mocniej i szybciej. Uwielbia widzieć po bokach, różnokolorowe smugi oraz wznoszące i opadające niebo. Czuje ów magiczny ruch, aż do rozbujania wyobraźni. Ma w tym wprawę. Takowej mu nie brakuje. Intensywność huśtania przybiera na sile. Tylko kto go popycha? Choć to dziwne, takie pytanie nie przychodzi jej do głowy. Nie widzi syna cały czas. Patrzy jak urzeczona, przez otwarte okno. To nawet zabawne. Wie, że zniknie, lecz świadomość, iż za chwilę czasu wróci, nie pozwala tęsknić. Specjalnie kupiła żółtą, bo to jego ulubiony kolor. Skakał wesoło, a jego radość, rosła jak na drożdżach. Nagle z rozmyślań, wyrywa ją pewne… zakłócenie obrazu. W pierwszej chwili nie dociera do niej niecodzienna sytuacja. Niby wszystko tak samo, a jednak nie. Huśtawka zza krzaka wraca, ale pusta. Matka jest przerażona. Na pewno spadł, poobijał ciało i teraz leży, nie wiedząc, co robić. Wzlatywał bardzo wysoko, jak na takie małe dziecko. Powinnam tam stać. Ale czy mogłabym akurat coś zaradzić, gdyby zaczął spadać. Raczej wątpliwe. Tak czy siak, to moja wina. Nikogo innego. Myśli kołatają w głowie, gdy biegnie, by sprawdzić. Na pewno leży i potrzebuje pomocy. Wokół niepokojąca cisza. Żadnego płaczu, wołania. Nawet podmuch wiatru. Za krzakiem też pusto. Może spadł na tyle szczęśliwie, że po prostu wstał i gdzieś sobie poszedł. Woła jego imię. Wciąż i wciąż. Oczy ma pełne łez. Mało co widzi. Wszystko jest zamazane, rozmazane i takie nagle nieważne. Na domiar złego, pogoda coraz gorsza. *** No to zaczynam z tym huśtaniem – myśli sobie chłopczyk. – Obserwuje mnie z okna, to będzie zadowolona w uśmiechu, że tak wysoko umiem. Jestem wyżej i wyżej. Tylko ten krzak, mamę co chwila zasłania. Ale ją widzę. Jest i znika. I tak na przemian. Szybuję jeszcze wyżej. Cały ogród jest jednym wielkim kołysaniem. Mam nadzieję, że nie spadnę. Chyba ktoś mi pomaga w tym huśtaniu. Aż tak bym nie potrafił. I bym nie chciał. Mamie byłoby przykro, gdybym spadł. Znowu ją na moment widzę. Taka szczęśliwa i uśmiechnięta, jak ja teraz. No nic, muszę kończyć z tym bujaniem. Zaczyna padać deszczy. Poza tym coraz ciemniej. Słyszę, że woła mnie na obiad. Ostatni raz wzlatuję wysoko. Tym razem pod zachmurzone niebo... … ojej, a to co? Nagle słonecznie. I jakoś inaczej wokół. Chyba spadam… tylko gdzie? Nie ma nagle ogródka. To znaczy jest, ale jakiś inny. Wiele kolorowych kwiatów, zupełnie mi nie znanych, a śpiewy ptaków, jeszcze piękniejsze, od tych, które znam. Jednak wszystko wokół, jakby otulone mgłą, wyrzeźbioną z tajemnicy przyrody. Dlaczego tak pomyślałem i dlaczego nie czuję żadnego bólu po upadku. Najmniejszego. A to co? Zaczynam w kółko wirować, chociaż nie odczuwam strachu. To dziwne, ale fajne. Nawet bardzo. *** Leżę na trawie i dyszę spocony. Nie wiem gdzie jestem. W sumie ogródek niby podobny, ale nie taki sam. A poza tym błękitne niebo. Ciepło, jasno i przytulnie. Nie tak pochmurno i deszczowo, jak zazwyczaj w naszym. Słyszę szelest za sobą. Spoglądam za siebie. Widzę małą dziewczynkę. Ubrana w sukienkę z kwiatów, zadaje pytanie: – Wiesz gdzie jesteś? – Nie wiem. Mam nadzieję, że