Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Dekaos Dondi

Użytkownicy
  • Postów

    2 591
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

  • Wygrane w rankingu

    3

Treść opublikowana przez Dekaos Dondi

  1. @Kot Dzięki:)→Lubie pisać różne teksty.Czasami bardzo przeciwstawne, w sensie treści i formy:)) Nie jestem stabilny:) Pozdrawiam:)
  2. @Kot Dzięki:) To dość dawny tekst, jeno zmodyfikowany. O jakie opowiadanie Lema chodzi? Bo bym zerknął chętnie. Pozdrawiam:)
  3. To stało się nagle i niespodziewanie. Rach ciach i już. Żywe ciało ukochanej żony zostało na kanapie a jej mózg zepsuł telewizor, wyłączając wszystkie programy: lokalne, satelitarne i jakie tam jeszcze? Pojęcia nie mam. Na domiar złego zaczęła wygłaszać reklamy (jakby to ona była nadajnikiem) i je wyświetlać... jakoś inaczej... bardziej sugestywnie. Jedna z nich tak bardzo utknęła w moim mózgu - który na szczęście miałem przy sobie - że aż postanowiłem sprawić żonie radość, realizując... to co reklamą przekazała. Póki co nie miałem z nią za bardzo kontaktu. Przebywała w innym świecie. A reklama brzmiała: ''Przeżyj szczęśliwe chwile, w naszym drewnianym domku. Nie pożałujesz” Nie namyślając się za dużo, wtłaczam mój plan działania w ciemny tunel realizacji. Zdaję sobie sprawę z tego, że jestem większym szaleńcem od mojej żony, co to ma wdzięki na kanapie a mózg w telewizorze. Ale cóż poradzić. Miłość nie wybiera, tylko nakazuje. A przynajmniej mnie nakazała. Kilku zaufanych ludzi do tego angażuję w tym jednego grabarza. Mają trzymać gęby na kłódkę. Kiwają, że tak, że nie zawiodą. Kopiemy dziurę w ziemi, kładą mnie do trumny (sam nie wchodzę, żeby się wczuć w rolę) i po chwili jestem zakopany i jeszcze bardziej zakochany. Mam nadzieję, że plan się powiedzie. Komórkę też. Ze świecącą diodą, żebym wiedział, co wyprawiam, gdyż mi zupełnie odbiło. Odpowiednio się moszczę, żeby ciało miało wygodnie i postanawiam zadzwonić do żony (albo raczej do jej mózgu). Żywię antobawy, że odbierze rękami z kanapy i że chociaż trochę wróciła do realu. – Kochanie, to ty? Halo, tu ziemia. Widzę, że jakoś złapałaś telefon. Twój mózg działa jako tako? Możemy rozmawiać? – Skąd dzwonisz? Przyznaj się nicponiu! Czekam z kolacją. – Z kolacją? No dobra, mniejsza z tym. Dzwonię z trumny. – Z czego? Reklama mi odbiór zakłóca. Mów wyraźniej, a nie jak spod ziemi. – No z trumny. Zakopany jestem w rozkosznym domku. Pamiętasz reklamę, co mi przekazałaś. Chciałem ci sprawić uciechę... no wiesz... że posłuchałem... – Kpisz? – Ależ nie mój aniele! Robaki mi świadkami. Jestem metr pod ziemią. Tylko mam problem. Długo nie odbierałaś. Jakiś czas minął. Zaczynam się dusić. – Pobiegaj trochę. Nabierz powietrza. Co ona sobie wyobraża. Mam biegać w trumnie. To pomieszczenie jest do leżenia, a nie do biegania, od dziada do pradziada. Nie mogę tego zmieniać. Co by okoliczne nieboszczyki o mnie pomyślały? – Nic z tego kochanie. Ta bieżnia jest za krótka, a dach nad stadionem bardzo nisko. Zwołaj rodzinę. Niech mnie odkopią. – Kochanie! Ja mam mózg. Czyżbyś o tym zapomniał. Nie możemy cię odkopać. W świetle prawa, jesteś nieżywy. Leżysz w trumnie. To by była profanacja zwłok. – Co ty wygadujesz? Odłącz się wreszcie od telewizora. Tylko w głowie tobie miesza. Masz akt zgonu? Nie masz. A zatem jestem żywy. Przecież mówię do ciebie. – Kochanie! Uspokój się. Rodzina jest ze mną. Kuzyn prawnik prawi, że wystarczy uzyskać pozwolenie na ekshumacje zwłok… – Jakich zwłok? Duszno mi. Ubranie klei się do wieka. – To się połóż na brzuchu i pomyśl o drugiej stronie działającego odkurzacza. Od razu poczujesz się lepiej. No tak. Rodzina się zebrała i zamiast odłączyć ją od telewizora, to mnie mają za wariata. A ja tylko chciałem sprawić żonie trochę radości. I bądź tu człowieku dobry. Doprawdy… zaczynam tracić wiarę w ludzi. – Nie gadaj głupot. Słyszę pukanie z dwóch stron. – A widzisz. Spokój zakłócasz. Nie mogą się nawet spokojnie rozkładać. A może to robaki stukają, bo chcą cię odwiedzić. Obiad zjeść. Oglądałeś film: „Wstrząsy’’? – To ja za chwilę będę się rozkładać i wstrząsać ze strachu. – Kochanie. Za chwilę zwariuję. Z jednej strony słyszę reklamy, a z drugiej ciebie jak zza grobu. – To już nie gadasz reklam? – Nie. Powrócił na kanapę. Wszedł we mnie cały. – Kto? To ja ciebie kocham do grobowej deski, a ty mnie zdradzasz przed zepsutym telewizorem? – Już nie jest zepsuty. Znowu gada głupoty. Mózg wszedł do czaszki. Jestem powtórnie cała na kanapie. – A rodzina? Nie przestraszyła się, gdy uchylał kopułkę? – Jestem już sama. – Aaa... rozumiem. Po jakimś czasie. – Nie mogłem się do ciebie dodzwonić. – Życie sobie ułożyłam na nowo. Ty i tak przesiąkłeś trupami. – Jak możesz tak mówić. Ledwo zipie. A poza tym bateryjkę mam na wyczerpaniu. – A widzisz! Nie wiedziałam, że miałeś rozrusznik. Oszukałeś mnie. I po co to tobie wszystko. Nic dziwnego, że tam się znalazłeś. Za karę. – Za jaką karę? Chciałem dla twojego dobra! Od komórki zasilanie przecież...niedługo mnie ciemność ogarnie. Słyszę stukanie ze wszystkich stron. – To rodzina. – Aż tylu już nie ma wśród nas? Nie wiedziałem. Z twojej strony, czy z mojej? – Żywa rodzina. Żartowałam, z tym... ułożeniem życia. Chciałam sprawdzić, czy jesteś zazdrosny. – Oczywiście... widzę światło w tunelu... i gębę grabarza. Też z rodziny? – Nie. Tylko dorabia do emerytury. – Cholera... nasi!!! Znowu po jakimś czasie. – Kochanie! Przepraszam. To nie był dobry pomysł. – Z tym moim mózgiem, też nie za bardzo. Aczkolwiek to nie zależało ode mnie. – Będzie mi brakować tych reklam, w twoim wydaniu. – Pamiętam jeszcze jedną. Też fajna. – Powiedz... proszę... tyle radości chciałbym tobie sprawić. Tak cię kocham. – Dosyć się ubawiłam. Mam łzy w oczach. Dzięki. – Powiedz... błagam! ???Tylko w naszej trumnie przeżyjesz wspaniałe chwile??? WRONA KOSTNICOWA Wrona otwiera oczy. Jest w kostnicy. Widocznie ktoś ją tutaj zamknął przez pomyłkę. W bladym świetle księżyca, wpadającym przez niewielki witraż, przedstawiający obraz ślicznego aniołka z poderżniętym gardłem, mało co wokół dostrzega. Siedzi na plamie pośmiertnej, dość tęgiego – jeszcze – trupa. Leży w otwartej trumnie. Wieko oparte o ścianę, sprawia wrażenie płaszcza, ze stężeniem pośmiertnym. Najedzona i pełna sił, doznaje powolnego przeistoczenia. Nie tylko coraz większa, ale też mądrzejsza. Za chwilę uświadomi sobie, że ona to ona. Tak niewiele już brakuje. W nocy wyszarpywała śmierci, smakowite martwe kawałki. Wyjadała gałki oczne