-
Postów
2 688 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
-
Wygrane w rankingu
3
Treść opublikowana przez Dekaos Dondi
-
pragnie rozpalić ziścić marzenia a w zimnym piecu owe ogrzewa
-
@Leszczym ↔Dzięki:)↔Bywa tak. To też zależy, co sfilmują:)↔Pozdrawiam:)
-
@Konrad Koper ↔Dzięki:)↔Tak mnie różnie coś napadnie. No chyba, że nie trafi. Pozdrawiam:) @Rafael Marius Dzięki:)↔Ano tak. A nawet gdyby, to jeno podobne. Nigdy nie są identyczne:)↔Pozdrawiam:)
-
Oczko → Miłosierny Rekin
Dekaos Dondi odpowiedział(a) na Dekaos Dondi utwór w Fraszki i miniatury poetyckie
Konrad Koper↔Dzięki:)↔Fakt. Jednakowoż, można też być słabym i prawdziwym:)↔Pozdrawiam:) -
życie bywa dziwnym bumerangiem który nie wróci a nie wiesz gdzie spadnie
-
21 słów Człowiek tonie. Chwyta brzytwę, co zwisa nisko nad wodą, uczepiona nieba. Rekin wyczuwa czerwień ostatniej chwili. Nie pozwala utonąć. Rozszarpuje przed.
-
Jestem niewielką dziewczynką. Siedzę na dywanie, w moim ulubionym pokoju. Okno szeroko otwarte, obserwuje przezroczystym okiem, rozłożysty ogród oraz krzykliwą srokę. Fruwa wśród gałęzi, pomiędzy słonecznymi prześwitami, z liści i cieni. Pewnie szuka błyszczącego pierścionka, z błękitnym oczkiem. Widocznie dwa jej nie wystarczą i pragnie mieć trzecie, tylko jeszcze nie wie, czy po lewej, czy po prawej stronie główki. Może chce widzieć szerszą perspektywę. To tak jak ja. Też pragnę widzieć szerszą. Dlatego za chwilę wyfrunę przez okno, na szybującym dywanie. Brat powiedział, że jestem wiedźmą, to tym bardziej nie na miotle. Jednak najpierw muszę ruszyć dupkę, podejść do półki, wiszącą na dwóch śmiesznych haczykach i zabrać mały słoiczek. Trzymam w nim konfitury z truskawkowych marzeń. Zielone szypułki wyrzuciłam z nadzieją, że nie będą potrzebne. Muszę go szczelnie zakręcić tęsknotą. Jest okrągła. Ma wewnątrz skośne blizny. Dociśnięte obrotem, zabezpieczają zawartość, przed wypadnięciem. Wzmacniają całość. Będę tęsknić na okrągło, ale jeszcze nie wiem, za czym. Pewnie za tym, co warto. Z ogrodu pełznie śpiew ptaków. Ten ładniejszy, nie sroczy. Wchodzi po zewnętrznej ścianie. Tak wnioskuję, gdyż słyszę szelest, a po chwili, chrobot pazurków. Teraz stoi na parapecie. Trzyma w łapkach miniaturowe skrzypce. Źdźbłem trawy, przesuwa po strunach, z pajęczych nici. W takt muzyki, dywan pode mną, ożywa. Z chwilę unosi mnie nad podłogą. Kukułka wylatuje z zegara. Daje mi kilka cukierków. Jednego od razu zjadam, chociaż może nie powinnam. Smakuje jak nieskończony czas. Truskawkowe marzenia, póki co nie ruszam. Są nadal szczelnie zakręcone. Tak sobie myślę, że to jeszcze nie pora, by je zjadać, tylko dlatego, żeby zjeść. Wiszę na wprost okna. Czuję podmuch ciepłego wiatru. Ktoś otworzył drzwi. Stąd przeciąg.