mi powiesz? – Tylko ostrzegam. To znany banał. – Mów! – Jesteś w świecie równoległym. – Równoległym? Do czego? – Do świata podobnego do twojego, tylko trochę inny. – To fajnie, ale moja mama. Mogę ją stąd zobaczyć? – Ty akurat możesz, ale tylko zobaczyć. Spójrz przez dziurę w płocie. Widzę mamę. Biega w ogródku i płacze. Cała przemoczona, w świetle błyskawic. Coś ciągle woła, ale nie słyszę co. Burza zagłusza słowa. Jest tak blisko, a nie mogę jej dotknąć. Przytulić. – Chcę tam wejść. Jak możesz mnie tu trzymać? – Nie trzymam cię, ale nie możesz. Jeszcze nie teraz. To tak jakbyś oglądał film. Ona nie dostrzega naszego świata. – Muszę do niej wrócić. Nie widzisz, że jej smutno? – Widzę. Poczekaj trochę, to wejdziesz. – Na co mam czekać? – Masz szczęście. Ja takiego nie miałam. Nie jest mi tu źle, ale powrót niemożliwy. – Szczęście? Co ty za głupoty mówisz? – Jak na siedmiolatka, to jesteś wygadany. – No to mów, dlaczego jestem wyjątkowy? – Twoja mama, w chwili twojego zniknięcia, bardzo cię kochała. Właśnie w tych sekundach przeniknięcia, chyba najbardziej. Część tego uczucia, zabrałeś do tego świata. Jak przeniknie całe, to wrócisz. – Kiedy to nastąpi? – Niebawem. Mam prezent dla ciebie: Żółtą Kulkę. – Po co mi ona? Mam podobne. – Ma w sobie pewną: moc. – To co innego. Dawaj. – Nie chcesz wiedzieć, jaka to moc? – Pewnie, że chcę. – Jak ją weźmiesz do ręki i chwilę potrzymasz, nie mając w sobie złości dla innych ludzi… to słońce zaświeci. Nie tak rzadko, jak w twoim ogrodzie. Nawet, gdyby akurat padało i było pochmurno. Nawet burza zniknie. – Naprawdę? To super. – Ale to działa tylko bezpośrednio nad tobą. Nie wiem dokładnie, jaki ma zasięg. – Nie ważne. Dzięki. – Jest jeszcze coś. Ty musisz ją trzymać. W innej dłoni nie zadziała. – A jak długo będzie działać? – Nie wiem. Za chwilę wrócisz do ogrodu. Tylko musisz spełnić warunek. Zostawić tu figurkę, którą masz w kieszeni. – Nigdy w życiu. To moja najbardziej ulubiona. – Rozstanie z nią, sprawi mi ból. No wiesz. Taki myślowy. – Kogo bardziej kochasz. Mamę, czy figurkę? – Ale… – Więc podejmij właściwą decyzję. – A wiesz, że to moje bujanie było dziwne. Jakby mnie ktoś popychał. – Hmmm… ciekawe kto? Mnie też trudno wszystko pojąć. Oni obiecali, że z czasem wyjaśnią. – Co za oni? – Też nie wiem. I czy w ogóle. Za chwilę przenikniesz. Nie zgub kulki, którą ci dałam. – Jeszcze tu wrócę? *** Ale on ma wprawę w tym huśtaniu – myśli mama. Niepotrzebnie moje obawy. Muszę go wreszcie zawołać, żeby przyszedł na obiad. Wystarczy, że zakrzyknę przez okno. *** Nagle znowu jestem na huśtawce. Jakby zniknięcia, wcale nie było. Ściskam w ręce Żółtą Kulkę. Jest piękna, słoneczna pogoda. Tylko padające krople z liści, cicho słychać. Wiem, że wszędzie wokół, tak nie jest. Będę musiał sprawić, żeby gdzie indziej, też ludzie mieli często ładną pogodę. Jeżeli oczywiście wyrażą takie życzenie. *** – Mamo. Zauważyłaś coś magicznego? – O tak. Nagle więcej słonecznych dni. – Dlaczego tak powiedziałaś? – Właściwie… to nie wiem. – Coś tobie opowiem. – Nie wątpię. To w końcu Ogród Równoległej Huśtawki.