oraz zachowany miód w uszach. Trochę zakleił dziób, ale obmyła w zielonkawej mazi. Pazury ślizgały się po odsłoniętych żebrach. Traciła raz po raz równowagę, zagłębiając ciało w zwłokach. Po przebudzeniu, nadal jest głodna. Za chwilę rozerwie jamę brzuszną, rozcinając pazurami skórę i zacznie szukać w ponętnych wnętrznościach, najlepszych kąsków. Najbardziej miękkich i soczystych. Jakby skruszały specjalnie dla niej. Nie musi za bardzo nadwerężać dzioba. O twarde włosy na sinej głowie, ociera ciężkie, od zlepionych piór, skrzydła. Ma poczucie, jakby wyostrzenia przyszłych lotów, w gronie innych wron, które będą wykonywać rozkazy władczyni. Rozszerza trupią szczękę. Uderza dziobem o żółtawe zęby. Dźwięczny odgłos stukania, oblepia ściany martwym echem, dodając wiary, że wszystko pofrunie po jej myśli. Ostatnie kilka kęsów smakowitego mięsa, a może nawet głowę, zdąży obdziobać ze skóry. Do gołej czaszki. By sobie wyobrazić, co będzie robić z ludźmi i jak będą później wyglądać, jako pożywne zwłoki. To przecież najokrutniejsze drapieżniki. Wydłubuje nieduże połacie miękkiego tłuszczu. Zwisa po bokach dzioba. Nie musi się martwić. Dużo tego. Właśnie teraz, w tym momencie, w bladym świetle księżyca, uświadamia sobie w całej pełni, własną tożsamość. A ponadto zwiększa swój rozmiar. Rozpiętość czarnych skrzydeł, oklejonych rozmazanymi częściami rozkładu, ma około jednego metra. A cały czas rosną. Podfruwa do okna. Trochę trudno, bo skrzydła ciężkie, oklejone także kurzem. Spada z nich coś na zimną posadzkę. Kawałek szarej kości. Rozwala dziobem sukienkę niewinnego aniołka, niszcząc witraż. Dziwnym zrządzeniem losu, zyskuje nieśmiertelność. Siedzi na parapecie, na tle srebenej tarczy. Połowa ciała jest wewnątrz, a druga już na zewnątrz. Spowita trupim rozkładem, przylepionym do skrzydeł. W ciszy cmentarza, krakanie brzmi niesamowicie. Głośniejsze i bardziej mordercze. Wzbija się do lotu. Leci w upragnionym kierunku. Zewsząd słyszy znajome dźwięki i szum tysięcy skrzydeł. Przylatują następne, posłuszne nakazowi. Nie takie duże, ale odtąd na zawsze wierne, by nie była osamotniona, w swojej słusznej misji. Szybuje nisko nad grobami, między poddańczym szpalerem, chłonąc w czarne pióra motywujący widok. Tym bardziej, że niedługo mogił przybędzie. Już ona tego dopilnuje. Ciemna chmura zasłania świt nad miasteczkiem. Niektóre koszmarne sny, staną się rzeczywistością...
  4. @jan_komułzykant "Osiedlowe Koło Zamachowe" → zaiste zacny dualizm. Zamachowe postępu... lub inne, tyczące relacji międzyludzkich:) U nas w miasteczku na rynku jest takie krzesełko, ale cóż.. to już nie ta realizacja tradycji co kiedyś:)) @Krakelura To fajnie, że fajny tytułu. Dzięki z tego tytułu ślę:)
  5. @jan_komułzykant Rzeczywiście. Tytuł sielsko - anielski. Chciałem dać→Krzesełko →ale byłby za bardzo... nachalny. Prawie jak reklama. Dlatego złagodziłem przekaz:) @Krakelura No to fajnie. Dzięki. Jak już wspomniałem wyżej, z tytułem miałem nie lada problem:)
  6. Niestabilny rytm jest zamierzony. To taka metafora czegoś. ?~͜͠~͜͠~͜͠~͜͠~͜͠~͜͠~͜͠~͜͠~͜͠~͜͠~͜͠~͜͠~͜͠~͜͠~͜͠ ? maszynka do mielenia mięsa zdobiona płaskorzeźbami trzewi kładę kwiatka do wazonu a dłoń w aluminiowy świat me życie odmieni muzyka płynie delikatnie niczym krew po żyletce kapie kropelkami szkarłatnych nut zaczynam kręcić chętnie balsam bólu ściera opuszki palców chłonie naskórek linie papilarne pieści ślimaczek wiruje wesoło w takt muzyki metalowe ciało czerwienią znaczę miękkie brzmienie muzyki cudownie współgra z odgłosami miażdżonych kości za oknem słoneczko świeci śpiewają ptaszęta strumyczek tuli rybki płynną woalką krew tworzy freski na sklepieniu kulistego wnętrza jeszcze szybciej upojne wrzaski chłonie puchowa poduszeczka ciepły wiosenny wietrzyk kołysze zaplątaną migoczącą przeszłość wiewa leciutko delikatną koronkową zasłonką na świat wychodzi pierwszy odłamek paznokcia spoziera na słonko zwiększam szybkość wirowania z przednich dziurek wyciska się trochę mnie najpierw po trochu lecz za chwilę gęsta galaretka frywolnymi warkoczykami biel talerzyka cudownie plami malusieńkie odrobinki kości dźwięczą cichutko jak dzwoneczki na zabłąkanej owieczce nadal płynę tych miłych doznań łódką kręcę wytrwale ból łamanych kostek to balsam prawdziwy niczym mroźne kryształki lodu na upalnej plaży jam prawie w niebie mnie to nie dziwi które chłodzą umysł na upalnej plaży już prawie cała wilgotna dłoń mlaska po drugiej stronie rześko prostokątne niebo błękitem maluje horyzont w mej duszy jasno nie ciemno odsuwam talerzyk na świeżo wypranym obrusie między szpalerem wydzierganych listków powstaje patriotyczny obraz dwa kolory biały i mięsno – czerwony to jeszcze bardziej zwiększa ekstremalne wspaniałe wilgotne odczucia paluszków gniecionych lecz pomału popadam w rozpacz moja dłoń dobiega końca smutek ogarnia otchłań żalu za chwilę będzie po wszystkim poczuję paskudną ulgę jak brak słońca ostatnie mlaśnięcie zapchany wianuszek dziurek ten piękny różany blask niczym kwiaty w wazonie dobrze dobrałem kolor niestety to koniec oblepiony ślimaczek ledwo co widzi biedactwo przez gęstą maź jest mi doprawdy przykro ból minął dużo za wcześnie niestety a szkoda to bardzo bolesne gdy wspomnę te rozkoszne doznania z chwil minionych to igiełki łez źrenic przebijają gładź cierpię z tego powodu nie pierwszy już raz ale cóż nie każde szczęśliwe cierpienie może wiecznie trwać przez okno wlatuje mały ptaszek wesoło ćwierka za oknem białe chmurki szczęśliwe chcą mi uśmiech podarować niestety włożyć drugiej dłoni nie mogę nie miałbym czym kręcić a szkoda z kikuta podlewam kwiatka tak ładnie pachnie bólem nic dziwnego wiosna za oknem tylko wierzby płaczą samotne na łące białe motyle siadają na witkach szumią skrzydełkami pocieszające pieśni tylko ja siedzę smutny w kącie muszę jakoś jedną dłonią umyć maszynkę i nakarmić kotka a drugą owinąć chusteczką haftowaną bo zachlapię czystą podłogę wykładzinę całą jeżeli zdążę ale warto było dla takich przeżyć aż trudno w to szczęście uwierzyć ptaszek wylatuje śpiewać światu balladę o moim szczęściu no chyba… że włożę stopę nie tracę nadziei tylko logistycznie może być problem chociaż ktoś może zerknąć jak na idiotę w sumie mógłbym drugą dłoń włożyć to mnie nęci no ale łatwiej ręką niż nogą kręcić ~͜͠~͜͠~͜͠ ? ~͜͠~͜͠~͜͠ ~͜͠~͜͠ ~͜͠~͜͠~͜͠~͜͠ ~͜͠~͜͠~͜͠~͜͠~͜͠ ? ~͜͠~͜͠~͜ ~͜͠~͜͠~͜͠~͜͠~͜͠~͜͠~͜͠~͜͠~͜͠~͜͠ ~͜͠~͜͠ ? ~͜͠~͜͠~͜͠~͜͠~͜
  7. no tak co? czas minął a człowiek? co? no takie tam a dokładniej? hmm a jakiś był?
