pamiętam to zimne spojrzenie
w kolorze spranego błękitu
słowa ubrane w czapki
biegały mi po głowie
karzeł obraził się i odszedł
opustoszały myśli
z twarzy spłynęła oczywistość
rodząc kałuże drwin
nie do śmiechu bywalcom szczęścia
świat w biskupim odcieniu
nie ma łez nie ma tła
ale próbuję malować
to jest jak twój poranny uśmiech
w lekko niedogotowanej kuchni
obrany z uczuć podgrzany
bez pieprzenia