Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

marekg

Użytkownicy
  • Postów

    689
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

  • Wygrane w rankingu

    1

Treść opublikowana przez marekg

  1. trzeszczący łańcuch i dwa gumowe pedały Bonjour Paris jazz na na początek z przepoconym shirtem po obłokach oniemienia w tęczowym koszyku chat noir i wiadomość dobre wino kup kotku co nie drapiesz w francuskie noce przeciwnie do tego rudego spryciarza i koniecznie teraz musi padać deszcz velib zostaw przy stacji Blanche twoja płochliwa- Ryża cnotka wieczorem z ulic grzechu uciekniemy do konfesjonału nocnych wyznań gardząc niesmakiem pa -Ryża
  2. uśmiechnęłaś się kołysząc księżyc na białej chusteczce jedna łza i kilka słów z dalekiej podróży szepczesz ciszo trwaj w anielskiej pieśni wiatr szumi dzwonem cerkiewne wrota otwiera noc w oddali płynie magiczna Narew nad horyzontem przebiegł kot wędrowny pielgrzym zapalił świece Sława Tiebie Boże nasz sława Tiebie i szepnął cicho widząc Pokrowę Matko Miłosierdzia -Dziękuje Ci gdzieś w blasku nieba na końcu wioski stoi przydrożny drewniany krzyż to taki niemy drogowskaz życia on wskaże drogę i otrze łzy
  3. usiedliśmy przy niebieskiej cerkwi pamiętasz kiedyś byliśmy młodzi dziś pozostał ten sam uśmiech i niewinne dziewczęce spojrzenie na grobach dziadków iskrzą znicze odwróciłaś kwiaty w nasza stronę wspominając w malowanych słowach Wiecznaja pamiat - Człowiek cierpi i kocha w następnej zwrotce już płynie rzeka między pamięcią a snem błyszczy Narew szukasz dawnego echa w tajemnicy życia słońce zakrywa powoli usta utkany z kawałków wieczornego nieba z zapachu łąk kolorów dyni wspomnień powietrza ludzi i cieni podlaski krajobraz letniej chwili
  4. trącam niebo łokciem po tamtej stronie obłoki rozrzucają sól nie widać jak łzawią bezbronne oczy może ktoś ocaleje w lesie spowitym słoną ciszą z kolorów jesieni lubię ten późno kasztanowy obnażony między drzewami bez skandali i polityków na okularach cień kobiety i odrobina psiej filozofii nasz niedzielny spacer tak od jutra będziemy młodsi dziś w oddali gra harmonia to taki klimatyzator dla uczciwie chorych
  5. Tylko w kilku dzbanach namalowałem kwiaty dla kobiecej urody przemeblowano nie jedno miasto skrojono ciało tworząc oczy w kształcie tęczy teraz wystarczy unieść obraz wyciętych z kartonu zapakować w brudne pociągi i wars napełniony winem chłód metalu przetoczy się przez remontowane dworce z pijanych okien świat sprawi wrażenie lekkości rozejrzyj się wokół w nieokreślonej przestrzeni nieruchome życie przygryzione zimnym burgerem tylko mistrzowie martwych natur depczą pędzlem kwiaty w oddali blaszane konie i starannie ubrani mężczyźni konając podtrzymujemy dłonią chmury płacząc malujemy deszcz na kolacje jak na ostatnią wieczerzę przychodzimy z chlebem winem i odrobiną ludzkiej wiary na psim łańcuchu
  6. na skrawku małej łączki kilka słów twój list z nieba tęczą spływa uśmiech niczym modlitwa o poranku przed kawą a po pierwszym westchnieniu teraz mogę wędrować zanurzyć w świeżej zieleni maja oddychać głosem ptaków zdmuchiwać chmurne bałwanki i skradać całusy z kobiecych ust na szklanym fortepianie rozbijasz kolejne chwile ranisz muzykę i bezbronne dłonie ktoś rozsypał klawiaturę po wiejskich drogach nie szukaj jestem za rzeką i czytam list