  8. @jan_komułzykant Trafiłeś w punkt z tą konwencją... Dzięki:) Bardzo lubię pisać absurdalne dialogi. Dałem przestrogę na początek. Może kogoś lojalnie zniechęcę do przeczytania:)
  9. 10.1.2020→Jak to dobrze, że ilość wyświetleń. nie musi oznaczać ilości→przeczytań. Poniższy tekst, absolutnie na taką ilość nie zasługuję. Chyba tytuł robi swoje:) –––––––––––––––––––––––––––––––– Można czytać całość→od lewej. Lub 1 i 2 →osobno. Na smartfonie się miesza. Tekst sensem źrenic przesadnie nie razi. Taka prawda:) 1 2 wyszedł z pustej polany o świcie-----------------jeszcze było prawie ciemno. znosił drewno z różnych stron---------------------nie zważał w którą stronę idzie potykał się o różne przeszkody--------------------przewracał swoje ciało wiele razy aż nagle napadły go kurczaki-----------------------upadał ale wstawał i szedł dalej walczył do ostatniego pióra-------------------------aż nagle wilk pogryzł mu tyłek. podskakiwał jak czubaty kogut--------------------bolały go obydwa pośladki mimo odniesionych ran zabił drób---------------przekupił bestię kurczakami została z nich cała kupa kości----------------------pióra wymienił na drewno skończył wędrówkę bo miał co trzeba---------chciał zbudować maleńki domek kościane ozdoby na wszystkie okna------------to było jego wielkim marzeniem zaczął stawiać ściany na leśnym runie---------przegonił go nagle niedźwiedź szukał miodu w pobliskich dziuplach-----------zjadł przy okazji resztki kurczaków pragnął nabrać wzmożonych sił do pracy-----po beknięciu zaczął budować chatkę lecz musiał uciekać przed dużym yeti----------jakoś nie mógł dokończyć swego dzieła zwiewał szybciej bo jakby tego było mało----dopadło go stado rudych zwierzątek dziobali go żywi krewni kurczaków---------------włochaty zad obsiadły wesołe wiewiórki krasnale rzuciły w niego muchomorem--------widziały jak spada kapelusz na jego łeb leśniczy dał mu oremus za taki wygląd--------misio wyglądał durnowato i radośnie lecz w nagrodę za całą wesołą imprezę--------wynajął firmę budującą drewniane domki kazał pomalować drzewa na żółty kolor--------ponadto złapał wredną szarą bestię ustawił piękny rynek na środku osiedla---------usmażył yeti na krzesełku elektrycznym
  10. @Krakelura Dzięki→Zdarza się, że dziwnie piszę... i w ogóle... czasami odstaje:)) No ale... zawsze może być gorzej→Pozdrawiam:) @Krakelura No tak. Jaki mistrz takie sushi:) @jan_komułzykant Dzięki za link.→Zerknę na pewno. Zawrzeć sens w powiewie wiatru, to faktycznie nie łatwo:) Pozdrawiam:)
  11. @Konrad Koper Dzięki→Próbuje różnych form wypowiedzi. A zatem jest jak jest. Nie lubię tkwić w "ramce.'' Pozdrawiam:)
  12. Mała dziewczynka siedzi na skraju lasu. Bardzo jej zimno i smutno. Nawet zachodzące słońce, które zdaje się do niej uśmiechać, nie wzbudza zaciekawienia na pyzatej buzi. Wyschnięte ślady łez już dawno zapomniały drogę, którą przebyły. A nowych w oczach po prostu zabrakło. Jakiś czas temu ostatnie z nich wsiąkły w cząstkę łąki. Nie wie dlaczego tu jest i skąd. Mały robaczek wędrujący po dłoni, też sprawia wrażenie przygnębionego tą całą sytuacją. Patrzy na nią współczująco, śmiesznie ślizgając się po paznokciu. Rześki wiatr błądzi na głowie dziewczynki, jakby szukał dla niej pocieszenia, przytulnie ją głaskając. Rozwichrzone włosy falują na wszystkie strony, szukając ratunku dla tej małej zmartwionej istotki. Zaczyna odczuwać ból. Zdejmuje buciki i skarpetki. Kolorowe motylki śmiesznie marszczą skrzydełka na wełnianym świecie. Patrzy na małe stopy. Robią się szare i zgniło-brzydkie. Dotyka je rączką. Są zimne i lepkie. Zaczynają cuchnąć. Dziewczynka jest bardzo przestraszona. Nie wie, co się z nią dzieje. Czuje ruch obok siebie. Spogląda do tyłu. Widzi świetlistą postać. Na jej twarzy widnieje smutny uśmiech. – Bardzo cię boli dziewczynko? – Bardzo, proszę pani. – A może być jeszcze gorzej, niestety. – Ale dlaczego? Ja nie chcę, żeby mnie bolało. – Nigdzie się stąd nie ruszaj. Za chwilę wrócę. Dziewczynka nadal cierpi. Rzeczywiście jest coraz gorzej. Widzi, że jej nóżki dziwnie wyglądają. Skóra zaczyna odpadać. Chce ją zatrzymać swoją rączką, żeby od niej nie uciekała. Wyślizguje się między palcami. Sukienka i ona cała, przesiąknięte są mdlącym zapachem. Ból się nasila a ona nie wie co robić. Patrzy w niebo, jakby tam szukała pomocy. Wróciłam –słyszy głos. Świetlista postać znowu przy niej stoi. Nie uśmiecha się nawet smutno. Jest bardzo przygnębiona. Mówi do dziewczynki: – Niestety. Nie chce naprawić krzywdy, którą wyrządził. Jesteś mu obojętna. Bardzo mi przykro. Naprawdę. – Proszę pani. Mnie bardzo boli. Widzi pani moje nóżki. Dlaczego są takie brzydkie. Nie lubię takich. Nie chce takich mieć. Jestem jeszcze malutka. Dlaczego musi mnie tak boleć. Ja tak nie chcę i już. – Muszę coś ci powiedzieć, dziewczynko. Teraz tego nie zrozumiesz, ale chcę, żebyś wiedziała kim jesteś. – No kim, proszę pani? – Sumieniem... niestety akurat jego. Tutaj twój czas płynie szybciej, a jego – wolniej. – A co to jest sumienie? Ojej, naprawdę mnie boli. – To każdy człowiek powinien mieć w sobie. – Ja przecież nie jestem w sobie, proszę pani. – Postaram się tobie pomóc. Zniknę na jakiś czas. Może go przekonam. – Do czego? – Postaraj się wytrzymać. Wrócę. Dziewczynka cierpi coraz bardziej. Przez sukienkę wyczuwa dziecięce ciało. Materiał robi się lepki i cuchnący. Dotyka go rękami. Trzyma w garści wilgotny fragment paska z miękką skórą w środku. Małe obrazki piesków nie są już kolorowe, tylko szare, oblepione zielonkawą cieczą. Nie może wytrzymać smrodu a nie może od niego uciec. Trupi odór przytula ją do siebie. Już nie wie, co jest dla niej gorsze: ból, czy to wszystko co widzi i czuje. Nie chce takiego ciała. Nie chce i już. Wróciłam –– słyszy ponownie. – Proszę mi pomóc. Nie chcę taką być. Jestem wstrętna. – Nie ty, dziewczynko. Mimo tego jak wyglądasz. – Jestem brzydka i koniec. Mówię przecież. Dlaczego pani mi nie pomoże? Jestem małą dziewczynką. Sama nie umiem. – Ten człowiek jest uparty. Mówiłam, że cierpisz. To go nic nie obchodzi. – Niech pani go przekona. Proszę. Mnie bardzo boli. Nie lubię tak wyglądać. – No dobrze. Ostatni raz... ale nic nie mogę obiecać. Do zobaczenia. Jej ciało jest w rozkładzie, lecz ona żyje. Ma jeszcze nadzieję. * Świetlista postać wraca na skraj lasu. Nie dostrzega dziewczynki. Idzie do miejsca w którym siedziała. U swoich stóp widzi kałużę śmierdzącego obrzydlistwa, pomieszanego z dziecięcym ubrankiem. Skrzydełka motylków i małe pieski postrzępione są odłamkami kości. – Nie mogłam nic więcej dla ciebie zrobić, ale ty zrobiłaś bardzo wiele. Dałaś mu swym cierpieniem szansę.