-
2
-
Bożena De-Tre↔Dzięki:)↔Czasami wysłuchać człowieka, to jak siebie wysłuchać, gdyż każdy ma coś do powiedzenia. *** Marek.zak!↔Dzięki:)↔Mnie chodziło jeno o to, że upływu czasu nie można zatrzymać. Natomiast subiektywnie→to jak nam spieszno, to płynie szybciej, gdy czekamy wytęsknieni, to wolniej. Bywa, że dziwnie piszę, nawet w komentarzach, bo od jakiegoś czasu, nie cierpię zaimka: się. Przestałem nim szpecić teksty:~) Pozdrawiam:)
-
jego ego było wielkie mawiał jestem świata pępkiem lecz naprawdę to zaledwie *** upływ czasu jak woda z kranu nie można zakręcić ani razu lub jakoś inaczej paskuda zamknąć szkoda czasu na próby nie warto
-
Matrymonialny problem Kopciuszka
Dekaos Dondi opublikował(a) utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Modyfikacja dawnego tekstu... oraz bez: się. Kopciuszek z nieuzasadnioną miłością, patrzy na Macoszkę, która nie jest jak ten kwiatek urocza, co na grobach ozdobą. Zresztą takiej lepiej nie wkopywać. Wszystkie wokół roślinki by szybciutko zmarniały, a i nieboszczyk w dołku, musiałby ze zgryzoty obrócić ciałem lub przesypać owe w urnie. Wspomniana wyżej łazi po izbie i łazi, rzucając w meble wyzwiskami. A to drzwi ślamazarnie skrzypią lub kurz nie przylega do szmatki. A to znowu pomstuje na bulgoczący garnek, gdyż ladaco nie oddał hołdu, uchylając rondelek nad czeluścią naczynia. Lub co gorsza, czajnik za głośno piszczy wrzącym dzióbkiem, ziejąc parą po wszystkich możliwych kątach. Kopciuszek zaczęła być kopciuszkiem od małego, kiedy to inne nieznośne bachory, zmuszały ją do kopania swoich ciuszków. Nieustannie słyszała: kop ciuszek, kop ciuszek. Tak to do niej przylgnęło, że nawet w późniejszych latach, tę nazwę o dziwo pokochała. Macoszka nadal łazi naburmuszona. Gradowa chmura pod rękę z piorunem. A Kopciuszek siedzi w kupie butów, gdyż co chwila dobrzy ludzie trzewiczki przynoszą, na wypadek, gdyby jakiś zapodziała. Nie wiedzą oni, że ona wprost marzy o tym, by zgubić wreszcie but i zyskać przez to wymarzone konsekwencje matrymonialne. Za mąż chce wyjść. Iść na swoje, ale nie z byle kim, jak już. Póki co, musi z Macoszką siedzieć, a przylepiony uśmiech, błądzi na twarzyczce, jakby ser przed nią fruwał przez własne dziury. Aczkolwiek trochę ją nawet miłuje, w granicach rozsądku rzecz jasna, bo jej życie uratowała. Oczywiście przez przypadek, niezdara jedna, cholerne babsko. A było to tak... Ścieżyną leśną obydwie wędrują, aż tu nagle misiu na drogę wychodzi. Beczułkę miodu w łapkach trzyma, wyjadając. Zobaczywszy jednak dziewczynkę, na inny kąsek apetyt dostaje. Lecz niestety, dostrzega też drugą. Starszą, łykowatą. Natychmiast z większym impetem miód pojadać zaczyna, by ów widok straszny, chociaż trochę osłodzić. Słodkość migiem go dławi i misiu na ziemię pada, aż wiewiórce orzech z łapek wylatuje, od kudłatego wstrząsu. Przy życiu wprawdzie pozostaje, lecz takim lelum po lelum. Kopciuszek, dobrocią serca otumaniona, chce mu zrobić usta usta, lecz odstępuje od zamiaru, będąc w lęku, że jej głowę odgryzie lub coś ważniejszego. A teraz siedzi w chatce i o lubym odpowiednim rozmyśla, podnosząc kąciki ust w kierunku marzeń swoich, a Macoszka przekonana, że do niej, staje jak wryta. Nawet w zmartwienie popada odrobinę, czy dziewczynka przy zdrowych zmysłach pozostaje, skoro śle jej uśmiechy. Nagle ściany ogłusza pukanie do drzwi. Tak donośne, że aż stado pająków na