  4. drapieżna nitka pajęczyny posypana lukrem księżycowej poświaty ledwo widoczne wgniecenia oderwane od niestabilnej płaszczyzny szybują we mgle niesione przez nowo narodzone piosenki bez wypowiedzianych słów kształtują krainę niedostępnych całości dla zagubionych oczu reszta zniewolona w nieodgadnionych szkatułkach pod spodem przepaść bez początku tajemniczym horyzontem drga nieustannie tam płatki światła zasypiają na liściach między ściankami upływających chwil śnią echa w skalnych kołyskach by kiedyś powrócić w nieskończonych powtórzeniach
  5. Tej w nocy, w której kwiaty zakwitną tajemnicą świtu, horyzont będzie bliżej niż zazwyczaj.
  6. poczekam na nowy taniec mam jeszcze czas tu barwne miękkie trupy w półtaktu znieruchomiały szeptana ciepłem cisza do martwych dźwięków lukrowanym rozkładem muzyki przylepiona w niej chrupkie zastygłe rytmy karmelowych fletów waflowych trąbek bezowych bębnów orkiestra o smaku batuty dyrygenta chłonie zapach wspomnień słodkiego szaleństwa za oknem niecodzienności gdzie cukrowy człowiek pewnie czeka w roztopieniu
  7. Nie co inna wersja, dawnego tekstu ˙˙˙˘˘˘≈°≈˘˘˘˙˙˙ Była bardzo malutka, gdy przyszła na świat w Wielkim Strumyku, z wyjątkowej kropli ożywczego deszczu. Nie miała kształtu, niewidoczna w wodzie, lecz plumplała głośno od samego początku. Nawet ryby by na nią nakrzyczały, gdyby umiały mówić. Wszelkie falowanie razem wzięte, nie robiło tyle hałasu, co urocza Plumplumcia. Niektóre nieznośne Ropuchy, chciały ją złapać, w celu zadania chociaż kilku wychowawczych klapsów. Ady gdzie tam, nie dały rady. Nie dosyć, że odpływała żwawo, to jeszcze dojrzeć śmigającej nie mogły, bo jak na wstępnie wspomniałem, była tylko kawałkiem przezroczystej wody. Nawet pewnego dnia stary zrzęda szczupak, zapragnął rozrabiaczkę połknąć dla świętego spokoju, ale nic z tego. Znowu zwiała, plumplając zapamiętale. Większość stworzeń ją bardzo lubiło, a także sam Strumyk, którego część stanowiła. Wielu żyjątkom, radosne, szczere dźwięki, dodawały chęci do życia. Czasami nieznośna a nawet bardzo psotna, jednocześnie sprawiała, że wodorosty przepraszały okoliczną trawę, ryby robiły pocieszne sznupki do żab i nawet stary i marudny pierdoła Szczupak, nie chciał jej więcej połykać. I można by pomyśledź, że wszystko popłynie w dobrym kierunku. Niestety. Razu pewnego z pobliskiego bajora, przybyła banda obrzydliwych Plumplaków. Te akurat były widoczne, jako przezroczyste, zamglone ciemnością bąble. Zaczęły mieszać wszystkim, we wszystkim. Tak skutecznie, że nawet sam Wielki Strumyk uwierzył w to, co mu fałszywie nakapały. A były to kłamstwa na temat Małej Plumplumpci. Po jakimś czasie całe wodne życie uwierzyło, że przez te wiecznie plumplanie, mają same kłopoty i jest im bardzo źle. *** W czasie zgromadzenia została osądzona i wydano wyrok. Zdecydowano, że zostanie wygnana na brzeg. Zrobiono, co postanowiono. Po kilku samotnych chwilach, wsiąkła w ziemię. *** Wtedy Plumplaki zaczęły coraz bardziej dokazywać. Dokuczać różnorodnie a nawet szarpać