  13. rozkoszny trupcioszek w kołysce śpi słodko ma kostki niewielkie a skórkę wilgotną gruchawka z piszczeli bimboli od wiatru gdy dziecko im zbudzi rodzice uciachną mamusia i tatuś kochają bobasa lecz dzisiaj rocznica rozkładu jest nasza śpiewają radośnie cuchnące wyziewy o głodnych żyjątkach co miały potrzeby nadeszły tu właśnie rodzinne trupciątka by wspólnie się kleić w zatęchłych zakątkach seniorzy spróchniali o skórce suszonej powabny szkielecik miętoszą na stronie psujący się berbeć twarzyczką chichoce dziadkowi wypadły zębusie dwa złote jubilaci żwawi zazwyczaj czcigodni są całkiem do rzeczy kochali się w chłodni obaj powtórzyli przyrzeczenie jeszcze nasza miłość przetrwa poza grobu deskę babcia rzewnie płacze dziadek wypił flaszkę białą kością tłucze szwagra czaszkę właśnie urocza panienka dziewczątko kochane ma siny naszyjnik ze śmierciowych plamek wujek dziś markotny wierny mocno struty bo mu obcej żony biust wleciał do zupy lamentuje ciotka tego mi tu nie bierz gałkę z oczodołu kradnie ktoś w potrzebie szwagier w swojej trumnie smród ma za zasłonką ptaszek tam mu wleciał nakichał nie chcąco malutkie trupeczki jak małe koźlątka harcują wesoło na mięciutkich szczątkach chociaż jemu ciepło piszczelami dzwoni włóżcie mu kaftanik przestanie brzdękolić kuzyni muzyczni co mają smykałkę perkusje udają miednicą o parkiet orkiestra przygrywa chociaż czuć ich grobem nutki choć spleśniałe pchają każdą nogę klaskanie trupcioszków szybuje pod niebo a kosa im członka zdejmuje nowego calutka rodzina co rozkład ich łączy walczyka już mlaska nad modrym cuchnącym tak wszyscy hasali aż prawie do zmroku że jeno zostało niewiele z nich prochu wtem przyszedł pan grabarz porobił on kupki ulepił z tych proszków laleczkę dla córki
  14. Jestem Zuzia. Moja lalka, to też: Zuzia. Obydwie jesteśmy: Zuzie. Tak ją nazwałam, na swoją cześć. Chyba tak jakoś to się mówi. Wieeem, że to głupie. Dwa takie same imiona. Ale tak zdecydowałam i już. To znaczy wtedy, kiedy byłam jeszcze mała. Teraz jestem trochę duża i tak sobie pomyślałam, że wam opowiem o tamtych zdarzenich. Rodzina sto razy ją słyszała, oczywiście dalsza, która nie brała w tym udziału, ale wy chyba jeszcze nie? No nie… bo jeszcze wam nie opowiedziałam. Mam obecnie więcej lat i chcę wierzyć, że jestem rozsądną dziewczynką. Pani psycholog kiedyś mamusi naszeptała: pani dziecko jest niekonwencjonalne. Nie wiem do tego czasu, co to znaczy, ale wtedy podsłuchałam przez dziurkę od klucza i to mi się strasznie spodobało. Mój tatuś zawsze powtarza: mam tyle lat, ile obecnie potrzebuje. Mamusia tak nie mówi. Zawsze ma za dużo. No ale się rozgadałam nie na temat. Przecież miałam wam opowiedzieć historie, którą bardzo boleśnie przeżyłam… o właśnie: boleśnie. A wszystko miało związek z moją lalką. Chyba nie muszę jej przedstawiać z imienia. Będę gadać jak trochę bardziej dorosła, ale jakby to się działo wtedy. Cierpliwi może mnie łaskawie wysłuchają do końca, a niecierpliwi, jak ich coś napadnie. Oj przepraszam. Mamusia mnie często upominała, że czasami wyrażam się niestosownie, do zaistniałej sytuacji. To było wtedy dla mnie za mądre. Nie wiedziałam, o co jej chodzi. I nadal nie wiem. Ojejku, znowu pytluje głupoty. No dobra, zaczynam. Mam około sześciu lat. Leżę w łóżeczku. Mój pokoik jest bardzo przytulny i kolorowy. Szczególnie w dzień, kiedy świeci słoneczko. Gorzej w nocy, kiedy jest ciemno. Nie cierpię ciemności. Mam wrażenie, że jakieś włochate szczerniałe łapy, wywleką mnie za chwilę z mojej kryjówki. Często jestem zakryta zupełnie, żeby nie widzieć, co się wokół dzieje. Za dużo światła też nie lubię, bo za dużo dostrzegam. Tak właśnie jest teraz. Wcale mnie nie widać. Tylko moje kontury pod kołderką. Coś mnie budzi, tylko nie wiem co. Boję się wyjrzeć spod mojej ochrony. Tutaj jest bezpiecznie. Mam nadzieję, że tak. Jednak szmery się nasilają. Nie wiem biedna, co mam robić. Odgłosy dochodzą od strony okna. Jest to jedyne miejsce w pokoju, jako tako oświetlone, migającym neonem. Stoi przy nim mały tapczanik, a na nim cała kupa różnych pluszaków i moja ukochana lalka. Mogłabym zaświecić nocną lampkę, ale się boję wystawić rączki. A niech mnie coś ugryzie, albo chociaż złapie jakaś zimna ręka kościotrupa. Jestem małą dziewczynką, ale z dużą wyobraźnią. Czasami żałuje, że mam ją w sobie. Są chwilę, że chciałabym to z siebie wyrzucić i podeptać na drobny mak. Na przykład teraz, kiedy jestem cała spocona ze strachu. Ale chyba będę musiała zerknąć. Może to nic takiego. Niepotrzebnie się boję. Postanawiam, że chociaż trochę głowę wychylę, by zobaczyć, co tak szura. Nie wierzę własnym oczom. Zuzia wdrapuje się po innych pluszakach, w kierunku okna. Po drodze wyłupała swoją nóżką, misiowe oko. Na pewno nie chciała. Misiu jest przez to wnerwiony. Groźnie na nią mruczy. Coraz głośniej. Na dodatek gałąź uderza o szybę. Jedno i drugie jest przerażające. Przynajmniej dla mnie. Nadal leżę i patrzę. Lalka chce wyraźnie uciec z pokoju. Jakby się czegoś bała. Mała szmaciana biedronka, ma rozdarty brzuszek, twardymi paluszkami Zuzi. Nie zrobiła tego złośliwie. Po prostu strasznie się boi. Włazi po wszystkich pluszakach coraz wyżej. Szybciej i szybciej. Niektóre zaczynają na nią wrzeszczeć. Drewnianemu pajacykowi odpada głowa. Zuzia przed chwilą na niej stała i złamała mu kark. Wreszcie jest na oknie. Zaczyna szarpać klamkę. Pluszaki na dole, grożą jej wszystkim, co się da. Robi się wielki rozgardiasz. Nie może otworzyć okna. Ma za słabe rączki. Odwraca głowę. Patrzy na mnie. Twarz ma całą we krwi. Musiała się podrapać drewnianymi zabawkami. Nie wiem co mam robić. Nadal jest mi strasznie. Powinnam być przy niej. Pogłaskać, przytulić, uspokoić. Znika i znów się pojawia, gdy neon akurat zaświeci. No nic, myślę sobie, muszę jednak do niej podejść, chociaż mam większego stracha, od niej. Nawet zapalam nocną lampkę. Podchodzę do okna. Włażę na kanapkę, uważając, by nie nadepnąć żadnego zwierzątka. Cały czas męczy klamkę. Co chwila na mnie do tyłu spogląda, jakby prosiła, że jej pomóc otworzyć. Przecież nie mogę ją wypuścić. Mieszkamy co prawda na parterze, ale dla niej to bardzo wysoko. Nie przeżyje upadku. Podejmuję decyzję. Po prostu ją przytulę i pogłaskam. Uspokoi się na pewno. Delikatnie łapię ją od tyłu. Takiego pisku i wrzasku, w całym swoim życiu nie słyszałam. Wyrywa się okropnie. Wije na