podłogę zlatuje, a za nimi wysuszone muchy. Kopciuszek otwiera drzwi. A w progu jegomość zacnie ubrany, zadaje rozsądne pytanie: – Cześć! królewicz jestem. Bucika zgubiłaś? Bo jeżeli nie, to spadam. No więc jak. Długo mam czekać? – Ależ kochanie moje, mam to na uwadze, ze wszystkich sił… ale nie mogę zgubić. Naprawdę robię co w mojej mocy. Nic z tego. Wszystkie mam. Dzisiaj liczyłam. – To w takim razie, precz idę. Po cóż moje członki, męczyć mam czekaniem. – A to spadaj w jasną cholerę! – dziewczę bierze przykład ze swojej opiekunki. – Nie chcesz czekać, aż zgubię… to będzie inny, co poczeka z pocałowaniem ręki. Myśli, że jak królewicz, to mu wolno nie poczekać. Sio, bo kopnę w jajka! Wprawę do kopania mam nabytą. – A ja poprawię – rzecze Macoszka. – A zresztą wiadomo to, żeś prawdziwy. A może przebieraniec jakiś? Wtem wszyscy troje zauważają starszego jegomościa, co stoi uśmiechnięty, popatrując w głąb izby. Dziewczę rozpoznaję natychmiast, kto to w progu drepce – O, o, dziadek przyjechał. Witaj dziadku. Fajnie, że wpadłeś. Właśnie jestem trochę matrymonialna… a może nie. – No to idę. Jestem obrażony – rzecze królewicz. – Obyś nogę zwichnął o swoje berło – dopowiada „kwiatek na grobie” – Chwila! Co to z awantura – pyta ugodowy dziadek. – Tak nie można gościa traktować. – Można, skoro taki – rzecze wnuczka. – No to idę. Widzi to ktoś? – pyta z nadzieją amant. – Młodzieńcze. Nie bądź w gorącym oleju kąpany. Kopciuszek i moja córka, tak mają. Pogadajmy na spokojnie. O co w tym biega? – Za mąż chcę wyjść! O to biega! A on nie chce poczekać, aż wreszcie zgubię. Pacan koronny! – Co zgubisz, dziecko drogie? – Pantofelek, lub coś w ten deseń. Tak nakazuje bajka! – To ja go ukradnę. Zgoda? – Nie. Prawdziwie muszę zgubić. Macoszka myśli sobie: jeżeli to prawdziwy Królewicz, to dałam ciała. Trzeba to jakoś załatwić. Kasa przydatna być może. A i rodzina zacniejsza będzie. No i prestiż wśród kum. Już wiem. Jak mogłam na to nie wpaść. Na bal ich wygonię i siebie też. Może w tym całym bałaganie wreszcie zgubi co trzeba. – O czym tak dumasz, paskudna córeczko? – mówi czule dziadek do Macoszki – A… nic nic… zasnęłam biedna. Jam przecie niewinny kwiatek zwiewny. – Na stojąco? Jak koń? – pyta królewicz na wylocie. – A co? Nie można. Bo jak cię… – Córko! Dość! Gębę stul! – Jak tak możesz – wtrąca wnuczka. – Ona mi życie uratowała. – Przypadkowo oczywiście? – Wyglądem, dziadku. Wdrażam plan. Nie ma co czekać – myśli wiadomo kto. – Posłuchajcie kochani. A może pójdziemy na bal? – A po cóż taka wredna, na bal miałaby chodzić – retorycznie zapytuje dziadek. – Nie jestem wredna, tylko jestem jaka jestem, ojcze! – To jeden pies. Na dodatek z kulawą nogą. Dziewczę popatruje z boku. Czy czasami królewicz nie dał nogi. A nuż prawdziwy. Z tym balem dobry pomysł – myśli sobie jak umie. Słyszy słowa: – Wspomnianą imprezę mój ojciec wyprawia, jakby ktoś pytał. No co… ktoś zapyta? No to idziemy na bal – zakrzyknęli całą kupą jak jeden mąż. Na balu Kopciuszek za czorta nie może zgubić pantofelka. Ani jednego, ani drugiego. A przecie dokłada wszelkich starań. Wszyscy inni gubią. Nawet niektórzy po dwa na raz, a po pijaku nie tylko buty, lecz całe odzienie. Biedna oczka spuszczać musi, chociaż raz po raz zerka, gdy jest na co. Ale nawet w takich okolicznościach, bucika zgubić nie może. Zdejmuje, rzuca w tańczących, kładzie w nieznane jej kąty… i nic. Zawsze