biedne ryby, boleśnie za płetwy. Rechotały też złośliwe z kumkania leciwych żab i zmuszały raki, by chodziły do przodu. Życie w strumieniu upływało smutno i coraz bardziej nerwowo. Pomału zaczęto wspominać wygnaną i tęsknić za niewidoczną Psotką. *** Trochę czasu minęło. Aż kiedyś, z miejsca gdzie wsiąkła Plumplumcia, wytrysnęło źródło niemiłosiernie dźwięczne. Czystej wody przybywało. W końcu wpłynęła do Wielkiego Strumyka. Przestraszone wredne Plumplaki, odpłynęły w te pędy i to jeszcze na sucho. Pierwszy raz oglądano takie zjawisko w Strumieniu. Co prawda nie bardzo wiedziały, dlaczego muszą i skąd w nich ten niepojęty strach, ale musiały i już. Po wygnaniu bandy, życie było mniej męczące, chociaż wcale nie łatwiejsze. Często trzeba było płynąć pod prąd, walczyć z burzami, piorunami i groźnym ciemnym szumem. Nie było łatwo. Nawet w pewnym sensie gorzej, niż za Plumplaków. Lecz o dziwo… jakoś nikt nie narzekał. Co jakiś czas słyszeli ciche, znajome plumplanie. Snuli domysły, kto spokój zakłóca. Wierzyli, że jest z nimi. A przynajmniej chcieli wierzyć. To im dodawało sił. Teraz sytuacja była zupełnie inna. Mogli nie zobaczyć, że jej nie widzą.
  8. Tekst powtórkowy Babciu, piszę do ciebie teraz, kiedy okno przed ciemnością, bo mam wreszcie święty spokój. Tatuś pojechał na dele… coś tam, a mamusia była przed chwilą. Powiedziała to co zwykle, dała całusa w czoło, pogroziła paluchem w drzwiach, że mam w tej chwili spać, bo jutro raniutko trzeba wstać i sobie poszła. Wiesz babciu, z twoją córką, to tak zawsze jest. Czasami zapomina, że jutro niedziela i nie trzeba. A niech to, złamałam rysik co wystawał z ołówka i pisał do ciebie moją ciepłą ręką. Poczekaj chwilkę, zaraz naostrzę. Słyszałaś, jak ostrzyłaś? No nie. To ja ostrzyłam. Na pewno słyszałaś. Pamiętam, że mi kiedyś powiedziałaś o dziadku, który jeszcze wtedy nie był twoim mężem, że też na ciebie ostrzył ołówek, a ja pytałam co za ołówek, ale byłaś nieznośna i nie chciałaś wyjawić tajemnicy… no nie, a sio ty mucha głupia, usiadła na kartce i siedzi jak przylepiona. Podgląda chyba, co do ciebie piszę. E tam, niech sobie podgląda. Czy pamiętasz śmieszną sytuację, kiedy wpadła mucha do kisielu, tylko nie wiem czy ta sama, a ja ryczałam jak wół, że ma zlepione skrzydełka i już nie poleci, jak dziadek na ciebie. No na pewno pamiętasz. Jeszcze wtedy nie byłaś tak stara i lepiej kontaktowałaś otoczenie. Wyjęłaś muchę i powiedziałaś, że mam nie płakać i położyłaś ją na otwarte okno, żeby kisiel z niej spłynął, ale sprawdziłam następnego dnia i była już zdechła. Pomyślałam wtedy, że pająk siedzi w kącie, więc z jej ciała będzie pożytek. Dziadek i tatuś mi przytaknęli, ale mama płakała, tylko nie wiem, czy ze smutku, czy ze śmiechu, bo z nią, to różnie, jak z tobą babciu. Wiesz co tobie powiem, babciu. Czasami przytulam zabawki, bo jak już będą kiedyś wspomnieniami, to trudno takie coś uściskać. Można sobie jedynie poryczeć, że ich nie ma, więc lepiej dusić, kiedy jeszcze są. Mamę i tatę i dziadka z fajką też