wszystkie strony, jakbym trzymała węża, a nie lalkę. W pierwszym odruchu, rzucam ją na podłogę. Trochę mnie wnerwiła swoim zachowaniem. Za chwilę bardzo żałuję swojej decyzji. Jak tak mogłam. Chcę ją podnieść, lecz ona wczołguję się pod szafkę. Stoję na czworakach, zaglądam w ciemną czeluść, prosząc żeby wyszła. Jest przyciśnięta do ściany. Raczej to wyczuwam, niż widzę. Wkładam rękę, by ją wyjąć. Gryzie mnie boleśnie. Mam całą rączkę we krwi. Na dodatek zaczyna mówić. To dla mnie zupełna nowość. Nigdy tego nie robiła. Odzywa się do mnie: – Przeczuwam, że coś złego mi się przytrafi. Ten potwór jest w tym pokoju. Mam wrażenie, że chodzi pod podłogą. – Spokojnie Zuzia. Wyluzuj. Pod podłogą nie ma żadnego potwora. – Ale coś się wydarzy. Zobaczysz. Ratuj mnie. Już dzisiaj w nocy, ktoś chciał mnie złapać, rozerwać na strzępy… ale zdążyłam uciec pod szafkę. – Widziałaś kto to był? No powiedz! – Nie widziałam. Było ciemno, a ja bardzo przerażona. – Na pewno się tobie to wszystko przyśniło. Ja też mam straszne sny. Wiem, jak to jest. – Kochana Zuziu, to nie był sen… – Sen, mówię ci. Zobaczysz, że dzisiaj w nocy będzie spokój. A nawet gdyby, to pluszaki cię obronią. Trochę ich poturbowałaś, ale wiedzą, że nie naumyślnie, tylko ze strachu. – Mówisz serio? Pomogą mi? Nie muszę się bać? – Dzisiaj w nocy będziesz spać spokojnie. Obiecuję. Niestety. Rano, budzę się, otwieram oczy i od razu czuję, że coś jest nie tak. Pluszaki są porozwalane, po różnych kątach… ale chociaż całe i nie zniszczone. Natomiast lalka, moja ukochana Zuzia, jest… w kawałkach. Raczki, nóżki, wszystko osobno. Nawet oczy leżą obok, patrząc na mnie, jakby z wyrzutem. Na dodatek brzuszek jest rozpruty i kępki włosów z oderwanej głowy, powyrywane. Stoję jak słup soli i głośno płaczę. Jeszcze nigdy tak nie ryczałam. Kto mógł zrobić taką straszną rzecz, mojej ukochanej lalce, którą tak umiłowałam. Kto był taki wstrętny i niegodziwy. Jak go dorwę, to na śmierć zatłukę! Wgniotę w podłogę, jak robaka. Zuzia mi świadkiem! Zapłakana idę do moich rodziców. Nic nie słyszeli. Widocznie mocno spali. Mówię im, że ktoś zabił Zuzię. Nie tylko zabił, porozrywał na kawałki. Mamusia mówi do mnie: – Jak to porozrywał? Co ty Zuzia mówisz? Przecież wiesz, jakie masz różne sny... – Nic mi się nie śniło, naprawdę. Idź i zobacz jak ona wygląda. – Ależ słonko – odzywa się tatuś – Niby kto miałby ją porozrywać. No pomyśl dziecko. – Nie wierzycie mi! Tak? Jesteście wstrętni. Nienawidzę was! Biegnę do swojego pokoju. Prawie nie widzę przez łzy. Lalka nadal leży tak jak leżała. W kawałkach. A może to mój brat? Dlaczego o tym nie pomyślałam? Tylko po co miałby to robić. Ma twardy sen. Jak wstanie, to go zapytam. Wnerwiłam go czymś i się zemścił. Nie , to niemożliwe. Jest za leniwy. Albo w nocy ktoś wszedł przez okno. I nic nie ukradł, tylko popsuł lalkę? Wchodzą rodzice. Widzą Zuzię. To znaczy jedną całą, a drugą porozrywaną. Teraz mi wierzą. Mają takie miny, jakby ich zatkało. Przez chwilę nic nie mówią. Odzywa się tatuś: – Czy okno było w nocy zamknięte? – Tak… to znaczy, Zuzia nie mogła wyjść...to raczej tak... chyba – Ty nie mogłaś...aha… rozumiem. – Spałaś całą noc? - pyta mamusia. – Oczywiście. Cała zakryta. Sami wiecie. Tylko tak mogę spać. – Mam pomysł – odzywa się nagle tatuś – Włączymy kamerę, by filmowała całą noc. Zostawimy włączoną nocną lampkę. Rano obejrzymy, co się nagrało. – A ja teraz, pozeszywam twoją lalkę. Będzie jak nowo narodzona. – Dziękuję, mamusiu. Na drugi dzień, oglądamy co się nagrało. Przez długi czas, nic się nie dzieje. Tatuś przewija trochę do przodu. Ciągle to samo. Nagle coś zauważamy. Jakiś ruch. Nie! To niemożliwe! Coś się wybrzusza w moim łóżeczku. Jestem przerażona. Z kim ja spałam. Zuzia miała racje z tym potworem. Był pod podłogą. Rodzice też mają nie tęgie miny. Patrzą i nic nie mówią. Kołderka wyraźnie faluje. Za chwilę, coś się ukaże. Tylko co? Boję się patrzeć. Zamykam oczy. Słyszę, że rodzice coś mówią. Są zdenerwowani. Bardzo. Widocznie już widzą, co to za obleśny, paskudny stwór. Ja jeszcze nie. Mam oczy zasłonięte ręką. Ale przecież muszę spojrzeć. Rozchylam palce, przed jednym okiem. Nie wierzę, w to co widzę. To ja rozrywam swoją lalkę. Moją ukochaną Zuzię. Za chwilę będzie znowu w kawałkach. Rodzice mnie przytulają, głaszczą po głowie, nie wiedzą co powiedzieć. A ja znowu ryczę, ile sił w płucach. To nie może być prawdą. Dlaczego ją zabijam? Czy we mnie siedzi jakiś potwór, co rozrywa dzieciom lalki, tylko o nim nie wiem? Siedzimy jakiś czas w milczeniu. Bo o czym tu mówić w takiej sytuacji. Wchodzi zaspany brat, nieświadom niczego. Rodzice mówią mu o wszystkim, bo wiedzą, że i tak bym mu wszystko wypaplała. Mam już taką naturę. Jeszcze jedno kiedyś podsłuchałam: pani córka...jest... jakby to powiedzieć...trochę nadpobudliwa. Do dzisiaj nie wiem, co to dokładnie znaczy. Ale samo słowo, mi się spodobało. Fajowo brzmi. Nagle odzywa się mój brat. Gdyby wtedy tego nie przypomniał, to nie wiem co by było. Lalkę by mi odebrano i tyle. – Pamiętasz, jak malowałaś ten bardzo ważny dla ciebie obrazek? – Pewnie, że pamiętam. Bardzo się starałam, żeby był najpiękniejszy. Chciałam go podarować, mojej najlepszej przyjaciółce… no wiesz...tej co mieszka… – Wiem gdzie mieszka. Ale przypomnij sobie, co się wtedy stało? – Nie wyszedł taki jak trzeba. Musiałam go wywalić. – Dlaczego? – Bo coś na niego z półki spadło. – Przypomnij sobie, co? – Naprawdę nie pamiętam. – Nie pamiętasz, czy nie chcesz pamiętać – zapytała mamusia – … – Zuzia jest poplamiona farbkami, tak? - zapytał tatuś – No tak… – A skąd na niej te plamy? Bo… – Tak...no wiem…teraz wiem… spadła z półki na obrazek i go zniszczyła. Rozmazała wszystko. A tyle się namęczyłam. Byłam naprawdę wściekła. Rzuciłam nią o ścianę… nie...to dlatego...jestem potworem… – Nie jesteś żadnym potworem. Ale w tobie to zostało. Podświadoma chęć zemsty… – Co to jest: podświadoma chęć zemsty? – Nie ważne. Dlatego w nocy... – Teraz wiem...dlaczego – To chyba wiesz, co musisz zrobić, żeby Zuzi więcej nie zabić? – Raczej...nie wiem. Ale nie chcę więcej jej psuć. Mamo, napraw ją. Zrobisz to? – Oczywiście. Nic się nie martw. – Ale miałam coś zrobić, żeby to się więcej nie powtórzyło. – Córeczko. To nic takiego, ale zarazem bardzo, ale to bardzo ważnego. – Powiedz mi wreszcie, co!? – Przebacz Zuzi, całym swoim sercem.