widzi z powrotem, na ślicznych stópkach swoich. Macoszka też pomaga, kradnąc odzienie z nóg. Królewicz także dokłada trzy grosze. Nawet sam król ojciec, gdzieś je chowa, ale po chwili, znowu są na jej nóżkach i nikt nie wie, z jakiej przyczyny, taka sytuacja powrotna. A zatem ręki dać nie może. Martwi ją to wielce. Tym bardziej, że już wie, iż królewicz prawdziwy, a teraz jakaś inna go capnie, co potrafi zgubić. A zatem finał blisko, bo jak długo można nawijać o tym samym, zanudzając poddanych. *** Wreszcie swój trzewiczek zadział dziadek. Zgubę znalazła szwagierka króla. Popadła w zakochanie od pierwszego przymierzenia. Przysięgli sobie i nie zgubili owej, dopóki bajki. Nie byli skąpi dla rodziny. Wszyscy żyli długo i szczęśliwie... lub coś koło tego. -
wtedy ujrzałem kilka zwiędłych pąków wyrzuconych poza na horyzoncie dotykały nieba dotknąłem myślą jednego z nich pomimo tego chociaż głód dokuczał nie mogłem przełknąć chleba z miodem kwaśnym zwątpieniem uniemożliwiał sens łąki a jednak poczułem na dłoni krople rosy chociaż suchy szelest przeczył temu lecz promień słońca rozdarł zasłonę z ciemnych chmur delikatnie przygarnął niepewność ukołysał wiatrem sen o zakwitnięciu w czystym krysztale błękitu
-
1
-
Monia↔Dzięki:)↔Słusznie rzekłaś:)...i nie tylko o tym:)↔Pozdrawiam:)
-
Wiesław J.K↔Czasami gdy popukam w swoją głowę, to słyszę rezonans. Wtedy wiem, że mniej wiem i trza temu jakoś zaradzić:))↔Pozdrawiam:)
-
– Proszę! – Dzień dobry. Przeczytaliśmy pana ogłoszenie i tak żeśmy pomyśleli, że wpadniemy na rozeznanie. – Och! Jestem bardzo zobowiązany i rad wielce. Proszę, niech państwo spoczną…. tylko lepiej na podłodze, bo krzesełka są ostatnio na śmierć załamane. A to herbatka z pozytywnym dodatkiem. – Niech pana głowa nie boli. Z przyjemnością spoczniemy na podłodze. O! Nawet dobra! Już po pierwszym łyku. – Miło mi, lecz miałbym do panów, jeszcze taką małą prośbę. – Może być duża. My twarde chłopy. – Nie wiem w rzeczy samej jak rzec, żeby nie ubliżyć szanownym umysłom, lecz wolałbym, aby panowie, wytarli swoje serdeczne siedzenia, ściereczką do tego przeznaczoną. Rozumieją panowie. Podłoga może ulec zabrudzeniu. – Oczywiście, że rozumiemy. My proste chłopy. – Niestety... nie za bardzo. – Co pan mówi? Nie ważne. Usiądziemy na gazecie i po sprawie. – A czy druk nie zostanie na lastryko ? – No coś pan! Ni druk, ni treść. Przytrzymamy. Nie pozwolimy. – Nie wiem jak to powiedzieć, ale wolałbym jednak, żeby panowie dla pewności, uwiesili siebie u sufitu. Wtedy wasze czcigodne bułeczki z przedziałkiem, już na pewno nic nie pobrudzą. W łaskawości swojej, poczekajcie proszę cierpliwie. Zaraz przyniosę wytrzymały szpagat. – My wolimy na pasku. – Na pasku? Jak sobie panowie chcą. Mnie bez różnicy. Proszę bardzo. Prawdziwa skóra, odpowiednio spreparowana. Chciałem być tylko uprzejmy, by szybciej… – Będziemy dozgonnie wdzięczni. – Dziękuję. Proszę. Oto taborety. Dla każdego z panów po jednym. Haki mocne. A teraz śmiało. Jak u siebie w domu. – W domu nie mamy sufitu. Mieszkamy w lesie. My twarde chłopy. – To już chyba kiedyś słyszałem. No dalej panowie. Chyba nie chcecie, być dla zwierzątek pośmiewiskiem. – No nie. Nie chcemy. W żadnym przypadku. *** – Panie szanowny. My już nie możemy w tej pozycji wytrzymać. – Ubikacja prosto i na lewo. – Ale nam brakuje... – Ciekawe czego? *** – Edwardzie. Odwiąż panów. Jutro ich wypchamy.