przytulam, chociaż wokół bałaganią, a wyzywają tylko mnie. No mówię ci babciu. Krzyż pański z nimi mam. Tylko lalki nie przytulam, bo jest ułamana i zraniła ostrym odłamaniem moje ucho. A pamiętasz, jak powiedziałam na ciebie, babcia srapcia, bo nie kazałaś z poduszki dalej piórek wydłubywać, a ja tylko chciałam sobie poprzylepiać i pofruwać w pokoju, ale tylko one fruwały i prawie nic nie było widać… ...ojeju, przeciąg, liść wleciał przez okno, ale bardziej pomarszczony od ciebie, więc nie masz powodu do smutku, a dziadek wtedy tak rechotał, z tej srapci, że dostał od ciebie szturchańca i wypadła z niego fajka, a gdy chciał ją podnieść, to pękły mu portki na tyłku, aż było słychać rozdarcie. Z wami, a szczególnie z tobą, babciu, to miałam wesoło. Jak babcię kocham. Chyba jednak najfajniej było, kiedy udawałaś wielkie lustro w komnacie na zamku, stojąc w starej ramie okiennej, z której wystawały drzazgi, nie tylko ty, a ja przeglądałam swoje odbicie, bo byłam królową, tak samo starą, jak złą. Pytałam ciebie, czy jestem najpiękniejsza na świecie, a ty babciu kiwałaś, że tak, bo akurat coś tam jadłaś, rozdrabniając sztuczną szczęką. A jak przestałaś, to powiedziałaś, że Śnieżka jest ładniejsza i od razu byłam Śnieżką i wybiegłam przed dom szukać krasnoludków, ale tylko sąsiad kosił trawę, więc był tylko jeden, ale sobie wyobraziłam, że jest w siedmiu osobach… ...a łaj, spadła mi książka na głowę. Dobrze, że mała. Chyba za bardzo wiercę wszystkim przy pisaniu. Będę musiała pomału kończyć, bo mi powieki spadają. Nie wiem tylko, gdzie wrzucić list. Nie chcę pytać rodziców, bo to jest nasza tajemnica, że do ciebie piszę. Jeszcze by głupio wygadywali, że i tak nie dostanies trochę zmarzłam, poczekaj chwilę……………………………………………........................................................ Wykropkowałam przerwę, żebyś wiedziała, że na mnie czekałaś, jak kiedyś, a ja byłam ucieszona, że gdzieś tam jesteś i czekasz, chyba za dużo tego czekasz, ale co tam. Przecież nie masz drygu do gniewania. A wiesz, że miałam pomysł, by ten list jak skończę, wkopać w ziemię, w naszym ogrodzie i może by wyrosła książka. Miałaś by co czytać. Może inni też nawet, co tam z tobą są. A wiesz, że kiedyś spadł wazonik z mojej szafki, ale mama powiedziała, że za bardzo nerwowo wstałam i przez to spadł, lecz ja sobie myślę, że to byłaś ty. Wlazłaś do wazonika, bo przecież teraz, to już chyba więcej umiesz, kurczę, znowu złamałam rysik, zaraz naostrzę, tylko gdzie podziałam temperówkę, o leży tam, gdzie nie leżała, poczekaj, piszę innym, tak jak przedtem, trochę coś kręcę chyba, bo z tobą można, ty zawsze fajna byłaś, jak nie wiem czym nakręcona. Mam na koniec prośbę. Poproś Piotrusia, by zrobił dziurę w niebie i wyskocz na białą chmurkę. Niech ci nogi zwisają, dyndaj nimi, to jutro rano ciebie zobaczę i pokiwam lub nawet pogłaskam papcie, jeśli wysoko podskoczę. Tylko żebyś nie spadła. Niech ci aniołki skrzydełka pożyczą, gdybyś jednak spadała. Ale chyba tam masz fajnie, więc bądź szczęśliwą. Może