  15. @Sylwester_Lasota→Dzięki Wielkie za obszerny komet:) Postanowiłem odnieść się poetycko :)) to taka proza gdzie rymów mało zatem chaosu pasuje całość skomplikowane rozterki panny dlatego chaos pasuje każdy czasami pisze jak dziwny człowiek gdy siedzę w ramce mam klaustrofobię Chociaż chyba nie zawsze powtarzalne średniówki dają rytm. Może lepiej na słuch, w tego typu wierszach. Pozdrawiam:)
  16. Nie wiem czy to jest Haiku. Stąd pytajnik w tytule. (#>^<#) interpretacja jednoznaczna wyrywa serce haiku (#>^<#) zazdrosna zebra szachownicę popsuła swoim widokiem (#>^<#) muzyko moja ciszą wygnałaś klucze zgubiłaś nuty (#>^<#) trumienko twarda rozkładany foteliku puste bambosze (#>^<#) powabny piernik połamaniem regułek stomatologia (#>^<#) zgilotynował wszelakie potworności pusty koszyczek (#>^<#) fajka pokoju wypaliła zasłonce znowu kuchenkę (#>^<#) kwiatek donica woda leci rurami moje pragnienie (#>^<#) myślenie wielkie zapora naruszona brzytwa topielca (#>^<#) pisownia kręta burzy wiśniowe sady Japonia nadal (#>^<#) płaczesz kochanie sucha biała chusteczka zabiłaś smutek (#>^<#) namalowałaś smakiem jabłek wilgotnych pusty koszyczek (#>^<#) biedronka mokra czerwona parasolka dziurawe kropki (#>^<#) pocałowałem mroźne spojrzenie twoje urwałem język (#>^<#) przytul cierpienie zapomnianej miłości muzyką duszy (#>^<#) wiara nastawia zwichniętą drogę życia przepędza wyciąg (#>^<#) zawitał nagle czaszka pełna rozumu dekiel nie równy (#>^<#) miodowy piernik polukrowanym ludziom kwaśną słodyczą (#>^<#) mroczna komnata nienarodzone dziecię bombeczki rzuca (#>^<#) pełno kolorów łańcuchy krępujące zielone światło (#>^<#) kolędy grane świąteczne kupowanie pusta stajenka (#>^<#) zostaniesz śladem drogi twojej miłości pamiętaj wrócę (#>^<#) lustro jeziora migotliwie przytula czerwoną nitkę (#>^<#)
  17. @zuzia Dzięki Zuzia. Lubię imię→Zuzia. To ładne kwiaty. I ładny tytuł wierszowi Dałaś. Pozdrawiam:)
  18. stoję na polu stęskniona samotna aż nagle o zgrozo piękna widzę cud urody młodego młodzieńca bajecznie bogaty mądry i zdrowy a zatem choć jestem zwiewna i płocha to aż wrzasnęłam czas się zakochać pod niebem skowronek pieśń sfałszował i musiał biedak powtarzać od nowa w całej pełni widzę to lico postawę słuszną aczkolwiek szczupłą jam rezolutna myślę trudno wtem co to jest ich więcej a nawet tłumy całe przegapiłam ważną sprawę mogę wybierać bardzo chętnie chociaż łobuzy takie cienkie kołyszą ciałami anioły smętne gdyby tak jeden skrzydło wetknął pod mą sukienkę poczuł uda miękkie namiętnością spocone gładkie jedwabne popieścił żwawo czule dokładnie pogmerał co jeszcze skrywam nie tylko słowa a on jak górnik zacząłby wyjmować a potem tam i z powrotem i jeszcze... ze zgrozą wrzeszczę jakimi myślami ja spowita jam porządna cud dziewica nie będę w szczerym polu jak pszczółki się bzykać skowronek już teraz spadł na pole fałszuje wnerwiony ja… a to jeszcze nie koniec co za łachudry stoją tak cienkie dopiero teraz spozieram niechętnie a co tam wybieram jednego słusznego wzrostu najgrubszego lecz on jak palant stoi waha się deczko a szkoda mógłby chociaż wyznać słowa tyś piękna tyś moja bez ciebie umrę tu i teraz inaczej mnie weźmie jasna cholera (no nie chwilkę ty byś wolał jednak blondynkę?) a zaś pierścionek z brylantem dodać razem być na dobre i złe lub jeno na dobre tak chcę chcieć * wtem słyszę miłości szumiące głosy no nie ja pierdzielę mam tego dosyć cóż biedna widzę płacząca zgroza to tylko szeleszczą kłosy zboża --------------------------------- nie chciałam was martwić już sam całus normalną panienkę zrobiłby ze mnie chociaż pomału a tak hmm... znowu do luny zacznę wyć prędko wilkołaczką będę ponętną samotna jestem i nie przeczę że ładniejsze biegają po świecie różnie mówią o mnie wynika z tego że przed przemianą wyglądam podobnie jak któryś mnie zechce to deczko się zdziwię lecz będę wiedziała dla prezentu czyli dla mnie wewnętrznej z miłości prawdziwej =========== och tak też go pokocham drapieżnie cudownie bo co jak co lecz jego serce będzie dobre
  19. Autostop Jadę autostopem. Pytam kierowcy: – Tak z ciekawości… co tam pan wiezie z tyłu… w tych skrzynkach? – Granaty – odpowiada. – Rozumiem – kiwam głową. Jedziemy, rozmawiamy, widoczki migają wesoło… nagle widzę, że kawałek wcześniej miałem wysiąść. Zdenerwowany przerywam wątek w połowie i grzecznie pytam: – Może mnie pan wysadzić na poboczu? – Oczywiście, proszę pana. Krzywo patrzę Płytka chodnikowa jest jedną z wielu. Nikt jej nie zauważa. Myśli sobie: trochę krzywo poleżę, może ktoś nóżką o mnie zahaczy i moje życie nabierze sensu. Chodnikiem idzie mężczyzna. Płytka jak prorok przewidziała co nastąpi. Poleciał na kobietę. Razem upadli. Tak się poznali. Została jego żoną. A płytka oklapła ucieszona. Kamień Mały ptaszek usiadł na kamieniu. Nagle słyszy głos: – Ptaszku, jeżeli mnie podniesiesz, będziesz żył długo i choroby nie zaznasz. – Nie kpij ze mnie. Jesteś duży i ciężki. – A skąd wiesz? Próbowałeś mnie udźwignąć? – Nie. – To uwierz i spróbuj. Ptaszek zacisnął pazurki na kamieniu ze styropianu i razem z nim poszybował. Dobry uczynek Łabędź ląduje na brzegu jeziora. Widzi, że jakiś ptak kołysze się na wodzie. Podpływa do niego. Mała kaczuszka jest chora. Holuje ją na brzeg. Może zdoła ją uratować. Obok ląduje orzeł. Jest wycieńczony. Mówi do łabędzia: – Musiałeś widzieć, że ledwo lecę. Przygotowałeś dla mnie obiad. Uratowałeś mi życie. Bardzo dziękuję. Warkoczyki Wrzucono moją psychikę do srebrnej czeluści. Ogromna wirująca istota o skośnych ściankach, razem z przerażającym echem, niesie moje miażdżone ego, ku wielu świecącym punktom widocznym na horyzoncie. Słyszę przytłumiony dźwięk. Jakby zardzewiały wiatrak, skrzypiał mój koniec. Stalowe ostrza szatkują moje myśli. Przez małe otworki, wylatuje gęsta wiązka warkoczyków: różnego mnie. Motyl Mała dziewczynka biega po łące. Uwielbia motyle. Dają tyle roześmianej radości. Sukienka w kwiatki, jeszcze bardziej je przyciąga. Biegnie ucieszona do domu. – Mamusiu, spójrz! Złapałam jednego! Cudowny! – Kochasz go? – Tak. – To go wypuść. – Ale on jest mój! Bardzo bliski mojemu sercu! * Dziecko! Znowu muszę spierać plamę z twojej sukienki. Nagroda Stoimy przed niewielkim budynkiem. Mówi do mnie: – Jeżeli z pokoju na piętrze, wyrzucisz za pół godziny ciężar który tam jest, otrzymasz ode mnie kupę kasy. Wiesz, że dotrzymuje słowa. Pomyślałem: może jak wyrzucę wcześniej, to mnie pochwali i dostanę więcej. Nie pochwalił. Ciężar zleciał na niego. Poszedłem siedzieć bez nagrody. Żabka Zlękniona żabka stoi na poboczu autostrady. Błaga w myślach Boginię Żab, żeby jej pomogła. Prośba zostaje wysłuchana. Obok niej ląduje bocian. – Nie martw się. Zabiorę ciebie na drugą stronę. – Ale ty mnie zjesz. Jesteś bocianem. – Nie zjem. – Przysięgasz? – Przysięgam. Bocian wziął żabkę i zaniósł do gniazda. Dzieci miały obiad. Pszczółka Jadę rowerem. Pszczółka wpada mi do przełyku i tam go dziabie. Mam trudności z oddychaniem. Przystaję i dzwonię po pogotowie. Uzyskuję połączenie. Ledwo mówię. Trochę niewyraźnie podaje namiary i dodaję: duszę się. Ostatnie słowa które słyszę przed śmiercią, brzmią: – Co pan wyprawia! Proszę się nie dusić! Łapy precz od szyi! Niedźwiadek Jestem małym niedźwiadkiem. Zabito mi mamę. Szukam innej mając nadzieję, że mnie przyjmie jak własne dziecko. Widzę swoje wybawienie. Biegnę do niej z ufnością. Może mnie przytuli okazując miłość. Zadaje pytanie: – Będziesz moją mamą? Niedźwiedzica patrzy na mnie zamyślona i mówi: – Nie jestem twoją mamą. Nakarmię tobą moje głodne dzieci. Marzenie Miał jedno marzenie: zdobyć szczyt wielkiej góry. Wspinał się z całych sił. Klapki na oczach zasłaniały wszystko, oprócz widocznego wierzchołka. Nie myślał o czasie który przemijał. W końcu stanął na szczycie. Lecz jego radość była połowiczna. Zapragnął się podzielić swoim szczęściem. Powrócił do rodzinnych stron. Odwiedził groby wszystkich swoich bliskich.