  7. w rzeźbie wieczoru lampa i kufer bal roznegliżowanych lal podąża za korkiem szampana jak w zwierciadle wspomnień nie ma ulicy ze złotą podkową konia oddano Trojanom batem przegnano media czas uczty w paszczy lwa z półlitrówki została ćwiartka na dokarmienie nocy porcja mięsa gdy miasto śpi kobiety na Piotrkowskiej wynurzają się z Łodzi na odległość chwili
  8. na owdowiałej ulicy wyżeracz snu na zdrowie i po jednym wszyscy człowiek upada po raz trzeci pod krzyżem między rowem a kołem gospodyń wiejskich na samotnej stacji poranny peron i wciąż ten sam pociąg do alkoholu
  9. a o kwiatach to możemy pomalować otoczeni igłami lasu oddychamy ciszą to tu usycha lipcowy deszcz nie ma krawężników i ulicznych bram nawet nie widać naszych zmarszczek malujesz dłońmi cień miniaturkę chwili czuły uśmiech uzależnieni od marzeń i kolorów dnia przenieśmy niebo w naszą stronę obłoki wędrujące ptaki i ten lecący w oddali samolot czas niestety wracać ponagla nas niedziela czarny pies i kończy się ostatni papieros.
  10. w liście od podróżników ciepły wiatr kolorowych liter spełnione marzenia fruwają po kulawym świecie w oknie boskiej dobroci krzyczy samotna wariatka na paskudnych kamienicach zastygły dawno pomarszczone hasła taki dzień rodzi się bez matki nie szuka ojca i uśmiechu charytatywnej ciepłej dłoni w tym perfidnym filmie czas to pojęcie zegarów to taki niemy licznik tylko kwiaty mają własną filozofię potrafią śnić i umierać zasuszyć chwilę na chwilę budząc nas zapachem nocy wtedy otwieram ludziom usta i boję się spojrzeć w oczy
  11. wybieramy się w podróż na drugą stronę ulicy dziś nie przyjechał tramwaj 23 zbyt mokra i pusta jest ta niedziela rozdano tylko parasole w kolorach mocnego drinka bez promieni cytrusowego słońca każdy polał sobie z sumieniem ust koty owinięte w swoje mruczanki zagubiły własne ścieżki cztery łapki śpią w zaciszu dnia nie rzucajcie w niebo kamieniami niebo jest odporne na agresję
  12. to taki eteryczny wieczór w kolorze kwiatu pomarańczy narodzone słowa mrugnięcie rzęs i jeszcze słodycz obrana do naga lewą nogą odkrywasz dzień ciało jeszcze śpi w niedzieli pościel w błękitne kotki miauczy chromatyczny sen ucieka w pustkę w krzyku pragnień słyszałem o Tobie tu ślepcy szukają drabiny wolności dotyk i miłość w rzece utopi bezbarwna rzeczywistość skarcona facebookiem a ten blok to mój dom tylko oczy cudze w gęstwinie czasu zarasta ludźmi pętla grzechu na zaciśniętym niebie Bóg przestaje widzieć i nie widzi Ciebie
  13. Baleary ogrodzone morzem na każdej plaży błękit dnia i ten nastrój zapalę Ci świece wędrowni turyści potykają się opiach samotni rzucają się w ramiona tęsknoty gdzieś daleko żagle pomachują cieniem gasząc suche letnie dni i wtedy zapalam świece znaczy że jestem i nie odchodzę
  14. na klawiaturze ulic czarna hiszpanka rozrzuciła nuty biały piesek rozkołysał wieczór zebrałem fortepian moich uczuć w kawiarni Chopin dopijał kawę wbrew wszelkim zasadom istnienia
  15. .