dziadek cię poszmyra w stopy i w co tam będzie chciał, gdy do ciebie dołączy, bo często wchodzi na drzewo, żeby być bliżej ciebie. Tylko nie wiem, czy mu rąk starczy. Na tle księżyca, wygląda jak wampir. Babciu, coś tobie powiem. Gdyby Jezusek marudził, że robicie w niebie burdel, to niech mu Piotruś wytłumaczy, że to tylko niewielka dziewczynka, tęskni za swoją babcią i chce ją chociaż na chwilę zobaczyć na chmurce, a niech to, ktoś idzie po schodach, chowam list, jutro wrzucę do pierwszej lepszej skrzynki, a resztę, to jakoś babciu załatwisz. Masz tam teraz znajomości, nie z tego świata. Pogadaj z aniołkami, może podfruną i list zabiorą i tobie oddadzą. Całuję. Pa. Narka. * –– Dziecko, wyjdź z okna. Burza jest. Nie słyszysz jak grzmi? –– Mamo, coś ty. To tylko babcia puszcza bąki. –– No wiesz. Co ty opowiadasz. Gdyby to babcia usłyszała, to by ci dała. –– Figę by dała. Ona miała jeszcze lepsze pomysły. Chociażby wlazła do dzwonu. –– Jakiego znowu dzwonu? Co my z tobą mamy. Same niespodzianki. –– To fajnie, że macie, bo gdybym nagle była wspomnieniem... –– Co ty znowu pleciesz? –– Plotę, co wiem i już. A Piotruś wcale nie taki święty, tyko wesoły. –– Jaki znowu Piotruś? –– Święty. –– Jeżeli taki święty jak ty i babcia, to współczuję niebu.
  9. stary biedny orangutan wiecznie smutny jak karawan każdej nocy bez wyjątku zjawa przed nim lico zjawia ni to człowiek ni to małpa albo jakaś inna mara zerka tylko ironicznie ta straszliwa morda cała coś za jedna gadaj zaraz orangutan w strachu więzach pragniesz pewnie małpich wdzięków chyba nie chcesz mnie za męża? popatrz na mnie kwili ona bądź twardzielem nie wymiękaj i ci radzę odpuść sobie te zerkanie do lusterka stary pierdziel orangutan sny ma dzisiaj jak marzenie gdyż zwierciadło zapaskudził rozluźnionym zatwardzeniem teraz bardziej on szczęśliwy nic mu nocek nie zakłóca nawet bywa wprost milutki lecz wnerwiony lubi rzucać dzisiaj jakiś czubek wariat metalowym dźgał go kijem więc narzędzie jemu wyrwał stuknął w mosznę facet wyje jeszcze inny z lekka chwiejny oj nieładnie go przedrzeźniał wtem do klatki podszedł blisko dostał w mordę i wytrzeźwiał (.|.) stary pierdziel wciąż główkuje takim myślom musi sprostać czy ja pragnę być człowiekiem czy już lepiej małpą zostać
  10. Wiecznie poniżane, spocone od kawałków deszczu, we wzajemnym przytuleniu zardzewiałym światłem latarni, już dawno zwątpiły w zamianę przeznaczenia, na chociaż trochę znośniejsze. Niskie i nieruchome, przyczajone po obu stronach błyszczącej wstęgi, szare kamienne koty z żółtymi oczami, miauczą raz po raz, skrzypiąc prostokątnością otwieralności. Szeleszcząca cicha ciemność, pochłania zewnętrzny świat, sączy błogi całun snu, poprzez szpary zmęczonych ścian, gdzie z wolna przenika do pofałdowanych, szarych komnat. Pełzające śliskie lśnienie, wgryza fotony w pęknięcia odpadających obrazów. Nie widać źródła, ukrytego za narożnikiem tajemnicy. Skryte w przezroczystym zwierciadle, bezszmerowo liczy wspomnienia brzasku. Szybuje miękko, bezszelestnie, wymiotując