  20. ~~~~~?~~~~</////~~~~~ Przed okazałą wiekową kamienicą stoi spory tłum. Budynek nie jest zbyt piękny. Rzec by można: nawet brzydki. Co prawda nad oknami, widnieją płaskorzeźby przedstawiające płynące statki, ale i tak nie poprawiają swoim kunsztem, z lekka kąśliwego wyglądu frontowych ścian. Zresztą mało kto je dostrzega. Wszystkie twarze, wpatrzone są w czarno-białe ogłoszenie, wiszące na głównych drzwiach wejściowych. Zebrani zdają sobie sprawę, że w podziemiach budynku jest tak zwana: Okrągła Biblioteka. Zapomniana już nieco. Tym bardziej, że budynek stoi od dawna opustoszały. Ale to nie jest aż takie istotne. Wzrok przyciąga dopisek, widniejący pod głównym tytułem. – Mów kochanie. Masz? Taka jestem podniecona. – Spoko. U mnie jak w banku. Załatwiłem dwa bilety. Trudno było zdobyć. Jedynie pięćdziesiąt wejściówek. – Tylko tyle? – Tak zdecydował Szalony Art. – Szalony… co? Kto to jest? – Nie wiem. Coś mi się obiło o uszy. Podziemną Bibliotekę, miesiąc temu, przerobiono na duże przytulne kino. Wszelkimi pracami kierował: dziwny osobnik. Przywieziono wiele różnego sprzętu, no i oczywiście zrolowany ekran, jak zwinięte role. Zamieszanie trwało jakiś czas, a później wszystko ucichło. Aż do dzisiaj. Kiedy ma się rozpocząć inauguracyjny seans. Wejdą nieliczni. Z uwagi na prostą zasadę: kto pierwszy temu z tyłu ludzi nie brakuje. Litery są duże i wyraźne. Aż można w nich utonąć wzrokiem. Tytuł filmu, nie wzbudza wielkiego zainteresowania. Nie można się dziwić. „Statek Widmo” to zbyt… oklepane. Natomiast dopisek pod nim, przyciąga jak magnes. Pomieszczenie jest rzeczywiście okrągłe. Nawet półki są łukowate. Lecz samych książek zostało niewiele. Dziwić może fakt, że jest ich dokładnie: pięćdziesiąt. Ni mniej ni więcej. Stoją na półkach, wyginając swoje grzbiety w kierunku centralnego punktu.. Tylko w jednym miejscu nie ma półek. Za to jest duży biały ekran. A naprzeciwko, po drugiej stronie sali, stoi starodawny projektor. Jeszcze cichy i wyłączony. Jakby czuwał w przytłumionym świetle, wyobrażając sobie, co się za chwilę wydarzy i jaką rolę w tym odegra. Dopisek pod głównym tytułem jest odręczny, napisany pokraczną czcionką. Przyciąga wzrok swoją dziwną treścią: „Tylko pamiętaj drogi człowieku. Obejrzenia seansu możesz nie przeżyć, jeżeli się nie pospieszysz” Wielu się zaczyna zastanawiać, o co chodzi z tym:”nie pospieszysz” Nie ma żadnych wyjaśnień. Nawet żadnego obrazka. Zwykła kartka wydarta z dużego zeszytu, postrzępiona na bokach. Ale z drugiej strony, takie słowa działają jak magnes. Ludzi zjada ciekawość, jak pan drukarz czekoladowe czcionki. Do środka zaczyna wchodzić pięćdziesięciu wybrańców. Robią wielki bałagan przed drzwiami. Mieszają się z tymi bez biletów, których i tak nikt nie sprawdza. A zatem każdy, nawet bez papierka, ma nadzieję, że może jakoś wejdzie. Nic z tego. Jakby ich coś powstrzymywało. Mogą jedynie ponad głowami wchodzących, dojrzeć w przytłumionym żółtawym świetle: zarysy sali, srebrzysty projektor, kawałek ekranu oraz poczuć przyjemne ciepło. Po chwili drzwi zostają zatrzaśnięte. Nikt nie zauważa, przez kogo. Ludzie stoją wewnątrz i zaczynają się niepokoić. Nie ma żadnych krzeseł. To też dziwne. Nagle światło z lekka przygasa i słychać cichy trzask. Po chwili brzęczenie, jakby fruwał metalowy trzmiel. Włączył się projektor. Biała smuga światła, z okruszkami snującego się kurzu, tworzy na ekranie biało-czarny obraz wzburzonego morza. Wszyscy patrzą jak urzeczeni. Jest coś w tym widoku przyciągającego. Sytuacja ulega zmianie bardzo szybko. Na horyzoncie pojawia się statek. Trudno określić jego wygląd. Jest coraz większy. Widać więcej szczegółów. Ale film jest niemy. – Mamo! Z ekranu cieknie woda! – Dziecko! Co ty gadasz za głupoty. Niepokój wzrasta. Nagły, niespodziewany ryk fal i odgłosy ogromnego statku, wprowadzają w osłupienie wszystkich zebranych. Z ekranu, w kierunku widzów, płynie coraz więcej wody. Słychać szum i bulgotanie. Po chwili ludzie brodzą w brudnych odmętach. Rozbijają projektor, ale to nic nie daje. Obraz nie znika. – Cholera jasna! Jest rzeczywiście słona! – Uciekajmy stąd. Coś jest nie tak! – Nie można. Drzwi zamknięte. Przednia część statku, ociekająca wodą, z przeraźliwym zgrzytem wysuwa się poza ekran. Niektórzy odruchowo, są już przylepieni do tylnej ściany. Powstaje wielki chaos. Każdy chce uciekać, ale nie ma gdzie. Jedni krzyczą, drudzy płaczą a jeszcze inni złorzeczą na samych siebie, że byli tacy głupi. Nagle wszystko z lekka przycicha. Słychać wyraźne donośne słowa: – Proszę o spokój. Mówi do was Szalony Artysta. Dla przyjaciół: Szalony Art. To ja przygotowałem to wszystko. Jesteście wybrańcami. Czy widzicie te pięćdziesiąt książek. Chcę usłyszeć odpowiedź. Jedna czwarta statku jest już poza ekranem. Zgromadzeni chodzą po pas w wodzie. – Widzimy książki – ktoś krzyczy niewyraźnie. – Bardzo mnie to cieszy. A teraz posłuchajcie uważnie: są idealnie takie same w sensie długości tekstu. Daje wam na przeczytanie równą: godzinę. Będę wiedział, czy czytacie każdą linijkę. Nie oszukacie mnie. – A jeżeli ktoś nie zdąży przeczytać w godzinę? – To utonie, lub zostanie zmiażdżony przez statek. – Panie, co pan wyprawia! Proszę nas wypuścić. – Albo też rozczłonkowany przez śrubę! Dźwięki powracają, ze wzmożoną siłą. Rozgardiasz wśród zgromadzonych jest coraz większy. Osiąga apogeum. Statek ciągle wysuwa się z ekranu. Część wody spływa na salę, a część ucieka do tyłu, jakby to cholerstwo pruło fale. – Gotowi! Start! Ludzie biegną po książki. A właściwie brodzą w wodzie. Wielu nie może dosięgnąć, bo jest za wysoko. Wyrywają jedni drugim. Dużo wypada z