  16. to jest dyskretnie rozwiane zapach łąki pragnienie ciszy właśnie dopasowałem smak wina i nie musisz się spieszyć kilka stron z Paryża reszta to obłoki z pobliskiej wioski uniesione stodoły oparami bimbru i mały Montmartre z kocią łapką na gardle i poduszką wybudzonej wiosny gdy grzechy snu się czerwienią śpiewam kwiatami w rytmie motyla melodię paryskiej nocy
  17. przyjechałaś fokusem w kolorze straży pożarnej ktoś się śmieje że znasz tylko połowę liter nie masz snów i nie liczysz swoich lat w drodze zapinasz pasy tylko pasażerom Twoje cierpkie wizje zna tylko proboszcz on jedyny w ciebie wierzy nie stracił wiary gdy mówiłaś mu o Bogu wtedy na chwilę zgasło światło za zakrętem zawsze czeka anioł to taki podróżnik jak mówisz na gapę wieczny tułacz opiekun bierny w swojej miłości do kobiet za ostatnią chmurą będzie mała wieś czerwcowe łąki domek i zielony płot czarny kot przebiegnie drogę pierwszy i ostatni raz w Twoim życiu
  18. Koniec powala jednym ciosem -Ciekawie
  19. Amen to na początek dnia dziś każdy owoc zrani duszę może tylko zimny powiew skandynawskich okien oczyści zbłąkane żagle gniew wędrujących słoni niesionych bielą pajęczyny topi lęk w morskich falach nie pytam o wczorajsze wspomnienia mgły opadły zabrało tylko psa wierność zagubiona w odgłosie morza tajemnica ludzkiego bólu rozumiem świat tylko o poranku wieczne pragnienie szczęścia odpływa na krze w oddali słoń pies i świadek prawdomówny
  20. w dolinie zaginiony wiatrak przegryzam ciastko uśmiechem przecież odnalazłem wirujący dach na którym możemy gardzić światem tu nikt nie będzie zaglądał nam w usta krzyczał promocjami i rozdawał talony możemy kochać się dziś i zawsze być jak wschód słońca pragnący dnia bez końca zamieszkać w sobie mieląc noc i dzień w rozmowie z Panem Bogiem ofiarować odrobinę poezji i karafkę z winem a winą obarczyć huragany za ich chciwą dłoń i rozdarte wargi w walce z wiatrakami
  21. nad kanałem jest pas zieleni gdzie krasnoludki piją alkohol owinięci w plasterki sera w imię wolności rowery wyzbyły się łańcuchów kręcąc do woli przemierzamy chwiejne domy i uliczki pod czerwoną latarnią ...się koty w flakonach przytulają kwiaty zielone lizaczki rozdają martwi widzowie doktora Tulpa
  22. Lilka namydla ciało kobietą nagi księżyc w świetlistym hafcie tworzy noc gwiazdy mkną w rozkoszy w spojrzeniu łabędzia jest zagubiona nuta taka delikatna forma szaleństwa na półmrocznym fortepianie na Tiergarten są samotne schody po których wychodzi na ludzi gdy Berlin nuci słowem
  23. Na kamiennych schodach czarny kot oparty wąsem o Koloseum rozłożone niczym dziurawa muszla pod rzymskim niebem skropione rdzą czasu uśpione. Zmarszczki murów leniwie tworzą obraz przemijania odbity w kocim spojrzeniu jak w bezmiarze wieczności
  24. uwielbiam tego rodzaju pisanie , słowo dobrane , słowa chętnie czytane
  25. Pu­kam do drzwi te­raz wys­tar­czy pozbierać wszys­tkie ry­by z chmur rzu­cić słońcem o ziemie jak szklanką w chwi­li złości na niedo­kończo­nym horyzoncie do­malo­wać ra­dos­ne­go Boga i ma­my chaos nie tyl­ko w pogodzie a niech pa­da próżny deszcz w pro­moc­ji są parasole i gu­mowe wieloryby Idziemy pustą plażą dziś nie ma na­wet komorników sto­py ka­leczą wyrzu­cone muszelki przy bur­szty­nowej herbacie up­ragniony pocałunek lu­bię ten wiatr od morza o słonym poranku
×
×
  • Dodaj nową pozycję...