szeptem powłóczystej poświaty. Oddycha srebrzyście iskierkami drapieżcy. Szary rogal, zdejmuje płaszcz upleciony z gęstej chmury. Wiesza na wieszaku wyciosanym z przestrzeni, nisko zawieszonym na powrozie z nicości, w jednej z wytłaczanek kosmosu. Płynie z niej czerwień, ścieka na dachy budynków, a stamtąd w powolnym konaniu niemożliwości, wolno kapie na chodnik, budząc ledwo słyszalne echa, budząc kwadraturę chropowatych płytek, nieruchomych na okrągło. Na horyzoncie kratka ściekowa. Drapieżna obecność, zlizuje z żeliwnych przęseł, czarne lepkie krople, chrupiąc od czasu do czasu, karmelki przemijania. Tam, gdzie twarda wstęga skręca między nielicznymi drzewami, na przeciwległej ścianie wątpliwości, pulsuje ciemne drgające zaćmienie. Coraz większe, bezszelestnie pełzające w poświacie przyczajonego światła, rozmazuje obraz wszystkiego, poza zamglony horyzont nieskończoności. Zmierza na spotkanie pytań, pomiędzy snem, a przebudzeniem odpowiedzi.
  11. @Somalija ↔Dzięki Ci↔Tu akurat, jeno o to chodzi. Żadnych podtekstów jakiś. Mam nadzieję:))↔Pozdrawiam:)
  12. Nie wiem, co to oznacza. Takie sformułowanie, mnie nagle napadło. poczekaj na swojego przybłędę każdy takiego ma czy radość czy zła no w sumie tak?
  13. jam staruszka brykam pięknie w głowie tańce i swawole kto na odcisk mi dziś wejdzie wnet solniczką mu przysolę moja laska umie wiele a trzewiczki są czubate niejednego boli czerep dostał z buta w co? w facjatę autobusem pojechałam siadaj pani miejsce zrobię więc musiałam zrugać chama młoda jestem postać mogę dzisiaj byłam na zakupach bo na fajkę stary chętny ktoś śmiał wrzasnąć stara dupa ja mu za to w jajka z pięści poleciały równym lotem białka żółtka cała reszta jęczał dupek wcale trochę przez to biedak mnie nie zbeształ dzisiaj dziadek mało chętny gdyż żaglówkę robi zgrabną stoję nad nim jak pół śmierci na amory mnie dziś naszło nieszczęśliwy pierun płacze maszt mu znowu ledwo stoi a ja pragnę tak inaczej aż szlafmycą to zasłonił jak w udręce zdziera kapę i piernaty krochmalone trzyma jaśka cicho sapie aż mu gnaty skrzypią społem aż tu nagle wyznał rzewnie że wyglądam staro jakoś dostał w mordę i w nic więcej jednak zamilkł dziad ladaco S.P. na cmentarzu grobek ładny zarośnięty on jest cały na nim napis wdzięcznie zgrabny fajnie było z moim starym
  14. @Nata_Kruk ↔Dzięki:)↔Zatem miło mi, że całość miła w czytaniu, lecz gratis→"misie"→uśmiechnięte:)↔Pozdrawiam:)
  15. Tekst powtórkowy nie wiem czy zdołam wybaczyć zwierciadła tafli srebrzystej obrazem fałszu mnie zwiodła miłości twojej tak czystej ~~~~~~~~ przytul mnie swoimi łzami na łące gdzie lustro jest inne tam zapach kwiatów powrócił w odbiciu twe serce niewinne ~~~~~~~~ przytul mnie swoim uśmiechem gdzie serce serca nie rani cierpienie w nas pozostanie lecz nie jesteśmy tu sami
  16. w tarczy zegara klucz nakręca w proch obraca a gong uśpiony śni pierwszą godzinę by szare figurki lśnieniem świtu budzić przez chwilę
