-
Postów
749 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
-
Wygrane w rankingu
1
Treść opublikowana przez marekg
-
wybieramy się w podróż na drugą stronę ulicy dziś nie przyjechał tramwaj 23 zbyt mokra i pusta jest ta niedziela rozdano tylko parasole w kolorach mocnego drinka bez promieni cytrusowego słońca każdy polał sobie z sumieniem ust koty owinięte w swoje mruczanki zagubiły własne ścieżki cztery łapki śpią w zaciszu dnia nie rzucajcie w niebo kamieniami niebo jest odporne na agresję
-
kiedy powróciłem do swojego miasta najpierw zatrzymał się zegar potem pociąg na stacji zamknięto kasy prosimy zakrywać usta i nos krzyczał głuchy peron potem było cicho jak nigdy odkazić zdezynfekować przemyć maski maseczki twarz i gdzieś w oddali człowiek a jeszcze dalej bezludny świat pij koteczku pij jest już późno na ostatni kawałek myszy bez bajeczki i maseczki pomruczmy teraz na pustej ulicy kocie łby odpowiedzą echem
-
to taki eteryczny wieczór w kolorze kwiatu pomarańczy narodzone słowa mrugnięcie rzęs i jeszcze słodycz obrana do naga lewą nogą odkrywasz dzień ciało jeszcze śpi w niedzieli pościel w błękitne kotki miauczy chromatyczny sen ucieka w pustkę w zgiełku wspomnień słyszałem o Tobie tu ślepcy szukają drabiny wolności dotyk miłość w rzece utopi i rzeczywistość skarcona facebookiem a ten blok to mój dom tylko oczy cudze w gęstwinie czasu zarasta ludźmi pętla grzechu na zaciśniętym niebie Bóg przestaje widzieć i nie widzi Ciebie
-
opłyń mnie strumyku dookoła w mojej wyobraźni są ostatnie krople o smaku jesiennej ryby w herbacianym lustrze brzeg zieleni i stara owdowiała brzoza dwie sarny stare panny plotkują pod chatką szeptuchą w taki dzień nie robię zdjęć wolę uciec z moją kapuścianą głową i rozpłynąć w kolorach doczesności nie mam mnie mogę być Twoim autem ukochanym modelem zgrabnego rocznika martwym kelnerem podającym kawior a kiedy wracam las jest pełen grzybów które z zapałem wyrywają ludzie Muchomory
-
w mglisty poranek samotna ogarnięta lękiem skryła się w moich dłoniach biała jaskółka z papieru
-
kiedy drzewa mówią dobranoc zasypiam w lesie bez krasnoludków i sierotki Marysi w życiu każdy ma swoją noc ze słodkim niebem w kolorze czekolady i księżycem z innej bajki pierwsze koty za płoty tylko czasem słyszę pomruk zagubionego życia niespełnienie wyrywa świat ze snu to był strzał co szuka celu między ciałem a duszą konsumenta w aplikacji do św. Sebastiana jest tylko czerwień płaszcza i przybity wyrok śmierci ten człowiek był w kamizelce kuloodpornej a zabiły go ludzkie słowa
-
idąc nie spotkałem człowieka był tylko pies marnotrawny i kilka bogiń wszystkie głodne i nagie grzech zerwał się z łańcucha gryząc niewiniątka w szczurzym pośpiechu chodnikiem przebiegły kolejne wieczory bez całusków nad dobranoc ostatnią windą zjechało przebaczenie rozdając espumisan wzdętym i roztargnionym na pohybel grabieżcom czas odbił się piwem
-
kot nim zaskowyczą bramy miast obrasta w fiolet czegoś takiego nie ma są puste ramy wszędobylska nagość melancholia i trujący dotyk ust człowiek obrasta w niemoc o dłoniach zimnych i oczach z twardego kamienia
-
1
-
zamyśliłem się czytając , prawdziwe
-