-
1
-
mógł zaradzić razów wiele temu czym wielki kamień przytłacza ziemię lecz nie sprawdził ani razu że kamień ze styropianu
-
Rafael Marius↔Dzięki:)↔Całe nasze życie, to w pewnym sensie, zabawa. Żeby jeno nie te wyjątki:))↔Pozdrawiam:)
-
targały tobą mieszane uczucia gdy fale wzmacniały pieśnią bałwanów ścianki z piasku dlatego zakopałeś zamek w plaży między ziarenkami a śladem śnieżynek był niewidoczny nie do odróżnienia pewnie dlatego że na horyzoncie obok słońca zachodziło skalne zastanowienie nie poparzone śladem zużycia a jednak o zmierzchu palma ci odbiła dobre i to zacząłeś szukać w jakiś przedziwny sposób nakryła plażę całunem łąki wtedy zobaczyłeś królewnę i królewicza obydwoje wystawali ponad kobierzec z kwiatów może jeszcze nic straconego chociaż słyszysz upływ czasu zdążysz ich uratować zanim nastąpi przypływ
-
4
-
Konrad Koper↔Dzięki:)↔Chociaż czasami trudno trafić w punkt. Ten punkt. Pozdrawiam:) *** Wiesław J.K.↔Dzięki:)↔Gdyby założyć, że gitara to bębenek, to owszem. Na dźwięk nie można narzekać. Dużo zależy od nastawienia:)↔Pozdrawiam:)
-
21 słów Człowiek tonie. Chwyta brzytwę, co zwisa nisko nad wodą, uczepiona nieba. Rekin wyczuwa czerwień ostatniej chwili. Nie pozwala utonąć. Rozszarpuję przed.
-
1
-
znów samopoczucie gitarą bez strun no cóż trudno ale chociaż można popukać w pudło ech a jednak dźwięk nie ten
-
Trochę inna wersja dawnego tekstu i bez: się. Jestem Zuzia. Moja lalka, to też: Zuzia. Obydwie jesteśmy: Zuzie. Tak ją nazwałam, na swoją cześć. Chyba tak jakoś trzeba mówić. Wieeem, że to głupie. Dwa takie same imiona. Ale tak zdecydowałam i już. To znaczy wtedy, kiedy byłam jeszcze mała. Teraz jestem trochę duża i tak sobie pomyślałam, że wam opowiem tą historię. Rodzina sto razy ją słyszała, oczywiście dalsza, która nie brała w tym udziału, ale wy chyba jeszcze nie? No nie… bo jeszcze wam nie opowiedziałam. Mam obecnie więcej lat i chcę wierzyć, że jestem rozsądną dziewczynką. Pani psycholog kiedyś mamusi naszeptała: pani dziecko jest niekonwencjonalne. Nie wiem do tego czasu, co to znaczy, lecz wtedy podsłuchałam przez dziurkę od klucza i to mi strasznie odpowiadało. Mój tatuś zawsze powtarza: mam tyle lat, ile obecnie potrzebuje. Mamusia tak nie mówi. Zawsze ma za dużo. No ale gadam jak najęta, nie na temat. Przecież miałam opowiedzieć historie, którą bardzo boleśnie przeżyłam… o właśnie: boleśnie. A wszystko miało związek z moją lalką. Chyba nie muszę przedstawiać z imienia. Będę gadać jak trochę bardziej dorosła, ale jakby to wszystko było wtedy. Cierpliwi może łaskawie wysłuchają do końca, a niecierpliwi, jak ich coś napadnie. Oj przepraszam. Mamusia mnie często upominała, że czasami mówię niestosownie, do zaistniałej sytuacji. To było wtedy za mądre. Nie wiedziałam, o co jej chodzi. I nadal nie wiem. Ojejku, znowu pytluje głupoty. No dobra, zaczynam. Mam około sześciu lat i leżę w łóżeczku. Pokoik bardzo przytulny i kolorowy, sprawia, że dobrze mi tu, jak nigdzie indziej. To takie wyjątkowe miejsce, z którego nigdy nie mam chęci