Szedłem śmiało przez park.
Podziwiałem słońce.
Narkotyzowała
mnie woń kwiatów i krzewów.
Pieścił lekko wietrzyk.
Słyszałem orkiestrę
ptaków oraz świerszczy.
Nagle się potknąłem
i opuścił mnie duch…
Stał obok lodowych wrót.
Wisiały długie sople.
Słyszał stękania, jęki.
Jego dłoń przymarzała…
Choć w oczach miał żyłkę
„ rezygnacji i śmierci”,
posiadał pulsujące,
rozgrzane, świeże serce…
Postanowił przekroczyć
wrota Królowej Zimy.
Życzliwą – biedną staruszkę; obdarowuję
zaklętym wrzecionem i przędzą,
zamiast dać złoto.
( Dar jest wydajny.)
Będzie przędła ubrania z zalet,
również dla ducha.