pod skulonym słońcem bursztynowe konie stąpają za horyzont tylko im ufa wiatr bojąc się szczerości kobiet marzycielom wystarczy kawałek nieba i kamienne schody donikąd rzadko otwarte okno z niedopałkiem codzienności w spadających obłokach nasze usta z koniczynką beztroski podmuch dnia i ta cisza niemego szybowca słowa ocierają się o stukot zgubionej podkowy
-
2
-
trzeszczący łańcuch i dwa gumowe pedały Bonjour Paris jazz na na początek z przepoconym shirtem po obłokach oniemienia w tęczowym koszyku chat noir i wiadomość dobre wino kup kotku co nie drapiesz w francuskie noce przeciwnie do tego rudego spryciarza i koniecznie teraz musi padać deszcz velib zostaw przy stacji Blanche twoja płochliwa- Ryża cnotka wieczorem z ulic grzechu uciekniemy do konfesjonału nocnych wyznań gardząc niesmakiem pa -Ryża
-
uśmiechnęłaś się kołysząc księżyc na białej chusteczce jedna łza i kilka słów z dalekiej podróży szepczesz ciszo trwaj w anielskiej pieśni wiatr szumi dzwonem cerkiewne wrota otwiera noc w oddali płynie magiczna Narew nad horyzontem przebiegł kot wędrowny pielgrzym zapalił świece Sława Tiebie Boże nasz sława Tiebie i szepnął cicho widząc Pokrowę Matko Miłosierdzia -Dziękuje Ci gdzieś w blasku nieba na końcu wioski stoi przydrożny drewniany krzyż to taki niemy drogowskaz życia on wskaże drogę i otrze łzy
-
usiedliśmy przy niebieskiej cerkwi pamiętasz kiedyś byliśmy młodzi dziś pozostał ten sam uśmiech i niewinne dziewczęce spojrzenie na grobach dziadków iskrzą znicze odwróciłaś kwiaty w nasza stronę wspominając w malowanych słowach Wiecznaja pamiat - Człowiek cierpi i kocha w następnej zwrotce już płynie rzeka między pamięcią a snem błyszczy Narew szukasz dawnego echa w tajemnicy życia słońce zakrywa powoli usta utkany z kawałków wieczornego nieba z zapachu łąk kolorów dyni wspomnień powietrza ludzi i cieni podlaski krajobraz letniej chwili
-
trącam niebo łokciem po tamtej stronie obłoki rozrzucają sól nie widać jak łzawią bezbronne oczy może ktoś ocaleje w lesie spowitym słoną ciszą z kolorów jesieni lubię ten późno kasztanowy obnażony między drzewami bez skandali i polityków na okularach cień kobiety i odrobina psiej filozofii nasz niedzielny spacer tak od jutra będziemy młodsi dziś w oddali gra harmonia to taki klimatyzator dla uczciwie chorych
-
Tylko w kilku dzbanach namalowałem kwiaty dla kobiecej urody przemeblowano nie jedno miasto skrojono ciało tworząc oczy w kształcie tęczy teraz wystarczy unieść obraz wyciętych z kartonu zapakować w brudne pociągi i wars napełniony winem chłód metalu przetoczy się przez remontowane dworce z pijanych okien świat sprawi wrażenie lekkości rozejrzyj się wokół w nieokreślonej przestrzeni nieruchome życie przygryzione zimnym burgerem tylko mistrzowie martwych natur depczą pędzlem kwiaty w oddali blaszane konie i starannie ubrani mężczyźni konając podtrzymujemy dłonią chmury płacząc malujemy deszcz na kolacje jak na ostatnią wieczerzę przychodzimy z chlebem winem i odrobiną ludzkiej wiary na psim łańcuchu
-