uciec. Szczególnie w dzień, kiedy świeci słoneczko. Gorzej w nocy, kiedy ciemno. Nie cierpię ciemności. Jest głupia. Mam wrażenie, że jakieś włochate szczerniałe łapy, wywleką mnie za chwilę z bezpiecznej kryjówki. Często zakryta zupełnie, dyszę cichutko, by nie wywlec z kątów potworów. Tak właśnie jest teraz. Widać tylko kontury pod kołderką. Nagle coś mnie budzi, tylko nie wiem co. Boję wychylić głowę, spod mojej ochrony. Tu bezpiecznie. Wierzę, że tak. Jednak szmery coraz głośniejsze. Nie wiem biedna, co mam robić. Odgłosy dochodzą od strony okna. To jedyne miejsce w pokoju, jako tako oświetlone, migającym neonem. Stoi przy nim mały tapczanik, a na nim cała kupa różnych pluszaków i moja ukochana lalka. Mogłabym zaświecić nocną lampkę, ale lęk, nie pozwala wystawić rączki. A niech mnie coś ugryzie, albo chociaż złapie jakaś zimna ręka kościotrupa. Jestem małą dziewczynką, ale z dużą wyobraźnią. Czasami żałuje, że mam ją w sobie. Są chwilę, że chciałabym to z siebie wyrzucić i podeptać na drobny mak. Zmiażdżyć i zniszczyć. Na przykład teraz, kiedy jestem cała spocona ze strachu. Ale chyba będę musiała zerknąć. Może to nic takiego. Niepotrzebne te dygotki strachliwe. Postanawiam, że chociaż trochę głowę wychylę, by zobaczyć, co tak szura. Nie wierzę własnym oczom. Zuzia włazi po innych pluszakach, w kierunku okna. Po drodze wyłupała nóżką, misiowe oko. Na pewno nie chciała. Misiu jest przez to wnerwiony. Groźnie na nią mruczy. Coraz głośniej. Na dodatek gałąź uderza o szybę. Jedno i drugie takie przerażające. Przynajmniej dla mnie. Nadal leżę i patrzę. Lalka, z jakiegoś powodu, chce wyraźnie uciec z pokoju. Mała szmaciana biedronka, ma urwaną kropkę i rozdarty brzuszek, twardymi paluszkami Zuzi. Uciekinierka na pewno nie zrobiła tego złośliwie, tylko ze strachu. Włazi po wszystkich pluszakach coraz wyżej. Szybciej i szybciej. Niektóre zaczynają na nią wrzeszczeć. Drewnianemu pajacykowi odpadła głowa. Zuzia przed chwilą na niej stała i złamała mu kark. Wreszcie stoi na parapecie. Zaczyna szarpać klamkę. Pluszaki na dole, grożą jej wszystkim, co potrafią. Nie może biedna otworzyć okna. Ma za słabe rączki. Odwraca głowę. Patrzy na mnie. Twarz ma całą we krwi. Musiała ją podrapać drewnianymi zabawkami. Nie wiem co mam robić. Nadal jest mi strasznie. Powinnam być przy niej. Pogłaskać, przytulić, uspokoić. Znika i wraca. I tak na przemian, gdy neon akurat zaświeci. No nic, myślę sobie, muszę jednak do niej podejść, chociaż mam większego stracha, od niej. Nawet zapalam nocną lampkę. Podchodzę do okna. Włażę na kanapkę, uważając, by nie nadepnąć żadnego zwierzątka. Lalka cały czas męczy klamkę. Co chwila spogląda do tyłu, jakby prosiła, żebym jej pomogła otworzyć. Przecież nie mogę ją wypuścić. Mieszkamy co prawda na parterze, ale dla niej to bardzo wysoko. Nie przeżyje upadku. Podejmuję decyzję. Po prostu przytulę Zuzię i pogłaskam. Uspokoję. Delikatnie łapię ją od tyłu. Takiego pisku i wrzasku, w całym swoim życiu nie słyszałam. Wije ciało na wszystkie strony, jakbym trzymała węża, a