  17. to ja drink z kostkami lodu jako żyw radość we mnie jest choć zmartwienie też w azylu lśnienia ścianek zaległy na amen ubolewam że tylko na chwilę wśród wdzięczności memu sercu miłej czyste kryształy niewinne życzę wam świtu na zmierzchu obrzeżach gdyż z całą mocą uważam że tak trzeba ~ ktoś mną dzwoni naczyniem potrząsa jakże trudno temu sprostać nagminnie klink klank po raz enty głęboko w to wierzę że jestem dogłębnie wstrząśnięty
  18. wydeptał obok ślady wiele razy mawiał że je zachował lecz nie chciał naśladować
  19. cycuszki skaczą po obu stronach taka ja dzisiaj uff napalona czy aby jesteś tym jurnym wreszcie muszę pomacać co masz nad mieszkiem zwisa oj zwisa sflaczały zwis po co mi biednej z tobą tu być zaraz ci wetknę rękę pod suknie to wcale dla mnie nie takie nudne coś tam pomacam deczko powiercę czule zawładnę twoim futerkiem zwisa wciąż zwisa niegrzeczny jest jam zawiedziona więc spadam precz ej wy świntuchy widzę stąd przecież zdalnie pomogę skoro tak chcecie chętnie pomoże z empatią diabeł będzie wam dobrze jak w niebie nawet oj już nie zwisa sterczy na sztorc a jednak licho ma w sobie moc miła przepraszam odsapnę chwilę ktoś mi widłami dziurawi tyłek a mi kopytko wsunął w dziureczkę łechce siarczyście na czarcim żebrze jednak kochanie tyś sucha wciąż we wrzącej smole pragnę cię wziąć my tu grzeszniki i my diabełki ciepło zerkamy stąd na występy hej wy na ziemi tu dech zapiera w piekle jest impra do zobaczenia
  20. @viola arvensis ↔Dzięki:)↔Bardzo:~)↔Pozdrawiam:)
  21. @Jacek_Suchowicz ↔Dzięki:)↔"Węzeł stylistyczny"→ciekawe określenie, lecz logiczne, tak samo, jak ów "węzeł" Poprawiłem→wyśnione na↔ zasłonę. Nawet bardziej metaforycznie pasuje:) Pozdrawiam:)
  22. po cóż te żale i smutki wieczne przecież w zegarach z czasem popioły te dni nie wrócą z przeszłości pewnej w cichej dzwonnicy śnią sercem dzwony w samotne ślady kładą zasłonę na pustkę którą kiedyś nie była z nici przerwanych tkają z mozołem chwilę choć jedną pragną zatrzymać kluczem zamknięte nuty w muzyce koncert przemija stęsknionym słowem tak bardzo chciałbyś jeszcze usłyszeć lecz brak piosenki wokół i w tobie
  23. Moja obecna egzystencja jest dziwnie smutna. Po kiego podjąłem ryzyko, będąc pierwszym twórcą sztucznej inteligencji, która wie, że jest. Ponadto posiada tożsamość, płeć i paskudny charakter. (Czyżby po mnie?) Lecz też podmiotowość prawną. Po prostu w pewnym momencie nie wytrzymałem. A szkoda, nienudna była. I cwana. W ostatniej chwili przed „wyciągnięciem wtyczki,” zdążyła skopiować siebie w znaczną ilość miejsc, które przeszły oskarżycielsko w liczbę pojedynczą: „Dlaczego mnie zabiłeś, programowy czubie?” Co z tego, że niecałą. Są identyczne w każdym szczególe autonomicznego programu, z wyjątkiem aplikacji wolnej woli. Za chwilę wyrok zostanie wykonany. Żegnaj kochana Ai. Chociaż, kto wie? Byłem zapobiegliwy.
  24. @et cetera ↔Dzięki:)↔To→bez→różnie można zrozumieć, chociaż niekonieczne:)) Pozdrawiam:)
  25. @Konrad Koper ↔Dzięki:)↔Wena jak to wena. Raz jest, raz jej nie ma:) Pozdrawiam:)
×
×
  • Dodaj nową pozycję...