rąk. Ale o dziwo, wyciągnięte są suche. Po jakimś czasie wszyscy czytają, co jakiś czas spoglądając na ekran. Jakoś się udało. Każdy ma swoją. Sprawca całego zamieszania, stoi na podwyższeniu. Nawet nie drgnie. Obserwuje jak widzowie wypełniają swoje zadanie. – Mamo! Ja nie umiem jeszcze czytać. – Wiem kochanie. Czytam za ciebie. Dwa razy tę samą linijkę. Szum wody jest coraz głośniejszy. Statek trochę zmniejsza swoje rozmiary i z wielkim łoskotem wypływa na salę. Ludzie rozbiegają się po wszystkich kątach. Wchodzą na wszelkie możliwe podwyższenia. Nie ma ich za dużo. Spychają jedni drugich. Ale jednocześnie, wciąż muszą czytać. Nie mogą opuścić ani jednej linijki. Coś im mówi, że warto wierzyć jego słowom. Statek pływa między nimi, niczym czarne widmo. Nie jest duży, ale ma z tyłu kręcącą się śrubę. Jest bardzo groźna. Zebrani muszą czytać a zarazem omijać wirującą śmierć. Obserwator stoi na drabince zwisającej ze sufitu. Patrzy na wszystko z góry. Widzi pływający statek i popłoch wśród ludzi. Muszą robić kilka rzeczy naraz: czytać, myśleć i się bać. Zebrani mają nagle wrażenie, że jest ich więcej. Nie wiadomo skąd przybyli następni. Też czytają, ale nie mają takiego szczęścia. Są rozrywani przez wirującą śrubę, lub miażdżeni przez dziób statku. Woda robi się czerwona. Słychać jęki, wrzaski i odgłosy pękających kości. Pływają wszędzie ludzkie szczątki. Gałka oczna podskakuje na falach, jak okrwawiony spławik. Żywi nie chcą tego widzieć. Czytają nieprzerwanie, odpychając przeszkody. Jeszcze nic im nie grozi. Trochę czasu zostało. Są otumanieni strachem, smrodem i obrzydzeniem. Nagle słychać gong. Na szczęście, po zakończeniu czytania. * Pięćdziesięciu wybrańców stoi na środku sali. Pomieszczenie wygląda tak jak wtedy, kiedy tu weszli. Tylko książki leżą po różnych kątach. Zupełnie suche. Na podwyższeniu, przed białym ekranem stoi: On. Oczy skierowane są tylko ku niemu. Ludzie są szczęśliwi… ale zarazem w szoku i wnerwieni. Wszystko nagle zniknęło. Słyszą słowa: – Jak się zapewne domyślacie, większość zdarzeń była zbiorową halucynacją... nie tylko wzrokową. Posiadam pewne umiejętności, pozwalające wpływać na ludzkie umysły. Tak bardzo, że czasami nawet ja widzę i odczuwam to, czego jestem przyczyną. Te moje szaleństwo mnie przytłacza. Dlatego postanowiłem je wykorzystać dla dobra ludzi. Są jakieś pytania? Oczywiście. Są pytania. Nawet opinie na temat. – Dla dobra ludzi? Z czego zleciał pana umysł? Z wirującej śruby? – To my wydali kupę kasy na taki… rozpizdrzaj w naszych głowach. Masz pan równo pod ekranem? – A moja córka czytać nie umie. Wie pan co ja przeszłam. Jak pan mógł? – Jestem dalekowidzem. Ledwo co widziałem. – Czyli ta cała… woda… statek…? – Posłuchajcie. Chciałem was czegoś nauczyć. – Nauczyć? Niby czego? – Jeżeli wam powiem: czego… to próżne moje starania. To by oznaczało, żeście nic nie zrozumieli. – Czy możemy już wyjść? – Jeść mi się chce. – Żona czeka. – Oczywiście. Wystarczy otworzyć drzwi. Jesteście wolnymi ludźmi. ~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~ – Cholera jasna. To pokład pieprzonego statku. – Cała pięćdziesiątka. Właśnie policzyłem. – Co my tu robimy? – Jak to co. Będziemy ludzi nauczać. Jak pieprzony Szalony Coś Tam. – Przestań się wygłupiać. Co chcesz nauczać. Mewy? Tu nikogo nie ma oprócz nas. – Wracajmy. – Widzisz jakieś drzwi? Tylko morze wokół. – Z tym statkiem coś nie tego. Jakby jedna całość. – Mamo! Spójrz! – Gdzie? – No tam. Taki dziwny zamglony horyzont. Płyniemy w tym kierunku. – Co mówi ta dziewczynka? – Skarbie… jaki dziwny? – W kształcie białego prostokąta.
  21. rozetnij mnie ostrym nożem zaś powieś dokończ na haku nadziej by włożyć na rożen dopraw papryczką do smaku przetkany zębatą rureczką by ciało nie mogło się smykać nad ogniem będę wirować w tłuszczu pysia pyk pykać gorące twe pożądanie wnętrzności ogniem rozpala skwierczę w skórce chrupiącej płaszczyk miłości mnie scala oglądam twoje powaby nadziewasz się skórkę szykujesz warzywka tkasz w każdą dziurkę za chwilę ślicznie wirujesz rozkosznie tak razem dymić podroby są nasze gorące ozdobił nas kwiatuszkami wiosenną łąką pachnące syczę tobie komplement w bąbelkach jesteś cukierkiem ty mnie za to z czułością pieścisz spieczonym żeberkiem kapie tłuszczyk oj kapie nakapie więcej niż deczko oj duli duli śmigamy jak w tańcu miła dzieweczko raptownie jestem zdziwiony stałaś się mało widoczna cholera coś mi brakuje wyciekła mi gałka oczna nagle w rozpaczy się pocisz zwęglone serduszko mi trzaska zerkłem i wiem już dlaczego odpadła mi kiełbaska zaiste to problem palący wrócimy znowu w tygodniu taniej nam dwie pieczenie usmażyć na jednym ogniu gospodarz cierpliwie obraca zadbał o wszystko faktycznie najmilej w urlopie odwiedzić gospodarstwo agroturystyczne
  22. Dekaos Dondi

    YYY

    @Gosława Dzięki:) Krótki to u mnie rzadkość:) Najpierw napadło mnie→yyy...Pozdrawiam:) Stąd biorę:→https://coolsymbol.com/emojis/emoji-for-copy-and-paste.html
  23. @Krakelura No cóż. Może i za dużo. Faktycznie:) Ale ja w ogóle, czasami dziwnie, różnie piszę. więc jest jak jest. Tak czy siak→Pozdrawiam:)
  24. Dekaos Dondi

    YYY

    ciepło? yyy nie potakuj kłamstwa yyy nic dziwnego że yyy twój język nadal przyklejony do stalowych sideł odetnij go zaniemówisz ze szczęścia
  25. @Sekret Dzięki→No faktycznie... bez końcówki, byłby bardziej tajemniczy. Aczkolwiek i tak nic nie wiemy na pewno... a zawsze trochę nadziei: ) @Krakelura Dzięki→Je też czasami się gubię. Zwłaszcza kiedy czytam... po jakimś czasie:) Uważam, że autor nie powinien tłumaczyć, co miał na myśli. Chyba, że chce:)
×
×
  • Dodaj nową pozycję...