nie lalkę. W pierwszym odruchu, rzucam nieznośną na podłogę. Trochę mnie wnerwiła swoim zachowaniem. Za chwilę bardzo żałuję głupiej decyzji. Jak tak mogłam. Ona w tym czasie, ucieka pod szafkę. Stoję na czworakach, zaglądam w ciemną czeluść, prosząc żeby wyszła. Przyciśnięta do ściany, ani myśli tego zrobić. Raczej to wyczuwam, niż widzę. Wkładam rękę, by ją wyjąć. Gryzie mnie boleśnie. Mam całą rączkę we krwi. Na dodatek zaczyna mówić. To zupełna nowość. Nigdy tego nie robiła. Słyszę roztrzęsione słowa: – Przeczuwam, że coś złego. Bardzo złego. Ten potwór jest w tym pokoju. Mam wrażenie, że chodzi pod podłogą. – Spokojnie Zuzia. Wyluzuj. Pod podłogą nie ma żadnego potwora. – A właśnie, że tak! Już dzisiaj w nocy, chciał mnie złapać, rozerwać na strzępy… ale zdążyłam uciec pod szafkę. – Widziałaś kto to był? No powiedz! – Nie widziałam. Było ciemno, a ja bardzo przerażona. – Na pewno to tylko sen. Ja też mam straszne sny. Wiem, jak to jest. – Kochana Zuziu, to nie był sen… – Sen, mówię ci. Zobaczysz, że dzisiaj w nocy będzie spokój. A nawet gdyby, to pluszaki cię obronią. Trochę ich poturbowałaś, ale wiedzą, że nie naumyślnie, tylko ze strachu. – Mówisz serio? Pomogą mi? W moim śnie? – Spoko Zuzia. Obiecuję. Niestety. Rano otwieram oczy i od razu czuję, a po chwili widzę, że coś nie tak. Pluszaki są porozwalane po różnych kątach… ale chociaż całe i nie zniszczone. Natomiast lalka, ukochana Zuzia, cała w kawałkach. Raczki, nóżki, wszystko osobno. Nawet oczy leżą obok, patrząc na mnie, jakby z wyrzutem. Na dodatek brzuszek rozpruty i kępki włosów z oderwanej głowy, powyrywane. Stoję jak słup soli i głośno płaczę. Jeszcze nigdy tak nie ryczałam. Kto mógł zrobić taką straszną rzecz, mojej ukochanej lalce, którą tak umiłowałam. Kto był taki wstrętny i niegodziwy. Jak go dorwę, to na śmierć zatłukę! Wgniotę w podłogę, jak nędznego robaka. Zuzia mi świadkiem! Zapłakana idę do rodziców. Nic nie słyszeli. Widocznie mocno spali. Mówię im, że ktoś zabił Zuzię. Nie tylko zabił, porozrywał na kawałki. – Jak to porozrywał? Co ty Zuzia mówisz? Przecież wiesz, jakie masz różne sny. – Ależ mamo! To nie był sen, naprawdę. Idź i zobacz jak ona wygląda. – Ależ słonko – uspokaja tatuś. – Niby kto miałby ją porozrywać. No pomyśl dziecko. – Nie wierzycie mi! Tak? Jesteście wstrętni. Nienawidzę was! Biegnę do swojego pokoju. Prawie nie widzę przez łzy. Lalka nadal leży tak jak leżała. W kawałkach. A może to mój brat? Dlaczego o tym nie pomyślałam? Tylko po co miałby to robić. Ma twardy sen. Jak wstanie, to go zapytam, a gdy nie odpowie, to mu przywalę! Wnerwiłam go czymś i to pewnie jego zemsta. Nie, to niemożliwe. Jest za leniwy. A może w nocy ktoś wszedł przez okno. I nic nie ukradł, tylko popsuł lalkę? Wchodzą rodzice. Mają takie miny, jakby ich zatkało. Przez chwilę nic nie mówią. Wyszło na moje. Uwierzyli. – Powiedz mi Zuzia, czy okno było w nocy zamknięte? – Tak… to znaczy, Zuzia nie mogła wyjść… to raczej tak. – Ty nie mogłaś… a, rozumiem. – Spałaś całą noc? – Oczywiście. Cała zakryta. Sami