na skrawku małej łączki kilka słów twój list z nieba tęczą spływa uśmiech niczym modlitwa o poranku przed kawą a po pierwszym westchnieniu teraz mogę wędrować zanurzyć w świeżej zieleni maja oddychać głosem ptaków zdmuchiwać chmurne bałwanki i skradać całusy z kobiecych ust na szklanym fortepianie rozbijasz kolejne chwile ranisz muzykę i bezbronne dłonie ktoś rozsypał klawiaturę po wiejskich drogach nie szukaj jestem za rzeką i czytam list
-
1
-
w rzeźbie wieczoru lampa i kufer bal roznegliżowanych lal podąża za korkiem szampana jak w zwierciadle wspomnień nie ma ulicy ze złotą podkową konia oddano Trojanom batem przegnano media czas uczty w paszczy lwa z półlitrówki została ćwiartka na dokarmienie nocy porcja mięsa gdy miasto śpi kobiety na Piotrkowskiej wynurzają się z Łodzi na odległość chwili
-
na owdowiałej ulicy wyżeracz snu na zdrowie i po jednym wszyscy człowiek upada po raz trzeci pod krzyżem między rowem a kołem gospodyń wiejskich na samotnej stacji poranny peron i wciąż ten sam pociąg do alkoholu
-
a o kwiatach to możemy pomalować otoczeni igłami lasu oddychamy ciszą to tu usycha lipcowy deszcz nie ma krawężników i ulicznych bram nawet nie widać naszych zmarszczek malujesz dłońmi cień miniaturkę chwili czuły uśmiech uzależnieni od marzeń i kolorów dnia przenieśmy niebo w naszą stronę obłoki wędrujące ptaki i ten lecący w oddali samolot czas niestety wracać ponagla nas niedziela czarny pies i kończy się ostatni papieros.
-
w liście od podróżników ciepły wiatr kolorowych liter spełnione marzenia fruwają po kulawym świecie w oknie boskiej dobroci krzyczy samotna wariatka na paskudnych kamienicach zastygły dawno pomarszczone hasła taki dzień rodzi się bez matki nie szuka ojca i uśmiechu charytatywnej ciepłej dłoni w tym perfidnym filmie czas to pojęcie zegarów to taki niemy licznik tylko kwiaty mają własną filozofię potrafią śnić i umierać zasuszyć chwilę na chwilę budząc nas zapachem nocy wtedy otwieram ludziom usta i boję się spojrzeć w oczy
-
wybieramy się w podróż na drugą stronę ulicy dziś nie przyjechał tramwaj 23 zbyt mokra i pusta jest ta niedziela rozdano tylko parasole w kolorach mocnego drinka bez promieni cytrusowego słońca każdy polał sobie z sumieniem ust koty owinięte w swoje mruczanki zagubiły własne ścieżki cztery łapki śpią w zaciszu dnia nie rzucajcie w niebo kamieniami niebo jest odporne na agresję
-
to taki eteryczny wieczór w kolorze kwiatu pomarańczy narodzone słowa mrugnięcie rzęs i jeszcze słodycz obrana do naga lewą nogą odkrywasz dzień ciało jeszcze śpi w niedzieli pościel w błękitne kotki miauczy chromatyczny sen ucieka w pustkę w krzyku pragnień słyszałem o Tobie tu ślepcy szukają drabiny wolności dotyk i miłość w rzece utopi bezbarwna rzeczywistość skarcona facebookiem a ten blok to mój dom tylko oczy cudze w gęstwinie czasu zarasta ludźmi pętla grzechu na zaciśniętym niebie Bóg przestaje widzieć i nie widzi Ciebie
-
Baleary ogrodzone morzem na każdej plaży błękit dnia i ten nastrój zapalę Ci świece wędrowni turyści potykają się opiach samotni rzucają się w ramiona tęsknoty gdzieś daleko żagle pomachują cieniem gasząc suche letnie dni i wtedy zapalam świece znaczy że jestem i nie odchodzę
-
na klawiaturze ulic czarna hiszpanka rozrzuciła nuty biały piesek rozkołysał wieczór zebrałem fortepian moich uczuć w kawiarni Chopin dopijał kawę wbrew wszelkim zasadom istnienia