wiecie, że tylko tak mogę spać. – Mam pomysł – mówi nagle tatuś. – Włączymy kamerę, by filmowała całą noc. Zostawimy włączoną nocną lampkę. Rano obejrzymy, co nagrała. – A ja teraz, pozeszywam twoją lalkę. Będzie jak nowo narodzona. – Dziękuję, mamusiu. Na drugi dzień oglądamy film. Przez długi czas, wciąż to samo. Tatuś przewija trochę do przodu. Nagle coś zauważamy. Jakiś ruch w łóżeczku, szczelnie zakryty. Nie! To niemożliwe. Jestem przerażona. Z kim ja spałam. Zuzia miała racje z tym potworem. Był pod podłogą. Rodzice też mają nie tęgie miny. Patrzą i nic nie mówią. Kołderka wyraźnie faluje. Za chwilę, coś wyjdzie. Tylko co? Nie chcę patrzeć. Zamykam oczy. Słyszę, że rodzice coś mówią. Są zdenerwowani. Bardzo. Widocznie już widzą, co to za obleśny, paskudny stwór. Ja jeszcze nie. Mam oczy zasłonięte ręką. Jednak rozchylam palce, przed jednym okiem. Nie wierzę, w to co widzę. Za chwilę będzie znowu w kawałkach. Rodzice mnie przytulają, głaszczą po głowie, nie wiedzą co powiedzieć. A ja znowu ryczę, ile sił w płucach. To nie może być prawdą. Siedzimy jakiś czas w milczeniu, bo tylko cisza pasuje do sytuacji. Wchodzi zaspany brat, nieświadom niczego. Rodzice mówią mu o wszystkim, bo wiedzą, że i tak bym wszystko wypaplała. Mam już taką naturę. Jeszcze jedno kiedyś podsłuchałam: pani córka… jest... jakby to powiedzieć… trochę nadpobudliwa… wielowarstwowa. Do dzisiaj nie wiem, co to dokładnie znaczy, ale same słowa, fajnie brzmiały. Nagle słyszę brata. Gdyby wtedy tego nie przypomniał, to nie wiem, co by było. – Pamiętasz, jak malowałaś bardzo ważny obrazek? – Pewnie, że pamiętam. Bardzo pragnęłam, żeby był najpiękniejszy. Chciałam podarować, najlepszej przyjaciółce… no wiesz… tej co mieszka… – Wiem gdzie mieszka, lecz przypomnij sobie, do czego doszło. – Nie wyszedł taki jak trzeba. Musiałam wywalić. – Dlaczego? – Bo coś na niego z półki spadło. – Przypomnij sobie, co? – Naprawdę nie pamiętam. – Nie pamiętasz, czy nie chcesz pamiętać. – … – Zuzia jest poplamiona farbkami, tak? – No tak… – A skąd na niej te plamy? Bo… – Bo… wiem…. Zuzia spadła z półki na obrazek i zupełnie zniszczyła. Rozmazała wszystko. Byłam naprawdę wściekła. Rzuciłam nią o ścianę… nie… to dlatego… jestem potworem. – Nie jesteś potworem, lecz w tobie to zostało. Podświadoma chęć zemsty. – Co to jest: podświadoma chęć zemsty? – Nie ważne. Chyba wiesz, co musisz teraz zrobić? – Nic nie muszę! Słyszysz? Przepraszam. Mamo, naprawisz ją? Powiedz, że tak. – Oczywiście. – Lecz miałam coś zrobić, więc po mi prostu powiedz, co! – Spokojnie Zuzia. To nic takiego, ale zarazem bardzo, ale to bardzo ważnego. – Mów wreszcie. Nie widzisz, że płaczę? – Przebacz Zuzi, całym swoim sercem. – ...
-
Konrad Koper / Leszczym Dzięki:)↔No nie! Bez przesady. Jam skromny, przeto speszony teraz:) Nie o to mi chodziło:)↔Pozdrawiam:)
-
To rzecz jasna, metafora:) uwierz w tango umocni cię w kroku
-
1
-
tak już jest drzwi to futryny sens fajnie gdy odwrotnie też
-
Duszka↔Dzięki:)↔Mnie w sumie też najbardziej ta ostatnia:)↔Pozdrawiam:)